czwartek, 28 listopada 2013

Rozdział 5

                                                     
Rose
Obudziłam się wcześnie rano.
Wyciagnęłam się, próbując złapać promienie słońca fruwające po ścianach.
Ziewnęłam.
Zwlekłam się z łóżka i pośpiesznie je pościeliłam. Byłam wprawiona w tej sztuce;
nie lubiłam bałaganu, bo było go wystarczająco dużo w mojej głowie.
 Niestety nie można było powiedzieć o Chloe i reszcie moich współlokatorek, żeby były pedantkami. Zajrzałam do dużego kufra, na którym widniało moje imię, przepełnionego mnóstwem różnych ubrań; mundurków szkolnych ale też rzeczy, w których chodziłam na co dzień.
Nie przepadałam za sukienkami.
Były moją zmorą.
Ilekroć dostałam jakąś, oddawałam ją Chloe albo Lily, która uwielbiała je nosić.
W mojej garderobie?
Były może dwie.
Zaczęłam przeglądać ubrania, starając się niczego nie pognieść. Dżinsowe lub kraciaste koszule z kołnierzykiem, miękie w dotyku flanele.
 Wąskie spodnie ze srebrnymi i złotymi guzikami...
Wyjęłam jeden z zestawów pod szatę; nieskazitelnie białą koszulę i spodnie, w których czułam się o wiele bardziej komfortowo niż w spódnicy. Cieszyłam się, że dziewczyny mogły je nosić do mundurka. Za czasów mojej mamy było inaczej. Nie muszę mówić, co o tym sądzę.
Odnalazłam ciemno-niebieski krawat i jasne balerinki. Znalazłam komplet, w który planowałam przebrać się po lekcjach- luźna bluzka z długim rękawem, wygodniejsze spodnie i trampki za kostkę. Kiedy się ubierałam, przypomniały mi się wydarzenia z poprzedniego dnia, a na moją twarz wypłynął uśmiech, którego w żaden sposób nie potrafiłam ukryć. Mój wzrok powędrował ku Macmillan pogrążonej we śnie. Wyglądała tak spokojnie...
Przecież nie miała prawa wiedzieć, że część jej garderoby wisi w tym momencie w pokoju chłopców i na pewno, gdy się obudzą nie będą szczędzić sobie złośliwych komentarzy.
-Hmm, no i ciekawe, jak poradzi sobie bez wytapetowania sobie twarzy...
- ta niezbyt miła myśl, sprawiła, że byłam w jeszcze lepszym humorze.
-Muszę pamiętać, aby podziękować Chloe za pomysł dobrania się do jej kosmetyczki.
Zorientowałam się, że zostało mi jeszcze pół godziny, zanim reszta się obudzi. Reszta, a przede wszystkim zła Laura. Podeszłam do łóżka mojej jasnowłosej przyjaciółki i potrząsnęłam nią, chwytając ją za ramię. Była tak biała jak jej kokon z pościeli.
- Hej, wstawaj.- powiedziałam głośnym szeptem i po chwili dziewczyna otworzyła oczy, patrząc na mnie zaspanym wzrokiem.
-Co jest?- wymamrotała, podnosząc się do pozycji siedzącej.
Nie musiałam nic mówić, wskazałam palcem na pochrapującą brunetkę i zrozumiała.
Po 20 minutach obie byłyśmy gotowe i dla własnego bezpieczeństwa postanowiłyśmy oddalić się,
 jak najdalej od domu Krukonów. Przeszłyśmy przez Pokój Wspólny. Mimo upływu tylu lat, nie potrafiłam oderwać wzroku od upstrzonego gwiazdami kopulastego sklepienia. .
Zeszłyśmy po krętych schodach i po paru minutach dotarłyśmy do holu. Po krótkim namyśle postanowiłyśmy wyjść na błonia. Promienie porannego słońca przyjemnie ogrzewały moje ciało.
W powietrzu unosił się zapach deszczu.
Nie przejmowałam się tym, że moje buty za chwile mogą się przemoczyć lub pobrudzić. Chciałam spędzić trochę czasu na powietrzu. Poczuć trochę spokoju, zaznać chwili relaksu. Dobrze wiedziałam, że ten rok będzie ciężki. A z moimi ambicjami, nauka wydawała się nie mieć końca.
Zawsze tak było.
Chloe chyba też była pogrążona w myślach. Przemierzała błonia, co chwile patrząc na błękitne niebo.
Nagle poczułam, że ktoś zachodzi mnie od tyłu i zasłania moje oczy.Po chwili znalazłam się twarzą w twarz z moim kuzynem, który wybuchnął śmiechem, gdy zobaczył moją zdziwioną minę. Trzepnęłam go po ramieniu, co spowodowało, że był jeszcze mniej poważny.
-Co ty taki wesoły?-spytałam.
- Rosie, Rosie. Ostatni rok. Dzisiaj szykuję się impreza w naszym domu. Oczywiście serdecznie cię na nią zapraszam.- uśmiechnął się do mnie i szturchnął łokciem- Przyjdź, będzie fajnie. Poza tym po pierwszym dniu nie masz wiele do nauki.
Zmierzyłam go surowym wzrokiem, ale zanim zdążyłam mu odpowiedzieć, coś na temat mojego kujoństwa, podeszła do nas Chloe.
- Cześć, Al- powiedziała nieśmiało.
- Cześć. Przekonaj moją kuzynkę, żeby raczyła zaszczycić nas swoją obecnością na imprezie w Slytherinie. Ty też masz przyjść. Dopilnuję tego, nerdy!- powiedział na odchodne i po chwili znikł za wielkimi drzwiami prowadzącymi do zamku.
Spojrzałam się na moją przyjaciółkę. Czy to możliwe, że ona wciąż...Czy ciągle czuję coś do mojego kuzyna? W 5 klasie zdarzyło im się tańczyć ze sobą na balu podczas Turnieju Trójmagicznego. Ten jeden taniec znaczył dla niej bardzo dużo. Nawet kiedy dopiero zaczynałyśmy swoją przygodę w Hogwarcie, zdawała się uwielbiać towarzystwo Ala. I to, że uważała go za kogoś wartościowego, ważnego w jej życiu, z wiekiem zdawało się nie zmieniać.
- Zatańcz z nim. Dzisiaj.- powiedziałam patrząc na wyraz twarzy dziewczyny.
Już chciała się czymś usprawiedliwić, ale zdążyłam jej przerwać.
- Chloe. Będziesz potem żałowała swojej bezczynności. Daj mu znak.
Po tych słowach udałam się na śniadanie zostawiając blondynkę samą, by mogła przemyśleć moją niemalże siostrzaną radę.
                                                   
          Scorpius

Przemierzałem korytarze zamku razem z Nathanem. Śniadanie już dawno się zaczęło. Większość uczniów Domu Węża dawno opuściło lochy. Jak zwykle obudziliśmy się za późno-piętnaście minut, przed końcem posiłku. Szatę schowałem do plecaka, który niosłem, zawieszony na jednym ramieniu. Idąc szybkim krokiem, pośpiesznie zapinałem guziki koszuli i wiązałem szmaragdowo-srebrny krawat. Nie ukrywam, że natychmiast spotkałem się z cichymi szeptami i popiskiwaniem żeńskiej części szkoły.
Rzuciłem Nathanowi pokpiwające spojrzenie, a on tylko przewrócił oczami. Zastanawiałem się, o której wstał Al i czemu nas nie obudził. Po dłuższej chwili znaleźliśmy się przed wejściem do Wielkiej Sali. Natychmiast je otworzyłem i moim oczom ukazał się widok, którego nigdy bym się nie spodziewał. Z tłumu starannie ubranych uczniów wyróżniała się jedna osoba.
Laura Macmillan zawsze dbająca o swój wygląd, ubrana, jakby pracowała dla projektanta mody, miała na sobie neonową pomarańczową bluzkę i w żaden sposób nie pasujące do niej fioletowe spodnie czy czwarte. Na nogach miała kapcie w panterkę, a jej twarz...
TA, WŁAŚNIE TA dziewczyna nie miała na sobie ani grama makijażu, bez którego normalnie nigdzie, by się nie pokazała. Kiedy zorientowała się, że ją obserwujemy jej twarz wykrzywił potworny grymas. Poczerwieniała ze zdenerwowania, gniewu...
Nie, w tej wersji nie wyglądała już tak dobrze.
- Stary, ty widzisz to co ja? Nie wiem, może ja mam jakieś zwidy...-usłyszałem za sobą głos Nathana.
Zanim zdążyłem odpowiedzieć, podszedł do nas Al.
- Chodźcie, chyba domyślam się czyja to sprawka.
                                             
          Rose
Siedziałam z Chloe pod salą do Transmutacji. Nie potrafiłam pohamować kolejnych salw śmiechu. Kiedy jakiś czas wcześniej, Laura przechodziła korytarzem, schowałyśmy się w cieniu ogromnego posągu. Ten widok pozostał w mojej głowie przez jeszcze długi czas. Pamiętam, jak leżałam wtedy rozciągnięta na podłodze i nie marzyło mi się z niej wstawać. Jednak ta piękna chwila nie trwała długo, bo ujrzałam stojących nade mną dwóch oślizgłych węży...i jednego udomowionego.
Ala, Nathana i Scorpiusa.
- Nie za wygodnie ci, Weasley?- odezwał się blondyn, a kącik jego ust lekko się uniósł.
Potter wyciągnął rękę i pomógł mi wstać. Zrobiłam to bardzo niechętnie, ale co ja miałam do gadania...
- Rose, to ty stoisz za tą sprawką. Myślałem, kto miałby podstawy zrobić coś takiego Macmillan. Sporo naliczyłem takich ludzi...ale tylko moja kochana kuzynka ma tyle tupetu.- wyznał Albus.
Uśmiechnęłam się chytrze i odpowiedziałam:
- Może to ja, może to nie ja.
Nathan posłał mi dziwne spojrzenie, jakby próbował mnie rozgryźć.
- Nie wiedziałem, że Rose Weasley jest zdolna do takich rzeczy .
- powiedział wkładając ręce do kieszeni. Nie spuszczał ze mnie wzroku, co mnie trochę przerażało. Dobrze wiedziałam, jak szybko zmienia dziewczyny i pamiętałam o tym, że raczej nie liczy się z ich uczuciami. Postanowiłam być czujna, mimo że jakiś głosik w mojej głowie podpowiadał, że nie mam żadnych szans u tego pokręconego chłopaka.
- Przychodzicie na imprezę?- spytał ciemnoskóry Ślizgon, przewiercając nas czarnymi oczami.
Z każdą minutą byłam coraz bardziej zaniepokojona.
Nie byłam pewna, czy jako Krukonki powinnyśmy się tam pojawić.
Poza tym nie ufałam im.
Albusowi tak, ale nie Nathanowi.
 Scorpiusowi też nie mimo, że miałam z nim  sporadycznie kontakt przez sześć lat nauki.
- Przyjdziemy- odpowiedziała Chloe.
Wtedy zdałam sobie sprawę, że powinnam bardziej uważać na to, jakie rady daje. Przez moją wspaniałomyślną pomoc pierwszy dzień w szkole miała mi umilić dzika impreza w gronie przemiłych Ślizgonów, w ciemnych, chłodnych lochach...
Och, tak.
Zapowiadał się wspaniały wieczór.


Edytowany-02.08.2015

niedziela, 17 listopada 2013

Rozdział 4



Scorpius

Leżałem w łóżku i nie mogłem zasnąć.
 Natarczywe myśli nie dawały mi spokoju ani na sekundę.
Zamknąłem oczy, a w mojej głowie wydarzenia z całego dnia przemknęły jak cień przysłaniający słońce.
 Jazda samochodem z Alem i Weasley, dzielenie przedziału z Krukonkami.
 Te obrazy były mętne, jakby były tylko snem albo przeszłością, którą pamięta się ze starych zdjęć.
 Jazda bryczką i wreszcie rozmowa z dyrektorką.
Nie potrafiłem wymazać z pamięci jej smutnego spojrzenia...
Uratowałem siebie i moich znajomych przed katastrofą.
 Powinienem się cieszyć, ale nie umiałem.
Dowiedzieli się.
Zdają sobie sprawę, że widzę testrale.
 Nie chciałem pamiętać tego, co kiedyś widziałem tego, co wtedy czułem...
Panicznego strachu.
 Zdziwienia i zagubienia .
Byłem taki mały...
To nie ja, jednak przeżyłem to najbardziej.
Evie- pomyślałem.
Dreszczyk zakradł się. aż po kołnierz mojej koszuli.
Wstałem pośpiesznie z łóżka i po cichu, uważając by nikogo nie zbudzić, opuściłem dormitorium. Zszedłem po schodach do Pokoju Wspólnego i tak jak się spodziewałem, ujrzałem ciemnowłosą dziewczynę skuloną w szmaragdowym fotelu. Ogień palący się w kominku, rzucał światło na jej chudą sylwetkę. Od razu zauważyłem łzy, spływające po jej zaczerwienionych policzkach.
 I ten tusz na mokrej skórze.
Słuchała muzyki ze swojej starej mp3.
Chyba zorientowała się, że ktoś ją obserwuje, bo podniosła głowę i wlepiła we mnie wzrok.
Podszedłem do niej po cichu i kucnąłem przy fotelu, na którym siedziała.
Mimo ognia czułem chłód. Byłem boso podobnie jak ona.
Jednym machnięciem różdżki wyczarowałem ciepły koc, którym od razu nakryłem trzęsącą się dziewczynę. Usiadłem na dywanie i oparłem ramię na fotelu.
Wyjęła z uszu słuchawki i powiedziała cichym, łamiącym się głosem.
- Dzisiaj jest rocznica.
Pamiętałem.
Wspomnienia w ten dzień z jakiegoś powody były wyraźniejsze.
Mieliśmy 9 lat. Po Bitwie o Hogwart najzagorzalsi zwolennicy Voldemorta, którym udało się przetrwać wojnę, ukryli się przed Ministerstwem i poczęli planować zemstę. Spostrzegli, że jest ich za mało, by coś osiągnąć. Próbowali zwerbować także tych Śmierciożerców, którzy nie chcieli mieć już z nimi nic wspólnego.
Skierowali się do Malfoy Manor.
Tego dnia państwo Nott wraz z córką gościli tam na kolacji. Starzy znajomi Lucjusza nie otrzymali ciepłego powitania z jego strony. Kazał im się wynosić, więc jeden z nieproszonych gości wyjął różdżkę. Z jej końca wystrzeliło zielone światło, które trafiło prosto w pierś mężczyzny. Moja rodzina i nasi przyjaciele- wszyscy zbiegliśmy do holu. Widzieliśmy tę przerażającą scenę na własne oczy. Zaklęcia świstały po całym pomieszczeniu. Mój ojciec postanowił, że przeteleportujemy się w jakieś bezpieczne miejsce. Narcyza, moja babcia, nie chciała opuścić domu. Była w szoku. Jej oczy wyglądały na nieobecne. Próbowała się rzucić w stronę męża, ale jej syn ją zatrzymał. Szarpała się, krzyczała, ale nie mogła nic zrobić. Co jedynie narazić też własne życie...
Tata wziął ją, moją matkę i mnie i po chwili zniknęliśmy z miejsca zdarzenia, zostawiając Nottów. Od razu zawiadomiliśmy Ministerstwo Magii, że potrzeba im pomocy.
Resztę opowieści znam, ponieważ powtórzyli mi ją moi rodzice.
 Oni usłyszeli ją od matki Evie.
Theodore zawołał do siebie swoją rodzinę. Evie biegnąc w jego stronę, praktycznie wpadła na jednego z wrogów. Próbowała się wycofać. Mężczyzna wyjął, jednak różdżkę i użył najgorszego zaklęcia niewybaczalnego. Tego, które przeżyło tylko jedno dziecko w historii.
Zaklęcie prawie ugodziło w dziewczynkę, jednak w ostatniej chwili jej ojciec zasłonił ją własnym ciałem. Umarł za nią. Jej matka złapała ją za rękę i przerażona przeteleportowała się do świata mugoli.
Do tej pory żyła tam z córką.
Sprawcy ataku zostali złapani i zamknięci w Azkabanie.
Nie zastanawiałem się długo. Porwałem dziewczynę w ramiona i mocno przytuliłem.
Wydawała się taka drobna w moich ramionach.
Współczułem jej wychowywania się bez ojca. W świecie mugoli...
Przypomniałem sobie coś, co sprawiło, że na mojej twarzy pojawił się smutny półuśmiech.
Theodore Nott zawsze marzył o posiadaniu syna , świetnego gracza w Quiditcha. On chciał grać profesjonalnie, ale jego rodzicom nie podobał się ten pomysł.
Miał pracować na wysokim stanowisku w ministerstwie.
Theodore nie doczekał się, jednak męskiego potomka. Miał wspaniałą córkę, która po jego śmierci postanowiła spełnić jego marzenia. I musiałem przyznać, że była naprawdę świetną ścigającą. Chodziłem na każdy jej mecz.
Poczułem, że jej łzy mączą moją koszulę. Zaczęłam szeptać do ucha dziewczyny, słowa dodające otuchy.
Kochałem ją.
Bardzo.
Oczywiście, jak siostrę. Przywiązałem się do niej przez tyle lat znajomości.
Odczuwałem dumę za każdym razem, gdy odnosiła zwycięstwo.
I na boisku i w codziennym życiu.
Po chwili poczułem, że jej oddech się uspokaja.
 Stabilizuje.
Usnęła; jej oddech był lekki jak piórko.
Ucałowałem ją w czubek głowy i wyszeptałem łamiącym się głosem:
- Smacznych snów, Evie.
Odniosłem ją do dormitorium dziewcząt, ułożyłem w łóżku,  nakrywając ją kołdrą pod samą brodę i po upewnieniu się, że na pewno śpi, wróciłem do sypialni, którą dzieliłem z Nathanem, Alem i paroma innymi ślizgonami. Poczułem się bardzo senny.
Nareszcie- pomyślałem wskakując pod ciepłą pierzynę.
Parę minut rozbiło się o milczące ściany, zanim objęcia Morfeusza zacisnęły się wokół swojego starego przyjaciela.
                                                                        Rose
Zegar wybił północ.
Lampka nocna, wciąż paliła się przy moim łóżku. Obok mnie na  wykrochmalonej, białej pierzynie siedziała Chloe. Malowała paznokcie u nóg na neonowy, żółty kolor. Po jej minie było widać, jak bardzo jest na tym skupiona. Szturchnęłam ją w ramię, a lakier wyjechał poza paznokieć, brudząc jej duży palec. Na jej bladą twarz od razu wypłynął szkarłatny rumieniec.
- Jesteś beznadziejna.- wymamrotała, sięgając po opakowanie chusteczek.
- Nic ci to nie pomoże, Chloe. - powiedziałam, spoglądając na bezskuteczne próby przyjaciółki.- Jak myślisz czemu Malfoy...no wiesz... widzi je?
Chloe podniosła głowę i wlepiła we mnie podejrzliwy wzrok.
- Nie wydaję ci się, że to jego sprawa? Rose, nie mieszaj się w to, proszę..
Zamyśliłam się chwilę. Oczywiście współczułam Scorpiusowi, ale z natury byłam bardzo dociekliwa. W mojej głowie od razu pojawiły się zawiłe intrygi.
A co jeśli jego rodzina nie zmieniła się? Jeśli torturują innych?
Hola. Rosie, nie przesadzaj. Coś takiego na pewno nie miało miejsca- skarciłam sama siebie.
- Mnie bardziej zajmuję to, że Laura została prefektem naczelnym i ma teraz pełne prawo do gnębienia nas. Przypomnij mi za co ona nas tak nie lubi?
Uśmiechnęłam się na widok grymasu na twarzy blondynki. Mnie też to się nie podobało. Pierwszy raz w historii Hogwartu na prefektów Ravenclawu zostały wybrane dwie dziewczyny - ja i Laura. Oczywiście nie wchodziłyśmy sobie w drogę. Bardzo się zdenerwowałam, kiedy to ona osiągnęła to, o czym od dawna marzyłam- została prefektem naczelnym.
- Chyba cały czas nie może przeboleć, że podczas Turnieju Trójmagicznego zgarnęłaś jej tego francuza sprzed nosa. Chciała go zaprosić na bal, podobno.
- On mnie zaprosił! Dlaczego miałabym odmówić?! Ktoś wreszcie mnie docenił...
Wybuchnęłam śmiechem na wspomnienie Chloe jąkającej cichą zgodę na propozycje przystojnego chłopaka. Potem przypomniałam sobie, jak Macmillan przez cały bal rzucała w ich stronę gniewne spojrzenia. A kiedy ta zołza nie patrzyła dolałyśmy do jej drinka amortencję..Skutkiem tego było przelotne zauroczenie Laury pewnym mało atrakcyjnym, rok młodszym kujonem z naszego domu.
- Rosie, ciszej obudzić wszystkich!
Natychmiast ucichłam, ale wciąż czułam się rozbudzona.
- Mam pomysł. Skoro i tak w tym roku stracimy przez naszą kochaną panią prefekt mnóstwo punktów, może zrobimy jej małego psikusa?- zaproponowałam.
Nic nie mogło zastąpić tego błysku w jej niebieskich oczach.
 
Edytowany-02.08.2015




piątek, 8 listopada 2013

Rozdzial 3

                                                  


Scorpius

Czułem na sobie zdziwione spojrzenia.
Przylepiły się do mnie jak rzepy.
 Moje oczy napotkały ciemne tęczówki Evie, pełne zrozumienia dla tej sytuacji.
Tylko ona znała prawdę.
Nie wiedziałem co mam zrobić- w czasie tego ,,bohaterskiego wyczynu'' zgubiłem całą odwagę jaką miałem, a także ,,maskę opanowania'', z którą nigdy się nie rozstawałem.
Byłem przekonany, że na mej twarzy musiały być wyraźnie odmalowane uczucia, które powinienem był pogrzebać głęboko w swojej skorupie, chroniącej mnie przed resztą świata.

Bezsilność.
 Rezygnacja.
 Nieudolnie skrywany ból.

Robiło się ciemno. Może nie mogli dostrzec wyrazu mojej twarzy?
Evie odezwała się jako pierwsza, przerywając panującą ciszę.
- Spóźnimy się na kolacje. Chodźcie.
Kto jak kto, ale ona potrafiła przekazac wszystko co chciała w zwięzłej formie.
Właściwie to tylko przy mnie potrafiła się rozgadać. Zauważyłem, że Weasley kręci się wokół wozu.
Wyciągnęła rękę. Nie musnęła żadnego z testrali nawet opuszkami palców.
-Nie widzi ich.- pomyślałem.
Złapała mnie, na tym jak w zamyśleniu wpatruję się w jej stronę. Już miała coś powiedzieć, gdy nagle utkwiła wzrok gdzieś daleko za moją głową.
- Co jest?- spytałem wprost, starając się nie mówić ponaglającym tonem.
Chloe, która stała niedaleko rudej zmarszczyła nos, a na jej twarzy pojawił się grymas.
Zgorszenia.
- Proszę, proszę. Ktoś tu nawet na pierwszą w roku kolację nie potrafi się nie spóźnić. No i jeszcze ty Potter, p r e f e k t.- odezwała się ciemnowłosa dziewczyna o prawie czarnych oczach i nieskazitelnym makijażu. Była raczej średniego wzrostu- niższa od Weasley-, ale w odróżnieniu od Rose miała na sobie wysokie szpilki.
Na pewno nie było łatwo się w nich poruszać po podłodze, a co dopiero po nierównej ziemi.
- Testrale się spłoszyły, Macmillan. Może powiesz nam jak je ruszyć, mądralo.- wycedziła ruda, lekko czerwieniejąc na twarzy.
Macmillan... co mi to mówiło?
Wiedziałem, że jest Krukonką- uwielbianą przez nauczycieli, niekoniecznie przez uczniów.
No chyba, że ktoś leciał na jej sylwetkę.
Potrafiła uwieść, a potem rzucić.
Zazwyczaj jednak nie zajmowała się chodzeniem na randki i spotykaniem się z chłopakami, często przesiadywała godzinami w bibliotece i odrabiała lekcje lub włóczyła się ze swoją zgrają wywyższających się koleżanek.
No i z jakiejś przyczyny żywiła szczególną niechęć do Ślizgonów.
Może, dlatego że zazwyczaj konkurowaliśmy ze sobą o Puchar Domów.
Gryffindor był zagrożeniem, jeśli chodziło o Quiditcha, a na Huffelpuff trzeba było uważać, bo często potrafili nadgonić nas w obu tych dziedzinach. To Slytherin i Ravenclaw zbierali, jednak najwięcej punktów.
- Widzę- skomentowała, mierząc wzrokiem otoczenie.- Oba domy tracą 40 punktów. Przynosić taką hańbę!
Wyglądała, jakby miała na nas splunąć.
I pewnie, by tak zrobiła, gdyby nie jej nienaganne maniery.
Sprawiłoby jej to ogromną satysfakcję, byłem pewien.
-Już zostałam zmuszona odjąć punkty własnemu domowi, a to dopiero początek roku! Teraz jeszcze muszę jakoś przetransportować ten przeklęty wóz.Jesteście źródłem wszystkich  nieszczęść.
W połowie tego nużącego wykładu miałem szczerze dość jej towarzystwa. Wealey wyglądała, jakby zaraz miała zasnąć, a Winters chyba zamierzała puścić pawia na z pewnością bardzo drogie buty Macmillan. Co do Ala i Nathana- oni byli lekko rozbawieni lub zażenowani.
- Ja też jestem prefektem, pamiętaj.- powiedział Albus, uśmiechając się chytrze.- Też mam prawo dysponowania punktami...
Dziewczyna zmierzyła go zimnym wzrokiem.
- Nikt ci nie uwierzy. Jestem wzorową uczennicą.- broniła się.
Mój przyjaciel wyluzowany, stał przed nią z rękami w kieszeniach i pokpiwającym uśmieszkiem na twarzy. Pani prefekt, natomiast próbowała starannie zamaskować zdenerwowanie.
Kto inny może by tego nie zauważył. ale samemu często robiłem to samo. Niestety.
W końcu wyprostowała się jak nastrojona struna i rzekła nieprzyjemnym tonem:
- Wy i tak już macie przechlapane. Macie stawić się u Dyrektor Mcgonagall. - powiedziała i dodała, zerkając na pozłacany zegarek-Hmm.. Na kolację i tak już nie zdążycie.
Uśmiechnęła się wrednie i odeszła w stronę zamku. kołysząc biodrami.
- Co za lafirynda.- podsumował Nathan- Współczuję ci, stary. No... przynajmniej ma niezłe ciało..
- Zabini, jesteś takim idiotą- odezwała się Weasley, patrząc na niego z politowaniem.
- Sama sobie z bryczką poradzić nie może, jak mi jej szkoda... Spróbowalibyśmy czegoś, gdyby nie była taką..
- Chloe, nie kończ- przerwała jej rudowłosa, która zaczęła irytować ta cała sytuacja.
                                           
Gwiazdy lśniły na nocnym niebie, gdy szliśmy w stronę olbrzymiego, pięknego zamku, który był dla nas domem przez tyle lat. Spiczaste dachy wież wyglądały, jakby dosięgały nieba.
To naprawdę było niebo na ziemi.
Hogwart.
 To tam dostałem pierwsze oceny, zawarłem pierwsze przyjaźnie, odniosłem liczne sukcesy i porażki. Tutaj też się zakochałem...
Mimo pozorów, mi też się to kiedyś zdarzyło.
Ten zamek, przepełniony moimi wspomnieniami, tajemnicami...
Bardzo ważna część mojego życia.
Został mi rok nauki, wiedziałem, że nigdy już nie wrócę do tego miejsca. Zacznie się dorosłość, nic nie będzie takie samo. Choć nigdy nie było łatwo. Nikt nigdy nie obiecywał, że tak będzie.
Doszliśmy do drzwi wejściowych, a gdy przez nie weszliśmy ukazał się przed nami hol. W mojej głowie zamajaczyło wspomnienie dzieciństwa. To była, jednak przeszłość.
Starałem się myśleć o czymś innym, ale wciąż przypominały mi się pojedyncze sytuacje z poprzednich lat. Weszliśmy po ruchomych schodach.
W końcu dotarliśmy do wejścia do gabinety dyrektorki.
- I niby jak my tam mamy wejść? Nie znamy hasła i nawet nie mam pomysłu jakie może być.- odezwał się Zabini, osuwając się po ścianie i siadając na podłodze.
Zanim, któreś z nas zdołało coś powiedzieć, zza rogu wyłoniła się Mcgonagall, dla której czas był wyjątkowo łaskawy..
- Och, witajcie. Spodziewałam się was.- wypowiedziała hasło i chimera odsłoniła kręte schody.
Zmęczony podróżą ledwo wczołgałem się na górę. Najlepiej sobie poradziła Evie.
 Żeby kobieta była silniejsza ode mnie...
Nie do pomyślenia.
Pokój był owalny, na ścianach wisiały portrety poprzednich dyrektorów szkoły. Za biurkiem, na regale leżała stara tiara.
To ona zdecydowała o naszym losie.
Popatrzyliśmy się po sobie porozumiewawczo. Wszyscy ją rozpoznaliśmy.
Do naszych uszu doszedł opanowany głos Mcgonagall:
- Spóźniliście się na kolację. Mieliście jakiś problem z bryczką, co dokładnie się stało?
- Jednorożec. Był na naszej drodze.- odpowiedziała Weasley, lekko przymrużając oczy.
- I jak wam na Merlina udało się nie spowodować żadnej stłuczki!?
- zdziwiła się kobieta.
Spojrzenia całej piątki spoczęły na mojej osobie.
- Malfoy je zatrzymał, pani dyrektor.- odezwała się Chloe, a w jej oczach pojawił się ten błysk typowy dla Krukonów.
Miałem nadzieję, że nie będą przy mnie zagłębiać się w ten temat.
Nawet Macgonagall nie wiedziała, że widzę testrale.
Oczywiście zmieniło się to, gdy Winter wypaliła, że ja zatrzymałem powóz.
Przez chwilę unikałem wzroku pani profesor, ale gdy już dłużej nie mogłem, zauważyłem, że w jej niebieskich oczach tańczą iskierki zdumienia, współczucia i..podziwu.
- Dobrze. Możecie udać się do swoich dormitorium. Proszę się tylko nigdzie nie włóczyć. Dobrej nocy.
Począłem kierować się ku wyjściu jako ostatni. Na swoim ramieniu poczułem dłoń byłej opiekunki Gryffindoru.
- Scorpiusie, jeśli byś potrzebował czyjejś pomocy...
- Nie ma się pani czym martwić. Dobranoc.- odpowiedziałem patrząc prosto w jej  oczy. Były przepełnione troską.
Wyszedłem z pomieszczenia, czując jak zalewa mnie fala smutku i od dawna przerastających mnie wspomnień.

Edytowany- 31.07.2015

wtorek, 5 listopada 2013

Rozdział 2

Rose

- Pytanie czy wyzwanie?- spytała mnie Chloe.
- Pytanie.
-Kto według ciebie jest najprzystojniejszym chłopakiem w szkole?
Szybkie wdechy i wydechy.
Nie chciałam przyznać, tego co wszystkie dziewczyny uważały za oczywiste.
Wielu chłopców w Hogwarcie było przystojnych, ale tylko jeden miał to coś, dzięki czemu miał całe rzesze fanek.
Natychmiast zrobiło mi się gorąco.Zdjęłam z siebie koszulę, zostając w samym podkoszulku.  Wypowiedziałam te dwa słowa, prawie się nimi dławiąc.
- Scorpius Malfoy.
Ujrzałam na twarzy mojej przyjaciółki triumfujący uśmieszek. Nie zdązyła nic powiedzieć, bo drzwi przedziału otworzyła ostatnia osoba, którą chciałam wtedy zobaczyć.
- Słyszę, że o mnie rozmawiacie.- rzekł Malfoy, ukazując przy łobuzerskim uśmiechu swoje idealnie równe zęby.- Wiedziałem, że kobiety na mnie lecą, ale że wy też...No, no Weasley. Może załapiesz się na pogawędkę z idolem.
Zmierzyłam go nienawistnym wzrokiem, starając się nie okazać, że jestem zakłopotana tą sytuacją. Za blondynem stał mój kuzyn i Nathan Zabini.
O ciemnoskórym brunecie sporo się dowiedziałam przez 6 lat nauki w Hogwarcie.
Uwierzcie mi na słowo, nie dało się o nim nie słyszeć.
 Był synem Blaisa Zabiniego i Daphne Greengrass, starszej siostry matki Scorpiusa.
Grał też w drużynie Quiditcha jako ścigający. Bardziej interesował się imprezowaniem i dziewczynami niż nauką, ale był dość inteligentny, więc otrzymywał dobre oceny, bez większych starań. Poza tym zawsze potrafił zbajerować nauczycieli.
 I naiwne uczennice, które odrabiały za niego lekcje...
Na ogół wydawał się być człowiekiem bezkonfliktowym, ale dobrze zapisała mi się w pamięci jego sprzeczka z jednym Puchonem...
Scorpius rozsiadł się obok mnie, opierając nogi o szybę. Al i Nathan nie mieli wyboru i musieli usiąść obok Chloe.
- Zostałaś Prefektem Naczelnym, Rosie?- zagadnął mnie Potter, przerywając ciszę między naszą piątką.
Dopiero wtedy dotarło do mnie, że nie dostałam listu, który by mówił, że obejmę to stanowisko. Nic. Zero. Byłam pilną, karną uczennicą, a nie zostałam Prefektem Naczelnym.
- Nie- odpowiedziałam, a to słowo rozbrzmiało echem w mojej głowie.
 Czy to  pierwsza  porażka w tym roku? Wszyscy zgromadzeni wlepili we mnie zdziwiony wzrok.
- A ja tak. Liczyłem, że to ty będziesz drugim...A nie wiesz, kto nim może być?- zapytał Al, a ja zauważyłam w jego oczach błysk jego wrodzonej ciekawości.
- Proszę was, czy musicie cały czas gadać o nauce? Ja wiem, że wy dwie jesteście Krukonkami, ale błagam zmieńcie temat.- przerwał im Zabini, zabierając głos po raz pierwszy odkąd wszedł do przedziału
- To może coś zaproponujesz, skoro jesteś taki mądry.- odpowiedziała mu Chloe, z nerwów zaczynając zaplatać warkocza.
-Wy, Krukoni, nawet jak nie rozmawiacie o inteligencji, to i tak o niej mówicie.- prychnął Zabini.- Uważacie się za jakichś geniuszy. Znam paru z was.
Wyczuwałam, że moja przyjaciółka jest bliska wybuchu.
- A wy uważacie się za lepszych, bo pochodzicie z arystokratycznych  ,,czystych'' rodzin; tak jak już plotkujemy.
Na twarzy Nathana pojawił się pokpiwający uśmieszek.
- My jesteśmy lepsi.
Nuta kpiny.
I sarkazmu.
 Ledwie wyczuwalna.
Teatralnie przewrócił oczyma.
- Inni dają sobą pomiatać, wmawiać sobie, że są gorsi, a my wiemy ile jesteśmy warci. To, że wierzycie w to, że jesteśmy lepsi, a nie równi innym to chyba wasz problem- powiedział Malfoy, patrząc na nas pobłażliwym wzrokiem- No chyba, że masz na myśli wydarzenia z czasów naszych rodziców, Winters.
Na policzki Chloe wypłynął rumieniec, dobrze widoczny ze względu na jej jasną karnacje. Złapałam ją na odgarnianiu z twarzy kosmyków włosów. Często to robiła, gdy myślała...lub się denerwowała.
-Och, a ja myślałam, że to po prostu rasizm. Nie wmawiaj mi Malfoy, że wszystkich traktujesz, tak samo.- byłam ciekawa, jak zareaguje na moje pytanie.
Wydawało mi się, że jego usta drgnęły lekko, jakby w imitacji kpiarskiego uśmieszku.
- Jak już to Ślizgoni są trochę aroganccy. Arogancja, a rasizm to co innego. Od czego masz słownik Weasley?
Minęło zaledwie dwadzieścia minut drogi, a ja już miałam ich dość. No może oprócz Ala.
- Uspokójcie się- przerwał nam mój kuzyn, a po chwili drzwi przedziału się otworzyły i weszła przez nie kobieta w podeszłym wieku, tocząca wózek z przeróżnymi łakociami.
- Ja zapłacę za wszystkich- zaoferował Malfoy, wyjmując z eleganckiego portfela garstkę złotych monet.- 2 czekoladowe żaby i fasolki Botta.
Staruszka kiwnęła głową, uśmiechając się w naszą stronę.
- A co dla was, kochaneczki?- spytała.
Chłopcy zaczęli składać zamówienia.
Ja i Chloe trochę niezadowolone z tego pomysłu, przysłuchiwałyśmy się jak Ślizgoni przekrzykują się nawzajem.
- A wy? - zapytał blondyn, unosząc jedną brew.
- Wolę sama zapłacić za siebie.- odpowiedziałam, a Chloe mi zawtórowała.
- Nie ma mowy. W takim razie wybiorę za was.
- Nie, nie!- przerwała mu Chloe, uśmiechając się nieśmiało.
W takich sytuacjach uświadamiałam sobie, dlaczego dziewczyna omal nie trafiła do Hufflepuffu. Zawsze starała się być uprzejma, choć czasami kiedy chodziło o sprawiedliwość bywała kłótliwa.
W wykazywaniu się inteligencją na lekcjach przeszkadzała jej nieśmiałość.
Potrafiła, jednak o wiele szybciej ode mnie skojarzyć fakty, rozwiązać zagadkę czy wpaść na coś pomysłowego.
- Poproszę czekoladową żabę i balonówki Drooblego- odezwała się do sprzedawczyni.
Zrezygnowana poprosiłam o to samo.
Mimo wieku wszyscy wciąż uwielbialiśmy kupować słodycze w Expessie Hogwart.
To był nawyk- nie tylko mój i Chloe, ale także jak wywnioskowałam trójga Ślizgonów.
Dalsza podróż biegła spokojnie.
Czas nie przelatywał nam przez palce, każda sekunda wahała się zanim odwróciła się do nas plecami.
Chloe żuła gumę i wpatrywała się w krajobraz za oknem.
Chłopcy próbowali fasolek, a ja przyglądałam się karcie czarodziei.
Była na niej moja mama. Miałam już takich pięć, ale wciąż nie byłam do tego przyzwyczajona.
Podniosłam wzrok, zbyt wolno, by zareagować.
 Scorpius wziął do buzi fasolkę o smaku wymiocin.
 Jego twarz wykrzywiła się w niepowtarzalnym grymasie obrzydzenia.
Łzy napłynęły mu do oczu, twarz poczerwieniała..
 Zaczął kaszleć.
- Daj mi gumę!- wydukał.
I wtedy ja byłam tą, która się śmiała ostatnia.
- Przykro mi. Prezentów się nie oddaje, Malfoy.
                                                 
                                           
Pociąg z hukiem zatrzymał się na stacji w Hogsmeade i uczniowie zaczęli opuszczać przedziały.  Chłopcy pomogli nam zdjąć kufry i skierowaliśmy się ku wyjściu. Wsiedliśmy do bryczki ze Ślizgonami, bo w reszcie pozostawały pojedyncze miejsca.
Musiałabym jechać bez Chloe.
Wsiadłam jako ostatnia. Malfoy siedział obok jakiejś dziewczyny zaczytanej w opasłej księdze. Miała długie ciemno- brązowe, prawie czarne włosy i duże oczy koloru gorzkiej czekolady, widocznie podkreślone tuszem. Jej cera była bardziej blada od Chloe czy choćby od Malfoya.
- Cześć Evie- zagadnął do niej Malfoy, a ona oderwała wzrok od swojej lektury, czego nie zrobiła, gdy wsiadaliśmy do bryczki.
- Hej- cmoknęła go w policzek i znowu schowała nos za książką.
Spojrzałam się pytająco na blondyna.
- To jest Evie Nott. Evie to jest Rose Weasley.- wytłumaczył od niechcenia. Dziewczyna spojrzała się na mnie i wsadziła książkę do torby, która swoją drogą wyglądała na bardzo ciężką.
- Jesteś kuzynką Albusa. A ty grasz w drużynie Quiditcha Ravenclawu- wskazała palcem na Chloe.
- Zgadza się - przyznała blondynka.- Ty nie grasz w drużynie Slytherinu, prawda?
-Nie.  Nie bawię się w amatorszczyznę.
Kącik ust szatynki lekko się uniósł. Zauważyłam, że była ładna. Czy ją i Malfoya mogło coś łączyć?
- Nott gra w drużynie juniorów reprezentującej Anglię na arenie międzynarodowej- powiedział chłopak, starając się by każde słowo zabrzmiało wyniośle.
Byłam pełna podziwu, dziewczyna nie wyglądała na sportowca.
Była chuda, ale nie umięśniona.
Bryczka jechała w stronę Hogwartu niebo zostało zasłonięte przez kurtynę ciemnej nocy..
Mijaliśmy Zakazany Las- przeszedł mnie dreszcz, nigdy nie byłam zbytnio odważna. Miałam wrażenie, że z lasu wyskoczy zaraz jakaś bestia i pożre nas na kolacje. A pomyśleć, że jako Krukonka powinnam myśleć logicznie i wiedzieć, że żadne magiczne stworzenie nie będzie chciało opuścić swojego domu. Przecież ma wystarczająco pokarmu, prawda?
Na naszej drodze coś się pojawiło.
Zaczęłam tworzyć w głowie najstraszniejsze scenariusze, tego co się za chwile  wydarzy.
Na ścieżce, jednak nie było żadnego ,, potwora''....
 tylko jednorożec.
Panika jak marny kapitan zaczynała przejmować nade mną kontrolę.
Cząsteczka po cząsteczce.
 Zarządzała odwrót, płynąc pod prąd, walcząc z zaciętym wiatrem.
 Bałam się, że stworzenie nie usunie się z drogi.
Spojrzałam po twarzach reszty, szukając liny ratunkowej.
 Al i Chloe byli w szoku...
Tylko Nott i Malfoy wyglądali, jakby nie stracili zdolności trzeźwego myślenia.
Blondyn podniósł się z miejsca, złapał coś w powietrzu i zatrzymał bryczkę.
Moje obawy nie stanęły wraz z cichym, gardłowym dżwiękiem dochodzącym znikąd.
Malfoy dyszał, kiedy usiadł obok Evie.
Położyła dłonie na jego ramieniu, a on poruszył się niespokojnie.
Jak on to zrobił? Jak zatrzymał coś co zdawało się gnać do przodu niepowstrzymane jak fala przypływu.
 Jakiś głos w mojej głowie podpowiadał, że znam odpowiedz na to pytanie.
Scorpius widział testrale.
 Musiał być świadkiem czyjejś śmierci.

Edytowany- 31.07.2015