sobota, 14 listopada 2015

Rozdział 28


CZYTASZ? SKOMENTUJ!
KAZDY ROZDZIAŁ TO GODZINY, DNI, TYGODNIE PRACY.
JEDNO SŁOWO, A TAK WIELE DLA MNIE ZNACZY!

NIEZBĘDNE INFO--->NA DOLE ROZDZIAŁU


Chris

Błyski zaklęć maszerowały po ścianie jak mroczne cienie. Nie było nikogo w zasięgu wzroku.
To znaczy.. nie było nikogo, kogo chciałbym zobaczyć. Szukałem uśmiechu zrozumienia, iskry współczucia, tchnienia lęku...ale wszyscy byli wyprani. Nie widziałem tego u nikogo, kogo znałem.
Nigdy nie zobaczyłem tego na szkolnych korytarzach; nigdy na twarzach tych, którzy wszędzie byli wszystkim, nigdy u tych kulących się w ciemnych kątach swoich myśli.
Nie.
Od zawsze było ,,coś''. Jakieś uczucie. Nie musiało być pozytywne, żeby było ludzkie.
Od radości, dumy i pełni życia do
zagubienia
załamania
zazdrości
gniewu
braku akceptacji...
Wszystko to widziałem w lustrze, gdy patrzyłem na swoją zmęczoną twarz.
Dzień za dniem.
A oni byli wypaczeni, obcy...
Nagle te dwa słowa nabrały dla mnie akuratnego znaczenia; już nie były tylko obrazami wylewającymi się z ust ignorantów.

Nie byłem wspaniałym czarodziejem. Wiedziałem, że zostałem porwany ze względu na Laurę.
Odbijałem tylko zaklęcia, próbując wydostać się z siatki wroga.
Chciałem pomóc innym, samemu sobie...Żałowałem, że nie potrafiłem. Nie wiele mogłem, nie pierwszy raz.
Byłem jednym wielkim NIE, a świat w którym przyszło mi żyć przedstawiał się jako wariackie
n i k t n i g d y n i c.

Zobaczyłem postać o ciemnych włosach i rzuciłem się za nią biegiem. Chciałem pochwycić swoje marzenie. Złapałem za ramię szczupłą dziewczynę. Kiedy odwróciła się, znaleźliśmy się twarzą w twarz; nos przy nosie, oddech obok oddechu. Ale to nie była moja 'dziewczyna'. To była Evie.
Oddetchnęła, spojrzawszy mi prosto w oczy.
Wystraszyłeś mnie. - jej głos był o ton niższy- Chodź, Chris, mamy misję.
Roześmiałem się. Mała drobna dziewczynka w roli wojownika.
Jednakże..
nadawała się.
To był łańcuch działań.
Zaklęcie.
Cios.
WRÓĆ!
Zaklęcie.
Unik.
Cios.
Zdawała się wiedzieć, co robić i gdzie iść.
-Evie...Skąd ty wiesz...
-Toby..myślę jak Toby.
Zobaczyłem ogromne drzwi na końcu długiego korytarza; w mojej wyobraźni Evie już sięgała do klamki...
W rzeczywistości nie udało jej się, tego dokonać. Ktoś złapał ją od tyłu pod ramiona, podniósł do góry i rzucił nią o ścianę.
Nie jęknęła. Uderzyła się w głowę.
Otoczyła nas trójka osiłków, różdżka prawie wypadła mi ze spoconych dłoni.
Byli coraz bliżej, a Evie leżała pod ścianą...Za drzwiami działo się coś, czego nie mógłbym i nie chciałbym sobie wyobrażać. Uciekłem spojrzeniem w górę.. jak zwykły tchórz.
I to mnie uratowało. To uratowało NAS.
Skupiłem całą swoją uwagę na magicznym żyrandolu.
Nie spadł i nie przygniótł ich-ech, przecież wiedziałem, że to się nie uda. Nigdy nic nie wychodzi.
Ale wtedy...
Żyrandol zachwiał się, zaskrzypiał i nagle zaczęły się z niego sypać iskry jak z żarzącej się pochodni. Żarówki zamieniły się w świece, które buchnęły dzikim ogniem. Zaczęły się topić i topić...
Gorący wosk zaczął KAPAĆ i KAPAĆ. Aż wszystkie szesnaście świec SPADŁO, wzniecając pożar.
Doskoczyłem do Evie i zacząłem ją szarpać. Nie wiedziałem, co zrobić. Języki ognia zaczęły zacieśniać swój krąg wokół naszych ciał. To nie był jedynie pożar, który mogła spowodować lampa; wiedziałem, że płomienie rosną wraz z moimi emocjami. Kontrolowałem pożogę.

Wziąłem Evie w ramiona i pobiegłem do drzwi, pozostawiając dwóch Śmierciożerców w objęciach ognia. Zacząłem biec do gabinetu Ministra jak do bram nieba, ale droga zdawała się nie kończyć. W końcu otworzyłem drzwi, używając resztki sił. Zawiasy zaskrzypiały, strumień bladego światła padł na na nasze ciała.
Cały nasz wysiłek poszedł na marne, poszedł na marne, na marne, marne
Ta nieuchronna myśl krążyła w mojej głowie jak orzeł polujący na swoją ofiarę;
zdeterminowana, by zamknąć mnie w swoich szponach, zabrać w nieznane miejsce i tam, ze mną skończyć,
Nie czekał na nas raj.
Za tymi drzwiami czekało na nas coś zbyt ciężkiego, by to udźwignąć.
Uratowałem Evie przed polującym żywiołem, a wniosłem prosto w paszczę lwa.

Scorpius

Ci którymi byliśmy i ci którymi jesteśmy; przestałem być pewny, co to znaczy.
Widząc swojego przyjaciela, jednocześnie takiego samego i tak odmienionego...
dostrzegłem w nim pewność, której nigdy w nim nie widziałem.
Wcześniej spoglądał na mnie, jakby szukał kogoś, kto złapie go w razie wypadku.. A ten miał nastąpić za miliardy miliardów cichych tykań zegara.
Zawsze spoglądał wstecz, jakby chciał zawrócić, jeśli nikt za nim nie podąży.
Teraz był w nim także gniew, który mógłby zamienić się w wieczny krzyk;
nie wiedziałem w jakie słowa się ułoży i jak silne będzie jego echo.

Kiedy Albus zobaczył Rose leżącą na ziemi, rzucił się do niej, a wszystko, co potem się wydarzyło,
było jak obraz z zapomnianego snu.
Potok zaklęć rzucanych przez Ala, powtarzanych przeze mnie szeptem jak przez papugę.
To pamiętam. To, że w szoku zacząłem czarować, by pomóc przyjacielowi w tym,
co wspólnie zaczęliśmy.


Płatki śniegu porwane przez wiatr wisiały za oknem jak sceniczna dekoracja.
Pokój Życzeń przepełniony był naszymi głosami, moim i Ala. To był jeden z ostatnich dni
piątej klasy. Świętowaliśmy nasze małe zwycięstwo, nasze wyniki z SUM, zanim pochwaliliśmy się nimi innym.
Śpiewaliśmy piosenki z dzieciństwa, hymn uczniowski, wymyślone na poczekaniu wierszyki,,,
Piliśmy kremowe piwo; piana wyciekała z kufli, gdy nalewaliśmy do nich złocisty płyn.
STUK
Łyk ciepła, który kojarzył mi się z moim drogim drugim domem, Hogwartem.
Rozpakowywaliśmy karty czarodziejów z pudełek z czekoladowymi żabami, jedliśmy fasolki Boota.
Machaliśmy różdżkami, udając najlepszych czarodziei na świecie.
I w tej jednej chwili, w wyobraźni, naprawdę nimi byliśmy.
Zacząłem wypowiadać jakieś zaklęcia. Byłem zaskoczony tym, jak dobrze mi wychodziły,
więc nazwy stały się coraz odważniejsze, formuły bardziej skomplikowane.
Pamiętam,że Al złapał mnie za ramiona i mną potrząsnął.
-Stary, to było coś. Wiesz o tym, prawda?
Uśmiechnął się z nutką dzikości, która teraz zamieniła się w pełną czarę; ocean szaleństwa .
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>.

Inny wieczór. Szósta klasa, cotygodniowe spotkanie,
Czarowaliśmy z pasją; już nie dla laurów, nie dla ego.
Byliśmy zafascynowani siłą, która drzemie w każdym człowieku. Tym, że każdy może stworzyć swoim ciałem i umysłem coś pięknego.
Tchnąć życie, samemu będąc tchnieniem życia.
Chcieliśmy tego. I tego momentu, gdy nasz wzrok zatrzymał się w wirującym chaosie i oboje, to jedno wiem na pewno, pomyśleliśmy:
,,Boże, to jest coś. Dzięki Ci, że istnieje''


Rose

Moje myśli znalazły się poza granicami ciała. Czułam się zniewolona, zmęczona, zszarpana.
Stałam się ciałem leżącym na zimnej podłodze. Oczami wyobraźni widziałam to,
czego nie chciałam widzieć.
Wyobraźcie sobie tylko wszystko to, czego się boicie i ubierzcie to we wszystko, co kochacie. Z tymi marami walczyłam na miecze zbudowane z kulawych argumentów.

Dawno temu, w dzieciństwie, mój ojciec opowiadał mi pewną historyjkę na dobranoc.
Tata był zestresowany przed uroczystością jego życia; swoim ślubem z mamą. Targały nim wszystkie emocje; od strachu przez zwątpienie, aż do zrezygnowania. Wtedy Harry Potter, wieczny złoty chłopiec, przypomniał mu to, o czym zapomniał.
Wspomniał mu o miłości. O miłości i o tym, że skoro ją czuje, nie potrzebuje żadnych zapewnień, że powinien wyjść za mamę; ani niczyjego pozwolenia ani niczyjej aprobaty.
I tak miał zamiar to zrobić i ten swój zamiar zrealizować.
Ojciec znalazł w sobie światełko i pozwolił mu siebie rozjaśnić.

Tak i ja, znalazłam jasność; malutką jak kryształek w moich ulubionych kolczykach...i robiłam wszystko, by jej nie zgubić. Jakbym mogła zamknąć ją w klatce zrobionej z własnych palców.

Zamierzałam przeżyć.

Scorpius

Wielkie oczy, Toby miał wielkie oczy. Jak spodki.
Pierwszy raz zobaczyłem u niego przebłysk strachu; krótki jak migające światełko przy robieniu zdjęć. W jednej sekundzie przed zrobieniem fotografii, na jego twarz wróciłoby to samo zamroczone rozbawienie.
Zaczął budować tarczę, składającą się z czarnomagicznych zaklęć, ale Al nie ustawał,
pragnął konfrontacji.
-Potter, może poczekamy na twoją siostrę? Będzie tu za chwilkę, jeśli dotrze. A wierzę, że to zrobi...widzisz bardzo z niej utalentowana dziewczynka.
Dałbym głowę, że Potter się zawahał. Dałbym.
ŁUP
Inez rzuciła zaklęcie, które prawie ugodziło w Albusa. Tak, ona zawsze miała ochotę na zabawę.
Włączyłem się w tę walkę, gdy drzwi otworzyły się. Spodziewałem się Lily, ale to nie była ona.
Zobaczyłem za to Evie; bezwładną w ramionach Chrisa. Moją kochaną Evie; tą która wysiadywała pod kominkiem w Pokoju Wspólnym, a na święta słała mi zawsze złośliwe wierszyki i zabawne upominki. Tą, której zawdzięczam to jak żyje swoim życiem. To ona zawsze mnie napędzała.
A ja ją. Moje serce wykonało pełne salto.
To nie może się dziać.
-Pięknie- parsknął Puckey.- Cała rodzinka w komplecie? Jeszcze nie? Gdzież się podziewa Zabini?
I Laura? Wspaniała buntownicza Laura?!
Wyrzucił ręce do góry jak kompozytor, który steruje armią instrumentów.
Wtedy Rose podniosła się z zakurzonej podłogi; jakby w odpowiedzi na jego słowa. Wstała. Jej nogi były jak z waty, ale wstała.
Podbiegłem do niej, złapałem ją pod ramię; schowałem twarz w jej rude loki.
-Inez, chyba nie słuchałaś wszystkich lekcji Scorpiusa- powiedziała schrypniętym głosem.
Już przygotowywałem się na atak szaleństwa; atak złości, że kolejna próba uzyskania władzy nad jej osobą nie powiodła się. Inez nie mogła rządzić wszystkimi. A na pewno nie Rose.
-Za drzwiami jest ogień- wyrzucił z siebie Chris.
Twarz Toby'ego poszarzała; rozpiął guzik swojej koszuli, potem kolejny. Zaczął się cofać.
Wtedy Lily pojawiła się na środku pokoju wraz z gwałtownym podmuchem wiatru. W ręku trzymała taki sam breloczkiem jak ten należący do Toby'ego.
Jej wzrok opadł na Puckey'a opartego o ścianę.
Toby osunął się po niej i schował twarz w dłonie.
-Nie, nie ogień! Tylko nie ogień! Wszystko tylko nie ogień! Błagam!
Krzyczał jak szaleniec; a ONA w czarnym skórzanym kostiumie, o rozwianych lokach, robiła wszystko żeby go uspokoić, pocieszyć, wyciszyć, jakby był małym dzieckiem.
Mój wzrok uciekł od tej fatalnej pary i padł na bladą Evie. Poruszyła się w ramionach Chrisa, a on zaczął do niej szeptać.

Zaczynałem czuć zapach spalenizny, dusić się zatrutym powietrzem; wydawało mi się, że słyszę płomienie atakujące ściany.
Chyba zwariowałem.
-Musimy się stąd zabierać.- powiedziałem, pocierając ramię Rose.
Zmierzyłem wzrokiem Toby'ego. Byliśmyłem jak zwierzę w potrzasku wyrodnego właściciela. Pana o perfidnym uśmiechu, lepkich rękach i myślach ociekających żądzą, chciwością,chęcią zemsty... Chciałem od niego uciec, wyzwolić nas ze smyczy..
Wzrok Ala utknął na Lily.
Nie, nie, nie.
Nie możemy, tego zrobić bez niego.
Albus próbował odciągnąć ją od Toby'ego; zapomniał o rozsądku, zapomniał nawet o różdżce.
Wtedy Toby wstał i zaczął iść na swoich długich nogach w stronę Ala, który stawiał kolejne kroki w tył...
Wtedy zauważyłem na biurku błyszczący złotem przedmiot.
Jarzący się niebiańskim blaskiem w panującym półmroku.
Mały breloczek Toby'ego. Breloczek Ministerstwa.
Świstoklik.
Rose zrozumiała na co patrzę. Chwyciła cofającego się Ala, który przygotowywał się do obrony. Chris złapał go za drugie ramię.
Sięgnąłem po breloczek, zanim Inez, Toby i Lily zdążyli zrozumieć, co zamierzam. Rose wyrwała mi go z ręki; wiedziałem, znała miejsce, do którego powinniśmy się udać. Co byśmy bez niej zrobili? Chwilę po tym jak odechnąłem z ulgą, uświadomiłem sobie, że popełniłem błąd.
O jednym nie pomyślałem.
Puckey i siostra Ala byli wystarczająco szybcy, by zabrać się z nami.

Evie
Drzewa zaszumiały szuu
szuu
szuu.
Poczułam zimny wiatr uderzający o moje policzki; niemal widziałam oczyma wyobraźni jak czerwienieją pod wpływem mrozu. Bezwiednie otuliłam się ramionami.
Próbowałam zrozumieć, gdzie jesteśmy, ale za każdym razem, gdy czułam, że wpadam na dobry trop, gubiłam go jak tysięczną liczbę w niekończącym się zbiorze. Ta, której szukałam, zdawała się nie istnieć. Odwróciłam głowę, położyłam na wietrze jedno słowo:
Nathan
Wiedziałam, że nie było go tuż za mną; nie miał mnie, kto podtrzymać.
Nie wiem, dlaczego przypomniałam sobie, że Zabini wcale nie miał na imię Nathan, tylko Jonathan. Ta myśl sprawiła, że moje oczy wypełniły się łzami, które przysłoniły mi cały świat.
Jonathan (nie Nathan) zapisał się w mojej pamięci tym balem, który przesiedzieliśmy na ławce, wieczorem spędzonym na tańcu przy subtelnym jazzie, wieczorem, którego używaliśmy tylu dziwnych słów... Rozmawialiśmy o wrakach i ratunku, używając liczby mnogiej.
Tego Nathana chciałam przy sobie; jego ramion zaciśniętych wokół mnie jak śliskie cielsko węża. Cicho i szczelnie. Nie chciałam słyszeć jego szeptu i syku, chciałam wierzyć samej sobie; jednak wciąż pragnęłam go z powrotem. Czy zrobiłam wszystko, co mogłam? Wszystko, co mogłam, by wciąż tam przy mnie był?
Lily zaatakowała mnie. MNIE.
Moje skupienie prysło jak mydlana bańka, zamęt wślizgnął się pod moją skórę jak czarnomagiczny urok. Uchyliłam się. Otarłam pojedynczą łzę, która spłynęła po moim policzku.
Kipiała złością; wyglądała, jakby zebrała jej w sobie zbyt dużo i nie mogła już pomieścić jej pod skórą. A ja? Emanowałam smutkiem. Rzuciła kolejny urok.
- Spokojnie, Evie.-pospieszny głos Chrisa otulił mnie swym ciepłem;.-Protego!
-Expeliarmus!
Niestety Lily tylko wybuchnęła śmiechem i odbiła zaklęcie.
Craven zaczął mnie bronić przed kolejnymi urokami. W tamtym czasie był moim aniołem stróżem; zaczynałam lubić go tak, jak nigdy nie sądziłam, że jestem w stanie polubić, kogoś kogo znałam tak krótko. Między nami powstała więź; cienka nić, wystarczająco mocna, by nas ze sobą złączyć, ale tak delikatna, że mogłaby przedrzeć się w mgnieniu oka. Wystarczył jeden szybki oddech, jedno niewłaściwe spojrzenie...
Scorpius i Al walczyli z Toby'm, który wciąż starał się wykorzystać Rose, by zranić ich obojga. W chwili ich nieuwagi rzucał na nią uroki, które sprawiały, że uginały się pod nią kolana. Za każdym razem wstawała i mimo że Malfoy starał się ją osłaniać, wychodziła Toby'emu naprzeciw.
Stawała z nim do walki. Chciałam wziąć z niej przykład.
Byłam wojowniczką; w głębi duszy od zawsze nią byłam.
-Drętwota!
Lily upadła na kamienną posadzkę; dobiegłam do niej i rzuciłam kolejne zaklęcie.
Tak naprawdę chciałam ukarać s i e b i e za to, że dopuściłam do tego, by ktokolwiek zakochał się w Toby'm. Za to, że mimo wszystko ją rozumiałam. Za to, że było mi jej szkoda i jednocześnie miałam ochotę być dla niej taką, jaką ona była dla mnie.
Czy Toby szukał kogoś takiego jak ona, gdy pocałował tę dziewczynę w dormitorium parę lat wstecz? Wtedy, gdy byliśmy parą?
Trzymałam różdżkę przy jej szyi, gdy Toby zauważył, co się dzieje. To dało Rose chwilę na to, by wycofać się w stronę obskurnego budynku po drugiej stronie ulicy.
-Wiesz, czemu tu jesteśmy, Evie? Na was też chcieliśmy się zemścić, ale wiecie co? Jesteście drugorzędnej wartości; my będziemy rządzić czarodziejami, a wy będziecie musieli to przełknąć- przygryzła wargę tak, że poleciała z niej strużka szkarłatnej krwi- Zupełnie jak to, że Toby bez ciebie jest o wiele silniejszy. I kocha mnie. Kocha mnie!
Toby nie poszedł w stronę swojej dziewczyny; ruszył za Weasley. W tej chwili obskurny blok zaczął zmieniać swój wygląd; magiczny miraż zaczął się zacierać. Pojawiło się dodatkowe wejście i parę okien.
Ktoś otworzył drzwi i wychylił się lekko.
W tym samym momencie grupa postaci aportowała się na ulicę.
Harry Potter, Hermiona Granger, a za nimi Ginny Weasley (trochę wychudzona i blada, ale o stanowczym spojrzeniu) i cały, prawie legendarny Zakon Feniksa.
W drzwiach dostrzegłam chudego mężczyznę o jasnych włosach, jakby skąpanych blaskiem. Przez chwilę myślałam, że to Scorpius. Wiedziałam, ze to nie mogła być prawda; poświęcił się walce z Toby'm jak inni. W drzwiach budynku Ministerstwa stał Draco Malfoy. W cieniu rzucanym przez uliczną latarnię, wyglądał jak przyczajony smok.
Zza niego wyłoniła się Astoria Greengrass; tak samo piękna, krucha i delikatna jak w moim wspomnieniach. Za nią stała jeszcze jedna osoba.
M o j a m a m a.
Kobieta w ciemnym stroju o oczach koloru fal rozbijających się się o klif, na którym stoi Pensjonat Euforia. Jak woda przypominająca mi wszystkich, których ostatnio zabrała. Nie mogłam pozwolić jej odpłynąć wraz z nimi.
Toby nigdy nie wyglądał na tak szczęśliwego jak na widok ,,brygady ratunkowej''. Od razu rzucił się w stronę Pottera; Al stanął po stronie ojca; jak równy z równym. Za Toby'm zaczęły się pojawiać jego imperiusowe zastępy. Scorpius i Rose odpierali ich ataki, tańcząc z szałem wojny.
Lily wykorzystała chwilę mojej nieuwagi i szybkim ruchem przygniotła mnie do ziemi.
-Jak tam na dole, Nott?
Zakon Feniksa ruszył w stronę nowozebranych.
Przełknęłam ślinę.
Bądź dzielna.
Wtedy zauważyłam Toby;ego, który odparł atak wyczerpanej Rose.
-Imperio!- syknął, Weasley wzdrygnęła się, jakby została oblana wodą.
O nie, pomyślałam, to nie może się dziać. Nie może dołączyć do swojej przyjaciółki. Boże, Al!
Hermiona, która walczyła właśnie z jakimś Śmierciożercą, potknęła się i upadła na ziemię spostrzegłszy, co się stało. Nad nią pochylał się Blake.
Dla Harry'ego to było zbyt wiele; natarł na niego jak cały zastęp wojowników.
-O tak! Nie wystarczy mi Ministerstwo! Harry Poter, złoty chłopiec pod moją władzą!
Czyż to nie wspaniałe? I jego jedyna córka po mojej prawicy..
Nie powinien był tego mówić. Harry Potter miał tyle siły, która płynęła z serca...I wiedział jak się nią posłużyć.
Nagle Lily upadła z głuchym jękiem na brudną jezdnię. Przestałam czuć jej ciężar na swoim ciele; moje mięśnie rozluźniły się..tylko nieznacznie. Podniosłam drżący wzrok, ukryłam drżące ręce przed samą sobą.
Nie ujrzałam nad sobą wroga.
Nade mną stał Nathan.
Cholerny Jonathan Zabini!
Osoba, którą pokochałam żyła i stała przede mną z krzywym uśmieszkiem i oczami utkwionymi w mojej zakłopotanej twarzy. Wiedziałam, że powstrzymuje się przed wybuchem śmiechu. Był tylko kolejnym wyklętym wariatem jak my wszyscy.
Kucnął przy mnie i ucałował mnie w czubek głowy, wdychając mój zapach.

Milcząc jedynie,
podał mi rękę i pomógł mi wstać.

Albus

Widziałem swoje odbicie w okularach mojego ojca. Było jak cień rzucany przez moją duszę. Zaczęliśmy odbijać zaklęcia Puckeya; wspólnie zwalczaliśmy grożące nam niebezpieczeństwo. Chciałem krzyczeć, póki moje płuca nie pękną, płakać póki zabraknie mi łez, tłumaczyć, co zrobił Puckey, aż zabraknie słów w moim słowniku. Nie mogłem tego zrobić. Mój głos pochłonąłby zamęt bitwy, od którego nie mogłem uciec. Musiałem podjąć decyzję, co jest moim celem. Czy tak naprawdę zamierzam walczyć, o to co mi drogie czy wylewać na Toby'ego swą nienawiść za zrujnowanie Lily?
Stąpałem po cienkiej linie jak cyrkowy aprobata; wiedziałem, że mogę zaraz z niej spaść, a każda decyzja może stać się moją ostateczną. Żaden nastolatek nie powinien być postawiony w takiej sytuacji, ale czy samo życie nie jest podobnym ryzykiem? Przychodzimy na świat bez doświadczenia, po to by dopisać kawałek podarowanej nam historii. Podejmujemy decyzję; prawo czy w lewo, w górę czy w dół, dzisiaj czy jutro...
W każdym momencie nasze działania mogą zaprowadził nas w ślepą ulicę, z której już nie ma drogi powrotnej i nie ma się za kim obejrzeć; zostaje tylko to, co masz przed sobą. To ty decydujesz, czy będzie to światło czy ciemność bez dna.
Ale czasem tak t r u d n o jest podjąć kolejną decyzję i nieważne, ile wcześniej się ich podjęło.

Przez ściany, które wybudował mój umysł docierały do mnie pojedyncze krzyki, które zakorzeniały się w moim wnętrzu i ściągały mnie do dołu jak kotwice.
Wspomnienia i marzenia działały jak prąd, który pchał mnie do przodu.
W oczach Toby'ego było odbicie szaleństwa; gdy mój wzrok spotkał się z jego poczułem jak samym spojrzeniem przewierca moje myśli na wylot.
Myśl
za myślą
Zawsze ta sama sztuczka. Uczucia..

(są najpotężniejszą bronią, jaką otrzymał człowiek.)

Wspomnienia jak mgła otuliły mój zmęczony umysł.

Szkolne korytarze pełne uczniów w różnokolorowych krawatach. Czarowanie z Malfoyem, gdy śnieg za oknem wirował, jakby jego płatki porwał mały huragan. Każdy ciepły uścisk z zawsze zapracowaną Rose. Nathan i Evie prowadzący ze sobą swoją własną małą bitwę; ich potyczki słowne, jego żarliwe namowy. Scenka z papierosem w blasku popołudniowego słońca.
Wszystkie kłótnie, które wbiliśmy w nasze szkolne lata jak szpilki w niedopasowany strój. Popchnięcie Malfoya na ścianę za zatajenie związku Lily. Scorpius i Puckey w walce na pięści.
Pośród tego wszystkiego, Chloe która odnalazła mnie i poszła ze mną na boisko Quiditcha. Zabrała mnie w miejsce, które było częścią mojego życia; pokazała mi drogę powrotna do domu. Chloe ze swoimi jasnymi, błyszczącymi włosami. Chloe, która zawsze stąpała moim cieniem. Cieniem, który ją pochłonął. Pochłonął jej ukrywający się uśmiech i nerwowe przeczesywanie włosów.

Pamiętałem każdy moment i to, jacy w nim byliśmy.
Chloe i mnie złączonych pocałunkiem w jednej z sypialni pensjonatu Euforia.
Błysk w jej oczach i jego brak.
Chloe uśmiechniętą pośród jesiennych liści, ostatecznie leżącą w zatrutej wodzie.
Chloe
powoli
pochłanianą przez jej zimne odmęty.

Moje kolana ugięły się jak jej; oparłem się dłonią o ziemię, ciężko dysząc. Małe kamyczki wbijały mi się w ręce. Usłyszałem zduszony krzyk ojca; tego, który nigdy niczego się nie bał.
Strach nawiedzał go, tylko gdy chodziło o bezpieczeństwo jego rodziny...Wtedy to zrozumiałem.
Zanim odwrócił się ode mnie, by rzucić zaklęcie w stronę Toby'ego, tamten krzyknął:
-Sectusempra!
Oczy mojego ojca prawie wyszły z orbit; wyglądał jakby zobaczył ducha, o którego istnieniu zapomniał. Za nim pojawiła się moja matka. Z trudem odbiła zaklęcie i Toby ruszył ku niej. Zaczęli miotać w siebie urokami.
-Drętowota!- krzyknął i nie chybił.
Ginny Weasley uderzyła głową o krawężnik.
Zebrałem wszystkie swoje siły; połączyłem odległe lampki w mojej głowie pojedynczym sznurkiem: miłością do wszystkiego, co robię, Jakby moje siły, były kolorowymi światełkami zapalanymi w Święta; miłość pozwalała im się złączyć, a wszyscy, którzy mnie kochali i wszyscy ci, którzy byli kochani przeze mnie, byli dla mnie prądem.
Rude liście podrywały się z jezdni; jeden za drugim. Tworzyły cyklon wokół mnie; przylatywały z każdej strony świata, podnosiły się z chodników, trawników, dachów niskich domów. Podmuch skierował je w stronę Puckeya jak armię marionetek. Wiatr sprawił,
że Toby runął na ziemię. Przylgnął do jezdni jak podczas trzęsienia ziemi; widziałem jak z bólu zaciska zęby. Paru czarodziei walczących za nim również nie mogło utrzymać pozycji stojącej. Wtedy poczułem jak moje powieki zamykają się, świat staje się czarny, jasne kropki przeszywają obraz jak plamy ognia. Wszystkie liście zaczęły opadać na Puckey'a;
ja sam upadałem....
...ale podtrzymał mnie Scorpius. Rose złapała mnie z drugiej strony.- nie była już pod wpływem Imperiusa, nie wiedziałem jak to było możliwe. Czy zaklęcie mogło nie być dla niej wystarczająco silne? Szepnęła coś do Malfoya i poczułem jak mój przyjaciel rozluźnia uścisk.
Straciłem przytomność. Kiedy ocknąłem się Toby stał na własnych nogach, ale liście zamieniły się w liany, które powoli zaczęły oplatać jego nogi. Puckey na początku tego nie zauważył, tata natarł na niego całą swoją siłą. Scorpius i Rose go kryli.
Złapali się za ręce, więzy stały się ciaśniejsze i zaczęły piąć się jeszcze wyżej; teraz już ich różdżki wykonywały pełne obroty, usta Malfoya wypowiadały zaklęcia, a Rose powtarzały ich ruch. To wystarczyło, by powalić Puckeya. Widziałem jak na siebie patrzą, Scorpius i Rose, w tej jednej chwili nie było nikogo poza nimi. Widzieli tylko siebie na cichej rozległej pustyni, a żaden czarny charakter nie mógł zakłócić wszechobecnego spokoju. Czekał ich happy end, ich twarze zdawały się krzyczeć; TO właśnie jest nam przeznaczone.
Chciałem być tak pewny jak oni.
Wtedy jakaś myśl zaświtała w mojej głowie najciemniejszym światłem, jakie kiedykolwiek poznałem. Zbliżyłem się do nich, zataczając się ze zmęczenia, braku snu i ze strachu. Musiałem wyglądać jak zwykły pijak. Objąłem ich od tyłu; Rose zaplątała się w swoich rudych włosach, gdy odwróciła głowę w moją stronę, Scorpius odetchnął ciężko. Stuknąłem różdżkę Rose tak, że wypadła z jej dłoni. Scorpius był w zbyt wielkim szoku; nie musiałem robić nic więcej. Uniosłem własną różdżkę i jednym, pewnym ruchem...
Liany zrobiły się czarne jak atrament, czarne jak peleryny Śmierciożerców, czarne jak niebo nad Zakazanym Lasem. Wiedziałem, że były zatrute tak jak może być zatruty eliksir, tak jak Puckey potrafił zatruć tę rzekę, która zabrała Chloe.
Twarz Toby'ego poszarzała; chciał krzyczeć, ale z jego ust wydobył się tylko szept..
Nagle Rose odciągnęła mnie i z całej siły popchnęła; wciąż próbowałem wyrwać się do przodu. Scorpius, dużo wyższy ode mnie, zaczął iść w moją stronę z groźną miną. Zacisnął dłoń na moim ramieniu, a ja się złamałem. Oparłem głowę o jego koszulę i rozpłakałem się jak dziecko. Scorpiusa nie obchodziło jak bardzo ta sytuacja była idiotyczna; objął mnie ramieniem. Rose zaszła mnie od tyłu i pocałowała w policzek, cicho szlochając.
-Al, prawie zrobiłeś coś tak strasznego...
Toby leżał z poszarzałą twarzą; oplatały go liny i wyglądał na chorego, ale oddychał płytko.
Rose przygarnęła nas do siebie, zamknęła w szczelnym uścisku.
Bez zastanowienia
podniosłem
głowę.
Puckey
czołgał się w naszą stronę

(Zielony płomień mknie ku nam z prędkością światła; Rosie odwraca się po to, by zobaczyć, że zaraz ugodzi w nią zielony płomień. W jednej sekundzie i ja i Malfoy rzucamy się, by ją zasłonić. Upadam całym swoim ciężarem na szorstki asfalt. Wyciągam różdżkę i macham nią najmniej stanowczo w całym swoim życiu.
Tyle wystarczy. Wystarczy, że to robię,
Odbijam zaklęcie.
Avada Kedavra.)

Wzdrygnąłem się, jakbym wyszedł jakiegoś mroźnego poranka z ciepłego pomieszczenia
Puckey, wciąż był przede mną; leżał splątany w pnącza parę metrów od nas. Zastygł w bezruchu. Wtedy zrozumiałem. Tym razem to j a wszedłem do jego umysłu. A co najważniejsze, zmieniłem jego wersję przyszłych wydarzeń.

Wykorzystałem jego chwilę zwątpienia. Wykonałem lekki ruch różdżką i liny ponownie poczerniały, Puckey zaczął się szarpać, krzyczeć, warczeć i rzucać wyzwiskami. Jego twarz ściągnęła się z bólu.
Przekręcił się na plecy, ciężko dysząc.
Usłyszałem to, co prawie niesłyszalne; jęk towarzyszący każdemu potknięciu, każdemu z upadków.
I jeszcze cichszy pisk Rose, chowającej twarz w mojej koszuli.
Jej ciepłe łzy znalazły się na moim ubraniu. Scorpius dotknął jej twarzy policzkiem i objął jej rozedrgane ciało.
- Rose- szepnął Scorpius- Skarbie, proszę powiedz, że jeżeli podniesiesz wzrok i zobaczysz kolejną złą rzecz, nie rozsypiesz się w moich ramionach.
-O czym ty mówisz?- spytała, potrząsając głową.
Hermiona walczyła z Ronem Weasleyem, a jej pomocnikiem był...Draco Malfoy.
Kiedy Rose podniosła głowę, natychmiast wyrwała się w ich stronę...
W tej samej chwili do Puckeya pobiegła Evie. Wyminęły się w tak bliskiej odległości, że mogłyby przybić sobie piątki, Jakkolwiek groteskowo to brzmi.
Lily próbowała rzucić się za Evie, ale była trzymana przez członka Zakonu...
Spojrzałem się na Scorpiusa i mimo wszystkiego co czułem...wszystkiego, co oboje czuliśmy, pobiegliśmy za Rose. Zawsze byśmy to zrobili. Wiedzieliśmy, jak bardzo nas wtedy potrzebowała.
Zaklęcia latały w powietrzu, jakby były lotką odbijaną przez zawodników. Nie potrafiłem zorientować się, kto rzuca, które zaklęcie i jaki będzie kolejny ruch mojego wuja.
Krzyczeliśmy do Rose, by nie zbliżała się, ale ona nawoływała do swojego ojca, próbowała odświeżyć jego pamięć...
(jedno pytanie świszczało w mojej głowie jak porywisty wiatr:
czemu pamięć Chloe nie mogła zostać tak po prostu 'odświeżona' ? Czemu nic nie było takie proste?)
Ron spojrzał się na nią tępym wzrokiem.
(Czy Rose była chodzącym wyjątkiem?)
Wzrok Dracona Malfoya padł na jego syna, a następnie na Rose; jedno krótkie spojrzenie wystarczyło mu, by zrozumieć, co musi zrobić.
Jego zaklęcia stały się coraz bardziej natarczywe; po chwili zastanowienia dołączyłem do niego, ignorując gulę narastającą w moim gardle. Walczyłem przeciwko własnemu wujowi, przeciwko ojcu Rose. Taki był zamiar Toby'ego...Podzielić nas, wyrysować nieprzekraczalne, niezmazywalne linię między nami...
Jego imię z trudem przechodziło mi przez gardło; cały czas miałem przed oczami ból wymalowany na jego twarzy, którego sprawcą byłem ja.
Wuj Ron...Musieliśmy go jakoś tymczasowo zająć, unieszkodliwić...Nie pozwolić na to, by stało się coś złego. Nie mogliśmy dać się zabić.
Tyle rzeczy działo się w jednym czasie, w jednym miejscu.
Scorpius ścisnął mocno rękę Rose, mówiąc coś przepraszającym głosem, już miał stanąć do walki obok nas...Widziałem mojego ojca pojedynkującego się parę kroków dalej ze swoim byłym kolegą z pracy. Widziałem moją matkę. Bolało mnie to, że każde kolejne zaklęcie, które kierowałem w stronę wuja była groźniejsze; tego nie dało się uniknąć.
Walczył zawzięcie.
I w tym jednym momencie, gdy myślałem, że osiągnęliśmy dno
(każdy jeden ze wszystkich, nie ważne czy nazywaliśmy się Potter, Malfoy czy Weasley.
Płynęliśmy tym samym statkiem ku niechybnej katastrofie i zalewały nas fale i porywał nas prąd morski i wiał wściekły wiatr)
wuj zamrugał.
-Hej, a co ja właściwie tu robię?- spytał z głupawą miną- Czemu wymierzacie we mnie te różdżki...
Zmierzył nas wzrokiem, po to by w końcu skupić się na Draconie Malfoyu i swojej żonie.
-I co ty robisz z nim?- spytał Hermiony.
Rozejrzałem się do koła, wciąż pozostając w niewyobrażalnym szoku. Imperiusowe zastępy Toby'ego obudziły się ze swojego snu. Niektórzy oberwali nieszkodliwymi zaklęciami, ale większość rozmawiało z członkami Zakonu lub rozmawiało z innymi. Spojrzeliśmy po sobie. Wiedzieliśmy, co to oznaczało. Moc Toby'ego nie wpływała już na nikogo.
Chłopak, który odcisnął swoje piętno na tak wielu, odszedł. Już z nikim nie będzie walczył, już nigdy nie pocałuje Lily, nie zabawi się z nami w swoje gierki.
To był ostatni raz.
Koniec.
Pochwyciłem wzrok mojego ojca, który próbował rozmawiać z Lily, która przestała już walczyć z pilnującym ją mężczyzną. Tata mrugnął do mnie porozumiewawczo, ale jego uśmiech był smutny. Zobaczyłem Nathana i Evie. Rozmawiali z jakąś parą...chłopakiem o brązowych włosach i z dziewczyną o kruczoczarnych włosach. Musiałem przetrzeć oczy...czy to była Laura i Chris? Poczułem jak uczucie ulgi bierze mnie w ciepłe objęcia.
Ciocia Hermiona wybuchła perlistym śmiechem i natychmiast zasłoniła usta ręką.
Jej oczy śmiały się po raz pierwszy od tak dawna.
Draco Malfoy przybrał krzywy uśmieszek.
-Granger, tylko nie mów nic mojej żonie o naszym małym randez-vous.
Ciocia była tak szczęśliwa, że zignorowała jego zaczepkę i wpadła w ramiona nie wiele rozumiejącego Rona.
Scorpius przytulił do siebie Rose. Szczelnie zamknął ją swoich objęciach. Kiedy ją puścił podeszła chwiejnie w stronę swojego ojca i objęła go z początku niepewnie, potem zawiesiła mu się na szyi, cicho, bardzo cicho szlochając. Poznałem, że płacze po sposobie w jaki układały się jej ramiona..
Wiedziałem, że były bardzo szczęśliwa.
Spojrzałem się na stojących obok mnie Malfoyów; dołączyła do nich Astoria, która od razu ucałowała syna. Trochę się skrzywił, ale byłem pewny, że tylko się z nią droczył.
-Jak się tu w ogóle znaleźliście?- spytał głosem pełnym niedowierzania.
Draco Malfoy spojrzał się w powoli rozjaśniające się niebo, roześmiał się i poklepał syna po plecach.
-To długa historia.
-W takim razie, oby była ciekawa.

Wiedziałem, że są rzeczy, których nie mogę odwlekać w nieskończoność. Nie mogłem dłużej być obserwatorem cudzego życia. Musiałem dołączył do ojca, matki, Lily.
Zrobiłem krok. Wiedziałem, że po pierwszym kroku będę musiał zrobić drugi, po drugim trzeci, a po trzecim następny...Ale równie dobrze mogłem zacząć już wtedy. Bo zdawałem sobie sprawę, że będę musiał zrobić ich cholernie dużo, by wejść na właściwe tory. Ale wiesz co?
Może tym razem
to będzie moja droga?

Evie
Toby. Ten chłopak zawsze przypominał mi kruka. Czasami, gdy rozpościerał skrzydła wznosił się tak wysoko, że mógłby dotknąć chmur, częściej ginął jednak pod swymi ciemnymi piórami. Pogładziłam go po policzku; spojrzałam na Lily, która była prowadzona tyłem do siedziby Zakonu Feniksa.
W czarnych jak onyks oczach Toby'ego znajdowała się rozpacz; nie widziałam w nich pustki. Widziałam w nich zbyt wiele, by móc to kiedykolwiek opisać. Próbował ukryć swój łamiący się uśmiech.
-Zapunktowałaś, Nott- zażartował jak dawniej, gdy udawało mi się wygrać z nim w potyczce słownej lub powiedzieć coś, czego sam nie wiedział.- To ostatni raz. Mam rację, prawda? Tym razem to ja nie chybię?
Potrząsnęłam głową, zasłoniłam usta. Wydarł się z nich najgłębszy szloch. Ścisnęłam jego rękę.
-To była długa droga- powiedział, a jego powieki zaczęły opadać.
Zamknęłam je szybkim ruchem.
Z trudem wyplotłam swoje dłonie z uścisku jego palców. Wpadłam w ramiona Nathana.
Zobaczyłam jego oczy. Były równie ciemne.
W odróżnieniu oo tych Toby'ego widziałam w nich światło, które rozbłysło tysiącem słońc, gdy dotknęłam nosem jego ust. Osunęłam się w łagodne odmęty snu, jakby Nathan był samym Morfeuszem.
Witam Was! Sama jestem w szoku, że wreszcie udało mi się to skończyć ;).
Rozdział ma ponad 11 stron, więc mam nadzieję, że chociaż to Wam wynagrodzi w jakiejś części czas czekania.
Z ważnych informacji: Myślę, że maksymalna liczbą rozdziałów, które się ukażą to 4 lub 5.
Ale mam pewien pomysł.
Mielibyście może ochotę czytać serię opowiadań, która powstałaby do fanfiku?
Nie byłyby już one związane bezpośrednio z fabułą ficka, ale byłyby bardziej miłosne bądź humorystyczne ;). Mogłabym pisać je z waszymi ulubionymi postaciami/pairringami itd.

Jestem ciekawa, co o tym sądzicie. Cały czas zapraszam do głosowania w ankiecie i do zapoznania się z listą piosenkę, które kojarzą mi się z tym opowiadaniem.

poniedziałek, 19 października 2015

Soundtrack

Team songs:

Mika-Last Party
Kidness- Swingin Party
Lana Del rey- Millon Dollar Man
Lorde-Everybody Wants to Rule the World
Eurhytmics-Sweet Dreams

Scorpius;
The Neighbourhood- The Beach
The Neighbourhood- Float
Lorde-Still Sane
Lorde-Glory and Gore


Rosie;
Lorde- White Teeth Teens are Out
Lana del Rey-Honeymoon
Lana Del Rey-Mermaid Motel
Florence and The macine-Never Let Me go
Lana Del Rey- Black Beauty


Evie:
Regina Spektor- Hero
Birdy-Shine/Standing in the way of the light
Lana Del Rey-Kill Kill
Green Day- Wake me up when September Ends
Lorde-A world alone
Patti Smith-Because the night


Chris:
Billy Joel- Uptown Girl
The Eagles- Hotel California
The Neighbourhood- Flawless
The Smiths- How soon is now/There is a light that never goes out
My Chemical Romance-Teenagers


Laura:
Demi Lovato-Stone Cold
Marina and The Diamonds- I'm a Ruin
Marina and The Diamonds-E.V.O.L.
Marina and The Diamonds- Homewrecker
Tanita Takiram-Twist in my sobriety

Nathan:
The National- Conversation 16
Ed Sheeran- One
Glass Animals- Toes
Glass Animals-Black mambo
Panic!at the disco-This is gospel


Toby
The National- Little Faith
The National- This is the Last Time/Heavenfaced

Al;
The National; Vanderlyle Crybaby Geeks
Regina Spektor- Man of the thousand faces

Chloe;
Florence and The Machine; What the water gave me
Marina and The Diamonds-Froot
Regina Spektor-I want to sing

Lily
Lana Del Rey- Off to the Races
Lana Del Rey-Yayo





sobota, 17 października 2015

Coming soon

Witajcie,
Nowy post będzie miał około 10 stron; mogę zdradzić, że jest w nim pespektywa Chrisa, Ala, Scorpiusa i Evie.
W tym poście zamknie się wątek walki.
Brakuje mi ok. 3 stron, gdy uda mi się je dopisać, od razu udostępnię rozdział.
Oprócz tego, pojawi się post pod tytułem ,,Soundtrack'', który będę stale uzupełniać. Postanowiłam udostępnić listę piosenek już teraz, byście mogli się cieszyć tymi, które udało mi się zebrać. 
Stale zapraszam na moje konto na Wattpadzie, gdzie również możecie przeczytać poprawioene pierwsze rozdziały (które zmieniłam też na tym blogu: mają numerki zamiast cyfr rzymskich w tytułach): https://www.wattpad.com/myworks/46923440-scorpiusrose-,,it-isnt-that-hard-boy,-to-like-you-or-love-you

Fragmenty postu (potraficie zgadnąć czyje to słowa?):

,,Chciałem pomóc innym, samemu sobie...Cóż, nie potrafiłem. Nie wiele mogłem, nie pierwszy raz.
Byłem jednym wielkim NIE, a świat w którym przyszło mi żyć przedstawiał się jako wariackie nikt nigdy nic.''

,,Wcześniej spoglądał na mnie, jakby szukał kogoś, kogo mógłby się złapać przy upadku. A ten miał nastąpić za miliardy miliardów cichych tykań zegara.
Zawsze spoglądał wstecz, jakby chciał zawrócić, jeśli nikt za nim nie podąży.
Ale teraz był w nim także gniew, który mógłby się zamienić w wieczny krzyk;
nie wiedziałem w jakie słowa się ułoży i jak silne będzie jego echo.''

,,Wyobraźcie sobie tylko wszystko to, czego się boicie i ubierzcie to we wszystko to, co kochacie. Z tymi marami walczyłam na miecze zbudowane z kulawych argumentów.''

,,Pierwszy raz zobaczyłem u niego przebłysk strachu; krótki jak migające światełko przy robieniu zdjęć. W jednej sekundzie przed zrobieniem fotografii, na jego twarz wróciłoby to samo zamroczone rozbawienie. ''

Mogłabym dać jeszcze wiele ,,zwiastunów'' nowego rozdziału, ale nie chcę zdradzić zbyt wiele; musicie mieć trochę niespodzianki przy czytaniu ;)
Do następnego postu?
hopelessdream





poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Rozdział 27

Rose


Niewidzialne palce torowały sobie drogę przez moje plecy, kurcząc wszystkie mięśnie.

Zapadałam się w sobie.

Jak zgnieciona kartka papieru.

Kwiat, który składa swoje płatki.


Obrona.


Wzniecałam ogień, który nie zatrzymywał cichej tortury myśli i bólu tworzącego ścieżki na moim ciele.

Płonęłam gniewem i topiłam się w swoim smutku.

Targały mną sprzeczności.

Byłam lekka jak pranie na wietrze.

Znoszona. Poszarzała.

Opadałam coraz głębiej w ramiona skorpiona, który zgubił swój jad.

Modliłam się, by było inaczej; by schował go poza obszarem mojej świadomości.

Miałam ochotę zabawić się w wisielca, tak jak zrobił to mój najczarniejszy koszmar.


T o b y...


-Szszsz- ręce Scorpiusa tworzyły okręgi na moich spiętych plecach.

Byliśmy w błędnym kole naszych tragedii, myśli i działań.

Staliśmy w miejscu, a mnie to

cholernie

wkurzało.


Odepchnęłam go.


Wstałam; na nogach, które wydawały mi się cienkie i kruche jak zapałki.

Tak trzymać.

Coś musiało zapłonąć.


Nie przeszkodzą temu kałuże łez wypłakanych przez niebo.


Drżałam.

W moim odczuciu, znów byłam w dormitorium z tym samym jasnowłosym chłopcem, który klęczał na ciemnych panelach pokrytych delikatną warstwą kurzu.

Widziałam kolejne gazety, ogromne litery ich nagłówków.


ATAK NA MINISTERSTWO


Złowieszcze chórki śpiewały w mojej głowie: TRALALALA TRALALALA HEJ!

Były wszędzie w swych ciemnych szatach jak granatowe i szare chmury nad nami.

-Rosie- wstał i dotknął mojego ramienia. 

Szukał głową mojego obojczyka, ale go nie znalazł, bo zrobiłam krok do tyłu.

Popatrzyłam na twarze zebranych wokół nas:

Evie.

Chris.

Laura.

Nathan.

Parę kroków dalej Al.

Al.

Albus Severus Potter.

Mój kuzyn.

I dopiero wtedy zrobiłam to, na co nie byłam gotowa.

Rozpłynęłam się w powietrzu.

Poczułam dziwaczny ucisk w okolicach brzucha towarzyszący teleportacji.

Moje stopy znalazły twarde podłoże.

Po nim stąpam.



Laura


Odgarnęłam włosy, które pot przylepił do mojej twarzy. Wystarczyło mi przelotne spojrzenie Chrisa, by odrzucić maskę, która była moją stałą towarzyszką.

To uległo zmianie, gdy ten niepozorny chłopak zagnieździł się w moich myślach. 

Przestałam pragnąć ciągłej zabawy w chowanego.

Widziałam współczucie w jego oczach, które graniczyło z rzeczywistym bólem straty kogoś bliskiego.

Miłość rzeczywiście nadaje nowy bieg naszym ścieżkom. Stara czarownica miała racje.


WSZYSTKO WYDAWAŁO SIĘ INNE. WSZYSTKO WYDAWAŁO SIĘ INNE. WSZYSTKO...


Szukałam dłonią jego dotyku. Ścisnął ją mocno, jakby potrzebował pomocy, by wejść na wysoki klif.

Była mokra.

A moja?

Drżała, tak jak moje ciało i usta.

 Mój wzrok był zimny i pewny.

Podciągnęłam go do góry, a on jęknął zdziwiony.

Miałam ochotę w tym całym szaleństwie mruknąć;


kochanie, jestem od tego, by zadziwiać. Kiedy się nauczysz?


Ale nie zrobiłam tego..

Bałam się widma przebranego za nasz cień.

Bałam się fatum, które mogło gonić nas jakimś ogromnym harleyem.

Bo przecież czasy się zmieniły.


Nie odwracałam wzroku.

Trwoga była jedynym, co czułam. Zadziwiające, że pchała mnie do przodu.

-Obudźcie się- to nie był wrzask, ale mój głos stał się donośny, jakbym użyła czarów.

Może byłam tego nieświadoma?

Kilka pracowników z Ministerswa rozejrzało się we wszystkie strony świata, aż w końcu rozmyło się na wietrze.

Nie wiedziałam, czy poza urzędem działało zaklęcie Namiaru czy postanowili zdać się na los; może udało im się wyciągnąć ten z właściwym miejscem.

Z tym, do którego udał się Toby, a jego śladem Rose.

Hermiona Granger  podeszła do nas pewnym krokiem, który musiał wejść jej w nawyk przez tyle długich lat.

Albus podniósł się z ziemi. Zauważyłam, ile sprawiło mu to trudu; nie odniósł wielkich ran, więc na ciele nie pozostaną żadne blizny, ale te na sercu nigdy się nie zagoją.


Hermiona rzuciła się w jego ramiona z cichym westchnieniem.

Otarła łzy z jego policzków pośpiesznymi ruchami i pocałowało go w czoło, jakby miała mu ofiarować wszystko, czego sobie zażyczy.

Myślę, że pragnęła skraść dla niego księżyc, chociaż nawet nie był jej synem.

Poczułam smak łez w gardle.

Nigdy nie widziałam czegoś, co łamałoby serce w tak okrutny sposób.

Ich miłość bardziej grała na strunach moich emocji niż obojętność czy nienawiść.

Puściła go powoli, tak jak z trudem opuszcza się kochaną osobę.

-Lauro, ja muszę wiedzieć, gdzie ona jest, rozumiesz? To moja córka.- spojrzała na mnie- Jestem prostym urzędnikiem, nie mam pojęcia o połowie spraw Ministerstwa. Poza tym los całego świata czarodziejów jest dla nich ważniejszy, niż jednej osoby. Nie ważne, czyją Rose jest córką. Nikt teraz mnie nie wysłucha. Gdzie oni mogli...

Widziałam jak trybiki w jej mózgu odnalazły właściwe miejsce, jak wyciągnęła dwie ręce przed siebie (chyba dlatego, że tylko tyle ich ma) i chwyciła jedną z nich Ala. Po zastanowieniu sięgnęła po moją.

Nathan wbił palce w ramię swojego przyjaciela. Evie wtuliła głowę w ramię Nathana. Chris odnalazł moje palce i ścisnął je niepewny.

Obraz przed moimi oczami rozmazał się..i wyostrzył jak w idealnie dobranej soczewce.


Byliśmy w Ministerstwie.

Widziałam twarze wykrzywione szaleństwem.

Zaślepionych pracowników próbujących dosięgnąć nas rękoma.

Wytwarzaliśmy wokół siebie tarcze ochronne, zbywaliśmy ich zaklęciami, odbijaliśmy ich uroki.

Ale to nie było łatwe. Nikt nie powiedział, że takie będzie.

Zostałam odepchnięta prostym zaklęciem rozbrajającym. Leciałam i leciałam, aż w końcu leżałam jak długa na Nathanie Zabinim. Stęknął, a mimo to, pomógł mi wstać.

Biegliśmy, trzymając się za ręce; uchylaliśmy się przed pociskami.

Puściłam go.

Próbowałam znaleźć rude włosy, czerń czerni.

Nie widziałam..

Byłam jak ślepiec.

Tłum był za duży.

Czarodzieje, którzy nie zostali zaczarowani lub nie wymienili uścisku dłoni ze zdrajcą walczyli

różdżka w różdżkę ze swoimi starymi kumplami.


Nie pozostało mi nic.

Nic oprócz potrzeby jeszcze jednego spojrzenia, zanim znowu będę silna i gotowa przejść przez ogień.

Gdzie jest Chris?

Nie widziałam go...

Musiałam poradzić sobie z tą wiadomością.

Może udało mu się przedrzeć dalej i był bliżej znalezienia właściwego sprawcy tego chaosu.

Albo został w tyle i był bezpieczniejszy niż w samym sercu walki. Nie wiedziałam, nie wiedziałam. 

Chwyciłam się nadziei.

Odepchnęłam się od niej, znalazłam siłę napędową...

 I rzuciłam się w wir wojny...


Jestem ruiną.

Cicho sza.



Scorpius 


Moim marzeniem stało się posiadanie peleryny niewidki, chociaż wcześniej nigdy tego nie pragnąłem.Cóż, szkoda, że nikt już nie spełniał moich życzeń. To nie było Malfoy Manor. To nie był też Hogwart.


Dłoń Rose była ciepła, gdy szliśmy za rękę, przemierzając opuszczone biura. Ciała zasłaniały dywany; ciała ludzi, którzy mieli siłę stawić opór. Co do tego nie miałem wątpliwości.

Rzuciłem zaklęcie, które sprawiło, że nasze kroki stały się cichsze. Nie było to dobre rozwiązanie, 
bo użycie tego czaru pozbawiało dużej ilości energii i było krótkotrwałe.

Ale pomysły są jak milczące wyrocznie; lubią pozostawiać nas samym sobie.

-Rosie- poruszyłem ustami, ale wiedziała, co miałem na myśli.

Czuła, że coś się nie zgadza.

Część z nich nie zdążyła wyciągnąć różdżek. Wszędzie walały się rozbite naczynia; szkło kruszyło się pod naszymi butami. Było tak, jakbyśmy szli po śniegu; nieustanne chrup chrup przypominało łamane kości.

Zanim zdążyłem coś powiedzieć, smuga światła przeleciała nad moim uchem jak spadająca gwiazda.

T a k   m a ł o   b r a k o w a ł o.

Rzuciłem Rose na ścianę i osłoniłem ją swoim ciałem, odbijając kolejne zaklęcie.

Nie mogłem wiedzieć, czy mężczyzna uważa nas za ludzi Puckeya czy sam jest jednym z nich,

Jego twarz nic nie zdradzała.

-Jesteśmy po twojej stronie- powiedziałem, myśląc, że może to okaże się zapobiegawczym ruchem.

Zachowywał się, jakby nic nie zrozumiał.

To był jeden z nich; musiał nim być..

Po chwili poszybował w powietrzu i uderzył głową o ścianę; czerwona smuga krwi błysnęła na szorstkiej powierzchni, gdy jego głowa spotkała się z kantem regału.

Biegliśmy przed siebie; nasze kroki wydawały się tak głośne jak kroki strażników, którzy zbliżali się do nas, gdy uciekaliśmy z kryjówki Toby'ego.

Szukaliśmy miejsca, w którym mógł się znajdować Puckey.

Myślenie w takich sytuacjach wydawało się czystym złudzeniem, ale czy nie żyjemy w objęciach absurdu?

Czasami od jednego ruchu zależy cała kolejka.

Jedna dobra myśl pociąga za sobą szereg trafień.

-Będzie tam, gdzie się najbardziej tego spodziewamy..

-Mówisz, że nie zbrudzi rąk walką?- odbiła dwa zaklęcia, gdy zza zakrętu wyłonili się Śmierciożercy.

Zrobiłem to samo, co ona. Już nic nie czułem.

-A po co? Chcę posiąść swój tron i zgarnąć przy tym dziewczynę. Oni? Nic dla niego nie znaczą...Ale my..t a k.

-Zemsta działa jak ukojenie, co?

-Sądzę, że dla takich typów jak on to jedyna przyjemność na tym świecie.

Kolejny unik; tym razem prześlizgnęliśmy się pod ich nogami i zadaliśmy cios od tyłu, powalajac napastników na ziemię.

Drzwi, które znajdowały się przed nami były otwarte.

Początek końca dopiero przygotowywał się do wyścigu po laury.

Gabinet Ministra zapraszał do środka.


Toby...

Stał tam. W dłoni trzymał karafkę czerwonego płynu, który błyszczał w świetle pojedynczej świecy. Jego strój był nienaganny, jakby zdarł go, z któregoś z pracowników rządu. Czarne włosy opadały mu na twarz, ale dostrzegłem jego szeroki uśmiech i parę jarzących się oczu, ciemnych jak węgiel.

Postawił wyćwiczony krok w naszą stronę; wypastowane buty od garnituru wydały samotny stukot o marmurową posadzkę.

-Jak się bawicie, moi drodzy przyjaciele?- zanim nalał trunek do dwóch kieliszków, rozłożył ramiona, jakby miał objąć nimi cały świat. 

Wcisnął je nam do rąk, śmiejąc się.

-Jeżeli uznać za zabawę walkę z twoimi maszynkami...nigdy nie byłem na lepszej imprezie.

Cmoknął.

Miałem ochotę zniszczyć drogą zastawę na czyjejś głowie...Jego była znakomitym celem.

-Myślałem, że masz mniej niewyparzony język, Malfoy. Wyuczony na dobrego chłopca od pampersa...a tu takie rozczarowanie. Ale przekonałem się już o tym przy naszym poprzednim, małym randez vous..

W mojej głowie pojawił się pulsujący ból na wspomnienie ciosów zadawanych przez Puckeya i odniesionych obrażeń, podczas upadku ze schodów.

-Niedługo dorównasz swojemu Zabiniemu, a to, nawet ja muszę przyznać, nie lada wyczyn.

Podniósł sugestywnie brew, opierając się o biurko.
-Jusqu’au fond! - powiedział, szczerząc się- Może to wasze ostatnie.

Do dna, pomyślałem, do dna.

Widziałem strach malujący obrazy na twarzy Rose, jej palce zaciskane mocno na szklance, usta na tle bladej twarzy wyglądające jak linia na papierze.

Toby otoczył ją ramieniem i przycisnął kieliszek do jej ust,. Wzbraniała się, ale przytrzymywał ją od tyłu. Nie mogła uciec.
Zacisnęła zęby, ale widziałem, że powstrzymywanie się przed jego natarczywym dotykiem stawało się trudniejsze z każdą sekundą wypadającą z obiegu. Jego dłoń na chwilę odsunęła kielich. 
Palcem zaczął gładzić jej policzek, powieki Rose drgały jak skrzydła spłoszonych motyli.

Rzuciłem kieliszkiem o podłogę, zanim podjąłem taką decyzję. Czerwony płyn już barwił posadzkę, a różdżka opuściła moją kieszeń.

-Drętwota!

Nie chciałem ryzykować bardziej okrutnego zaklęcia, w końcu mogłem nie trafić. A to miało dać nam trochę czasu.

Potężna czarna tarcza otoczyła Toby'ego jak bańka i rozmyła się w powietrzu. Doskoczyłem do niego i pociągnąłem na ziemię. Złapał za rękę Rose, więc upadła razem z nim. Przyciskałem różdżkę do jego szyi, ale on wciąż skupiał się na swoim kieliszku, w którym zostało trochę płynu. Złapałem go za nadgarstek, ale obok jak miraż na pustyni pojawiła się druga ręka.  Czułem się, jakbym miał lęki nocne; jakbym nie mógł dłużej wytrzymać tego koszmaru, ale nie potrafił się z niego wybudzić.

Przejrzysta dłoń zbliżyła kieliszek do ust zszokowanej Rose; jej oczy stały się wielkie, gdy zrozumiała, że zmaterializował się przed jej oczyma.

Po chwili zdałem sobie sprawę, że nadgarstek Toby'ego znów  jest wolny. Zszokowany tajemniczym zaklęciem musiałem poluźnić swój uścisk...

Uderzył mnie kolanem w krocze i połączył się razem ze swoim magicznym hologramem.

Upadłem na ziemię, dysząc.

Od razu spróbowałem wstać. Skóra moich rąk była pościerana, co stanowiło przeszkodę, ale nic nie mogło mnie zatrzymać. Nie, gdy miałem walczyć, o to czy kiedykolwiek obudzę się obok  n i e j.

Poszukałem różdżki, ale...nie było jej w kieszeni.

Opętany gniewem rzuciłem się na Puckeya, ale było za późno. Nawet mnie nie odtrącił, tylko opadł na ziemię razem ze mną. Czerwony płyn już znajdował się w ciele Rosie; jego szkarłat został na jej ustach niczym krwista szminka.

Jej twarz zadrgała, tak delikatnie, że ktoś inny mógł, by tego nie zauważyć.

Ale nie ja, nie ja.

Minęła mała wieczność, zanim jej brwi uniosły się do góry, źrenice rozszerzyły, usta ułożyły w niemym krzyku. Potem zamknęła powieki i przygryzła usta. Zabarwiły się na jeszcze ciemniejszy odcień, a strużka gęstej krwi polała się po jej brodzie.

Palcami szukała czegoś w co mogły by wbić paznokcie, drapała podłogę, szukała i szukała, i szukała.

W końcu wczepiły się w ramiona, na których pojawiły się ciemne pręgi.

Moje zęby obijały się o siebie; grały pieśń strachu głupca i tchórza.

Serce ciążyło mi w piersi, wybijało

bum

bum

bum

Jak mogło wciąż bić?


Świat wokół mnie kręcił się jak pochwycony przez oko huraganu. Moja pięść była jedyną bronią, przed którą Toby się nie bronił.

Śmiał się i śmiał.

Zaczął śpiewać pieśń, która stała się nieoficjalnym hymnem szkoły dla wielu uczniów Hogwartu . 
Kiedyś chór wyśpiewywał ją na szkolnych uroczystościach, ale znacznie częściej nuciła go młodzież.
 Jej słowa wybrzmiewały, podczas zażartych meczów Quidditcha i w trakcie imprez w każdym z czterech domów: czasem w przypływie euforii, częściej po to, by kogoś sprowokować. Pamiętałem każde słowo.
-A kiedy przyjdzie zbierać plony naszych żniw
i czerwone róże z naszych dzikich łąk..
pokora rozkaże pójść też w stronę błoń 
i na rozstaju, wroga uściskać dłoń.

Kolejne uderzenie.

Widziałem, że w jego oczach się zamroczyło.
 Jeszcze raz i jeszcze raz...
 Chciałem zadać mu więcej bólu...

b ó l u

Poczułem jak coś ciągnie mnie do tyłu, jak na smyczy.

Przejechałem po podłodze, zbierając na ubraniu warstwę kurzu i plamy dwóch odcieni czerwieni.

Nade mną stała Inez. Usmiechnąłem się tak, jak robią to szaleńcy.

Merlinie, jakoś nie bawi mnie to wszystko, ale to,,,

czy musiałem otrzymać wszystkie niewłaściwe karty?

- Taki waleczny. A ona jeszcze bardziej...jak lwica. Szkoda, że zachowuje się jak kruczek...

Wróciłem myślami do dnia, w którym Inez Arnaud otworzyła drzwi do moje życia, okrywając nas szkarłatem.- Ucałowałabym was, ale mój ,,pocałunek dementora'' już robi swoje z twoją dziewczyną.

Objęła mnie kolanami, jej włosy opadły na moją pierś.

Pochyliła się tak, że jej nos dotknął mojego. Poczułem jak po czole spływa mi strużka potu. Zlizała ją powoli, potem przygryzła moje ucho i szepnęła:
- Sama go uważyłam. Biedulka..eliksir przypomniał jej wszystko to, co było smutne w jej życiu. Jak myślisz, ile czerni jest w stanie zamroczyć tak jasny umysł?
Zamilkła, gdy znów zaczęła się bawić moim uchem. Potem zaczęła przypominać małą dziewczynkę, rozbawioną czymś, co dopiero spostrzegła.
-Ty nauczyłeś mnie jak ważyć idealne eliksiry. Widzisz, co narobiłeś!
Jej palce zakręciły się wokół guzika mojej koszuli.
-Taki...zły..chłopiec.- zbeształa mnie.
Jej uśmiech rozciągał się i rozciągał się- coraz szerszy.
Nagle zamienił się w grymas. Zęby zacisnęły się na ustach, a ona upadła na ziemię z krzykiem bólu wymieszanego z szaleństwem.
Zaklęcia błysnęły nade mną, schyliłem się i odwróciłem głowę w stronę drzwi.
To był Al.

Na jego dłoniach zauważyłem ślady krwi. 
Jgo włosy były w brudzie, koszula w strzępach.

A to zaklęcie?

To był Cruciatus.


czwartek, 30 lipca 2015

*Wracam*

Chciałam przywitać wszystkich, którzy wciąż odwiedzają mojego bloga i go czytają.

I im podziękować. Wam.

Wracam do tego bloga i postaram się sprawić, by funkcjonował, tak jak powinien.

Żebyście nie musieli kończyć czytać, tam gdzie tekst robi się niedopracowany albo zwyczajnie brakuje dalszej części.

Mam zamiar spełnić poniższy plan i wierzę, że tak zrobię:

1) Oczywiście dokończę pisać tę historię.

2) Będę regularnie poprawiać poprzednie rozdziały, by wyglądały tak jak powinny; poprawię wszystkie błędy i niewłaściwie opisane fragmenty, tak by nic znaczącego nie zmienić. 

Wiem, że nie każdy będzie czytał od początku.

3) Postaram się załatwić nowy zwiastun.

4) Zrobię porządek na tej stronie.

5) Przygotuję soundtrack. Chodzi mi o piosenki, które mogłyby znaczyć coś dla postaci, ale też po prostu o te, które oddają klimat opowiadania.

I najważniejsze 6) postaram się wynagrodzić wszystkim czekanie i odzyskać swoich czytelników (i jak mam nadzieję zdobyć nowych;) ).


Dziękuję za wszystkie wyświetlenia.

Do następnego postu?


hopelessdream


sobota, 7 marca 2015

Rozdział 26

Cześć wszystkim! Jestem bardzo szczęśliwa, że powracam z nowym rozdziqłem! Przede wszystkim chciałabym Wam podziękować za wszystkie komentarze, które zostawiliście. To, że opowiadanie wciąga Was i interesuje wiele dla mnie znaczy, bo myślę, że jednym z najważniejszych celów pisania jest to jak czytelnicy odbierają treść ;).
Przepraszam Was, że musieliście tyle czekać na tą notkę. Wiem, że minęło dużo czasu od poprzedniej. Mam nadzieję, że chociaż tym rozdziałem uda mi się trochę wam to zrekompensować.
Mogę Wam obiecać, że od maja notki będą pojawiały się o wiele częściej i regularniej.
Byłabym wdzięczna za każdy komentarz; macie jakieś przemyślenia dotycząc rozdziału, śmiało spiszcie je ;)
Mam pytanko, czy ktoś może byłby zainteresowany, jakbym zrobiła soundtrack do opowiadania?;)

Rozdział dedykowany wszystkim, którzy czytają; wszyscy jesteście wspaniali i niezastąpieni!

Rozdział napisałam z perspektyw Laury, Rose, Evie, Ala i Nathana.
Cały czas używam przed różnymi fragmentami charakterystycznych znaczków, więc mam nadzieję, że nie będzie problemu z orientacją :p.
Laura- $
Rose- *
Evie- &
Al- @p
Nathan- </3

$
Pierwszy raz uciekałam z domu. W kuchni skąpanej w bladym blasku księżyca, ojciec znów kłócił się z matką, która płynnymi ruchami ugniatała ciasto. A ja chciałam znaleźć się jak najdalej stamtąd. Iść do celu i nie tłumaczyć nikomu, dlaczego tego pragnę.
Nie wiedziałam, że tej nocy wiatr przeznaczenia wskaże mi drogę i odmieni życie dziesięciolatki, którą byłam.
Żarówka w szklanej lampie w holu zamigotała i zgasła, gdy ubrałam lekką kurteczkę, owinęłam się szalikiem i zarzuciłam na plecy maleńką torbę.

Nasz dom. Biała willa. Swoimi grubymi ścianami robiła wrażenie nijakiej i prytłaczającej.
Była taka odkąd pamiętam.
Krótko przykoszona trawa, staw...Mama przeznaczyła go tylko dla złotych rybek, a od ich nieustannego zataczania kółek zawsze kręciło mi się w głowie.
Huśtawka nie chciała poszybować ku niebu wystarczająco wysoko, nie ważne jak mocno odbijałam się od ziemi. Nie mogłam nawet zerwać liścia z gałęzi, która wisiała nad moją głową.

Dreptałam na swoich patyczkowatych nóżkach do drewnianej altanki nad przełęczą. Często tam przychodziłam. Wyciągałam do przodu bladą rączkę i wyobrażałam sobie, że dżentelmen o długich, ciemnych włosach, zostawia na niej dotyk swoich ust. Już wtedy marzyłam o byciu adorowaną.

Wyjęłam z plecaka termos z ostudzoną herbatą owocową. Wcześniej zaparzyłam ją w drugiej, mniejszej kuchni, która znajdowała się na poziomie sypialni.
Myśląc o mojej samodzielnej podróży, spostrzegłam jakiegoś malucha. Dzierżył w swoich rączkach bączka. Gdy wpuścił go w obieg po kamiennym podłożu niedaleko altanki, przez chwilę słyszałam irytującą melodię; wykrzywiłam usta. Spojrzałam się na parę unoszącą się znad napoju. Gdy podniosłam wzrok, zabawki już nie było. Zniknęła gdzieś w przepaści.
Razem z nią chłopczyk.

Wychyliłam się przez barierkę; spadał coraz szybciej. Krzyczał. Wyjęłam różdżkę; dziwnie, instynktownie. Machnęłam nią i mały zawisł w powietrzu z rękoma rozłożonymi jak do lotu.

Usłyszałam cichy stukot stóp, szum oddechu..Odwróciłam się w stronę hałasu.
Matka chłopca biegła boso z drobnym bukietem jakichś polnych kwiatów. Wypuściła zielsko w ciemną othchłań. Upadła na kolana. Szepnęła zaklęcie. Chłopak wpadł w jej ramiona. Zamknęła oczy, tuliła go; ręce jej lekko drżały, ale ruchy jakie nimi zataczała były zdecydowane. Kiedy podeszła do mnie, jej mina była poważna.
-Chodź za mną- powiedziała.
Zrobiłam, co kazała. Prowadziła mnie przez gęsty las, ale nie czułam strachu. W tamtym czasie był mi on zupełnie obcy, wszysko w mojej głowie zmierzało do happy endu. Zawsze towarzyszyła mi dziecinna ciekawość i żądza przygody. Nawet w tamtej sytuacji.
Iglaste drzewa odsłoniły polanę mieniącą się wszystkimi kolorami zieleni. Na jej końcu stał dom z kamienną werandą.
W środku było ciemno; zamiast lamp ktoś powiesił pochodnie, na drewnianych stolikach stały długie świece. Na polecenie czarowicy rozjarzyły się czerwienią. Wzdłuż ścian znajdowała się biblioteczka; obco brzmiące tytuły zdawały się zlewać w rozmazane plamy.
Boczny korytarz prowadził pewnie do kuchni, drzwi naprzeciwko do sypialni.
Kobieta skryta za swoimi długimi, ciemnymi włosami zaczęła szperać po półkach. Wyjęła jakąś księgę i spojrzała na mnie badawczym wzrokiem. Nie potrafię sobie przypomnieć jakie miała oczy, ale przeszyły mnie na wylot. Znała mnie od podszewki..
-Wiem, czego pragniesz. Widzę to w twojej głowie. Masz u mnie dług wdzięczności, a ja należe do tych, którzy nie uciekają przed zapłatą.
Myślałam o tym jak bardzo pragnęłam być traktowana poważnie; być samodzielną osóbką, która otwiera kolejne furtki bez cudzej dezaprobaty. Z taką łatwością...
- Będziesz jak światłość. Oślepiać, skrzyć się w ciemności..Przykuwać uwagę, przynosić to co najlepsze. Samotna w centrum wirującej wokół ciebie rzeczywistości, będziesz rozpoznawać trudności, ale twój wewnętrzny płomień odnajdzie drogę w każdym labiryncie.. Lepiej mnie posłuchaj; jedynym co może zatrzymać czar, jest uczucie. Ze słońcem na zawsze związany jest księżyć, blask przysłania cień. Nie ma niczego bez wyrzeczeń. Tylko czy potrafisz rózróżnić; co jest czym?- przerwała.
Jej wzrok był nieobecny
- Partnerstwo opiera się na czymś więcej niż na podążaniu własnym, wytyczonym szlakiem; zamknie drogę odosobnionej wędrówki. Nawet, gdy się zawiedziesz, nic nie będzie już takie samo. Uwierz.
Jej spojrzenie padło na syna, który wyciągnął się na dywanie z sierści jakiegoś zwierzaka.
Mgła zapomnienia osiadła jak kurz na tym wspomnieniu.Ostatnim co pamiętam jest uczucie duszności pod nocnym niebem rozświetlonym gwiazdami; przedtem ich tam nie było.
*
Oderwałam się od sennej muzyki, która zaczęła wypełniać mnie od środka. Moje stopy dotknęły gładkiej kostki chodnika, a krew w żyłach znów zaczęła płynąć w zawrotnym tempie.
Malfoy objął mnie w talii i stanowczym ruchem pociągnął do przodu. Wtulił w moje ramię głowę o burzy złotych loków.
W świetle neonowego szyldu restauracji, stał staruszek z gitarą. Nosił francuski beret, a jego palce, jakby niezależne od zamglonych oczu, wygrywały akordy, które ocierały się o ściany mego serca.
Po przebywaniu w kryjówce Toby'ego, każdy dźwięk miał dla mnie zdwojoną siłę. Czułam się jak nieszkodliwa wariatka.
Nie musiałam się odwracać, by wiedzieć, że usta Malfoya wygięły się w łobuzerski uśmieszek.
-Hej, hej!- krzyknął- Mógłby mi pan użyczyć tego instrumentu?
Stary przekrzywił głowę i podał blondynowi gitarę. Malfoy złapał mnie za rękę i usadził na malutkiej ławeczce. Stanął na niej jedną nogą, rzucając mi spojrzenie spod długich rzęs. Następnie zaczął przesuwać palcami po wytartych strunach.
-Od kiedy grasz? Nic mi o tym mnie powiedziałeś...
-Właściwie nie gram. Gdy byłem mały odnalazłem na strychu ukulele...
Zarumienił się.
-Nie oceniaj mnie! Proszę! Byłem ciekaw! Poszedłem do mamy i spytałem się, czy wie jak to działa. Jej cała rodzina była muzykalna. Poza tym matka lubi to, co inni odrzucają. Gdy jej siostrę zajmowała arystokratyczna wiolonczela, ona zamykała się w pokoju, grając na czymś co nie zdobyłoby nawet sekundy uwagi Greengrassów. W ten sposób odrywała się od świata powagi, w którym zmuszona była żyć... Pokazała mi, jak to działa. A ja jako ambitny dzieciak nauczyłem się czego mogłem... Aż w końcu dorosłem. Nie mogłem sobie poradzić z moim rozbujanym ego, bo nie dostrzegałem żadnych perspektyw rozwoju.. Wiesz.. Zająłem się bardziej przyziemnymi sprawami... Teraz stwierdzam, że to nawet przyjemne powrócić do tego co stare.
-Jesteś niemożliwy.- Nie potrafiłam dłużej powstrzymać śmiechu.
Wzruszył ramionami i usiadł obok mnie. Wpatrując się w moją twarz, zaczął grać kolejną melodię, a ja oczyma wyobraźni widziałam nuty, które zamieniały się w kolejne dźwięki.
Nie potrafiłam opisać tego co tworzyły. Tak delikatnego i uspokajającego jak muzyka pozytywki- baletnicy kręcącej się wokół własnej osi...W moim umyśle zabłysło wspomnienie białej szkatułki Lily, w której trzymała długie, srebrne kolczyki. Zmieszana patrzyłam na kuzynkę obracającą się w swoim małym świecie podczas, gdy pozytywka wygrywała tajemniczą melodię;
ni smutną, ni wesołą.
To wspomnienie przeszłości rozsypało się w złoty pył, gdy szare niebo przeciął klucz ptaków. Zdawały się tańczyć po sklepieniu.
Dopiero, gdy Malfoy zesztywniał i odłożyć instrument, a cisza między nami zaczęła być nienaturalna, dotarło do mnie, że ptaki nie były jedynie kleksami na błękitnym tle naszego przedstawienia. Nie ubarwiały scenerii w moim nieziemskim romansie. Były marionetkami strachu.
Uciekały w popłochu.
&
Opuściłam zranioną rękę. Moja klatka piersiowa przez chwilę unosiła się w drżących oddechach. Oworzyłam zaszklone oczy. Zdziwiona spostrzegłam, że pokój jednak nie obrócił się w czarną pustkę, która skrywała się pod moimi zamkniętymi powiekami.
Nathan wstał i złapał mnie za nadgarstek. Los ponownie przynosił mi coś z czym nie potrafiłam walczyć. A wiedziałam, że wszystkie błędy jakie popełnimy pokaleczą nasze stopy, gdy będziemy szukali drogi z powrotem.
Chciałam, by nic się nie wydarzyło, a on wziął mnie w swoje ramiona.
I przyciągnął mnie do siebie. Powinnam być zadowolona?
Nie.
Czułam jego oddech zakrapiany alkoholem, kiedy zbliżył swoje wyschnięte usta do moich. Wysyłał znak ostrzegawczy do moich zmysłów. Mózg rozumiał informację: nic się nie zmieni.
Szarpnęłam się w jego objęciach. Unieruchomił moje ręce, zaczęłam wierzgać nogami.
Krew sącząca się z mojej dłoni zabarwiła jego koszulkę. Wiedziałam, że nie zwraca na to uwagi. Ubiegał się o swoje, nie mając znikomego pojęcia co zrobi, gdy to dostanie.
-Puść ją.- Chris zacisnął ręce na moich ramionach- Słyszysz?!
- Nie wtrącaj się- Odchyliłam głowę do boku.- Nie przybieraj postaci bohatera, bo pan Zabini poczuje się urażony.
Nathan odsunął się i załamał ręce.
Musiałam się uszczypnąć. Zamrugać. Zobaczyć jak światło pada na jego twarz, żeby przekonać się, że nie majaczę. Oparł się łokciami o ścianę i schował między nimi głowę. Z jego rozedrganego ciała wypłynął jęk.
-Nie wiem jak się zmienić. Chcę twojego szczęścia, Zasługujesz na kogoś lepszego niż ja. Uwierz, byłem gotowy udawać rycerza. Tylko dla ciebie. Nie chciałem, byś to kiedykolwiek usłyszała.. Cholera, Evie. Przepraszam, nie chciałem. Po prostu tyle się dzieje..To mnie przerasta.
Odepchnęłam od siebie Chrisa.
Moje nogi same wykonały parę kroków w stronę Nathana, serce przyśpieszyło bicie.
Stanęłam za nim i wyciągnęłam rękę przed siebie.
Zmieszana, opuściłam ją wzdłuż bioder.
-Nie rozumiesz? Wybrałam ciebie. Masz w sobie coś co mi pomaga. Ale to co zobaczyłam dzisiaj potwierdza tylko, że muszę się zatrzymać zanim na dobre wpadnę w twoje ramiona...Ty nawet nie wierzysz, że możesz dokonać jakichś zmian. A ja nie wiem czy potrafię cię do nich przekonać. Nathan, każdy ma prawo się pogubić, ale musi chociaż próbować szukać jakichś sposóbów, by wyjść na prostą. Słowa nie wystarczą, jeśli nie nadają kierunku twoim działaniom!
Gdy odwrócił się i spojrzał na mnie, powiedziałam:
-Nie usuniesz dla mnie tego, co cię niszczy. Bo nawet jeśli nie wierzysz w siebie, gorsze jest to, że nie wierzysz w nas. I przez to..czuję się jakbym była tylko kolejną dziewczyną z twojej kolekcji!
-Nie jesteś. Nigdy nie byłaś.
Pokręciłam głową, ale on mówił dalej.
-Kiedy byliśmy porwani..Myślałem tylko o tym, że chciałbym być w pomieszczeniu obok, by móc osuszyć twoje łzy. By zobaczyć, że w końcu się uśmiechasz... Dawniej, kiedy widziałem, że dziewczynie jest smutno, przecież znasz mnie Evie, wolałem trzymać się z daleka.
Obejrzał moją dłoń, poczułam jego zimny, ostrożny dotyk. W oczach Nathana błyszczało poczucie winy.
Już wyjmował różdżkę, by wyleczyć moją ranę, gdy nagle jego spojrzenie padło na ekran; kalejdoskop migotliwych barw w przestrzeni za nami. Stał się bardziej skupiony.
Obróciłam się, by ujrzeć co go tak bardzo zainteresowało.
Wiadomości. Prezenter na tle jakiegoś budynku.
-Czy to takie ważne, Nathan?! Myślałam, że właśnie jesteśmy w trakcie jednej z tych długich rozmów zakochanych, którzy denerwują wszystkich dookoła! I zapowiada się, że dopóki nie dojdzie do pieprzonych rękoczynów, będą także irytować siebie!
Zakochanych. Tak powiedziałam to. Czasem głupotą zdaję się ukrywanie rzeczy, które są oczywiste.
-Nie, nie. Posłuchaj- zbył mnie, nie odrywając wzroku od telewizora.
W środku mnie złość i żal wznowiły walkę o kontrolę.
Może spróbują zawiązać koalicję-pomyślałam.
A potem zrozumiałam.
Obok reportera pojawiły się dwie znajome twarze. W telewizji byli rodzice kogoś za kim poszłabym nawet na koniec świata. Kogoś kto wyszedł z pensjonatu i jeszcze nie wrócił....
Wszystko docierało do mnie trzy po trzy.
Atak.
Huki.
Hotel.
Cudem ocaleni.
Przestępcy zbiegli.
Chciałam krzyczeć, bo cały ten chaos w mojej głowie próbował ułożyć się w logiczną układankę.
Dziękujemy, państwu Malfoy. Hongkong. Oddaje głos do studia.
Czy to możliwe że dwójka czarodziei mogła stawić opór zorganizowanej grupie? A jeśli atakujący nie byli zwykłymi mugolami? Jeśli na ich czele stał Toby.... Czy mogli wyjść z tego bez szwanku?
Cisza zawisła między nami: ciężka i pusta.
Chciałam krzyczeć, ale wrzask gniewu nie wydostał się na światło dzienne. Rzeczywistość przeszył dźwięk tysiąca spłoszonych ptaków. Zaraz potem usłyszałam odgłosy bitwy.
@p
Leżałem ze zmrużonymi powiekami. Obserwowałem jak pomarańczowe płomyki słońca malują twarz Chloe kolorami raju. Przeciągnęła się, prostując nogi. Osłoniłem ją swoim ciałem. Pachniała liśćmi. Chciała coś powiedzieć, gdy nagle ciepła światłość zmieniła się w ostry, magiczny blask. Dźwignąłem się na rękach. W jasnych oczach Chloe zauważyłem niepokój. Otworzyłem okno. Wychyliłem się przez nie, a chłodny popołudniowy wiatr zmroził mi policzki. Z daleka usłyszałem odgłosy walki.
-Już czas- Chloe założyła sweter i spodnie. Czekała na moją reakcję.
-Tak. To oni.
-Myślisz, że nie możemy tutaj zostać?- spytała.
- Zanim tu dotrą wymordują wszystkich mugoli. Poza tym...nie umiemy rzucać wystarczająco silnych zaklęć ochronnych..
-Evie i Rosie nie mają różdżek. Ja też nie.
-Nie zostaniesz tu, jeśli o to poproszę.
Pokręciła głową
-.Staraj trzymać się z daleka od prawdziwej walki. Ratuj kogo możesz.
Wyszliśmy przez drzwi. Zeszliśmy tymi samymi schodami i trafiliśmy do salonu, gdzie byli Evie, Nathan i Chris.
Stali w progu. Zabraliśmy w pośpiechu kurtki, a potem wypchnęli nas do ogrodu. Drzewa szumiały jak fale wściekłego oceanu, gdy drzwi huknęły, jakby miały wypaść z zawiasów.
Dalsza droga była gonitwą strachu.

Rwąca rzeka odcinała miasto od rozciągających się wzgórz o barwie spopielałych kwiatów. Mieszkańcy chat wybiegali na drogę, a potem upadali w błoto odstraszani niewytłumaczalnymi dla nich czarami,.Część przerażona wchodziła w zimne odmęty wody, tonąc pod jej powierzchnią. Wiatr siał okropne krzyki rodzin. Nie mogłem nic poradzić na to, że natychmiast przepchałem się między obleśnymi zwolennikami Voldemorta ciągnącymi za włosy mugolskie kobiety i bez zastanowienia wystawiłem się z ródżką przed Inez Arnaud. Celowała kolejnymi Cruciatusami w piegowatego chłopczyka o długich włosach. Wyczuła moją obecność. Odwróciła się z krzywym uśmieszkiem na twarzy.
Pozdrowić siostrę? - powiedziała- A może sam się przywitasz?
Nienawiść do dziewczyny, w której cieniu kiedyś przebywałem wybuchła jak nuklearna.
Ciskałem przed siebie zaklęciami, jakbym próbował ustrzelić ją kolejnymi strzałami amora, które miały znaleźć drogę do jej serca dawno temu w szkole. Wylewałem z siebie strumienie niewypowiedzianych słów i straconych szans. Fontannę cudzego i własnego bólu. I żalu, że wszystkie światy stanęły do góry nogami, zamieniając ją w potwora.
Nie widzę w tobie miłości.
-Drętwota!
Okręciła się, by odbić zaklęcie. Nathan. Ściskał różdżkę tak, że jego knykcie pobielały.
-Założę się, że nie popijasz francuskiego wina z szefem, co? Wielka strata dla kogoś tak pazernego jak Inez Arnaud, hm?
Nie przyniósł ciszy. Nic dziwnego. Nathan był mistrzem kakofonii dźwięków. Zawsze przegrywał, gdy graliśmy w Króla Ciszy. Poza tym raczej nie zachowywał jej nawet w kościele.
- A gdzie się podziała twoja żądza panienek, Zabini? Czemu twoja ręka jeszcze nie znalazła się pod moją bluzką?
-Wiesz, gdy w piosenkach tych głupich czarodziejskich kapel śpiewają ,,zakochałem się w czarownicy'', nie mają na myśli tych, które mogłyby straszyć w bajkach dla dzieci.
Rozpętał się huragan pocisków. Wściekłych petard, Ale nas było dwóch. A ona tańczyła na tym świecie z niewierną partnerką; z wściekłością.
Upadła na ziemię, śmiejąc się histerycznie, jej długie włosy niemal zasłaniały twarz. Wtedy zobaczyłem Rose.
Lily przyduszała ją w swoich ramionach, mówiąc coś przez zaciśnięte zęby. Scorpius odpychał ataki Toby'ego, który nawet nie otwierał ust, by wypowiedzieć kolejne zaklęcia. Po prostu machał różdżką, a ona go słuchała. Scorpiusa słuchały jedynie nogi, które stawiały kolejne kroki w tył.
Inez ponownie rzuciła się na Nathana,. Odwróciłem się. Czas nagle zwolnił dla mnie swój bieg. Zaklęcie skierowane w niego pomknęło ku mnie. Ugiąłem się pod urokiem, który dosłownie zabrał mi powietrze z płuc. Krztusiłem się wyłącznie pustką, wpatrzony w przesuwające się cały czas cudze nogi. Nagle tłum rozstąpił się i na kolana przede mną upadła Chloe, popchnięta przez jakiegoś oblecha.
Nie- chciałem powiedzieć.
Zabiniego zaczeli atakować inni. A my znajdowaliśmy się pod siatką tych wszystkich uroków.
Między naszymi ciałami przeleciała przejrzysta gołębica.
Zatoczyła koło wokół Nathana.
Nigdy nie widziałem takiego patronusa.
Zabini od razu go rozpoznał.
-Lacarnum Inflamare!- krzyknął, a kule ognia wystrzeliły prosto w jednego z atakujących. Jego kumple próbowali mu pomóc.
Zanim facet zdążył ich odepchnąć, Nathan zlał się ze zbrązowiałym otoczeniem i pomknął w stronę Evie.
Przysiągłbym, że gdy przechodził obok, dotknął mojego ramienia.
</3
Nie mogłem pozostać w ukryciu na zawsze, nieważne jak bardzo tego pragnąłem.
Stałem się znów widoczny, gdy znalazłem się przed Evie, która szykowała się właśnie do odparowania ataku Laury.
-Protego!- krzyknąłem.
. Po raz pierwszy czułem się za kogoś odpowiedzialny.
Teraz na polu bitwy było nas czworo- ja, Evie, Chris i Macmillan.
Dziękuję- wyszeptała Nott. '
Poczułem obezwładniającą mnie falę gorąca. Zignorowałem ją i natarłem wraz z Cravenem na Macmillan. Liczyłem, że uda nam się ją zmęczyć, zanim dojdzie do naprawdę zażartej walki. Zależało mi na uratowaniu tej dziewczyny. Trochę dlatego, że byłem egoistą; nie chciałem brać na siebie ciężaru, nie chciałem, by Chris wkurzał mnie kręcąc się wokół Evie, a głównie dlatego, że sam nigdy nie chciałbym być tak samotny jak mógłby być Craven, gdyby zabrakło Laury.
Laura odpierała nasze ataki. Zmuszaliśmy ją do robienia kolejnych kroków w tył.
Gdy włączyła się Evie, Macmillan poślizgnęła się na ziemi. Uderzyła się w głowę, a my opuściliśmy różdżki. Bałem się, że popełniliśmy błąd, że ona już nie wstanie...
Pochyliłem się nad nią.
Nagle jakby znikąd wyrosła jej ręka, złapała mnie za kołnierz i pociągnęła z łoskotem do dołu. Dziewczyna przyłożyła różdżkę do mojej szyi.
Za Evie i Chrisem wyrośli dwaj Śmierciożercy.
Już byłbym pod wpływem Imperiusa, gdyby nie żałosne błagania Cravena.
Laura, proszę. Po prostu znów przybrałaś inny ksztalt, bo tego chciała sytuacja. Zrzuć go.
Dwóch czarodziei wybuchło śmiechem. A ona razem z nimi.
Myślałem, ile kosztowałoby mnie ryzyko w tej sytuacji, gdy zauważyłem jej spojrzenie. Nie było puste; wydawało się żywsze niż kiedykolwiek.
Odbiła się od ziemi i zaatakowała Śmierciożercę, który puścił Chrisa. Chłopak od razu zebrał się z ziemi.
Evie udało się uciec, gdy facet który próbował ją uwięzić w swoich objęciach, wymierzył we mnie różdżkę. Craven też wyorzystał ten moment.
Drętwota!- krzyknął, a polujący na mnie Śmierciożerca uderzył w pobliskie drzewo.
Laura i Chris razem walczyli; atakowali i bronili się. Nie umawiali się; po prostu rzucali najtrudniejsze do odparowania czary. Zadziałało. Śmierciożerca, który więził wcześniej Chrisa zatoczył się do tyłu i zwiał. Pobiegł do miasta które zapewniło mu ochronę. Zabawne, że normalnie pragnąłby je zrównać z ziemią- jako stary poplecznik Voldemorta- tylko dlatego, że należało do mugoli.
Odwróciłem się, zapisując ten obraz gdzieś w najdalszych zakamarkach mojego umysłu.
Usłyszałem Laurę. Rozmawiała z Cravenem tym typowym, prowokującym głosem. Jakby codziennie rozbrajała niebezpiecznych facetów w średnim wieku.
- Nie pytaj jak. To wszystko jest zbyt zagmatwane. Lepiej od razu uwierz w cuda.
Wybuchnęła śmiechem.
Gdy zauważyła, że na nią patrzę, rzuciła mi leniwe spojrzenie.
Zasalutowałem jej, gdy moją uwagę odciągnęła zbliżająca się Evie.
Zwolniła. Patrząc na drobną brunetkę z oczami ciemnymi jak kosmos, powiedziałem coś, co zapamiętam chyba do końca życia:
-Pozwól, że zrobię krok i sprawię, że będzie ci łatwiej wpaść w moje ramiona.
Zamknąłem ją w swoich objęciach, jakbym już nigdy nie miał jej wypuścić.
@p
Inez niemal rzuciła się na Chloe i pociągnęła ją do góry. Jej całe wariactwo zaczęło wylewać się z różdżki, sypiąc kolejnymi urokami. Chloe czołgała się po ziemi, sapiąc. Nie potrafiła uniknąć każdego wystrzału.
Imperio!- wrzasnęła, a fala zaklęcia trafiła prosto w jej klatkę piersiową.
Wstała z ziemi i rozejrzała się zmieszana. Zawiesiła swój pusty wzrok na mnie.Usłyszałem Inez:
- Mogłeś to powstrzymać. Mogliście wszyscy do nas dołączyć. A teraz...myślę, że twoich rodziców wystarczająco poruszy, gdy usłyszą, że Albus Potter nie żyje.. Wtedy na pewno będą chcieli ochronić przed tym samym resztę swojej wesołej gromadki..A to pomoże nam w całkowitym przejęciu ministerstwa. Twój ojciec jest tam chyba bardzo ceniony..Ciekawe za co? Za pokój, który przyniósł, tak? Bzdury.
Kopnęła Chloe w żebro i wręczyła jej różdżkę.
-Rusz się. Walcz z nim, aż nie będzie mógł podnieść się z ziemi.
Wstała. W jej oczach nie było już mojego ulubionego błysku.
-Rictusempra!- wrzasnęła.
Śmiech. To ostatnia rzecz na jaką miałem ochotę. Jednak to zaklęcie w irytujący sposób oddawało paradoks całej sytuacji.
- Protego! Drętwota!
-Expeliarmus!
Ktoś walczący nieopodal popchnął mnnie; zatoczyłem się i uniknąłem zaklęcia.
-Crucio!- krzyknęła
Mimble Wimble!-odpowiedziałem, przetoczywszy się na bok.
Zaklęcie ugodziło w niczego nie spodziewającą się Chloe.
Wypowiadałem już słowa mające cofnąć Imperiusa, ale ona zaczęła machać zawzięcie różdżką. Moje nogi zaczęły zapadać się w błocie. W panice pomyślałem, że nie mam pojęcia dlaczego
  m o j a   d z i e w c z y n a zna takie zaklęcie.
Miałem tylko chwilę namysłu. Sekundę.
Woda z rzeki znajdującej się parę kroków za mną stanęła murem za moimi plecami. Czułem, że mój mózg podświadomie próbuję tych czarów, których zawsze się bałem, a jednak powtarzałem je ze Scorpusem miliony razy.
- Avada...- zdałem sobie sprawę, że z różdżki Chloe wypłynie zaraz zielony płomień, który w świecie magii był tylko i wyłącznie światełkiem w tunelu.
Fala popłynąła w jej stronę, podczas gdy ja zapadałem się coraz głębiej w ziemię.
Porwała ją w stronę rzeki tak jak tych mugoli. Widziałem, że próbowała się utrzymać na powierzchni; machała rękoma.
Zniknęła pod przejrzystym dywanem, w odmętach zimnej toni. Rzuciłem się do brzegu; zacząłem szeptać paniczne przeprosiny, modlić się, by wszechświat się mylił; by dało się cofnąć czas.
Szukałem jej tym samym zaklęciem, którym zgubiłem. Udało mi się zrobić przejście w rzece, więc pociągnąłem ją za rękę. Starałem się usunąć wodę z jej płuc.
Otworzyła oczy. Była bardzo słaba, ale przytomna.
Jej wzrok był nieobecny; kolor oczu przypominał otchłań, w którą ją wrzuciłem.
Odczyniłem urok Imperiusa; zdawało mi się, że odetchnęła.
-To nic, Al. - wymamrotała, prawie nie otwierając ust.
Głos miała spokojny, a ja byłem bliski płaczu. Zaczęła kaszleć.
- To nie jest normalna...woda. Ktoś ją zatruł.
Dotknęłem jej twarzy; była jak z lodu. Uleciało z niej tyle życia..
-Chloe, proszę. Nie wiem jak ci pomóc. Gdybym tylko wiedział...To wszystko miałoby jakiś sens...
-Ma sens. Tylko nie taki, jakbyś tego chciał. Ani ja..
-Masz rację! Nie chcę, nie chcę cię tracić!- potrząsnęłem ją, a ona pozostała spokojna.
- Al, mój kochany..Nie zapomnij mnie..ale ja pozwolę... by zabrała mnie woda.*
Zamknęła oczy. Próbowałem krzyczeć, ale nie potrafiłem.
Pragnąłem ujrzeć jej tęczówki jeszcze raz, nawiązać kontakt z dziewczyną, która zawsze była na wyciągnięcie ręki, a ja tego nie dostrzegałem. Nie mogłem, było za późno.
Próbowałem otworzyc jej powieki; calowałem twarz, tuliłem jej ciało.
Czas zwolnił w tej jednej chwili, w której moje serce stopniało z gorącej frustracji, jednocześnie sprawiając, że trząsłem się z zimna.
Położyłem się na ziemi obok niej w centrum hałaśliwej rzeczywistości. Ogarniała nas..cisza.
Trzymałem ją za rękę, gdy przekraczała rzekę dzielącą oba światy.
*
Nasze włosy powiewały na wietrze, tworząc abstrakcyjny obraz; rudości, blondu i czerni.
W huraganie walki, czułam się jakbyśmy wszyscy byli energiami. A ja i Lily byłyśmy ze sobą spokrewnione. Każde kopnięcie, każde szarpnięcie, każdy wypowiedziany urok był jak niszczenie fotografi osób, którymi już nie byłyśmy. Wszelkimi metodami. Gdy przygwoździłam zdyszaną Potter do drzewa i przyłożyłam jej do szyi różdżkę, patrzyła na mnie wzrokiem pełnym urazy. Nie mogłam rzucić żadnego zaklęcia, nie byłam w stanie. Słyszałam bicie własnego serca, bicie jej serca...Nie chciałam oddalać się od niej w sposób w jaki ona uciekała ode mnie...Ale wiedziałam, że Scorpius potrzebuje mojej pomocy.Zamknęłam oczy i przeszukałam każde możliwe miejsce w mojej pamięci.
Gdy je otworzyłam, wiedziałam lepiej niż kiedykolwiek co mam zrobić. Tak jakby ten dar przyniósł mi z sobą zaczynający padać deszcz.
Łodygi drzewa owinęły się wokół ciała Lily. Próbowała się wydostać, ale jej próby nie pomagały w uwolnieniu się. Nie były jednak całkiem bezowocne.
Toby zwiększył siłę z jaką atakował Malfoya. Nie tego pragnęłam; chciałam go przestraszyć, a nie pobudzić do walki...
-Levicorpus!- wrzasnęłam, ale Toby odbił zaklęcie nawet nie spuszczając wzroku z blondyna.
-Immobilus!- odpowiedział; czas dla mnie zwolnił.
Czułam się jakbym była piaskiem zamkniętym w klepsydrze. W tym momencie, w którym walka była dla mnie czymś niemożliwym, ujrzałam nadchodzącą pomoc. Aurorów i...wielu rodziców. Ujrzałam swoją mamę z bojową miną, którą pewnie też przybrała podczas tej słynnej bitwy o Hogwart.
Cieszyłam się, że nas znaleźli. Byłam dzieckiem...które powoli traciło nadzieję, że komukolwiek uda się namierzyć grupę nastolatków uprawiających czary w obecności tylu dorosłych. Poza tym wiedziałam, że Toby mógł już mieć 17 urodziny, a ja prawdopodobnie bym się o tym nawet nie dowiedziała.
Scorpius ponownie zaatakował zdziwionego Puckeya; tamten zasłonił się zaklęciem tarczy.
I uwolnił Lily.
A jednak- pomyslałam z iskierką nadziei; świat nie jest jeszcze całkiem pokręcony i zły.
Strzały. Strzały, które miały służyć jedynie rozbrojeniu Lily i Toby'ego pomknęły w ich stronę z prędkością światła...a oni zniknęli jeszcze szybciej.
Zdążyłam zauważyć krzywy uśmieszek Puckeya, obracającego w ręku breloczek z symbolem Ministerstwa.

Byli Śmierciożercy, którzy nie zostali zaatakowani przez przybyszów znikali wśród czarnych obłoków dymu.
Pole bitwy się przerzedzało. Wiedziałam, że jeden poziom gry Puckeya dobiegł końca.
Czekała druga plansza.
Czerwone słońce prawie spadło z nieba i zabarwiło rzekę na szkarłatno.
A nad nią stali moi przyjaciele. Tak cieszyłam się, że wszyscy byli cali. Spojrzałam się na Scorpiusa, złożyłam na jego miękkich ustach szybki pocałunek i pobiegłam w stronę zbiorowiska. Zarzuciałam ramiona na Nathana i Evie; nie odwzajemnili uścisku. Ich wzrok był utkwiony w jednym punkcie.
Al kładł Chloe na nieustannie płynącej rzece. Jej oczy były zamknięte, ciało bezwładne.
Upadłam na kolana. Słone łzy zmoczyły włosy Malfoya, który pojawił się znikąd, znów utrzymując mnie przy życiu, gdy myślałam, że nie jestem już w stanie wytrzymać ani minuty dłużej.

Mój krzyk stłumiło jego ciało.

* Inspiracja utworem Florence and The Machine ,,What the Water Gave me''
Utwory do rozdziału: Florence and The Machine ,,What the Water Gave me''
,,Vanderlyle Crybaby Geeks''- The National