sobota, 7 marca 2015

Rozdział 26

Cześć wszystkim! Jestem bardzo szczęśliwa, że powracam z nowym rozdziqłem! Przede wszystkim chciałabym Wam podziękować za wszystkie komentarze, które zostawiliście. To, że opowiadanie wciąga Was i interesuje wiele dla mnie znaczy, bo myślę, że jednym z najważniejszych celów pisania jest to jak czytelnicy odbierają treść ;).
Przepraszam Was, że musieliście tyle czekać na tą notkę. Wiem, że minęło dużo czasu od poprzedniej. Mam nadzieję, że chociaż tym rozdziałem uda mi się trochę wam to zrekompensować.
Mogę Wam obiecać, że od maja notki będą pojawiały się o wiele częściej i regularniej.
Byłabym wdzięczna za każdy komentarz; macie jakieś przemyślenia dotycząc rozdziału, śmiało spiszcie je ;)
Mam pytanko, czy ktoś może byłby zainteresowany, jakbym zrobiła soundtrack do opowiadania?;)

Rozdział dedykowany wszystkim, którzy czytają; wszyscy jesteście wspaniali i niezastąpieni!

Rozdział napisałam z perspektyw Laury, Rose, Evie, Ala i Nathana.
Cały czas używam przed różnymi fragmentami charakterystycznych znaczków, więc mam nadzieję, że nie będzie problemu z orientacją :p.
Laura- $
Rose- *
Evie- &
Al- @p
Nathan- </3

$
Pierwszy raz uciekałam z domu. W kuchni skąpanej w bladym blasku księżyca, ojciec znów kłócił się z matką, która płynnymi ruchami ugniatała ciasto. A ja chciałam znaleźć się jak najdalej stamtąd. Iść do celu i nie tłumaczyć nikomu, dlaczego tego pragnę.
Nie wiedziałam, że tej nocy wiatr przeznaczenia wskaże mi drogę i odmieni życie dziesięciolatki, którą byłam.
Żarówka w szklanej lampie w holu zamigotała i zgasła, gdy ubrałam lekką kurteczkę, owinęłam się szalikiem i zarzuciłam na plecy maleńką torbę.

Nasz dom. Biała willa. Swoimi grubymi ścianami robiła wrażenie nijakiej i prytłaczającej.
Była taka odkąd pamiętam.
Krótko przykoszona trawa, staw...Mama przeznaczyła go tylko dla złotych rybek, a od ich nieustannego zataczania kółek zawsze kręciło mi się w głowie.
Huśtawka nie chciała poszybować ku niebu wystarczająco wysoko, nie ważne jak mocno odbijałam się od ziemi. Nie mogłam nawet zerwać liścia z gałęzi, która wisiała nad moją głową.

Dreptałam na swoich patyczkowatych nóżkach do drewnianej altanki nad przełęczą. Często tam przychodziłam. Wyciągałam do przodu bladą rączkę i wyobrażałam sobie, że dżentelmen o długich, ciemnych włosach, zostawia na niej dotyk swoich ust. Już wtedy marzyłam o byciu adorowaną.

Wyjęłam z plecaka termos z ostudzoną herbatą owocową. Wcześniej zaparzyłam ją w drugiej, mniejszej kuchni, która znajdowała się na poziomie sypialni.
Myśląc o mojej samodzielnej podróży, spostrzegłam jakiegoś malucha. Dzierżył w swoich rączkach bączka. Gdy wpuścił go w obieg po kamiennym podłożu niedaleko altanki, przez chwilę słyszałam irytującą melodię; wykrzywiłam usta. Spojrzałam się na parę unoszącą się znad napoju. Gdy podniosłam wzrok, zabawki już nie było. Zniknęła gdzieś w przepaści.
Razem z nią chłopczyk.

Wychyliłam się przez barierkę; spadał coraz szybciej. Krzyczał. Wyjęłam różdżkę; dziwnie, instynktownie. Machnęłam nią i mały zawisł w powietrzu z rękoma rozłożonymi jak do lotu.

Usłyszałam cichy stukot stóp, szum oddechu..Odwróciłam się w stronę hałasu.
Matka chłopca biegła boso z drobnym bukietem jakichś polnych kwiatów. Wypuściła zielsko w ciemną othchłań. Upadła na kolana. Szepnęła zaklęcie. Chłopak wpadł w jej ramiona. Zamknęła oczy, tuliła go; ręce jej lekko drżały, ale ruchy jakie nimi zataczała były zdecydowane. Kiedy podeszła do mnie, jej mina była poważna.
-Chodź za mną- powiedziała.
Zrobiłam, co kazała. Prowadziła mnie przez gęsty las, ale nie czułam strachu. W tamtym czasie był mi on zupełnie obcy, wszysko w mojej głowie zmierzało do happy endu. Zawsze towarzyszyła mi dziecinna ciekawość i żądza przygody. Nawet w tamtej sytuacji.
Iglaste drzewa odsłoniły polanę mieniącą się wszystkimi kolorami zieleni. Na jej końcu stał dom z kamienną werandą.
W środku było ciemno; zamiast lamp ktoś powiesił pochodnie, na drewnianych stolikach stały długie świece. Na polecenie czarowicy rozjarzyły się czerwienią. Wzdłuż ścian znajdowała się biblioteczka; obco brzmiące tytuły zdawały się zlewać w rozmazane plamy.
Boczny korytarz prowadził pewnie do kuchni, drzwi naprzeciwko do sypialni.
Kobieta skryta za swoimi długimi, ciemnymi włosami zaczęła szperać po półkach. Wyjęła jakąś księgę i spojrzała na mnie badawczym wzrokiem. Nie potrafię sobie przypomnieć jakie miała oczy, ale przeszyły mnie na wylot. Znała mnie od podszewki..
-Wiem, czego pragniesz. Widzę to w twojej głowie. Masz u mnie dług wdzięczności, a ja należe do tych, którzy nie uciekają przed zapłatą.
Myślałam o tym jak bardzo pragnęłam być traktowana poważnie; być samodzielną osóbką, która otwiera kolejne furtki bez cudzej dezaprobaty. Z taką łatwością...
- Będziesz jak światłość. Oślepiać, skrzyć się w ciemności..Przykuwać uwagę, przynosić to co najlepsze. Samotna w centrum wirującej wokół ciebie rzeczywistości, będziesz rozpoznawać trudności, ale twój wewnętrzny płomień odnajdzie drogę w każdym labiryncie.. Lepiej mnie posłuchaj; jedynym co może zatrzymać czar, jest uczucie. Ze słońcem na zawsze związany jest księżyć, blask przysłania cień. Nie ma niczego bez wyrzeczeń. Tylko czy potrafisz rózróżnić; co jest czym?- przerwała.
Jej wzrok był nieobecny
- Partnerstwo opiera się na czymś więcej niż na podążaniu własnym, wytyczonym szlakiem; zamknie drogę odosobnionej wędrówki. Nawet, gdy się zawiedziesz, nic nie będzie już takie samo. Uwierz.
Jej spojrzenie padło na syna, który wyciągnął się na dywanie z sierści jakiegoś zwierzaka.
Mgła zapomnienia osiadła jak kurz na tym wspomnieniu.Ostatnim co pamiętam jest uczucie duszności pod nocnym niebem rozświetlonym gwiazdami; przedtem ich tam nie było.
*
Oderwałam się od sennej muzyki, która zaczęła wypełniać mnie od środka. Moje stopy dotknęły gładkiej kostki chodnika, a krew w żyłach znów zaczęła płynąć w zawrotnym tempie.
Malfoy objął mnie w talii i stanowczym ruchem pociągnął do przodu. Wtulił w moje ramię głowę o burzy złotych loków.
W świetle neonowego szyldu restauracji, stał staruszek z gitarą. Nosił francuski beret, a jego palce, jakby niezależne od zamglonych oczu, wygrywały akordy, które ocierały się o ściany mego serca.
Po przebywaniu w kryjówce Toby'ego, każdy dźwięk miał dla mnie zdwojoną siłę. Czułam się jak nieszkodliwa wariatka.
Nie musiałam się odwracać, by wiedzieć, że usta Malfoya wygięły się w łobuzerski uśmieszek.
-Hej, hej!- krzyknął- Mógłby mi pan użyczyć tego instrumentu?
Stary przekrzywił głowę i podał blondynowi gitarę. Malfoy złapał mnie za rękę i usadził na malutkiej ławeczce. Stanął na niej jedną nogą, rzucając mi spojrzenie spod długich rzęs. Następnie zaczął przesuwać palcami po wytartych strunach.
-Od kiedy grasz? Nic mi o tym mnie powiedziałeś...
-Właściwie nie gram. Gdy byłem mały odnalazłem na strychu ukulele...
Zarumienił się.
-Nie oceniaj mnie! Proszę! Byłem ciekaw! Poszedłem do mamy i spytałem się, czy wie jak to działa. Jej cała rodzina była muzykalna. Poza tym matka lubi to, co inni odrzucają. Gdy jej siostrę zajmowała arystokratyczna wiolonczela, ona zamykała się w pokoju, grając na czymś co nie zdobyłoby nawet sekundy uwagi Greengrassów. W ten sposób odrywała się od świata powagi, w którym zmuszona była żyć... Pokazała mi, jak to działa. A ja jako ambitny dzieciak nauczyłem się czego mogłem... Aż w końcu dorosłem. Nie mogłem sobie poradzić z moim rozbujanym ego, bo nie dostrzegałem żadnych perspektyw rozwoju.. Wiesz.. Zająłem się bardziej przyziemnymi sprawami... Teraz stwierdzam, że to nawet przyjemne powrócić do tego co stare.
-Jesteś niemożliwy.- Nie potrafiłam dłużej powstrzymać śmiechu.
Wzruszył ramionami i usiadł obok mnie. Wpatrując się w moją twarz, zaczął grać kolejną melodię, a ja oczyma wyobraźni widziałam nuty, które zamieniały się w kolejne dźwięki.
Nie potrafiłam opisać tego co tworzyły. Tak delikatnego i uspokajającego jak muzyka pozytywki- baletnicy kręcącej się wokół własnej osi...W moim umyśle zabłysło wspomnienie białej szkatułki Lily, w której trzymała długie, srebrne kolczyki. Zmieszana patrzyłam na kuzynkę obracającą się w swoim małym świecie podczas, gdy pozytywka wygrywała tajemniczą melodię;
ni smutną, ni wesołą.
To wspomnienie przeszłości rozsypało się w złoty pył, gdy szare niebo przeciął klucz ptaków. Zdawały się tańczyć po sklepieniu.
Dopiero, gdy Malfoy zesztywniał i odłożyć instrument, a cisza między nami zaczęła być nienaturalna, dotarło do mnie, że ptaki nie były jedynie kleksami na błękitnym tle naszego przedstawienia. Nie ubarwiały scenerii w moim nieziemskim romansie. Były marionetkami strachu.
Uciekały w popłochu.
&
Opuściłam zranioną rękę. Moja klatka piersiowa przez chwilę unosiła się w drżących oddechach. Oworzyłam zaszklone oczy. Zdziwiona spostrzegłam, że pokój jednak nie obrócił się w czarną pustkę, która skrywała się pod moimi zamkniętymi powiekami.
Nathan wstał i złapał mnie za nadgarstek. Los ponownie przynosił mi coś z czym nie potrafiłam walczyć. A wiedziałam, że wszystkie błędy jakie popełnimy pokaleczą nasze stopy, gdy będziemy szukali drogi z powrotem.
Chciałam, by nic się nie wydarzyło, a on wziął mnie w swoje ramiona.
I przyciągnął mnie do siebie. Powinnam być zadowolona?
Nie.
Czułam jego oddech zakrapiany alkoholem, kiedy zbliżył swoje wyschnięte usta do moich. Wysyłał znak ostrzegawczy do moich zmysłów. Mózg rozumiał informację: nic się nie zmieni.
Szarpnęłam się w jego objęciach. Unieruchomił moje ręce, zaczęłam wierzgać nogami.
Krew sącząca się z mojej dłoni zabarwiła jego koszulkę. Wiedziałam, że nie zwraca na to uwagi. Ubiegał się o swoje, nie mając znikomego pojęcia co zrobi, gdy to dostanie.
-Puść ją.- Chris zacisnął ręce na moich ramionach- Słyszysz?!
- Nie wtrącaj się- Odchyliłam głowę do boku.- Nie przybieraj postaci bohatera, bo pan Zabini poczuje się urażony.
Nathan odsunął się i załamał ręce.
Musiałam się uszczypnąć. Zamrugać. Zobaczyć jak światło pada na jego twarz, żeby przekonać się, że nie majaczę. Oparł się łokciami o ścianę i schował między nimi głowę. Z jego rozedrganego ciała wypłynął jęk.
-Nie wiem jak się zmienić. Chcę twojego szczęścia, Zasługujesz na kogoś lepszego niż ja. Uwierz, byłem gotowy udawać rycerza. Tylko dla ciebie. Nie chciałem, byś to kiedykolwiek usłyszała.. Cholera, Evie. Przepraszam, nie chciałem. Po prostu tyle się dzieje..To mnie przerasta.
Odepchnęłam od siebie Chrisa.
Moje nogi same wykonały parę kroków w stronę Nathana, serce przyśpieszyło bicie.
Stanęłam za nim i wyciągnęłam rękę przed siebie.
Zmieszana, opuściłam ją wzdłuż bioder.
-Nie rozumiesz? Wybrałam ciebie. Masz w sobie coś co mi pomaga. Ale to co zobaczyłam dzisiaj potwierdza tylko, że muszę się zatrzymać zanim na dobre wpadnę w twoje ramiona...Ty nawet nie wierzysz, że możesz dokonać jakichś zmian. A ja nie wiem czy potrafię cię do nich przekonać. Nathan, każdy ma prawo się pogubić, ale musi chociaż próbować szukać jakichś sposóbów, by wyjść na prostą. Słowa nie wystarczą, jeśli nie nadają kierunku twoim działaniom!
Gdy odwrócił się i spojrzał na mnie, powiedziałam:
-Nie usuniesz dla mnie tego, co cię niszczy. Bo nawet jeśli nie wierzysz w siebie, gorsze jest to, że nie wierzysz w nas. I przez to..czuję się jakbym była tylko kolejną dziewczyną z twojej kolekcji!
-Nie jesteś. Nigdy nie byłaś.
Pokręciłam głową, ale on mówił dalej.
-Kiedy byliśmy porwani..Myślałem tylko o tym, że chciałbym być w pomieszczeniu obok, by móc osuszyć twoje łzy. By zobaczyć, że w końcu się uśmiechasz... Dawniej, kiedy widziałem, że dziewczynie jest smutno, przecież znasz mnie Evie, wolałem trzymać się z daleka.
Obejrzał moją dłoń, poczułam jego zimny, ostrożny dotyk. W oczach Nathana błyszczało poczucie winy.
Już wyjmował różdżkę, by wyleczyć moją ranę, gdy nagle jego spojrzenie padło na ekran; kalejdoskop migotliwych barw w przestrzeni za nami. Stał się bardziej skupiony.
Obróciłam się, by ujrzeć co go tak bardzo zainteresowało.
Wiadomości. Prezenter na tle jakiegoś budynku.
-Czy to takie ważne, Nathan?! Myślałam, że właśnie jesteśmy w trakcie jednej z tych długich rozmów zakochanych, którzy denerwują wszystkich dookoła! I zapowiada się, że dopóki nie dojdzie do pieprzonych rękoczynów, będą także irytować siebie!
Zakochanych. Tak powiedziałam to. Czasem głupotą zdaję się ukrywanie rzeczy, które są oczywiste.
-Nie, nie. Posłuchaj- zbył mnie, nie odrywając wzroku od telewizora.
W środku mnie złość i żal wznowiły walkę o kontrolę.
Może spróbują zawiązać koalicję-pomyślałam.
A potem zrozumiałam.
Obok reportera pojawiły się dwie znajome twarze. W telewizji byli rodzice kogoś za kim poszłabym nawet na koniec świata. Kogoś kto wyszedł z pensjonatu i jeszcze nie wrócił....
Wszystko docierało do mnie trzy po trzy.
Atak.
Huki.
Hotel.
Cudem ocaleni.
Przestępcy zbiegli.
Chciałam krzyczeć, bo cały ten chaos w mojej głowie próbował ułożyć się w logiczną układankę.
Dziękujemy, państwu Malfoy. Hongkong. Oddaje głos do studia.
Czy to możliwe że dwójka czarodziei mogła stawić opór zorganizowanej grupie? A jeśli atakujący nie byli zwykłymi mugolami? Jeśli na ich czele stał Toby.... Czy mogli wyjść z tego bez szwanku?
Cisza zawisła między nami: ciężka i pusta.
Chciałam krzyczeć, ale wrzask gniewu nie wydostał się na światło dzienne. Rzeczywistość przeszył dźwięk tysiąca spłoszonych ptaków. Zaraz potem usłyszałam odgłosy bitwy.
@p
Leżałem ze zmrużonymi powiekami. Obserwowałem jak pomarańczowe płomyki słońca malują twarz Chloe kolorami raju. Przeciągnęła się, prostując nogi. Osłoniłem ją swoim ciałem. Pachniała liśćmi. Chciała coś powiedzieć, gdy nagle ciepła światłość zmieniła się w ostry, magiczny blask. Dźwignąłem się na rękach. W jasnych oczach Chloe zauważyłem niepokój. Otworzyłem okno. Wychyliłem się przez nie, a chłodny popołudniowy wiatr zmroził mi policzki. Z daleka usłyszałem odgłosy walki.
-Już czas- Chloe założyła sweter i spodnie. Czekała na moją reakcję.
-Tak. To oni.
-Myślisz, że nie możemy tutaj zostać?- spytała.
- Zanim tu dotrą wymordują wszystkich mugoli. Poza tym...nie umiemy rzucać wystarczająco silnych zaklęć ochronnych..
-Evie i Rosie nie mają różdżek. Ja też nie.
-Nie zostaniesz tu, jeśli o to poproszę.
Pokręciła głową
-.Staraj trzymać się z daleka od prawdziwej walki. Ratuj kogo możesz.
Wyszliśmy przez drzwi. Zeszliśmy tymi samymi schodami i trafiliśmy do salonu, gdzie byli Evie, Nathan i Chris.
Stali w progu. Zabraliśmy w pośpiechu kurtki, a potem wypchnęli nas do ogrodu. Drzewa szumiały jak fale wściekłego oceanu, gdy drzwi huknęły, jakby miały wypaść z zawiasów.
Dalsza droga była gonitwą strachu.

Rwąca rzeka odcinała miasto od rozciągających się wzgórz o barwie spopielałych kwiatów. Mieszkańcy chat wybiegali na drogę, a potem upadali w błoto odstraszani niewytłumaczalnymi dla nich czarami,.Część przerażona wchodziła w zimne odmęty wody, tonąc pod jej powierzchnią. Wiatr siał okropne krzyki rodzin. Nie mogłem nic poradzić na to, że natychmiast przepchałem się między obleśnymi zwolennikami Voldemorta ciągnącymi za włosy mugolskie kobiety i bez zastanowienia wystawiłem się z ródżką przed Inez Arnaud. Celowała kolejnymi Cruciatusami w piegowatego chłopczyka o długich włosach. Wyczuła moją obecność. Odwróciła się z krzywym uśmieszkiem na twarzy.
Pozdrowić siostrę? - powiedziała- A może sam się przywitasz?
Nienawiść do dziewczyny, w której cieniu kiedyś przebywałem wybuchła jak nuklearna.
Ciskałem przed siebie zaklęciami, jakbym próbował ustrzelić ją kolejnymi strzałami amora, które miały znaleźć drogę do jej serca dawno temu w szkole. Wylewałem z siebie strumienie niewypowiedzianych słów i straconych szans. Fontannę cudzego i własnego bólu. I żalu, że wszystkie światy stanęły do góry nogami, zamieniając ją w potwora.
Nie widzę w tobie miłości.
-Drętwota!
Okręciła się, by odbić zaklęcie. Nathan. Ściskał różdżkę tak, że jego knykcie pobielały.
-Założę się, że nie popijasz francuskiego wina z szefem, co? Wielka strata dla kogoś tak pazernego jak Inez Arnaud, hm?
Nie przyniósł ciszy. Nic dziwnego. Nathan był mistrzem kakofonii dźwięków. Zawsze przegrywał, gdy graliśmy w Króla Ciszy. Poza tym raczej nie zachowywał jej nawet w kościele.
- A gdzie się podziała twoja żądza panienek, Zabini? Czemu twoja ręka jeszcze nie znalazła się pod moją bluzką?
-Wiesz, gdy w piosenkach tych głupich czarodziejskich kapel śpiewają ,,zakochałem się w czarownicy'', nie mają na myśli tych, które mogłyby straszyć w bajkach dla dzieci.
Rozpętał się huragan pocisków. Wściekłych petard, Ale nas było dwóch. A ona tańczyła na tym świecie z niewierną partnerką; z wściekłością.
Upadła na ziemię, śmiejąc się histerycznie, jej długie włosy niemal zasłaniały twarz. Wtedy zobaczyłem Rose.
Lily przyduszała ją w swoich ramionach, mówiąc coś przez zaciśnięte zęby. Scorpius odpychał ataki Toby'ego, który nawet nie otwierał ust, by wypowiedzieć kolejne zaklęcia. Po prostu machał różdżką, a ona go słuchała. Scorpiusa słuchały jedynie nogi, które stawiały kolejne kroki w tył.
Inez ponownie rzuciła się na Nathana,. Odwróciłem się. Czas nagle zwolnił dla mnie swój bieg. Zaklęcie skierowane w niego pomknęło ku mnie. Ugiąłem się pod urokiem, który dosłownie zabrał mi powietrze z płuc. Krztusiłem się wyłącznie pustką, wpatrzony w przesuwające się cały czas cudze nogi. Nagle tłum rozstąpił się i na kolana przede mną upadła Chloe, popchnięta przez jakiegoś oblecha.
Nie- chciałem powiedzieć.
Zabiniego zaczeli atakować inni. A my znajdowaliśmy się pod siatką tych wszystkich uroków.
Między naszymi ciałami przeleciała przejrzysta gołębica.
Zatoczyła koło wokół Nathana.
Nigdy nie widziałem takiego patronusa.
Zabini od razu go rozpoznał.
-Lacarnum Inflamare!- krzyknął, a kule ognia wystrzeliły prosto w jednego z atakujących. Jego kumple próbowali mu pomóc.
Zanim facet zdążył ich odepchnąć, Nathan zlał się ze zbrązowiałym otoczeniem i pomknął w stronę Evie.
Przysiągłbym, że gdy przechodził obok, dotknął mojego ramienia.
</3
Nie mogłem pozostać w ukryciu na zawsze, nieważne jak bardzo tego pragnąłem.
Stałem się znów widoczny, gdy znalazłem się przed Evie, która szykowała się właśnie do odparowania ataku Laury.
-Protego!- krzyknąłem.
. Po raz pierwszy czułem się za kogoś odpowiedzialny.
Teraz na polu bitwy było nas czworo- ja, Evie, Chris i Macmillan.
Dziękuję- wyszeptała Nott. '
Poczułem obezwładniającą mnie falę gorąca. Zignorowałem ją i natarłem wraz z Cravenem na Macmillan. Liczyłem, że uda nam się ją zmęczyć, zanim dojdzie do naprawdę zażartej walki. Zależało mi na uratowaniu tej dziewczyny. Trochę dlatego, że byłem egoistą; nie chciałem brać na siebie ciężaru, nie chciałem, by Chris wkurzał mnie kręcąc się wokół Evie, a głównie dlatego, że sam nigdy nie chciałbym być tak samotny jak mógłby być Craven, gdyby zabrakło Laury.
Laura odpierała nasze ataki. Zmuszaliśmy ją do robienia kolejnych kroków w tył.
Gdy włączyła się Evie, Macmillan poślizgnęła się na ziemi. Uderzyła się w głowę, a my opuściliśmy różdżki. Bałem się, że popełniliśmy błąd, że ona już nie wstanie...
Pochyliłem się nad nią.
Nagle jakby znikąd wyrosła jej ręka, złapała mnie za kołnierz i pociągnęła z łoskotem do dołu. Dziewczyna przyłożyła różdżkę do mojej szyi.
Za Evie i Chrisem wyrośli dwaj Śmierciożercy.
Już byłbym pod wpływem Imperiusa, gdyby nie żałosne błagania Cravena.
Laura, proszę. Po prostu znów przybrałaś inny ksztalt, bo tego chciała sytuacja. Zrzuć go.
Dwóch czarodziei wybuchło śmiechem. A ona razem z nimi.
Myślałem, ile kosztowałoby mnie ryzyko w tej sytuacji, gdy zauważyłem jej spojrzenie. Nie było puste; wydawało się żywsze niż kiedykolwiek.
Odbiła się od ziemi i zaatakowała Śmierciożercę, który puścił Chrisa. Chłopak od razu zebrał się z ziemi.
Evie udało się uciec, gdy facet który próbował ją uwięzić w swoich objęciach, wymierzył we mnie różdżkę. Craven też wyorzystał ten moment.
Drętwota!- krzyknął, a polujący na mnie Śmierciożerca uderzył w pobliskie drzewo.
Laura i Chris razem walczyli; atakowali i bronili się. Nie umawiali się; po prostu rzucali najtrudniejsze do odparowania czary. Zadziałało. Śmierciożerca, który więził wcześniej Chrisa zatoczył się do tyłu i zwiał. Pobiegł do miasta które zapewniło mu ochronę. Zabawne, że normalnie pragnąłby je zrównać z ziemią- jako stary poplecznik Voldemorta- tylko dlatego, że należało do mugoli.
Odwróciłem się, zapisując ten obraz gdzieś w najdalszych zakamarkach mojego umysłu.
Usłyszałem Laurę. Rozmawiała z Cravenem tym typowym, prowokującym głosem. Jakby codziennie rozbrajała niebezpiecznych facetów w średnim wieku.
- Nie pytaj jak. To wszystko jest zbyt zagmatwane. Lepiej od razu uwierz w cuda.
Wybuchnęła śmiechem.
Gdy zauważyła, że na nią patrzę, rzuciła mi leniwe spojrzenie.
Zasalutowałem jej, gdy moją uwagę odciągnęła zbliżająca się Evie.
Zwolniła. Patrząc na drobną brunetkę z oczami ciemnymi jak kosmos, powiedziałem coś, co zapamiętam chyba do końca życia:
-Pozwól, że zrobię krok i sprawię, że będzie ci łatwiej wpaść w moje ramiona.
Zamknąłem ją w swoich objęciach, jakbym już nigdy nie miał jej wypuścić.
@p
Inez niemal rzuciła się na Chloe i pociągnęła ją do góry. Jej całe wariactwo zaczęło wylewać się z różdżki, sypiąc kolejnymi urokami. Chloe czołgała się po ziemi, sapiąc. Nie potrafiła uniknąć każdego wystrzału.
Imperio!- wrzasnęła, a fala zaklęcia trafiła prosto w jej klatkę piersiową.
Wstała z ziemi i rozejrzała się zmieszana. Zawiesiła swój pusty wzrok na mnie.Usłyszałem Inez:
- Mogłeś to powstrzymać. Mogliście wszyscy do nas dołączyć. A teraz...myślę, że twoich rodziców wystarczająco poruszy, gdy usłyszą, że Albus Potter nie żyje.. Wtedy na pewno będą chcieli ochronić przed tym samym resztę swojej wesołej gromadki..A to pomoże nam w całkowitym przejęciu ministerstwa. Twój ojciec jest tam chyba bardzo ceniony..Ciekawe za co? Za pokój, który przyniósł, tak? Bzdury.
Kopnęła Chloe w żebro i wręczyła jej różdżkę.
-Rusz się. Walcz z nim, aż nie będzie mógł podnieść się z ziemi.
Wstała. W jej oczach nie było już mojego ulubionego błysku.
-Rictusempra!- wrzasnęła.
Śmiech. To ostatnia rzecz na jaką miałem ochotę. Jednak to zaklęcie w irytujący sposób oddawało paradoks całej sytuacji.
- Protego! Drętwota!
-Expeliarmus!
Ktoś walczący nieopodal popchnął mnnie; zatoczyłem się i uniknąłem zaklęcia.
-Crucio!- krzyknęła
Mimble Wimble!-odpowiedziałem, przetoczywszy się na bok.
Zaklęcie ugodziło w niczego nie spodziewającą się Chloe.
Wypowiadałem już słowa mające cofnąć Imperiusa, ale ona zaczęła machać zawzięcie różdżką. Moje nogi zaczęły zapadać się w błocie. W panice pomyślałem, że nie mam pojęcia dlaczego
  m o j a   d z i e w c z y n a zna takie zaklęcie.
Miałem tylko chwilę namysłu. Sekundę.
Woda z rzeki znajdującej się parę kroków za mną stanęła murem za moimi plecami. Czułem, że mój mózg podświadomie próbuję tych czarów, których zawsze się bałem, a jednak powtarzałem je ze Scorpusem miliony razy.
- Avada...- zdałem sobie sprawę, że z różdżki Chloe wypłynie zaraz zielony płomień, który w świecie magii był tylko i wyłącznie światełkiem w tunelu.
Fala popłynąła w jej stronę, podczas gdy ja zapadałem się coraz głębiej w ziemię.
Porwała ją w stronę rzeki tak jak tych mugoli. Widziałem, że próbowała się utrzymać na powierzchni; machała rękoma.
Zniknęła pod przejrzystym dywanem, w odmętach zimnej toni. Rzuciłem się do brzegu; zacząłem szeptać paniczne przeprosiny, modlić się, by wszechświat się mylił; by dało się cofnąć czas.
Szukałem jej tym samym zaklęciem, którym zgubiłem. Udało mi się zrobić przejście w rzece, więc pociągnąłem ją za rękę. Starałem się usunąć wodę z jej płuc.
Otworzyła oczy. Była bardzo słaba, ale przytomna.
Jej wzrok był nieobecny; kolor oczu przypominał otchłań, w którą ją wrzuciłem.
Odczyniłem urok Imperiusa; zdawało mi się, że odetchnęła.
-To nic, Al. - wymamrotała, prawie nie otwierając ust.
Głos miała spokojny, a ja byłem bliski płaczu. Zaczęła kaszleć.
- To nie jest normalna...woda. Ktoś ją zatruł.
Dotknęłem jej twarzy; była jak z lodu. Uleciało z niej tyle życia..
-Chloe, proszę. Nie wiem jak ci pomóc. Gdybym tylko wiedział...To wszystko miałoby jakiś sens...
-Ma sens. Tylko nie taki, jakbyś tego chciał. Ani ja..
-Masz rację! Nie chcę, nie chcę cię tracić!- potrząsnęłem ją, a ona pozostała spokojna.
- Al, mój kochany..Nie zapomnij mnie..ale ja pozwolę... by zabrała mnie woda.*
Zamknęła oczy. Próbowałem krzyczeć, ale nie potrafiłem.
Pragnąłem ujrzeć jej tęczówki jeszcze raz, nawiązać kontakt z dziewczyną, która zawsze była na wyciągnięcie ręki, a ja tego nie dostrzegałem. Nie mogłem, było za późno.
Próbowałem otworzyc jej powieki; calowałem twarz, tuliłem jej ciało.
Czas zwolnił w tej jednej chwili, w której moje serce stopniało z gorącej frustracji, jednocześnie sprawiając, że trząsłem się z zimna.
Położyłem się na ziemi obok niej w centrum hałaśliwej rzeczywistości. Ogarniała nas..cisza.
Trzymałem ją za rękę, gdy przekraczała rzekę dzielącą oba światy.
*
Nasze włosy powiewały na wietrze, tworząc abstrakcyjny obraz; rudości, blondu i czerni.
W huraganie walki, czułam się jakbyśmy wszyscy byli energiami. A ja i Lily byłyśmy ze sobą spokrewnione. Każde kopnięcie, każde szarpnięcie, każdy wypowiedziany urok był jak niszczenie fotografi osób, którymi już nie byłyśmy. Wszelkimi metodami. Gdy przygwoździłam zdyszaną Potter do drzewa i przyłożyłam jej do szyi różdżkę, patrzyła na mnie wzrokiem pełnym urazy. Nie mogłam rzucić żadnego zaklęcia, nie byłam w stanie. Słyszałam bicie własnego serca, bicie jej serca...Nie chciałam oddalać się od niej w sposób w jaki ona uciekała ode mnie...Ale wiedziałam, że Scorpius potrzebuje mojej pomocy.Zamknęłam oczy i przeszukałam każde możliwe miejsce w mojej pamięci.
Gdy je otworzyłam, wiedziałam lepiej niż kiedykolwiek co mam zrobić. Tak jakby ten dar przyniósł mi z sobą zaczynający padać deszcz.
Łodygi drzewa owinęły się wokół ciała Lily. Próbowała się wydostać, ale jej próby nie pomagały w uwolnieniu się. Nie były jednak całkiem bezowocne.
Toby zwiększył siłę z jaką atakował Malfoya. Nie tego pragnęłam; chciałam go przestraszyć, a nie pobudzić do walki...
-Levicorpus!- wrzasnęłam, ale Toby odbił zaklęcie nawet nie spuszczając wzroku z blondyna.
-Immobilus!- odpowiedział; czas dla mnie zwolnił.
Czułam się jakbym była piaskiem zamkniętym w klepsydrze. W tym momencie, w którym walka była dla mnie czymś niemożliwym, ujrzałam nadchodzącą pomoc. Aurorów i...wielu rodziców. Ujrzałam swoją mamę z bojową miną, którą pewnie też przybrała podczas tej słynnej bitwy o Hogwart.
Cieszyłam się, że nas znaleźli. Byłam dzieckiem...które powoli traciło nadzieję, że komukolwiek uda się namierzyć grupę nastolatków uprawiających czary w obecności tylu dorosłych. Poza tym wiedziałam, że Toby mógł już mieć 17 urodziny, a ja prawdopodobnie bym się o tym nawet nie dowiedziała.
Scorpius ponownie zaatakował zdziwionego Puckeya; tamten zasłonił się zaklęciem tarczy.
I uwolnił Lily.
A jednak- pomyslałam z iskierką nadziei; świat nie jest jeszcze całkiem pokręcony i zły.
Strzały. Strzały, które miały służyć jedynie rozbrojeniu Lily i Toby'ego pomknęły w ich stronę z prędkością światła...a oni zniknęli jeszcze szybciej.
Zdążyłam zauważyć krzywy uśmieszek Puckeya, obracającego w ręku breloczek z symbolem Ministerstwa.

Byli Śmierciożercy, którzy nie zostali zaatakowani przez przybyszów znikali wśród czarnych obłoków dymu.
Pole bitwy się przerzedzało. Wiedziałam, że jeden poziom gry Puckeya dobiegł końca.
Czekała druga plansza.
Czerwone słońce prawie spadło z nieba i zabarwiło rzekę na szkarłatno.
A nad nią stali moi przyjaciele. Tak cieszyłam się, że wszyscy byli cali. Spojrzałam się na Scorpiusa, złożyłam na jego miękkich ustach szybki pocałunek i pobiegłam w stronę zbiorowiska. Zarzuciałam ramiona na Nathana i Evie; nie odwzajemnili uścisku. Ich wzrok był utkwiony w jednym punkcie.
Al kładł Chloe na nieustannie płynącej rzece. Jej oczy były zamknięte, ciało bezwładne.
Upadłam na kolana. Słone łzy zmoczyły włosy Malfoya, który pojawił się znikąd, znów utrzymując mnie przy życiu, gdy myślałam, że nie jestem już w stanie wytrzymać ani minuty dłużej.

Mój krzyk stłumiło jego ciało.

* Inspiracja utworem Florence and The Machine ,,What the Water Gave me''
Utwory do rozdziału: Florence and The Machine ,,What the Water Gave me''
,,Vanderlyle Crybaby Geeks''- The National