czwartek, 13 lutego 2014

Rozdział 16


Scorpius

Nie mogłem uwierzyć, że po raz kolejny pocałowałem Rose Weasley. Nie potrafiłem powstrzymać tego uczucia, które powoli opanowywało każdą komórkę mojego ciała.
Nie chciałem wypowiadać tego jednego, prostego słowa, które czaiło się w moim umyśle.
I postanowiłem tego nie robić.
Wyznałem jej, że nie mam pojęcia czemu to robię, ale nie mam złych zamiarów.
Wiedziałem, że rudowłosa kuzynka Ala jest osobą temperamentną i może zdenerwować ją moja niekonkretność.
Dziewczyna, jednak o nic nie pytała. Wracaliśmy w ciszy; ona do Wieży Ravenclawu, ja do lochów, w których mieścił się Dom Węża. Żadne z nas nie odezwało się, ale było tysiące rzeczy, które miałem ochotę jej wytłumaczyć.
Wyjaśnić jej, jaki wielki ciężar od zawsze czułem na swoich barkach. Jak przygniatał moje ramiona jakbym był Heraklesem przechytrzonym przez Atlasa. Nie znałem sposobu, by go zrzucić.
Rosę wniosła w moje życie powiew świeżości. Poczułem na swojej skórze pierwszy powiew wiosennego wiatru, wziąłem do płuc nową szansę jakbym sączył Ognistą. Po moim ciele rozeszła się fala płomieni, w moim sercu rozżarzyło się jakieś uczucie, którego nie czułem przez lata.
Myśle, że Weasley nie była jedna z tych dziewczyn, które ucieszyłoby bycie "powiewem świeżości", dlatego podjąłem słuszną decyzję, zostawiając tą myśl dla siebie.

Kiedy znalazłem się w podziemnej części Hogwartu, w mojej głowie wszystkimi królestwami rządziła chęć wzięcia pośpiesznego prysznica.
Niestety, kiedy wszedłem do Pokoju Wspólnego zauważyłem Ala, Nathana i Evie.
Wszyscy byli uśmiechnięci, a oprócz tego na ich twarzach malował się spokój.
Może złudny, zważając na plotki o Śmiorciożercach i na sytuację Nott...Mimo to, nie chciałem im psuć zabawy.
Zdawałem sobie sprawę, że będę musiał porozmawiać z Potterem o sprawie związanej 
z wyciągnięciem informacji od jego ojca i że należy to zrobić szybko, ale jakoś nie miałem siły ani ochoty w tamtym momencie bawić się w bohatera.
-Nie uwierzysz jak wspaniale spędziłem wieczór- powiedział Al, przybierając na twarz szeroki uśmiech.
Nie byłem pewny czy był on spowodowany radością czy raczej się zgrywał.
Sztukę sarkazmu opanował prawie tak dobrze jak ja, co powoli zaczynało mnie przerażać. Czułem sie jak dziecko kręcące sie na krześle, bo jego myśli nie potrafią przestać krążyć po jednym torze jak przestarzała lokomotywa. Al był tym przyjaźniej nastawionym do innych; miałem nadzieję tego nie zepsuć, próbując go uratować przed samym sobą.
-Niech zgadnę obściskiwałeś się po kątach z Winters i oboje gadaliście o miłości, jakbyście byli w jednej z tych kretyńskich, amerykańskich komedii?- spytałem, starając się ukryć brak zainteresowania.
Kiedy tak nad tym myślałem właściwie miałem przed oczami siebie i Rose, co sprawiło, że miałem ochotę przejechać otwartą dłonią po twarzy.
-Nie. Za to byłem zmuszony do patrolowania korytarzy w towarzystwie Laury
- odpowiedział.
Moja uwaga została podbita; 5 punktów dla Albusa Severusa Pottera.
-Panna Macmillan zauważyła jakiegoś Puchona, chyba tego Cravena i wskoczyła do damskiej toalety. A jak myślisz, kogo wciągnęła za sobą? Ala!- wtrąciła zniecierpliwiona Evie, ruszając brwią i uśmiechając się żeby sprzedać mi tę sugestię.
-Chrzanisz!
-A najlepsze było to, że zamknęli się w jednej kabinie!- dorzucił tym razem Zabini, pokładając się ze śmiechu.
Gdyby jego karnacja była jaśniejsza byłby cały czerwony.
Bardzo nie chciałem zachowywać się tak jak on, ale uśmiech sam cisnął mi się na twarz.
Mina Ala, natomiast z każdą sekundą stawała się zabawniejsza. Wyglądał, jak mały, rozpieszczony  dzieciak, który został wyśmiany przez starsze rodzeństwo.
Opadłem na kanapę, na której siedział tylko Nathan.
Bezwiednie położyłem głowę na oparciu i przymknąłem oczy, starając się uspokoić myśli związane z dziewczyną, na którą wcześniej nie zwracałem uwagi. Cały czas czułem dotyk jej ust i bliskość jej ciała...
Niestety, kiedy otworzyłem powieki przede mną szczerzył się Zabini, którego jak zwykle nie opuszczał jego nietypowy humor.
-Brałeś coś czy po prostu postanowiłeś zachowywać się jak baba?
-Chyba to drugie- odpowiedziałem bardziej do siebie niż do niego.
-Nieźle ci to wychodzi w takim razie.
-A tak serio, jaki problem?- spytał Al.
-Wysłałeś list ojcu? Albo gadałeś przez kominek?- szybko zmieniłem temat, by nie zdradzić prawdziwych przyczyn mojego rozkojarzenia.
Wolałem zepsuć atmosferę niż musieć się przed nimi tłumaczyć.
-Jeszcze nie. Ale nie jestem pewien,  czy moje śledztwo coś da.
Wiedziałem, że to co miałem zamiar powiedzieć, nie będzie ani trochę oryginalne, ale inna zachęta jakoś nie mogła mi wpaść do głowy.
-Nigdy się nie dowiesz, póki nie spróbujesz.

Kiedy całą czwórką wybraliśmy się w sobotni poranek na śniadanie, zastaliśmy ogromny harmider
 w Wielkiej Sali. Wszyscy uczniowie krzątali się po ogromnym pomieszczeniu, przechodząc od jednego stołu do drugiego, od jednej grupki młodzieży do następnej.
Mimo, że mógłbym uznać to za normalne, coś mi nie pasowało.
Wszyscy powinni być zajęci posiłkiem i narzekaniem na swoje niewyspanie. Tymczasem pokój był przepełniony aurą podniecenia, zainteresowania i może...lekką paniką?
Wtedy Evie złapała mnie za ramię i wskazała na jedną z młodszych dziewczyn trzymającą w dłoniach gazetę. Po rozejrzeniu się po sali zdałem sobie sprawę, że więcej osób ma te same egzemplarze Proroka Codziennego i że to na pewno jakaś informacja podana w którymś z artykułów wywołała takie poruszenie. Starałem się uspokoić swoje obawy.
Przecież to pewnie znowu "przełamujący tabu" zakłamany reportaż jakiejś dziennikarzyny. Niestety 
w mojej głowie pojawiały się bardziej prawdopodobne wersje wydarzeń.
Zabini podszedł do jakiegoś dzieciaka i  wyrwał mu gazetę z rąk, przerywając młodemu czytanie.
-Wystarczy, mały- mruknął, nie spoglądając nawet na chłopca.
Mój wzrok powędrował w stronę stołu nauczycielskiego. Tam sytuacja była tak samo podejrzana.  Zajmowane przez profesorów miejsca spowijała chmura szeptów i skrywanych emocji.
Flitcwick i Slughorn prowadzili zażartą dyskusję. Czoło mistrza eliksirów przecinała pojedyncza zmarszczka oznaczająca natrętne myśli.
Spojrzałem się znów na Zabiniego pochłoniętego tekstem. Po jakimś czasie podniósł głowę, a ja zauważyłem jego zatroskanie.
-Chyba musicie to zobaczyć- powiedział bezbarwnym tonem.
Stanęliśmy za nim i poczęliśmy czytać mu przez ramię.
Starałem się skupić na szczegółach.
-Oddajcie mi ją!- krzyczał dzieciak sięgający zaledwie do pasa Nathanowi.
-Zamknij się- warknął mój kuzyn, ale cała nasza trójka była zbyt zajęta Prorokiem, by zwracać uwagę na skandaliczne zachowanie bruneta.
Z każdym kolejnym słowem, moje oczy coraz bardziej wylatywały z orbit, a serce mimowolnie zaczynało pośpiesznie bić.
Schowałem ręce do kieszeni, obawiając się, że mogę zdradzić swoje zdenerwowanie.
-Nie jestem tchórzem- powtarzałem sobie w kółko, ale czułem się, jakbym cały czas mówił jedno 
z tych słów, które po wielu powtórzeniach zmieniają znaczenie.
Z szoku wyrwał mnie Zabini, który rozprostował gazetę i naszym oczom ukazał się wielki tytuł napisany czarnymi drukowanymi literami.
RON WEASLEY PORWANY? SĄ ŚWIADKOWIE!
Najbardziej z tego zdania nie utkwiło mi w głowie słowo "porwany", ale to jedno przypominające 
mi o kimś innym.
Wiedziałem, że Śmierciożercy coś knują, ale była osoba, która mogła się tego nie spodziewać. Musiała przeżyć największy wstrząs ze wszystkich zgromadzonych w tej sali.
Zjej młodszym bratem.
Weasley. Weasley. Weasley.
Mój wzrok powędrował ku stołowi Krukonów i przesuwał się po kolei po twarzach uczniów.
 Rose przy nim nie siedziała.
- Spokój!!- usłyszałem głos McGonagall, jednak nie miałem zamiaru iść za jej radą- Wszyscy skierują się teraz na swoje miejsca!
Zacząłem iść w stronę wyjścia, gdy ci egoiści siedzieli na tyłkach, nie racząc pomyśleć o kimkolwiek poza własną osobą. 
Po drodze usłyszałem paniczny głos młodego chłopaka. Miałem go zamiar minąć, ale przypomniałem sobie, jak Zabini potraktował tamtego malca i postanowiłem odkupić swoje winy; odkupić to, 
że nie nakrzyczałem na kuzyna.
Kiedy odwróciłem się w stronę hałasu, zauważyłem Hugona, a nie tak jak się spodziewałem kogoś młodszego. Chłopak miał wtedy piętnaście lat, był raczej szczupły, średniego wzrostu i miał burzę rudych włosów.
-Co jest?- spytałem krótko brata Rose i paru jego mniej przejętych przyjaciół.
Podszedł trochę bliżej.
-Rose..ona strasznie się przejęła. Wie więcej niż wiele osób na temat Śmierciożerców, zawsze była zbyt ciekawa. I teraz chyba..okropnie się boi.
Nie musiał nic więcej mówić. Rozumiałem, że chłopak nie wie co w takiej sytuacji uczynić. Krukonka mogła nie chcieć z nim rozmawiać. Poza tym nie znał hasła do wieży.
Problem niestety polegał na tym, że ja też go nie znałem.
Winters zapadła się pod ziemię...
Myśl,Malfoy.
Wyszedłem na korytarz, ignorując wszystko co mnie otaczało aż w końcu zauważyłem dziewczynę w Krukońskich szatach rozmawiającą ściszonym szeptem z jakimś chłopakiem.
Gdy przybliżyłem się do nich rozpoznałem Cravena. Moja dłoń powędrowała ku ramieniu dziewczyny.
Czekało mnie trudne zadanie przebłagania Laury Macmillan.
Farbowana blondynka zagwizdała na mój widok,  lustrując mnie nieprzyzwoicie i przygryzając wargę.
-Kogo my tu mamy? Scorpius Malfoy? Wiem, czego pragniesz, ale ty chyba też wiesz jaka jestem. Prawda, kochanie? Jestem wredną zołzą.
- Taaak, twój urok osobisty jest powalający. Może Craven zna hasło, co?
Z gardła Krukonki wydostał się perlisty śmiech przywołujący na myśl macochę Kopciuszka. Byłem zdziwiony, że w takiej sytuacji myślę o mugolskich bajkach, z których zawsze się śmiałem. Wolałem opowiadania ojca... albo te czarodziejskie.
- Nie bądź głupiutki, i ciebie i mnie stać na o wiele więcej!
-To czemu z nim rozmawiasz?- spytałem już mocno rozdrażniony, wskazując na jej towarzysza.
Zastanawiałem się czy może nie iść poszukać kogoś innego, kto będzie wstanie mi pomóc.
Pamiętałem jednak, że stanowcza większość uczniów znajdowała się w Wielkiej Sali.
Dziewczyna chyba się chwilę zawahała, ale potem wygięła śmiesznie wargę i odrzekła:
-Mam różna zachcianki, co nie znaczy, że nie mam swoich skrupułów. A poza tym, to natręt.
Spojrzałem się na dobrze zbudowanego chłopaka, którego nigdy nie podejrzewałbym o startowanie do Laury. Nie rozumiałem, co takiego on w niej widział? Leciał tylko na wygląd i pieniądze?
(jak cała reszta) 
Czy nie wiedział jak wiele ryzykował, zadając się z kimś z rodu Macmillanów? Wiedziałem, 
że Cravenowie mimo że czystokrwiści, byli biedni w porównaniu do rodziców Laury.
-Jak ty to wytrzymujesz?
Chłopak pokręcił głową i odszedł.
Tak po prostu.
Przyłapałem Laurę na odprowadzaniu go wzrokiem.
(smutnym?)
Czy to możliwe, że żałowała, tego co powiedziała?
-Do naszego domu nie ma hasła. Nie wiem, co sprawiło, że o tym zapomniałeś. Musisz odpowiedzieć na pytanie, dlatego pójdę z tobą. Zanim się zdecydujesz na przyjęcie mojej pomocy zadaj sobie pytanie, co takiego robisz- powiedziała dziewczyna trochę innym tonem niż zawsze; stała blisko mnie, ale nie czułem odrazy- Przyzwyczai się do twojej obecności w ważnych dla niej momentach. Nie próbuj mi wmówić, że o tym nie wiesz. Może ja i Rose nie jesteśmy w dobrych relacjach, ale zapamiętaj sobie, że żadna dziewczyna nie chce złamanego serca.
Zadziwiła mnie ta refleksja usłyszana z ust blondynki. Nie spodziewałbym się, że będzie chciała mi coś więcej powiedzieć oprócz tego jak dostać się do Pokoju Wspólnego. Oczekiwałem też, że będzie chciała coś w zamian. Nie powiedziała, że nie pragnie niczego...
-A gdzie haczyk?
-Na swoim miejscu- odpowiedziała z krzywym uśmieszkiem.
-Konkrety, Macmillan.
-Nie uważasz, ze powinieneś być dla mnie milszy? Wyświadczam ci przysługę.
Jej jasne paznokcie, przedłużone tipsami powędrowały dojasnych włosów, by po raz setny poprawić perfekcyjną fryzurę.
-No już dobrze. Chcę żebyś dowiedział się czegoś na temat buntujących się byłych Śmierciożerców.
-Nie ma mowy.
-Czemu?
-Nie ufam ci, proste.
Laura wzruszyła ramionami i udała, że ma zamiar zawrócić. Ja jednak wiedziałem, że to tylko kolejna manipulacja.
-Nie musisz udawać, że ci nie zależy, ale zgoda- odpowiedziałem, chcąc mieć już to za sobą- Panie przodem.

Wejście po schodach na sam szczyt wieży zajęło nam sporo czasu. W tamtym momencie cieszyłem się, że gram w Quiditcha i mam więcej siły niż przeciętny Ślizgon. Przyzwyczaiłem się do prostej drogi do lochów i w duchu dziękowałem Merlinowi za to, że Tiara Przydziału przydzieliła mnie do Slytherinu. Mimo to, wspinaczka nie była dla mnie wielkim wyzwaniem.
Doszliśmy do drzwi, w których nie było klamki, a jedynie kołatka. Gdy Laura zastukała nią w drzwi do moich uszu dobiegło pytanie, z którego nie zrozumiałem ani jednego słowa.
Prefekt naczelnej odpowiedź zajęła zaledwie parę sekund.
Kiedy drzwi przestały stawiać opór i  otworzyły się, przed moimi oczyma ukazał się piękny Pokój Wspólny, który ani trochę nie kojarzył mi się z tym, który oglądałem na co dzień.
Białe ściany i marmurowy posąg Roweny Ravenclaw dodawały pomieszczeniu wyniosłości i elegancji, której u nas także nie brakowało...tylko, że to nie było to samo.
Wnętrze było urządzone wspaniale, a ten kto był odpowiedzialny za jego wystrój nie starał się na siłę podkreślić swojego bogactwa drogo zdobionymi siedzeniami, ale postawił na minimalizm, 
który przywoływał mi na myśl willę bogatych ludzi żyjących w czasach starożytnych, Wiedziałem, że Hogwart został wyremontowany, ale część rzeczy pewnie została idealnie odwzorowana.
Uniosłem głowę  oczarowany otaczającym mnie widokiem i ujrzałem, że na sklepieniu iskrzą gwiazdy, mimo że na dworze było jasno.
Przed moimi oczami pojawiło się dziwne wyobrażenie grupki uczniów leżących na dywanie
 i wpatrujących się w sufit, myślących o własnych sprawach, miłych wspomnieniach czy problemach.
Pokój Wspólny Ravenclawu właśnie w taki sposób działał na ludzi.
-Stoisz i gapisz się, jakbyś tam kogoś nago zobaczył- podsumowała Laura, popychając mnie w stronę dormitorii- To tylko parę schodków. Postaraj się nie wywalić, bo Weasley raczej nie będzie chciała oglądać twojej pokiereszowanej buźki .
- Możesz mieć pewność, że nie fantazjowałem o tobie- odgryzłem się i powoli zacząłem iść przed siebie.
Trochę obawiałem się tego, co mogę za chwilę zobaczyć. Dziewczyna musiała być załamana. Pewnie martwiła się, że jej ojciec nigdy nie wróci do domu.
Bałem się, że zobaczę w niej Evie...
Mimo to, wszedłem do pokoju.

-Nic nie rozumiesz!- usłyszałem krzyk rudowłosej, która zaczęła rzucać w ścianę wszystkimi rzeczami, jakie się napatoczyły.
Po jej twarzy spływały łzy, które przypominały strumienie wody. Łatwo było zauważyć jej wymęczone spojrzenie. Nie potrafiła się uspokoić.
Chloe starała się unikać pocisków ze strony rudej i przekonać ją, że wszystko będzie dobrze. Niestety nie wiedziała o tym, że te słowa były najgorszymi, jakie mogła wypowiedzieć.
Nie rozumiała.
Nie rozumiała, bo sama nigdy nie doświadczyła bólu straty.
Najpierw zauważyła mnie Winters, ale zanim zdążyła coś powiedzieć Rose zwróciła głowę w moją stronę i już miała zamiar rzucić we mnie kufrem, ale podbiegłem do niej i go odebrałem.
Wziąłem ją w ramiona zanim zdążyła mi uciec. Poczułem, że jej ręce zaciśnięte w pięści biją mnie po klatce piersiowej. Nie czułem żadnego bólu oprócz tego psychicznego, który nie dawał mi spokoju, gdy patrzyłem, w jakim stanie znalazła się Krukonka.
Chloe skinęła głową w moją stronę i wyszła z pokoju, zostawiając nas samych.
Zaległa cisza, która aż piszczała w uszach. Dziewczyna przestała spazmatycznie szlochać i poczułem, że jej oddech się stabilizuje.
- Oni nic nie rozumieją.- wymamrotała zachrypniętym głosem- Dla nich to tylko sensacja. Nie znali go.
-Cii.- wyszeptałem, głaszcząc ja po włosach.
Podniosła głowę i spojrzała mi się w oczy.
-Co teraz? Czy to wszystko...zdarzy się od nowa?
Pokręciłem bezsilnie głową. Co miałem jej powiedzieć? Że wszystko będzie dobre czy może potwierdzić jej przypuszczenia?
Zamiast tego podniosłem z ziemi jedno z jej ubrań, jasny sweter, i nałożyłem go na nią jak na młodszą siostrę. W rzeczywistości czułem coś coraz głębszego z każdym wejściem słońca o poranku.
-Byłaś przy mnie wtedy, gdy potrzebowałem pomocy. Po kłótni z Puckeyem. Nawet dwa razy. Ja też 
z tobą zostaję i to nie jest propozycja Rose, to stwierdzenie.
Zacząłem sprzątać bałagan, który narobiła, a Weasley usiadła na brzegu łóżka, obserwując moje ruchy.
W końcu opadłem na ziemię w geście porażki w swoich nieudolnych próbach.
Rozpieszczenie przez rodziców za młodu i wysługiwanie się skrzatami dawało się we znaki. Nie mogłem zaprzeczyć.
Dziewczyna zsunęła się na podłogę obok mnie, a nasze ramiona delikatnie się stykały.
-Jak ty tu.. właściwie się dostałeś?- przemogła się Weasley, spoglądając jednym okiem na mnie.
-Interesy z Macmillan.
-Ach, chyba wolę więcej nie wiedzieć.
Czułem blokadę. Znałem ją za słabo by móc wiedzieć czego pragnie i czego potrzebuje.
-To nic ciekawego- odpowiedziałem, zawieszając na niej swój wzrok.
Chyba liczyłem, że nagle mnie olśni i zorientuję się, co powinienem zrobić, aby jej bardziej nie zranić.
-Nigdy nie spodziewałam się, że to ty będziesz w stanie mnie uspokoić. Zawsze mnie wkurzałeś.
-Zawsze jest pojęciem względnym, Rose. Zmienia się z czasem.
Nawet nie zorientowałem się, kiedy nasze twarze znalazły się tylko milimetry od siebie.
Mogłem przyjrzeć się z bliska jej pięknej twarzy, jedynej w swoim rodzaju.
Cały świat mógłby się walić, gdy patrzyłem w jej ładne oczy, a ja bym nie zareagował.
Kiedy zaczęła szeptać czułem jej oddech na własnej skórze. Był przyjemnie ciepły.
Ta bliskość i żaden krok ze strony dziewczyny bolał, ale to było jedno z tych fanatycznych, pożądanych zranień.
-Wiem, że nie będzie cię przy mnie zawsze, kiedy będę w potrzebie, ale czy nie mógłbyś być obok chociaż teraz i sprawić, że jakoś to przetrwam?
-Mógłbym- powiedziałem, powoli wpijając się w jej usta.
Jej nogi oplotły się wokół mnie i pozwoliłem sobie zatracić się w tym poczuciu dziwacznej lekkości; w tym słodkim jak miód eliksirze, magicznym zaklęciu na smutki.

Kiedy po bardzo długim czasie w końcu rozstałem się z Rose wróciłem prosto do lochów 
i gdy przekroczyłem próg Pokoju Wspólnego od razu doskoczył do mnie Al.
Na jego twarzy wymalowany był niepokój.
-Wysłałem list...Cholera, jestem taki głupi! Wysłałem ten pieprzony list!
Pokręciłem głową, nic nie rozumiejąc z paplaniny kolegi.
-Do ojca. Przed śniadaniem, wcześnie rano poszedłem do sowiarni...
W końcu zrozumiałem, co miał na myśli i przerażenie sprawiło, że moje nogi same zaniosły mnie na pobliski fotel.
Skoro Śmierciożercom udało się zaatakować ojca Rose, mogli też mieć możliwość przechwycenia listu....
Schowałem twarz w dłoniach, próbując zrobić to samo zresztą emocji ogarniającą moje ciało.
Bezskutecznie.
-Czy ty w ogóle nie myślisz?- warknąłem, nie potrafiąc trzymać swoich emocji na wodzy.
-I mówisz mi to dopiero teraz?
Obserwowałem, jak Potter robi się coraz bardziej zły na mnie za to, w jaki sposób się zachowuję.
Ale nie myślałem o tym, że mogę być niesprawiedliwy. Moją głowę zajmowały konsekwencje naszej nadmiernej ciekawości...
Jednak najgorsza nie było to, że wiedziałem, że mogę zostać zmuszony do walki ze złem, ale to, że byli Śmerciożercy będą znów chcieli, by moja rodzina stanęła po ich stronie.
Obawiałem się powtórki z tragedii, którą przeżyłem wraz z Evie, kiedy byliśmy tylko dzieciakami.
Nie jesteś tchórzem.
- Nie musisz zwalać całej winy na mnie! Skąd miałem wiedzieć, jak bardzo to będzie niebezpieczne?
-Właśnie dlatego, że nie miałeś o tym pojęcia powinieneś był bardziej uważać!
Chłopak odwrócił się do mnie plecami i zanim zniknął z mojego punktu widzenia, powiedział kpiarskim tonem:
-Przecież i to zrobił byś ode mnie lepiej.
Zdążył wejść do dormitorium, przed tym jak krzyknąłem:
- Super! Zazdrość mi wszystkiego! W końcu jest czego, Potter!

Edytowany: 08.02.16