Scorpius
Nie mogłem uwierzyć, że po raz
kolejny pocałowałem Rose Weasley. Nie potrafiłem powstrzymać tego
uczucia, które powoli opanowywało każdą komórkę mojego ciała.
Nie chciałem wypowiadać tego jednego,
prostego słowa, które czaiło się w moim umyśle.
I postanowiłem tego nie robić.
Wyznałem jej, że nie mam pojęcia
czemu to robię, ale nie mam złych zamiarów.
Wiedziałem, że rudowłosa
kuzynka Ala jest osobą temperamentną i może zdenerwować ją moja
niekonkretność.
Dziewczyna, jednak o nic nie pytała.
Wracaliśmy w ciszy; ona do Wieży Ravenclawu, ja do lochów, w
których mieścił się Dom Węża. Żadne z nas nie odezwało się,
ale było tysiące rzeczy, które miałem ochotę jej wytłumaczyć.
Wyjaśnić jej, jaki wielki ciężar od
zawsze czułem na swoich barkach. Jak przygniatał moje ramiona jakbym był Heraklesem przechytrzonym przez Atlasa. Nie znałem sposobu, by go zrzucić.
Rosę wniosła w moje życie
powiew świeżości. Poczułem na swojej skórze pierwszy powiew wiosennego wiatru, wziąłem do płuc nową szansę jakbym sączył Ognistą. Po moim ciele rozeszła się fala płomieni, w moim sercu rozżarzyło się jakieś uczucie, którego nie czułem przez lata.
Myśle, że Weasley nie była jedna z tych dziewczyn, które ucieszyłoby bycie "powiewem świeżości", dlatego podjąłem słuszną decyzję, zostawiając tą myśl
dla siebie.
Kiedy znalazłem się w podziemnej
części Hogwartu, w mojej głowie wszystkimi królestwami rządziła chęć wzięcia
pośpiesznego prysznica.
Niestety, kiedy wszedłem do Pokoju
Wspólnego zauważyłem Ala, Nathana i Evie.
Wszyscy byli uśmiechnięci, a oprócz
tego na ich twarzach malował się spokój.
Może złudny, zważając na plotki o
Śmiorciożercach i na sytuację Nott...Mimo to, nie chciałem im psuć zabawy.
Zdawałem sobie sprawę, że będę
musiał porozmawiać z Potterem o sprawie związanej
z wyciągnięciem
informacji od jego ojca i że należy to zrobić szybko, ale jakoś
nie miałem siły ani ochoty w tamtym momencie bawić się w
bohatera.
-Nie uwierzysz jak wspaniale
spędziłem wieczór- powiedział Al, przybierając na twarz szeroki
uśmiech.
Nie byłem pewny czy był on
spowodowany radością czy raczej się zgrywał.
Sztukę sarkazmu opanował prawie tak
dobrze jak ja, co powoli zaczynało mnie przerażać. Czułem sie jak dziecko kręcące sie na krześle, bo jego myśli nie potrafią przestać krążyć po jednym torze jak przestarzała lokomotywa. Al był tym przyjaźniej nastawionym do innych; miałem nadzieję tego nie zepsuć, próbując go uratować przed samym sobą.
-Niech zgadnę obściskiwałeś się
po kątach z Winters i oboje gadaliście o miłości, jakbyście
byli w jednej z tych kretyńskich, amerykańskich komedii?-
spytałem, starając się ukryć brak zainteresowania.
Kiedy tak nad tym myślałem właściwie
miałem przed oczami siebie i Rose, co sprawiło, że miałem ochotę
przejechać otwartą dłonią po twarzy.
-Nie. Za to byłem zmuszony do
patrolowania korytarzy w towarzystwie Laury
- odpowiedział.
Moja uwaga została podbita; 5 punktów dla Albusa Severusa Pottera.
-Panna Macmillan zauważyła
jakiegoś Puchona, chyba tego Cravena i wskoczyła do damskiej
toalety. A jak myślisz, kogo wciągnęła za sobą? Ala!- wtrąciła zniecierpliwiona Evie,
ruszając brwią i uśmiechając się żeby sprzedać mi tę sugestię.
-Chrzanisz!
-A najlepsze było to, że zamknęli
się w jednej kabinie!- dorzucił tym razem Zabini, pokładając się
ze śmiechu.
-Interesy z Macmillan.
Gdyby jego karnacja była jaśniejsza byłby cały czerwony.
Bardzo nie chciałem zachowywać się
tak jak on, ale uśmiech sam cisnął mi się na twarz.
Mina Ala, natomiast z każdą sekundą
stawała się zabawniejsza. Wyglądał, jak mały, rozpieszczony dzieciak, który
został wyśmiany przez starsze rodzeństwo.
Opadłem na kanapę, na której
siedział tylko Nathan.
Bezwiednie położyłem głowę na
oparciu i przymknąłem oczy, starając się uspokoić myśli
związane z dziewczyną, na którą wcześniej nie zwracałem uwagi. Cały czas czułem dotyk jej ust i bliskość jej ciała...
Niestety, kiedy otworzyłem powieki
przede mną szczerzył się Zabini, którego jak zwykle nie opuszczał
jego nietypowy humor.
-Brałeś coś czy po prostu
postanowiłeś zachowywać się jak baba?
-Chyba to drugie- odpowiedziałem
bardziej do siebie niż do niego.
-Nieźle ci to wychodzi w takim
razie.
-A tak serio, jaki problem?- spytał
Al.
-Wysłałeś list ojcu? Albo
gadałeś przez kominek?- szybko zmieniłem temat, by nie zdradzić
prawdziwych przyczyn mojego rozkojarzenia.
Wolałem zepsuć atmosferę niż
musieć się przed nimi tłumaczyć.
-Jeszcze nie. Ale nie jestem pewien, czy moje śledztwo coś da.
Wiedziałem, że to co miałem zamiar
powiedzieć, nie będzie ani trochę oryginalne, ale inna zachęta
jakoś nie mogła mi wpaść do głowy.
-Nigdy się nie dowiesz, póki nie
spróbujesz.
Kiedy całą czwórką
wybraliśmy się w sobotni poranek na śniadanie, zastaliśmy ogromny
harmider
w Wielkiej Sali. Wszyscy uczniowie krzątali się po
ogromnym pomieszczeniu, przechodząc od jednego stołu do drugiego,
od jednej grupki młodzieży do następnej.
Mimo, że mógłbym uznać to za normalne, coś mi nie pasowało.
Wszyscy powinni być zajęci
posiłkiem i narzekaniem na swoje niewyspanie. Tymczasem pokój był
przepełniony aurą podniecenia, zainteresowania i może...lekką
paniką?
Wtedy Evie złapała mnie
za ramię i wskazała na jedną z młodszych dziewczyn trzymającą
w dłoniach gazetę. Po rozejrzeniu się po sali zdałem sobie
sprawę, że więcej osób ma te same egzemplarze Proroka
Codziennego i że to na pewno jakaś informacja podana w którymś z
artykułów wywołała takie poruszenie. Starałem się uspokoić
swoje obawy.
Przecież to pewnie znowu "przełamujący tabu" zakłamany reportaż jakiejś
dziennikarzyny. Niestety
w mojej głowie pojawiały się bardziej
prawdopodobne wersje wydarzeń.
Zabini podszedł do
jakiegoś dzieciaka i wyrwał mu gazetę z rąk,
przerywając młodemu czytanie.
-Wystarczy, mały-
mruknął, nie spoglądając nawet na chłopca.
Mój wzrok powędrował w
stronę stołu nauczycielskiego. Tam sytuacja była tak samo podejrzana. Zajmowane przez profesorów miejsca spowijała chmura
szeptów i skrywanych emocji.
Flitcwick i Slughorn
prowadzili zażartą dyskusję. Czoło mistrza eliksirów
przecinała pojedyncza zmarszczka oznaczająca natrętne myśli.
Spojrzałem się znów na
Zabiniego pochłoniętego tekstem. Po jakimś czasie podniósł
głowę, a ja zauważyłem jego zatroskanie.
-Chyba musicie to
zobaczyć- powiedział bezbarwnym tonem.
Stanęliśmy za nim i
poczęliśmy czytać mu przez ramię.
Starałem się skupić na
szczegółach.
-Oddajcie mi ją!-
krzyczał dzieciak sięgający zaledwie do pasa Nathanowi.
-Zamknij się- warknął
mój kuzyn, ale cała nasza trójka była zbyt zajęta Prorokiem, by
zwracać uwagę na skandaliczne zachowanie bruneta.
Z każdym kolejnym słowem, moje oczy coraz bardziej wylatywały z orbit, a serce mimowolnie
zaczynało pośpiesznie bić.
Schowałem ręce do
kieszeni, obawiając się, że mogę zdradzić swoje zdenerwowanie.
-Nie jestem tchórzem- powtarzałem sobie w kółko, ale czułem się, jakbym cały czas mówił jedno
-Nie jestem tchórzem- powtarzałem sobie w kółko, ale czułem się, jakbym cały czas mówił jedno
z tych słów, które po wielu powtórzeniach zmieniają znaczenie.
Z szoku wyrwał mnie
Zabini, który rozprostował gazetę i naszym oczom ukazał się
wielki tytuł napisany czarnymi drukowanymi literami.
RON WEASLEY PORWANY? SĄ
ŚWIADKOWIE!
Najbardziej
z tego zdania nie utkwiło mi w głowie słowo "porwany", ale to
jedno przypominające
mi o kimś innym.
Wiedziałem,
że Śmierciożercy coś knują, ale była osoba, która mogła się
tego nie spodziewać. Musiała przeżyć największy wstrząs
ze wszystkich zgromadzonych w tej sali.
Zjej młodszym bratem.
Weasley.
Weasley. Weasley.
Mój wzrok powędrował ku stołowi Krukonów i przesuwał się po
kolei po twarzach uczniów.
Rose przy nim nie siedziała.
- Spokój!!- usłyszałem głos McGonagall, jednak nie miałem
zamiaru iść za jej radą- Wszyscy skierują się teraz na swoje
miejsca!
Zacząłem iść w stronę wyjścia, gdy ci egoiści siedzieli na
tyłkach, nie racząc pomyśleć o kimkolwiek poza własną osobą.
Po drodze usłyszałem paniczny głos młodego chłopaka. Miałem
go zamiar minąć, ale przypomniałem sobie, jak Zabini potraktował
tamtego malca i postanowiłem odkupić swoje winy; odkupić to,
że nie
nakrzyczałem na kuzyna.
Kiedy odwróciłem się w stronę hałasu, zauważyłem Hugona, a
nie tak jak się spodziewałem kogoś młodszego. Chłopak miał
wtedy piętnaście lat, był raczej szczupły, średniego wzrostu i miał burzę
rudych włosów.
-Co jest?- spytałem krótko brata Rose i paru jego mniej przejętych przyjaciół.
Podszedł trochę bliżej.
-Rose..ona strasznie się przejęła. Wie więcej niż wiele osób na
temat Śmierciożerców, zawsze była zbyt ciekawa. I teraz
chyba..okropnie się boi.
Nie musiał nic więcej mówić. Rozumiałem, że chłopak nie wie
co w takiej sytuacji uczynić. Krukonka mogła nie chcieć z nim
rozmawiać. Poza tym nie znał hasła do wieży.
Problem niestety polegał na tym, że ja też go nie znałem.
Winters zapadła się pod ziemię...
Myśl,Malfoy.
Wyszedłem na korytarz, ignorując wszystko co mnie otaczało aż w
końcu zauważyłem dziewczynę w Krukońskich szatach rozmawiającą
ściszonym szeptem z jakimś chłopakiem.
Gdy przybliżyłem się do nich rozpoznałem Cravena. Moja dłoń powędrowała ku ramieniu dziewczyny.
Czekało mnie trudne zadanie przebłagania Laury Macmillan.
Farbowana blondynka zagwizdała na mój widok, lustrując mnie nieprzyzwoicie i przygryzając wargę.
-Kogo my tu mamy? Scorpius Malfoy? Wiem, czego pragniesz, ale ty chyba też wiesz jaka jestem. Prawda, kochanie? Jestem wredną zołzą.
- Taaak, twój urok osobisty jest powalający. Może Craven zna hasło,
co?
Z gardła Krukonki wydostał się perlisty śmiech przywołujący na myśl macochę Kopciuszka. Byłem zdziwiony, że w takiej
sytuacji myślę o mugolskich bajkach, z których zawsze
się śmiałem. Wolałem opowiadania ojca... albo te czarodziejskie.
- Nie bądź głupiutki, i ciebie i mnie stać na o wiele więcej!
-To czemu z nim rozmawiasz?- spytałem już mocno rozdrażniony,
wskazując na jej towarzysza.
Zastanawiałem się czy może nie iść poszukać kogoś innego, kto
będzie wstanie mi pomóc.
Pamiętałem jednak, że stanowcza większość uczniów znajdowała się w Wielkiej Sali.
Dziewczyna chyba się chwilę zawahała, ale potem wygięła
śmiesznie wargę i odrzekła:
-Mam różna zachcianki, co nie znaczy, że nie mam swoich skrupułów.
A poza tym, to natręt.
Spojrzałem się na dobrze zbudowanego chłopaka, którego nigdy nie
podejrzewałbym o startowanie do Laury. Nie rozumiałem, co takiego
on w niej widział? Leciał tylko na wygląd i pieniądze?
(jak cała reszta)
Czy nie wiedział jak wiele ryzykował, zadając się z kimś z rodu
Macmillanów? Wiedziałem,
że Cravenowie mimo że czystokrwiści, byli biedni w porównaniu do rodziców Laury.
-Jak ty to wytrzymujesz?
Chłopak pokręcił głową i odszedł.
Tak po prostu.
Przyłapałem Laurę na odprowadzaniu go wzrokiem.
(smutnym?)
Czy to
możliwe, że żałowała, tego co powiedziała?
-Do naszego domu nie ma hasła. Nie wiem, co sprawiło, że o tym
zapomniałeś. Musisz odpowiedzieć na pytanie, dlatego pójdę z
tobą. Zanim się zdecydujesz na przyjęcie mojej pomocy zadaj
sobie pytanie, co takiego robisz- powiedziała dziewczyna trochę
innym tonem niż zawsze; stała blisko mnie, ale nie czułem odrazy- Przyzwyczai się do twojej obecności w ważnych dla niej momentach. Nie próbuj
mi wmówić, że o tym nie wiesz. Może ja i Rose nie jesteśmy w
dobrych relacjach, ale zapamiętaj sobie, że żadna dziewczyna nie
chce złamanego serca.
Zadziwiła mnie ta refleksja usłyszana z ust blondynki. Nie
spodziewałbym się, że będzie chciała mi coś więcej powiedzieć
oprócz tego jak dostać się do Pokoju Wspólnego. Oczekiwałem
też, że będzie chciała coś w zamian. Nie powiedziała, że nie pragnie niczego...
-A gdzie haczyk?
-Na swoim miejscu- odpowiedziała z krzywym uśmieszkiem.
-Konkrety, Macmillan.
-Nie uważasz, ze powinieneś być dla mnie milszy? Wyświadczam ci
przysługę.
Jej jasne paznokcie, przedłużone tipsami powędrowały dojasnych włosów, by po raz setny poprawić perfekcyjną fryzurę.
-No już dobrze. Chcę żebyś dowiedział się czegoś na temat
buntujących się byłych Śmierciożerców.
-Nie ma mowy.
-Czemu?
-Nie ufam ci, proste.
Laura wzruszyła ramionami i udała, że ma zamiar zawrócić. Ja
jednak wiedziałem, że to tylko kolejna manipulacja.
-Nie musisz udawać, że ci nie zależy, ale zgoda- odpowiedziałem,
chcąc mieć już to za sobą- Panie przodem.
Wejście po schodach na sam szczyt wieży zajęło nam sporo czasu. W
tamtym momencie cieszyłem się, że gram w Quiditcha i mam więcej
siły niż przeciętny Ślizgon. Przyzwyczaiłem się do prostej
drogi do lochów i w duchu dziękowałem Merlinowi za to, że Tiara
Przydziału przydzieliła mnie do Slytherinu. Mimo to, wspinaczka
nie była dla mnie wielkim wyzwaniem.
Doszliśmy do drzwi, w których nie było klamki, a jedynie kołatka.
Gdy Laura zastukała nią w drzwi do moich uszu dobiegło pytanie, z
którego nie zrozumiałem ani jednego słowa.
Prefekt naczelnej odpowiedź zajęła zaledwie parę sekund.
Kiedy drzwi przestały stawiać opór i otworzyły się, przed moimi
oczyma ukazał się piękny Pokój Wspólny, który ani trochę nie
kojarzył mi się z tym, który oglądałem na co dzień.
Białe ściany i marmurowy posąg Roweny Ravenclaw dodawały
pomieszczeniu wyniosłości i elegancji, której u nas także
nie brakowało...tylko, że to nie było to samo.
Wnętrze było urządzone wspaniale, a ten kto był odpowiedzialny za
jego wystrój nie starał się na siłę podkreślić swojego
bogactwa drogo zdobionymi siedzeniami, ale postawił na minimalizm,
który przywoływał mi na myśl willę bogatych ludzi żyjących w czasach starożytnych, Wiedziałem, że Hogwart został wyremontowany, ale część rzeczy pewnie została idealnie odwzorowana.
Uniosłem głowę oczarowany otaczającym mnie widokiem i
ujrzałem, że na sklepieniu iskrzą gwiazdy, mimo że na dworze było
jasno.
Przed moimi oczami pojawiło się dziwne wyobrażenie grupki uczniów
leżących na dywanie
i wpatrujących się w sufit, myślących o
własnych sprawach, miłych wspomnieniach czy problemach.
Pokój Wspólny Ravenclawu właśnie w taki sposób działał na
ludzi.
-Stoisz i gapisz się, jakbyś tam kogoś nago
zobaczył- podsumowała Laura, popychając mnie w stronę
dormitorii- To tylko parę schodków. Postaraj się nie wywalić, bo
Weasley raczej nie będzie chciała oglądać twojej pokiereszowanej buźki .
- Możesz mieć pewność, że nie fantazjowałem o tobie- odgryzłem
się i powoli zacząłem iść przed siebie.
Trochę obawiałem się tego, co mogę za chwilę zobaczyć.
Dziewczyna musiała być załamana. Pewnie martwiła się, że jej
ojciec nigdy nie wróci do domu.
Bałem się, że zobaczę w niej Evie...
Mimo to, wszedłem do pokoju.
-Nic nie rozumiesz!- usłyszałem krzyk rudowłosej, która zaczęła
rzucać w ścianę wszystkimi rzeczami, jakie się napatoczyły.
Po jej twarzy spływały łzy, które przypominały strumienie wody.
Łatwo było zauważyć jej wymęczone spojrzenie. Nie potrafiła się uspokoić.
Chloe starała się unikać pocisków ze strony rudej i przekonać ją, że wszystko będzie dobrze. Niestety nie wiedziała
o tym, że te słowa były najgorszymi, jakie mogła wypowiedzieć.
Nie rozumiała.
Nie rozumiała, bo sama nigdy nie doświadczyła bólu straty.
Najpierw zauważyła mnie Winters, ale zanim zdążyła coś
powiedzieć Rose zwróciła głowę w moją stronę i już miała
zamiar rzucić we mnie kufrem, ale podbiegłem do niej i go odebrałem.
Wziąłem ją w ramiona zanim zdążyła mi uciec. Poczułem, że
jej ręce zaciśnięte w pięści biją mnie po klatce piersiowej. Nie czułem
żadnego bólu oprócz tego psychicznego, który nie dawał mi
spokoju, gdy patrzyłem, w jakim stanie znalazła się Krukonka.
Chloe skinęła głową w moją stronę i wyszła z pokoju,
zostawiając nas samych.
Zaległa cisza, która aż piszczała w uszach. Dziewczyna przestała
spazmatycznie szlochać i poczułem, że jej oddech się
stabilizuje.
- Oni nic nie rozumieją.- wymamrotała zachrypniętym głosem- Dla
nich to tylko sensacja. Nie znali go.
-Cii.- wyszeptałem, głaszcząc ja po włosach.
Podniosła głowę i spojrzała mi się w oczy.
-Co teraz? Czy to wszystko...zdarzy się od nowa?
Pokręciłem bezsilnie głową. Co miałem jej powiedzieć? Że
wszystko będzie dobre czy może potwierdzić jej przypuszczenia?
Zamiast tego podniosłem z ziemi jedno z jej ubrań, jasny
sweter, i nałożyłem go na nią jak na młodszą siostrę. W
rzeczywistości czułem coś coraz głębszego z każdym wejściem słońca o poranku.
-Byłaś przy mnie wtedy, gdy potrzebowałem pomocy. Po kłótni z
Puckeyem. Nawet dwa razy. Ja też
z tobą zostaję i to nie jest
propozycja Rose, to stwierdzenie.
Zacząłem sprzątać bałagan, który narobiła, a Weasley usiadła na
brzegu łóżka, obserwując moje ruchy.
W końcu opadłem na ziemię w geście porażki w swoich
nieudolnych próbach.
Rozpieszczenie przez rodziców za młodu i wysługiwanie się
skrzatami dawało się we znaki. Nie mogłem zaprzeczyć.
Dziewczyna zsunęła się na podłogę obok mnie, a nasze ramiona
delikatnie się stykały.
-Jak ty tu.. właściwie się dostałeś?- przemogła się Weasley,
spoglądając jednym okiem na mnie.-Interesy z Macmillan.
-Ach, chyba wolę więcej nie wiedzieć.
Czułem blokadę. Znałem ją za słabo by móc wiedzieć czego
pragnie i czego potrzebuje.
-To nic ciekawego- odpowiedziałem, zawieszając na niej swój wzrok.
Chyba liczyłem, że nagle mnie olśni i zorientuję się, co powinienem zrobić, aby jej bardziej nie zranić.
-Nigdy nie spodziewałam się, że to ty będziesz w stanie mnie uspokoić. Zawsze mnie wkurzałeś.
Chłopak odwrócił się do mnie plecami i zanim zniknął z mojego punktu widzenia, powiedział kpiarskim tonem:
-Przecież i to zrobił byś ode mnie lepiej.
-Nigdy nie spodziewałam się, że to ty będziesz w stanie mnie uspokoić. Zawsze mnie wkurzałeś.
-Zawsze jest pojęciem względnym, Rose. Zmienia się z czasem.
Nawet nie zorientowałem się, kiedy nasze twarze znalazły się
tylko milimetry od siebie.
Mogłem przyjrzeć się z bliska jej pięknej twarzy, jedynej w
swoim rodzaju.
Cały świat mógłby się walić, gdy patrzyłem w jej ładne oczy, a
ja bym nie zareagował.
Kiedy zaczęła szeptać czułem jej oddech na własnej skórze. Był
przyjemnie ciepły.
Ta bliskość i żaden krok ze strony dziewczyny bolał, ale to było jedno z
tych fanatycznych, pożądanych zranień.
-Wiem, że nie będzie cię przy mnie zawsze, kiedy będę w potrzebie, ale czy
nie mógłbyś być obok chociaż teraz i sprawić, że jakoś to przetrwam?
-Mógłbym- powiedziałem, powoli wpijając się w jej usta.
Jej nogi oplotły się wokół mnie i pozwoliłem sobie zatracić
się w tym poczuciu dziwacznej lekkości; w tym słodkim jak miód eliksirze, magicznym
zaklęciu na smutki.
Kiedy po bardzo długim czasie w końcu rozstałem się z Rose
wróciłem prosto do lochów
i gdy przekroczyłem próg Pokoju
Wspólnego od razu doskoczył do mnie Al.
Na jego twarzy wymalowany był niepokój.
-Wysłałem list...Cholera, jestem taki głupi! Wysłałem ten
pieprzony list!
Pokręciłem głową, nic nie rozumiejąc z paplaniny kolegi.
-Do ojca. Przed śniadaniem, wcześnie rano poszedłem do sowiarni...
W końcu zrozumiałem, co miał na myśli i przerażenie sprawiło,
że moje nogi same zaniosły mnie na pobliski fotel.
Skoro Śmierciożercom udało się zaatakować ojca Rose, mogli też
mieć możliwość przechwycenia listu....
Schowałem twarz w dłoniach, próbując zrobić to samo zresztą
emocji ogarniającą moje ciało.
Bezskutecznie.
-Czy ty w ogóle nie myślisz?- warknąłem, nie potrafiąc trzymać
swoich emocji na wodzy.
-I mówisz mi to dopiero teraz?
Obserwowałem, jak Potter robi się coraz bardziej zły na mnie za to, w jaki sposób się zachowuję.
Ale nie myślałem o tym, że mogę być niesprawiedliwy. Moją
głowę zajmowały konsekwencje naszej nadmiernej ciekawości...
Jednak najgorsza nie było to, że wiedziałem, że mogę zostać
zmuszony do walki ze złem, ale to, że byli Śmerciożercy będą znów chcieli, by
moja rodzina stanęła po ich stronie.
Obawiałem się powtórki z tragedii, którą przeżyłem wraz z
Evie, kiedy byliśmy tylko dzieciakami.
Nie jesteś tchórzem.
- Nie musisz zwalać całej winy na mnie! Skąd miałem wiedzieć,
jak bardzo to będzie niebezpieczne?
-Właśnie dlatego, że nie miałeś o tym pojęcia powinieneś był bardziej uważać!Chłopak odwrócił się do mnie plecami i zanim zniknął z mojego punktu widzenia, powiedział kpiarskim tonem:
-Przecież i to zrobił byś ode mnie lepiej.
Zdążył wejść do dormitorium, przed tym jak krzyknąłem:
- Super! Zazdrość mi wszystkiego! W końcu jest czego, Potter!
Edytowany: 08.02.16
Edytowany: 08.02.16