czwartek, 27 marca 2014

Rozdział 19

Rose

Suma tragicznych wydarzeń tego tygodnia osiągnęła apogeum. Kiedy mój tata został porwany, poczułam się jakby ktoś wyrwał cząstkę mojego serca.
Myślałam, że znajdę wsparcie w Scorpiusie, ale jak mogłam myśleć, że nasza znajomość będzie wstanie się utrzymać? Wprawiało mnie w smutek choćby najmniejsze podejrzenie, że jednak nic dla niego nie znaczyłam. Czemu miałabym być dla niego ważna? Ja 
i ten denerwujący kumpel mojego kuzyna? Ja i Wielka Gwiazda Pan Scorpius Jestem Kapitanem Quiditcha i Ja Tu Rządzę?
Gdyby ktoś bardziej rozsądny spojrzał się na nas z boku, a właściwie z każdej możliwej strony, uznałby, że przynoszę swoją głupotą hańbę domowi Roweny Ravenclaw.
Z drugiej strony wciąż wydawało mi się, że to co widzą obcy jest tylko jedną stroną zwirciadła. Jakby patrzyli się w lśniąca powierzchnię oceanu, ale nie dostrzegali dna spowitego ciemnością. Może powinnam uwierzyć przeznaczeniu, które popchnęło nas na tę samą drogę? Nie chciałam, by coś decydowało o moim losie. Zwłaszcza, jeśli było to coś mistycznego i nienamacalnego. Chciałam trzymać swoje życie w garści i być wszystkiego pewna.
Brak przekonania budzi obawy. Obawy wyprowadzają z kontroli.
Taka jest logiczna kolej rzeczy. Dobrze o tym wiedziałam i nie potrzebowałam dowodów. Wystarczyło mi tyle, ile miałam.
Jakbym nie próbowała, nie mogłam powstrzymać serii petard, które odpalały się w najskrytszych zakamarkach mojego serca, 
gdy patrzyłam na Inez i Scorpiusa.
Nie straciłam jeszcze na tyle rozumu, by nie wiedzieć jak wiele kiedyś dla niego znaczyła.
Zdawałam sobie sprawę, że on uważa ją za część przeszłości. Może była tylko wspomnieniem, które zapala się jak iskierka w deszczowe dni spędzone w cieple nowego domu. Mimo to, pomogła mi uzmysłowić sobie to, co ważne.
Czy mam pewność, że mnie nie skrzywdzi? Czy nie skończę, uciekając przed przeszłością?
Wiedziałam, że takie rozwiązania nigdy nie mają sensu, że nie czynią nikogo silniejszym. Ludzie chwytają się ich, gdy czują, że powoli upadają, czasem po raz kolejny; rozumieją, że nie zniosą bólu, który powoduje zderzenie z twardą powierzchnię. Nie zniosą skutków.
Nie chciałam nie chciałam nie chciałam być jedną z takich osób. Ta myśl nieustannie pojawiała się w mojej głowie, wywoływała dreszcze na całym moim ciele. Ciarki znaczyły moją skórę zbyt często, bym nie przyzwyczaiła się do ich obecności.

Cały tydzień wszyscy rozprawiali o balu; część dziewczyn chwaliła się z kim idzie lub co założy, chłopcy opowiadali o swoich ,,grubych'' planach, a reszta była nastawiona podobnie jak ja ( czytaj: obchodziło ich to tak jak zeszloroczny śnieg). Byli tez tacy, którzy .użalali się nad sobą, szukając w sobie wad, jakby wygląd, pożądanie i sława były priorytetami w życiu.
Chloe starała się nie zamęczać mnie sprawami związanymi z balem, ale kiedy przyszedł piątek,dzień uroczystości, po prostu nie wytrzymała. Lekcje się skończyły i wszyscy, łącznie z naszą dwójką, zmierzali do swoich dormitorium, biblioteki lub innych miejsc 
na terenie zamku.
-Wciąż nie mam pojęcia, co założyć. Wiesz, że nie mam zbyt dobrego gustu.
-Masz normalny gust- westchnęłam- I to nie ma znaczenia. I tak podobasz się Albusowi.
W tamtym momencie niczym obraz w przyśpieszeniu, za plecami mojej przyjaciółki pojawił się Potter i zasłonił jej oczy.
-Oczywiście, że tak. Rosie zawsze ma racje.- powiedział, zabierając dłonie i nachylając się zwinnie, by pocałować ją lw policzek.
Zaledwie muśnięcie.
Cieszyłam się widząc jak Chloe się rozpromienia, a mój bliski krewny tryska energią.
Chciałabym umieć zachowywać się tak jak oni. Ale czy rzeczywiście miałam sobie coś do zarzucenia? Miałam się czym przejmować. Przynajmniej nie histeryzowałam i nie płakałam po kątach, zamiast iść na lekcje. Starałam się być silna. Wiedziałam, że mój ojciec nie moze okazywać słabości w sytuacji w jakiej się znalazł. Gdzieś na tym pokręconym świecie walczył ze swoimi demonami o kontrolę nad emocjami. Nie wierzyłam, że mogło być inaczej. To wykraczało poza mój aktualny próg bólu.
Albus wcisnął się między mnie i Winters, otaczając swoimi rękami każdą z nas. Szczerzył się.
Po chwili na moją twarz wypłynął mizerny uśmiech, nad którym nie potrafiłam zapanować.
-Gdybyś nie był moją rodziną, umówiłabym się z tobą. Błąd. Oświadczyłabym się tobie i nie zwracałabym wcale uwagi na to, że to rola mężczyzny.- wyznałam śmiertelnie poważnym tonem.
Jeśli to w ogóle było możliwe kąciki ust Ślizgona powędrowały jeszcze bardziej w górę.
-Schlebiasz mi, kochana. Ale Scorpi chyba byłby ciut zazdrosny- powiedział rozradowany, ale gdy zobaczył moją minę, przystanął.
-No nie mów, że się wycofasz. Widzę jak na niego patrzysz.
-I jakie ma to znaczenie?- załamałam ręce- Nie mam na to siły.
Winters zamierzała najpierw coś powiedzieć, wykonać jakiś gest, ale nie chciała najwidoczniej pogarszać sytuacji, bo milczała i spoglądała z nadzieją na swojego chłopaka.
-Potrzebujesz go teraz bardziej niż wcześniej. Ja też. Nie chcę by między naszą paczką się popsuło.
Poczułam miłe uczucie rozchodzące się po moim ciele, gdy usłyszałam to niewinne słowo zaczynające się literą ,,p'', ale szybko wybudowałam mur między kolejnym zalążkiem radości a oceanem smutku.
- Oj, daj spokój. Dam sobie radę. Czemu akurat on miałby mi pomagać?- zaczęłam, ale przed moimi oczami pojawiła się Evie. Z jej twarzy mogłam wyczytać lekkie poirytowanie i po chwili dostrzegłam potencjalny powód jej braku cierpliwości.
-Vee, aleś ty niedostępna! Mi chodzi tylko o to, że...- Nathan zamilkł na nasz widok, wkładając ręce do tylnych kieszeni- Kogo my tu mamy...Szukałem was, kochani.
Al zmierzył go rozbawionym wzrokiem. Spojrzałam się na obu chłopców i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że Zabini przewyższał Ala o pół głowy albo więcej. Był lepiej zbudowany od Pottera, co dodatkowo zaznaczało różnice między nimi. Pomyślałam jak mój kuzyn musiał się czuć w gronie swoich kolegów i z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu poczułam do niego jeszcze więcej respektu. Podziwiałam go za to, że nie podporządkował się silniejszym od niego. Był częścią grupy przyjaciół, a nie kimś potrzebnym do spełniania zachcianek. Ciekawa byłam jak wiele czasu i wysiłku musiało go kosztować zdobycie takiej reputacji.
-Chyba nie próbujesz swoich sztuczek na biednej Evie, co?- spytał Al, unosząc do góry brwi.
-Nie chce mnie- powiedział z teatralnym smutkiem, próbując się na siłę rozpłakać.
-Czy twoje ego już ucierpiało wystarczająco mocno? Bo jak chcesz to mogę poprawić...- powiedziała Evie, posyłając mu zwodniczy uśmiech.
Uderzyła go książką w głowę. Po jego głośnym okrzyku dziewczyna schowała przedmiot świadczący o jej przewinieniu do skórzanej torby zawieszonej na chudym ramieniu.
Wszyscy wybuchliśmy śmiechem, tylko jednemu Zabiniemu ta sytuacja niezbyt się podobała. Ku zaskoczeniu wszystkich padł na kolana i uczepił się nóg Nott. Leżał tak przez chwilę, nie odzywając się ani słowem. Evie posłała mu ostrzegawcze spojrzenie, a on udawał, że jest bardzo zainteresowany jej butami.
-Eee, mógłbyś wstać?- zapytała dziwnym tonem.
-Kobieto! Nie, nie mogę. Póki nie przeprosisz mnie za bycie taką oschłą! 
Kiedy pojedyncza zmarszczka przecięła czoło dziewczyny, już wiedzieliśmy, że ich konfrontacja nie skończy się tak szybko jakby mogło się wydawać.
-Ja mam cię przeprosić? To ty nazywasz mnie sztywniaczką...
Na twarzy Nathana ewidentnie pojawiła się irytacja.
-Tylko żartowałem!- powiedział z pretensją w głosie i tym razem ułożył głowę na jej stopie, zamykając oczy.
Spojrzałam się na Ala, który pochwycił mój wzrok i podszedł do bruneta. Pociągnął go za koszulę.
-No dawaj, stary. Wstawaj.
Na początku Zabini opierał się koledze, ale po chwili w jego oczach pojawił się ten szczególny dla niego błysk i powoli zaczął podnosić się na nogi. Położył dłonie na podłodze, ale wraz ze zmianą wysokości uczepił się nóg Nott na wysokości kolan. Zanim zdążyła jakkolwiek zareagować, stanął prosto, znajdując się milimetry od jej ciała.
-Masz takie piękne oczyska- powiedział, pogwizdując.
-O mój Boże, jesteś nienormalny.
Ślizgon wodził wzrokiem po jej twarzy, wlosach wijących się po jej ramionach. Nie chciałabym się znaleźć w takiej sytuacji. Jak dla mnie to podchodziło pod nękanie. Miała go dość, a on bawił się znakomicie,
-Mogę tak sterczeć nad tobą cały dzień. Jeśli się poruszysz, pójdę za tobą. Chyba, że wybierzesz się ze mną na ten pieprzony bal i wytłumaczysz mi jakoś kwestię mojej odmienności uczuciowej...- powiedział i już zaczął zbliżać rękę ku jej twarzy, ale głos Pottera przeszkodził mu w tej czynności, do czegokolwiek ona prowadziła.
-Jesteś bi? A może lubisz przebrać się czasem za dziewczynę..- zaczął, ale patrząc na skonfundowanego Zabiniego nie dokończył.
-O czym ty w ogóle gadasz?- zapytał brunet zniecierpliwionym tonem- Nie chodziło mi o to... Raczej, że...Poparz na siebie! Całe to halo moje-serduszko-bije-dla-ciebie-nie-złam-go jest dla mnie czymś obcym, dziwacznym., głupim. Gdzie wy macie głowy?
-To, że nie trafiłeś na nikogo ważnego dla ciebie, nie znaczy, że nigdy tego nie zrobisz- odezwała się Chloe.
-Nie mówię, że nie ma dla mnie ważnych osób. Po prostu.. nie czułem tych przysłowiowych motylków. Wiecie, zdradzę wam coś- zakpił, a następnie dodał teatralnym szeptem, ubawiony- One nie istnieją.
- Użalanie się nad szarością świata tak cię bawi?- spytał Al, intensywnie myśląc nad słowami przyjaciela.
Nathan znowu pokrótce się zaśmiał.
-Nadzwyczajnie. A wy nawet nie jesteście jacyś chętni by mnie przekonać, że nie mam racji. Może sami w to już nie wierzycie?
-Wpływ człowieka na drugą osobą nie jest zawsze tak wielki jakbyśmy tego chcieli- dodał Al.
Zabini z każdą minutą wydawał się coraz bardziej rozradowany i cyniczny. Naprawdę przydałoby mu się jakieś ciekawe zajęcie, pozwalające poukładać myśli kłębiące się na niebie jak chmury przed deszczem. Tak, słowa opisujące charakter i poczynania chłopaka nie mogły być takie proste jak jego powierzchowny sposób myślenia.
Mimo, że miałam z nim w tamtym czasie bliższą styczność, jego osobę wciąż nie potrafiłam zdefiniować.
W jakiś niesamowity sposób nie obchodziło go zupełnie nic, a wciąż otrzymywał bardzo wiele. Nie potrafiłam wykrzyczeć mu tego prosto w twarz. Zaczynałam zastanawiać się czy nie jest on na tyle zepsuty, że powinnam go kojarzyć z wszystkimi ludźmi, którzy mi kiedykolwiek dokuczyli. Czy nie zaczynałam przyjaźni z typem osoby, którym bym gardziła, gdyby nie to, że zdawał się mnie lubić?

Wyjął z kieszeni paczkę papierosów i wsadził jednego do ust. Zanim zdążył wyjąć różdżkę, by go zapalić, Evie wyrwała go i wsadziła do swoich. Przez chwilę myślałam, że dziewczyna naprawdę zrobi to co, miał zamiar zrobić Zabini. Do tego na środku korytarza, podczas gdy wszyscy patrzyli...
Warunkiem chodzenia do szkoły była wolność od nałogów. Przynajmniej w teorii.
Ku mojemu zdziwieniu weszła na parapet, stanęła w luzackiej pozie i oparła się o ścianę we wgłębieniu, w którym znajdowało się duże okno.
Stała tak, mierząc go wzrokiem. Jej parodia była idealnym odbiciem postawy Zabiniego.
-Naprawdę was nie rozumiem. Miłość..bajki dla małych dzieci, z lekkim upośledzeniem. Zaraz co ja to mówiłem? Aa, że jestem taki rozchwytywany, że mogę coś o tym powiedzieć. Czemumiałbym nie mieć racji? Zawsze ją mam.
Natychmiast roześmialiśmy się na jej słowa, a mina Nott wciąż pozostawała niewzruszona. .
-Hej, niegrzeczna dziewczynko. Oddawaj to świństwo! Mamusia nie nauczyła cię nic o mugolach i ich upodobaniu do prawdopodobieństwa niszczenia sobie życia kawałek po kawałku?- powiedział Zabini, doskakując do dziewczyny.
Evie cały czas zmieniała położenie swojej ręki, przez co Nathan nie mógł dosięgnąć swojej zguby.
W świetle padającym przez szybę ich droczenie się było dziełem sztuki, przypominającym o upadkach i głupotach młodości.
Oboje nie dawali za wygraną. Zabini w końcu objął brunetkę i zagroził:
-Jak będę musiał to cię przeszukam. To mój ostatni, zlituj się.
-Jak pójdę z tobą na ten bal to się odczepisz ode mnie?
-Może- odpowiedział po chwili zastanowienia.
Oboje zdawali się być dobrymi aktorami, ekspresje wyrażane przez ich twarze podobne. Zastanawiałam się czy to prawda, że gdy spędza się z kimś wiele czasu to mimowolnie przejmuje się od tej osoby pewne cechy- może zalety, może wady. Kto wie czy w jakimś stopniu sama nie stawałam się jak oni?
Gdzieś z tłumu wyłoniła się Laura Macmillan, psując tę sielską atmosferę.
-Nott, widzę, co masz za krawatem. Papieroski, nieładnie.- powiedziała rozbawiona, ale jej śmiech był o wiele żywszy niż ten, który zapamiętałam z poprzednich lat.
No nie, nawet ją ekscytuje zbliżający się wieczór?
-I znowu nasz prefekt. Co powinnam zrobić, hmm? Wiecie gdzie jest Malfoy?
Wtedy zdałam sobie sprawę, że odłączył się od grupki, co właściwie mnie tak bardzo nie przejęło. Nie miałam ochoty oglądać jego twarzy, podczas gdy tyle sprzecznych uczuć prowadziło ze sobą walkę w mojej chorej podświadomości.
Nawet nie chodziło o to, że coś zrobił. Chodziło o to, że ja pozwoliłam sobie na uczucie do kogoś takiego jak Malfoy.
-Nie? To może wy mi powiecie. Słyszeliście jakieś nowe niusy o Śmierciożercach?
-Nie, od czasu..- zaczęła zdziwiona Chloe, której trybiki w mózgu już zaczynały zapewne działać na szybkich obrotach.
-I nie wydaje wam się dziwne to, że nagle dochodzi do szkoły nowa uczennica?- spytała, a na jej twarzy malowała się wyraźna sugestia.
Jak mogłam się spodziewać, Nathan postanowił wygłosić swoje zdanie na ten temat. Mądrala.
-Zawsze myślałem, że jesteś trzepnięta, ale że aż tak? Szerzenie takich insynuacji, to było tylko możliwe przed Drugą Bitwą o Hogwart. I tylko wtedy, gdybyś była z Ministerstwa, a ja jakimś mugolakiem. Widzisz, że to skrajnie niemożliwe.
-Łaa, to masz troszkę marną pamięć, bo ostatnio ci to nie przeszkadzało- powiedziała, puszczając mu oczko.
- Jeśli liczysz, że cię zaproszę na Halloween to się mylisz. Już mam z kim iść.
Położył dłoń na ramieniu Evie, co sprawiło, że Laura obdarzyła ją rozbawionym spojrzeniem. Ślizgonce udało się je wytrzymać.
-Ach, tak? Czuję, że to blef.
Na te słowa Nathan niespodziewanie przekręcił podbródek Evie i pocałował ją z gwałtownością stęsknionego kochanka.
Gdy chwila zaskoczenia minęła dziewczyna zaczęła odwzajemniać jego gest, na co wszyscy patrzyliśmy z niedowierzaniem. Oboje robili to pewnie, ale czy nie grali tylko przed Macmillan?
Czy Nott pozwoliłaby na coś takiego?
Jej ręce oplotły jego szyję, a słońce tworzyło na ich skórze okręgi światła. Po chwili brunetka otworzyła oczy i wyplątała się z ciasnych objęć chłopaka.
Laura wybuchła głośnym śmiechem, w jej oczach skakały iskry.
-Nie spodziewałam się, że na serio to zrobicie.- powiedziała na odchodne.
Kręcąc głową, zniknęła nam z oczu, zatapiając się w tłumie czarnych szat.
Spojrzałam się na Evie. Jej twarz wyrażała zakłopotanie i dumę, której nie potrafiła schować przed światłem umierającego dnia.
-Nie jesteś sztywniaczką!- wykrzyknął Nathan.
- Niesamowite, nie? Sama nie mogę w to uwierzyć!- odparowała, wycierając ostentacyjnie usta, jakby nie podobało jej się całowanie Zabiniego.
Nie wiedziałam, czy powinnam się obawiać, ale wydawało mi się, że było zupełnie inaczej.


Słońce chowało się powoli za horyzontem podczas gdy przygotowywałyśmy się wraz z Chloe i Evie do wieczornego balu. Nott przyszła do nas z paroma sukienkami i różnego rodzaju kosmetykami schowanymi w torbie, którą nosiła niemal codziennie. Patrzyłam jak z Winters przebierają się, wymieniają się uwagami, a także prywatnymi rzeczami. W pewnym momencie tak się zanudziłam, 
 że opadłam na łóżko i zaczęłam podziwać fakturę sklepienia. Starałam się skupić na czymś co mogłoby czynić go wyjątkowym i interesującym, by odciągnąć moje myśli od tego, że jestem chyba jedyną osobą w zamku, która pod żadnym względem nie chcę znaleźć się dzisiaj w Wielkiej Sali. Doszłam do wniosku, ze nie jestem pasjonatką sufitów.
Jak mogłam balować, gdy gazety wciąż milczały i nie podawały żadnych nowych informacji o moim ojcu? Czułam się tak jakby zniknąl spośród żywych. Miałam też inny oczywisty powód, a był nim strach przed ponownym zbliżeniem się do Malfoya.
No, proszę! Nie mogłam sama chcieć sobie tego zrobić!
Kiedy już były gotowe te żałosne stworzenia skierowały uwagę na mnie- jeszcze bardziej żałosne stworzenie.
-Rosie, na co czekasz?- spytała Chloe.
Wyglądała olśniewająco w połyskującej sukience i butach na obcasie o oryginalnym kroju- Nie ubrałaś się, a ktoś musi nam pomóc 
z fryzurami.
Spojrzałam na nią z politowaniem.
-I co? Liczysz, że będę to ja?
-Umiesz to, Rosie. Nie korzystasz z tego daru, bo masz zawsze rozpuszczone włosy...
-No widzisz! Jakiż on bezużyteczny!- westchnęłam, wstając i podchodząc do swojego kufra.
-Nie mam czegoś takiego jak sukienka. Takie słowo nawet nie ma miejsca w moim słowniku, co dopiero w kufrze.
Evie się roześmiała, odstawiając lekko głowę do tyłu. Ona też już była gotowa. Jej suknia była ciemno-zielona niczym herb Slytherinu. Sięgała do ziemi, przeć co Evie wygladała jakby nie stąpała po ziemi.Z uszu zwisały jej srebrne kolczyki.
-A mówią, że jesteś jedną z najinteligentniejszych osób w Hogwarcie- podsumowała.
-Jestem najinteligentniejszą. Laura Macmillan to nie osoba. To jakaś hybryda. Co ona w ogóle insynuowała, dzisiaj? Że ta niby Arnaud...
Brunetka zdawała się mnie nie słuchać. Kiedy pochwyciła mój jej uśmiech kamuflował tajemnicę. Przyjrzała się stosowi ubrań na podłodze i rzuciła coś w moją stronę.
-Lepiej się w końcu przebierz i nic nie mów, bo zaczynasz zachowywać się jak Sceptyczny Nathan. A coś czuję, że jego będę miała jeszcze po dziurki w nosie tego wieczoru.

Stukot obcasów o posadzkę odbijał się echem po korytarzach, tworzących labirynty. Szumy rozmów wydawały się odległe, a równocześnie tak bliskie, że pragnęłam przed nimi uciec. Mogłam wyczuć tajemniczą podświadomość, siedzącą gdzieś na tronie 
w mojej głowie, miała parę ust. Jedne mówiły mi bym zaryzykowała i zapomniała o wszystkim, co mi doskwiera, drugie wydawały odgłosy przypominające nagranie ostrzegawczych szeptów, podkręcone do nieodpowiedniej głośności. W końcu w każdej chwili mogłam przekroczyć ponownie wrota Wielkiej Sali i wrócić do dormitorium.
Spojrzałam się mimowolnie na swoją sukienkę. Miałam ochotę tnawrzeszczeć na moje kochane koleżanki, że zatrzęsłyby się mury tego zamku. Zmusiły mnie do założenia sukienki Nott- czarnej na jedno ramię, z odsłoniętymi plecami i wycięciem, ukazującym nogę. Kiedy spytałam się, gdzie nosi takie sukienki powiedziała mi, że tą kupiła dwa lata wcześniej na rozdanie nagród Quiditcha po letnim konkursie. Jeżeli ona miała taką figurę już wtedy, to pozazdrościć. Czułam się w tej kreacji jakbym była w niedopasowanym kostiumie. W cudzej skórze. W pułapce, przed którą ni było ucieczki.
Tłumacz coś komuś, gdy się uprze.
Bardzo chciałam zniszczyć sposób w jaki ludzie dostrzegali mnie przez całe życie.
Sukienka zdawała się krzyczeć bym ją zdjęła. Jakby była tak samo uczulona na mnie jak ja na nią.
Chciałam to powiedzieć na głos jako argument, by jednak pozwoliły mi ubrać co innego, ale stwierdziłam, że mogłyby zacząć snuć głupawe insynuacje.
Kiedy doszłyśmy na miejsce, drzwi były otwarte, a w nich stała grupka młodzieży. Minęłyśmy ich i przed naszymi oczyma ukazało się znajome pomieszczenie odmienione nie do poznania. Widok Wielkiej Sali w Halloween zawsze wydawał się czymś mało realnym; wyrazistym, ale szybko przepadającym w skrawkach fotografii latających w niewielkiej przestrzeni doświadczenia uczniów.
Dwa stoły znikły, a pozostałe zostały przesunięte pod ścianę i ozdobione sztucznymi, ale naturalistycznymi pajęczynami. Nad głowami wirujących w tańcu par latały tacę z napojami i przekąskami. Przy stole nauczycieli stała stara, omszała fontanna, zagłuszona przez powolną, tajemniczą muzykę płynącą znikąd. Gwiazdy na sklepieniu dachu lśniły nieprzyćmionym blaskiem, stając się jedynym źródłem światła poza świeczkami przy stołach.
Moją uwagę od razu przykuł Nathan, zabawiający tłum młodszych dziewczyn. Kiedy nas zobaczył uniósł kieliszek do góry, jakby sygnalizując, że zdaję sobie sprawę z naszej obecności. Powiedział coś do swoich adoratorek z czarującym uśmiechem i tanecznym krokiem podszedł do nas, zgarniając po drodze szkło z bezalkoholowym szampanem. Wręczył nam po kieliszku.
-Nareszcie jesteście.
-Tak, my też się cieszymy na twój widok, Zabini- powiedziała Evie, po czym upiła mały łyczek napoju, przyglądając mu się
 z żartobliwym błyskiem w oku.
Gratuluję cierpliwości- pomyślałam.
-Zanim porwę Nott w moje ramiona i pozwolę jej wreszcie zrozumieć urok urody Nathana Zabiniego, a ona mi może wytłumaczy swój skomplikowany punt widzenia, muszę ci powiedzieć, że Scorpius cię szuka. Chyba dostał kosza w najgorszy sposób. Poprzez rozminięcie się z twoją osobą, droga, Rose.- rzekł Nathan, otaczając ramieniem biedną Evie, która przez jego ramię rzuciła jeszcze jedno spojrzenie w naszą stronę.
Wtedy właśnie rozniósł się po sali wesoły głos Mcgonagall:
-Panie i Panowie! Tak ty też Zabini Pierwszy taniec chciałabym byśmy zatańczyli wszyscy.
Po sali rozbrzmiał chórem dźwięk dezaprobaty.
-Każdy, kto będzie siedział przez następne dwie minuty, będzie musiał zatańczyć ze mną lub z którymś z nauczycieli.
Ta groźba przekonała część uczniów, chociaż do zachowania pozorów, że szukają pary. Wiele osób nie przyszło samych, tak jak Evie 
i Chloe, które już stały na parkiecie; jasnowłosa uśmiechnięta, a brunetka dyskututowała ze swoim partnerem. Cóż, przynajmniej mieli o czym ze sobą rozmawiać, nawet jeśli w wielu kwestiach się nie zgadzali.
Odwróciłam się w stronę stołu, udając, że przyglądam się wymyślnie przygotowanemu jedzeniu. Rok w rok to samo. Byłam zażenowana tą sytuacją. Nawet nie miał, kto mnie poprosić, bym mu towarzyszyła przez chwilę w tańcu. Nagle poczułam jak czyjeś duże dłonie układają się na moich odkrytych plecach, przyprawiają mnie o ciarki. Odwróciłam głowę i prawie zderzyłam się głową ze Scorpiuse. Przesunął się w bok.
-Wiesz, uratuję cię przed tańcem z Flitcwickiem lub Slughornem pod warunkiem, że ty uratujesz mnie od tańca ze Sprout. - powiedział zdawkowym tonem, bawiąc się tym ekscentrycznym obrusem- Wiesz nie mam pojęcia jakie rośliny patroszyła.
Uśmiech zakwitł na mojej twarzy wbrew woli. Właśnie o to chodziło; nie potrafiłam zapanować nad kolejnymi krokami w jego stronę, nad następnymi upadkami.
Przypomniałam sobie,co usłyszałam z ust Inez; zupełnie przez przypadek, jeśli te w ogóle istnieją.
,,Zakochałam się w tobie raz. Mogłabym to zrobić jeszcze po tysiąckroć.''
-Och, nie przesadzaj. Czemu ten zaszczyt miałby przypaść akurat mnie?
W świetle rzucanym przez świeczniki mogłam ujrzeć jak unosi do góry jasną brew.
- A czemu nie? Jesteś świetna, mówię tak jakbyś jeszcze nie wiedziała- sięgnął po moją rękę, a muzyka zaczęła grać, nie pozostawiając już wyboru.
Poczęłam niechętnie powłóczyć nogami w takt. Jego ręka leżała na moim ramieniu. Miałam ochotę ją strząsnąć, nie chcąc się w nic pakować,  a z drugiej strony pragnęłam przyciągnąć go bliżej.
-Powiedz coś. Rosie, dużo myślałem...
-To przestań.
Okręcił mnie dookoła tak, że wylądowałam tyłem do niego, a jego ramiona oplotły moje ciało.
-Nic dla ciebie nie znaczyło to, co zaszło między nami? 
Melodia plynąca z pustki nie mogła zagłuszyć jego czułych słów.
-To nie o to chodzi.
Wyswobodziłam się z jego objęć, by ponownie w nie wpaść.
Nie zdawałam sobie sprawy, że moje ruchy stają się gwałtowniejsze wraz z przekonaniami do powiedzenia prawdy.
-To o co?
Ktoś nadepnął mi na piętę, stanęłam jeszcze bliżej blondyna.
Zauważyłam, że na jego twarzy pojawił się lekki zarost, nigdy wcześniej na niej nieobecny.
-Wiesz, że Inez to przeszłość. I ona to wie.
Kolejny obrót. Trochę czasu.
-Nie skrzywdzę cię.
-Ach, tak? Zupełnie jak mą? Tak nie wygląda moja wymarzona przyszłość.
Zatrzymał się i złapał mnie za ramiona, zmuszając do tego samego.

 Oczy Malfoya przewiercały mnie na wylot, próbując znaleźć nieistniejące odpowiedzi.
Tak żyjemy, w strachu przez cały czas, przed czymś pięknym, ale obcym. Boimy się być szczęśliwi, świadomi, że potem możemy już tacy nie być. Nie byłam wyjątkiem. Nie różniłam się od większości.
W ciemności, w otaczającym mnie tłumie czułam się jak tusz na kartce, przesądzający o długości czytanego dzieła. Chciałam zapaść w cudzej pamięci. Pragnęłam być potrzebna,kochana...Ale czułam też ograniczenia, które stawiał mi mój własny umysł.
-Nie widzisz tego, ale..jesteśmy do siebie podobni. Gdy jesteśmy smutni, przestraszeni reagujemy gniewem. Pamiętam jak rzucałaś rzeczami po całym dormitorium to mnie nie odstraszyło, potwierdziło, że chcę cię lepiej poznać. Robimy rzeczy, których nie powinniśmy. Pragniemy wszystkiego.I jeśli ja skrzywdzę kiedykolwiek ciebie..Zrobię to samo sobie.
Kiedy to mówił nasze twarz znajdowały się tak blisko jak do pocałunku.
Poczułam jak jego usta powoli dotykają moje. Poczułam jakby wlewał do mojej duszy silnie uzależniające lekarstwo.
Ostatkiem siły woli, przypominając sobie, gdzie się znajduję oderwałam się od niego i odwróciłam za siebie, spoglądając na resztę parkietu. Ludzie tańczyli, część osób znikła, ale nikt nie zauważył, że cokolwiek między nami zaszło. Byliśmy jakby otuleni kołdrą mroku.
-Zobacz, nasz świat się trzęsie, a ich przeżywa własne wzloty i upadki. Nie zwracają uwagi na nasze.
Uśmiechnęłam się szeroko, a on wyjął z kieszeni srebrny łańcuszek. Była na nim zawieszka w kształcie litery ,,M'' z małymi szmaragdami. Zanim zdążyłam zaprotestować jego palce musnęły moją szyję i zapięcie zatrzasnęło się.
-Będziesz miała czym we mnie rzucić, gdy zrobię jakąś głupotę.
W tamtym momencie muzyka przyśpieszyła, a dyrektorka powiedziała coś o zmianie partnera.
Znikąd wyrosła za Malfoyem rozpromieniona Inez i porwała go do tańca, nie słuchając  sprzeciwów.
Nawet nie mogła być świadoma w jak bardzo nieodpowiednim momencie się wtrąciła.
Jej suknia była czarna, krótka z rękawkiem do przedramienia. Włosy plątały się niczym fale, ale mnie przypominały raczej wodorosty. Tylko te można ewentualnie zjeść albo wyrzucić, a to...
Zaczęłam kierować się do wyjścia zmęczona obietnicami bez pokrycia.
Czy nie może powiedzieć jej prosto w twarz, tego co powinien? A może już to zrobił i nie zadziałało? Czy ja kiedyś też taka będę?
Nie mogłam nic poradzić na to, że w moim oczach zbierały się łzy, gdy wtrąciła się w scenę jak z bajki, za którą tęskniłam całą sobą. Skierowała się do wyjścia.
Zdjęłam wysokie buty i zaczęłam iść powoli ku wieży Ravenclawu. Z każdym krokiem muzyka cichła, nie pozostawiając po sobie żadnej melodii w moim umyśle. Stopy niebolały ani trochę bardziej niż po dniu spędzonym na lekcjach. Zawieszka lśniąca w blasku pochodni była ciężarem na sercu.
Poczułam jak ktoś dosłownie przygważdża mnie do ściany. Ciepły oddech chłopaka stojącego przede mną, ocieplał moje zmarznięte ciało.
-Gdzie się wybierasz? Ufaj mi trochę.- powiedział z uśmiechem i przeciągnął placem po moim policzku- Nawet ja jej teraz nie lubię.
Znajdując się w takiej odległości, z myślami bijącymi się o władzę nad moim ciałem, wpiłam się w jego usta, chcąc zapomnieć o wszystkim tak jak wtedy, gdy przyszedł do mojego dormitorium.
Mama kontaktowała się ze mną przez kominek. Wiedziałam,jaka jest zrozpaczona. Nie chciałam być egoistką, cieszącą się, że ma przy sobie kogoś, gdy ona była sama jak palec. Żeby jakoś to przetrwać, musiałam czuć jego obecność...Dodawał mi siły, której 
mi brakowało. Pokazywał, że z wszystkiego da się wybrnąć. Że jest nadzieja, a on widzi ją we mnie.
Czułam, że dłoń blondyna dotyka mojej nagiej nogi. Nie wznosiłem protestów. Jego zarost kuł mnie w twarz do czego nie byłam przyzwyczajona, ale też nie miałam nic przeciwko temu nieszkodliwemu bólowi.
Byliśmy blisko siebie zarówno psychicznie jak i fizycznie.
Scorpius Malfoy.
Z rodziny Śmierciożerców.
Arystokrata.
Kapitan.
Gracz.
Perfekcjonista.
Nie potrafię przestać go kochać, za to jaki jest- ta myśl pojawiła się w mojej głowie niczym zwiewna mgiełka, gdy moje serce i umysł znajdowały się w pełni słońca.

Edytowany-28.02.16

niedziela, 16 marca 2014

Rozdział 18



Laura

,, You're a doll, you're flawless.
But I just can't wait for love to destroy us.
I just can't wait for love.
The only flaw, you are flawless.''

The Neighbourhood ,, Flawless''

Chodził za mną jakby był moim cieniem. Nie spuszczał mnie na krok. W normalnej sytuacji
podobałby mi się ten stan rzeczy; uwielbiałam być adorowana i podziwiana.
Chris Craven. 
Członek czystokrwistego rodu, ale nieposiadający większego majątku. 
Puchon; sprawiedliwy, grzeczny, poukładany. Cechy, które kontrastowały z moimi.
Na ostatniej imprezie oboje byliśmy podchmieleni. Nie wiedzieliśmy, w jakim towarzystwie się bawiliśmy. Przynajmniej ja nie wiedziałam, bo gdybym była tego świadoma nigdy nie zamieniłabym
 z nim ani jednego słowa.
Musiałam przyznać, że mimo iż nie zniewalał wyglądem, był dobrze zbudowany, koszula zawsze widocznie opinała mu się na mięśniach. Jego nieporadność działała jak ciche ostrzeżenie przed bliskim kontaktem z tym chłopakiem. Kiedy widział mnie, zdawało mi się, że dostrzega zielone światło.

Powoli zbliżał się Bal Halloweenowy, a ja wciąż nie mogłam się go pozbyć jak pies rzepy przy ogonie. Melanie i Patty zaczęły nazywać go rzepą za każdym razem, gdy jego cień spowijał zamkowe ściany.
W moim rodzie kobiety zazwyczaj były kurami domowymi, a mój los od dzieciństwa zdawał się zmierzać w podobną stronę. Jakby był prowadzony przez zaciętego konduktora, którego celem jest doprowadzenie do nieszczęścia.
Cóż, miałam odmienne plany już jako dziewczynka. Chłopcy, których spotykałam podczas pierwszych lat nauki lekceważyli mnie z powodu drobnej sylwetki i niskiego wzrostu. To ja jednak śmiałam się ostatnia.
Stałam się perfekcją samej siebie; rzucałam kośćmi przeznaczenia i ogłaszałam werdykty. Zwycięzca bierze wszystko.

 Zapracowałam sobie na stanowisko prefekt naczelnej. Żaden mężczyzna nigdy mną nie dyrygował. Nie była, niczyją marionetką zawieszoną na sznurkach z żelaznych łańcuchów.Nie pozwoliłam im na to. Jedyną osobą, która mogła mnie zniewolić byłam ja sama. Pisałam własny scenariusz, dyrygowałem muzyką każdego nadchodzącego poranka.

Jednak po jakimś czasie powoli, choć nigdy bym się do tego przed nikim nie przyznała, zaczęłam się przywiązywać do obecności Chrisa.
Dało się z nim porozmawiać i jak się okazało nie był typem ,,potakiwacza'', nie bał się wyrażać swojego zdania, nie podważając mojego i starając się go zrozumieć. Nikt mnie tak nie traktował.
Ale wiedziałam, że moja sympatia do niego nie może wróżyć nic dobrego. Nie potrzebowałam do tego kryształowej kuli. Nie kłamałam, gdy rozmawiałam z Malfoyem- żadna dziewczyna nie chciała złamanego serca. Nie potrafiłam sobie wyobrazić, że mogłabym żyć w związku z kimś takim jak Craven. W każdym calu wydawało mi się to absurdem; jak odwrócona rzeczywistość w czarodziejskim lustrze.
-Czekaj, Lauro- zawołał mnie, wybiegając zza rogu korytarza.
Złapał mnie delikatnie swoimi silnymi rękami
- Zastanawiałem się czy może...
-Czy może co, Chris? Czy z tobą nie pójdę na bal? Wybacz, ale chyba nie masz czegoś takiego jak wyobraźnia. Jak myślisz, że by to wyglądało?
Wyrwałam ramię z uścisku jakbym miała przelotny kontakt z ognie .
- Och, jesteś dla mnie troszkę za surowa- powiedział, szczerząc się jak głupi- Mam wyobraźnię..tylko może trochę zbyt wybujałą.
-Jeśli obejmuję ona mnie w skąpych majtkach, to faktycznie zapisz się do psychologa, Craven.
Próbowałam odejść, ale on mi na to nie pozwalał.
-Czemu zawsze udajesz taką zdzirę?- zapytał prosto z mostu, a ja zaczęłam mieć ochotę uderzyć go z całej siły w twarz i rozorać ją tipsami.
-To ciekawa rozrywka. Spróbuj. Wybacz. Nie jesteś dziewczynką. Musisz przyznać, że to mylące przez długość twoich włosów...
Znów sięgnął ku mojemu przedramieniu, a ja tym razem zaczęłam się wyrywać i wykrzykiwać słowa, które z pewnością nie przystają ,,damie''. Parę głów odwróciło się w naszą stronę, byli hienami żerującymi na nieszczęściu innych. Ich oczy błyszczały jak żółte ślepia.
-Może chodźmy do pustego korytarza, chociaż- warknęłam, ale na szczęście się zgodził.
-Nie lubisz mnie?
Wywróciłam oczami, opierając się o ścianę.
-Co to za pytanie, Craven? Twoja obsesja...- zaczęłam gestykulować, ale nie dane mi było skończyć zdania.
-Myślałem, że dobrze nam się rozmawia, Wiesz, widuję cię codziennie. Jak wchodzisz przez drzwi do pomieszczenia widzę mądrą, ładną dziewczynę, która pogubiła się w tym świecie. Samotna przeciw zgrai idiotów. Nagle na twojej twarzy pojawia się maska, odtrącasz każdego. Chciałbym móc cię ocalić, ale ty nie chcesz przyjąć pomocy, Lauro...
Jego ciemne oczy wyrażały dziwny smutek. Mogłabym się w nim zanurzyć, poczuć jak obmywa moją skórę, zdjąć ciężar z jego ramion. Wymienić się bliznami. Odkryć oceany łez. 
Każda drobna komórka, która mnie tworzyła, krzyczała o pomoc jednocześnie ją odtrącając.
-Ja nie potrzebuję ratunku. To gra. Moja gra- ja się bawię, ja wygrywam. Nie mam sojuszników, którzy pocieszą mnie, kiedy potrzeba. Istnieją zasady, które muszą być przestrzegane. Kiedy ludzie cierpią przez to, co wytworzyli jako swój obraz, nikt nie powie im, że nie są beznadziejni. Nagle ty oszukujesz; płyniesz pod prąd. Utoniesz. To wbrew wszelkim zasadom jakie znam, Craven...
Zamilkłam; cisza zatańczyła między nami. Czy doszło już do tego, że moje drugie ja zaczynało toczyć walkę z powierzchowną Macmillan?
Chciałam krzyczeć, żeby obie się zamknęły, uspokoiły, dały mi spokój. Ale one nigdy nie odpuszczały.
Przecież były mną.
Chris oparł ręce nad moją głową i rozejrzał się wokół siebie.
-Chciałbym umieć złamać twoje zasady. Po prostu, zaufaj mi. Udajesz szczęśliwą, ale widzę to w twoich oczach- nie jesteś. Czemu nie dasz mi szansy?
Pokręciłam głową, czując dziwny ból przejmujący kontrolę nad moją klatką piersiową.
-Zasługujesz na o wiele więcej. Jesteśmy z innych bajek. Nasze przeznaczenie patrzy na nas i się śmieje. Bo przecina nasze drogi, a karze zbudować między nimi mur.
-Mógłbym go zniszczyć- zapewniał, łamliwym głosem.
Czułam się, jakbym przepędzała jeden z nieproszonych snów, które mąciły mój umysł. Ładne usta Chrisa szeptały do mnie słowa, zapewniając mnie jak wiele może zmienić. Kuszące słowa, które odbijały się echem w mojej głowie, zrównując swój rytm z galopem serca.
-Ale ja będę go naprawiać.
-Wiem. I dlatego czekam na twój wybór. Chcę cię ocalić, ale nie mogę czekać aż miłość zniszczy nas oboje.
Wybuchłam perlistym śmiechem, nie zważając na uczucia chłopaka. Nie wiem czemu urósł we mnie jak pierwszy wiosenny kwiat. Brzmiał jak chichot divy, a w rzeczywistości był pełen goryczy.
-Miłość?- spytałam, czując jak łzy kształtują rzeki w moich oczach.
Co on sugerował? Że mogłam się w nim zakochać?
Czy jego uczucia były tak głębokie?
Moje uczucia zdardzały mnie szkarłatem na bladych policzkach, szkłem ciemnych oczu. Znajdował się tak blisko, że byłam dla niego otwartą księgą. Nie potrafiłam dalej udawać.
Rozwiązał wszystkie równania; nie mogłam wrzucić jego serca do worka wraz z innymi, które złamałam. Nikt nie wiedział w jakich szczątkach znajdowało się moje.
-Jesteś idealna. To twoja jedyna wada, ale uwielbiam cię za nią. Pozwól mi być jej częścią- powiedział, szpecąc do mojego ucha.
Słowa brzmiące jak kołysanka, pocieszenie po przepłakanej nocy, bezpieczeństwo po długiej, trudnej podróży.
Nieświadomie obróciłam głowę tak, że nasze usta stały się jednością.
Szloch próbował uciec z mojego ciała, gdy odkryłam uczucie, którego nie znałam. Oplotłam jego szyję rękoma, wpijając się mocniej w usta. Wziął mnie na ręce, moje nogi oplotły sylwetkę Chrisa. 
Nasze języki tańczyły szybki, niekończący się taniec. Zdałam sobie sprawę, że zamknęłam oczy, kiedy przestał. Zawsze miałam otwarte oczy, gdy całowałam chłopców..
Odgarnęłam kosmyk włosów z jego twarzy, delikatnie skroplonej potem.
Po moim policzku spłynęła pojedyncza łza, której pozwoliłam nie zginąć.
- Ubierz jakąś ciemną koszulę, dobrze?- spytałam, wybuchając krótkim śmiechem.
Zrobił to samo.
-Jeśli to sprawi, że będziesz szczęśliwa...
-Podreperujemy trochę twój styl...- przekomarzałam się z nim, rysując kółka na jego ramieniu.
Postawił mnie na podłodze i spojrzał się na mnie zdziwionym wzrokiem.
-Źle się ubieram?- zapytał, unosząc do góry grube brwi.
Pokazałam gestem, że nie za dobrze, a szatyn porwał mnie w ramiona i zakręcił tak, że wylądowałam w jego objęciach.
Mogłam wyczuć zapach szamponu i męskich perfum.
Kosmyki kasztanowych włosów Cravena łaskotały moją twarz.
-Troszeczkę. Ale nie martw się, przynajmniej nikt cię nie pomyli z gejem.

Rose

,,Często jest tak, że co cenne i stracone, po odnalezieniu jest inne niż, gdy je zostawiłaś.''
Cassandra Clare

Straciłem oddech, gdy usłyszałem imię mojej dawnej miłości z ust dyrektorki. Byłem święcie przekonany, że skrzywdziłem ją tak, że nigdy nie wróci do Hogwartu. Jej przyjazd był dla mnie wielką zagadką, a zarazem komplikacją. Nie wiedziałem, co mam robić. Unikać jej, pójść się przywitać... To było jak przemierzanie dawno nie odwiedzanego miejsca z przepaską na oczach. Nie mogłem nigdzie trafić.
W końcu w mojej głowie pojawiało się pytanie dotyczące Rose. Czy mogę nic jej nie mówić o Inez i wciąż spotykać się z krukonką? Przeszłość pukała do drzwi, zaglądała przez wizjer i nie opuszczała mojego progu. 
Nad moją głową zbierały się szepty, które nasilały się w krzyk. Rose na pewno dowie się o wszystkim od Nathana albo Puckeya.

Zobaczyłem Inez następnego dnia przed lekcjami. Rozmawiała z Albusem, ale nie był to obrazek, który oprawiłbym w ramkę. Dopiero wtedy sobie zdałem sprawę, jaki bylem głupi. Przecież Pottera tez powinienem unikać! On ją kochał!
Podniosła głowę i moje szare oczy spotkały się z intensywną zielenią.
Coś mi w niej nie pasowało. I przez chwilę nie wiedziałem, co.
Stara Arnaud gardziła kosmetykami i spódnicami, wiązała włosy w kucyka i zawsze była roztrzepana. Ta...była umalowana, jej włosy opadały kaskadami po plecach, na głowie miała opaskę z kokardą, ubrana była w marynarkę i spódnicę mini.
Przetarłem oczy, nie mogąc się powstrzymać.
Kto to jest?- to pytanie odbijało się echem w mojej głowie.
Spojrzałem na Ala. 
To było wbrew jej naturze. Przypominała mi węża, który zrzucił skórę.
Dziewczyna wstała i stanęła przed nami, milcząc.
Po chwili kącik jej ust uniósł się do góry jak podniesiony przez niewidzialną siłę.
-Kopę lat, co?
Słowa uleciały z mojego słownika; jedno po drugim. .
-Nie przywitasz się, Scorpiusie?
- Dlaczego wróciłaś?- słowa odnalazły swoją drogę powrotną w niewłaściwej kolejności.
Na twarzy pół francuski-pół hiszpanki wykwitł grymas, tak dla niej nietypowy.
-W ogóle się nie zmieniłeś, kotku- pokręciła głową i zachichotała.
Miałem ochotę uciec. Natychmiast. 
-Słuchajcie, nie pamiętam tu wiele osób. Mogłabym z wami usiąść?- spytała kiedy wszyscy zaczęli się schodzić pod klasę.
Nie czekała na odpowiedź.
Weszliśmy do sali popędzani przez tłum uczniów, część z nich zerkała w stronę Inez ciekawskim wzrokiem. Ile osób tak naprawdę ją pamiętało?
Zauważyłem Rose na swoim stałym miejscu z tyłu. Pomachała do mnie.
Lód zmartwychwstał w moim ciele. Al pociągnął mnie za rękaw koszuli i usadził obok siebie na krześle. Zanim zjawił się Nathan Inez opadła na miejsce obok mnie.
Chciałem schować się pod ławkę, zapaść pod ziemie, wszystko byleby Rose nie wlepiała swojego wzroku w moje plecy i nie musiała skrywać bólu.
Slughorn zaczął coś mówić, ale myśli poruszały się w mojej głowie z tak zawrotną szybkością, że nauczyciel poszedł w odstawkę. Studiowałem niedoskonałości ściany, uciekając od dynamiki życia.
Chwilę zajęło mi zorientowanie się, że Inez mnie o coś pyta, przykrywając moją dłoń własną.
-Co?- spytałem, wzdrygając się.
-Pytałam się czy mogłabym pożyczyć twoje pióro skoro nie notujesz?
-Ah, tak.- powiedziałem i odwróciłem się do tyłu, by spojrzeć na Evie.
Kiedy pochwyciła mój wzrok pokręciła głową. Moje oczy spoczęły na Rose.
Smutek i złość  malowały obrazy na jej twarzy. Co musiała sobie o mnie myśleć?
Że już się mi znudziła? Że zapomniałem o niej na rzecz nowej?
-Rosie- powiedziałem zanim zdołałem się powstrzymać.
Podniosła wzrok, a Inez odwróciła się w naszą stronę.
-Ja...- zacząłem, ignorując Arnaud.
-Nie musisz mi nic tłumaczyć, Scorpiusie. Przecież wszystko jasne. Zawsze jest pojęciem względnym, czy nie?- powiedziała z przekąsem, a ja poczułem, że bezsilność przejmuje stery i ostatnia deska ratunku już dawno odpłynęła.
Opuściła głowę, skrobała piórem w zeszycie. Mój widok zasłoniły jej piękne rude włosy. Marzyłem by tu i teraz przeczesać je palcami, zakręcić na palcu, aż w końcu wpić się w jej usta.
- Jestem Inez Arnaud. Uczyłam się tu kiedyś.
Rose wyglądała jakby była na skraju wybuchu.
-Pamiętam cię. Grałaś kiedyś przeciwko Chloe w Quiditcha.- powiedziała, wskazując na Winters.
-Tak? Mam marną pamięć. A ty jesteś?
-Rose Weasley, kuzynka Ala. Może ci coś to mówi.
Dziewczyna wyglądała na zdziwioną. Potter nie wykazywał dawniej takich instynktów opiekuńczych jak teraz. Dorósł.
- Al, masz kuzynkę? Nie wiedziałam. Co jeszcze przede mną skrywaliście?
Dzwonek uratował mnie przed odpowiedzią na to pytanie. Wziąłem swoją torbę i bez słowa pożegnania wyszedłem z klasy.
Popychałem ludzi po drodze. Nie zważałem na nich. Chciałem być po prostu sam. Nie rozumiałem tego, co działo się wokół mnie.
Kiedy byłem już w lochach w połowie drogi do Pokoju Wspólnego Slytherinu ONA zastąpiła mi drogę.
Inez patrzyła na mnie ze spokojem, co przyprawiało mnie o jeszcze większe zawroty głowy.
-Dlaczego mnie unikasz?
- Dlaczego mi wybaczyłaś?- odparowałem za ostrym tonem.
Taki był zazwyczaj wynik mojego zdenerwowania, nie wiele mogłem na to poradzić.
Jedni nie jedli, drudzy się obżerali, innym pociły się ręce lub robiło się gorąco; mnie rozpierał gniew.
Przewróciła oczami, odgarniając z twarzy kosmyk pofalowanych brązowych włosów.
-Myślałam, że możemy o tym zapomnieć. To było kiedyś...
- I nie boli cię to? Przeszła ci złość na mnie?- spytałem, nie dowierzając.
Wzruszyła ramionami- pewnie tak nie wiele już dla niej znaczyłem, że było jej wszystko jedno.
Chciała tylko znaleźć sobie kogoś do chwilowej pogawędki...
-To zdarzyło się tak dawno. Nie jestem już dzieckiem. Powinnam zauważyć, że nic do mnie nie czułeś.
-Inez, to nie tak...
Spojrzała mi prosto w oczy. Była prawie mojego wzrostu- dużo wyższa od nieniskiej Rose, co sprawiało, że czułem się nieswojo i nie na miejscu.
-Nie musisz mi tego tłumaczyć. Wiesz chyba, że zakochałam się w tobie raz i mogłabym zakochać się w tobie jeszcze po tysiąckroć.
Wolałem milczeć, słysząc jej wyznanie. Nie chciałem jej nic obiecywać. Była jak stare pamiętniki lub przeczytane już książki- znajoma, a równocześnie tak obca i daleka jakbyśmy nigdy się nie spotkali. Może tak było?
-Jeśli byś tylko chciał możemy zacząć od nowa. Ale ty chyba nigdy mnie nie pokochasz...
Miałem wrażenie, jakby mną manipulowała. Inez, którą znałem nigdy nie mówiłaby takich rzeczy. Nie wybaczyłaby bez moich uprzednich starań. 
-Dlaczego właściwie wróciłaś?
-Pokłóciłam się z dziewczyną z mojego rocznika. Nie na żarty. Wywalili mnie ze szkoły.
Wziąłem jej podbródek w ręce, starając się przywołać obraz nastolatki, którą pamiętałem: o ciemnej karnacji nieskalanej pudrem, o oczach zawsze ciekawych sytuacji w jakiej się znajdowała. Nie mogłem. Nie potrafiłem.
Czułem pustkę trudną do zidentyfikowania.
- Kochałem cię, Inez, całym sercem. Ale nie kocham osoby, którą jesteś teraz. Nie znam cię.
I jeśli to wszystko moja wina...Przepraszam. Nie chciałem cię zniszczyć. Mój Boże, nie chciałem.
Czułem, że łzy napływają mi do oczu, dlatego delikatnie przesunąłem palcem po jej policzku 
i odszedłem. Słyszałem jak za mną wołała, bym się zatrzymał, że nie rozumie o czym mówię, nic nie zrobiłem.
Ale ja nie zatrzymywałem się.
Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Nie wiążę się dwa razy z tą samą osobą, bo to tak jak czytać książkę, której się zakończenie jest znajome. Film, który oglądasz po raz kolejny nie bawi tak jak za pierwszym razem. Traci magię tajemnicy i nadziei.
Inez nie mogła należeć do garstki tych powieści i historii, do których wraca się z przyjemnością, bo wiązało się z nią za wiele bólu. Zbyt wiele negatywnych wspomnień.
Wyszedłem do holu, zderzając się z kimś niższym ode mnie. Poczułem ból, który zignorowałem. Kiedy chciałem pomóc tej osobie wstać, zobaczyłem jej twarz. I się powstrzymałem. Ujrzałem kochaną przeze mnie dziewczynę piorunującą mnie wzrokiem. Jej tusz lekko rozmazał się wokół oczu. To wystarczyło bym zobaczył, że uroniła przeze mnie łzę.
-To nie tak jak myślisz, Rose...
-Naprawdę?- powiedziała ochryple, wstała z zimnej posadzki i otrzepała wytarte dżinsy. - To wszystko wygląda ciut inaczej. Wybacz, że ci nie uwierzę...Malfoy.
-Nie, Rosie. Nie wracajmy do tego punktu. Scorpius, mam na imię Scorpius.
Poprawiła swoje rude włosy, które jeszcze tego dnia pragnąłem poczochrać. Teraz czułem miażdżący nas dystans.
-Byłem z nią kiedyś, to prawda. Ale to wszystko jest skończone... Nie słyszałaś jak krzyczy?
- Słyszałam. I wiesz co...Nie chcę być nią za parę lat.
Pokręciłem głową, a potem schowałem twarz w dłoniach.
-Nie będziesz. Nie popełniam dwa razy tych samych błędów..
- Może twoim błędem jest to, że spotykasz się z niewłaściwymi osobami- powiedziała, kładąc dłoń na moim ramieniu.
Uciekała ode mnie wzrokiem. Chciałem złapać ją za podbródek, ale kiedy zdałem sobie sprawę, że wykonałem podobny gest względem Arnaud rozmyśliłem się.
-Nazywam się Weasley- powiedziała, odpychając się ode mnie i kierując w stronę, z której przyszła.

czwartek, 6 marca 2014

Rozdział 17



Rozdział dedykowany Kwasowi za długaśne komentarze, które wywołały szeroki uśmiech na mojej twarzy.
Rose

Mimo towarzystwa Scorpiusa przez cały wieczór, w nocy nie mogłam spać. W głowie wciąż miałam obraz mojego ojca siedzącego przy stole w domu. We wspomnieniach czytał nowy numer Proroka i popijał mocną kawę. Tym co nie chciało opuścić moich myśli był fakt, jak bardzo lubił gazety. Nie mógł wiedzieć, że kiedyś ja i Hugo przeczytamy w nich o jego porwaniu.
Od najmniejszych obaw powoli zagłębiałam się w te ciemniejsze, straszniejsze, bardziej bolesne.
Miałam ochotę walić głową o ścianę, dopóki wszystko, co nieproszone nie wyparuje.
Co jeśli zrobią mu krzywdę?Albo stanie się marionetką w ich rękach?
Próbowałam zagłuszyć te myśli, chowający głowę w poduszcze. Czułam się, jakbym próbowała uspokoić je przyłożeniem palca do ust, podczas gdy plamowały rebelię za moimi palcami. Kiedy próbowałam trzymać je na uwięzi, wyrywały mi się. I nie byłam tym zawiedziona.
Do moich drzwi pukało poczucie winy jak przypomnienie o niezapłaconej grzywnie; szeptało słodkim głosem słowa terroru.

Jaka z ciebie córka, że w ogóle się nie przejmujesz?

Wiedziałam, że jeśli reszta aurorów odkryłaby kryjówkę Zbuntowanych Byłych Śmierciożerców, mojemu ojcu mogłoby się coś stać podczas walki .
Nie byłam pewna czy chciałam znać odpowiedzi na pytania, których z każdą minutą miałam coraz więcej. Wolałam, by utonęły we łzach pod moimi powiekami, pofrunęły za sowami po gwiaździstym niebie.

Spojrzałam się na śpiącą Macmillan. Jej twarz była niemal niewidoczna, schowana w fałdach poduszki. Zastanawiałam się czemu pomogła Malfoyowi i co chciała w zamian. Nie potrafiłam uwierzyć, 
że mogła okazać się miłosiernym Samarytaninem.
Nie po tylu latach znajomości.
Laura była jednak moim najmniejszym problemem. Tak błahym, że aż zrobiło mi się przyjemnie,
gdy o niej pomyślałam. 

Po wyjątkowo mrocznej nocy przyszedł dzień i nie mogłam zrobić nic oprócz wstania z łóżka 
i zamaskowania swojego zmęczenia przez kosmetyki.
W lustrze w łazience zobaczyłam swoją twarz. Byłam blada, miałam sińce pod oczami, rude włosy pozostawały w nieładzie. Kiedy na siebie patrzyłam miałam ochotę zniknąć. Wyparować razem z wodą z błyszczącej, nieskazitelnie białej umywalki.
Wydawałam się samej sobie zwykłym przywidzeniem. Nie miałam żadnego wpływu na to,
co działo się w mojej głowie ani na to, co działo się z moim ojcem. Byłam bezsilna.
Z pośród wszystkich paskudnych uczuć, jakie zdarzało mi się czuć to zdawało się najbardziej bezlitosne.
Wiedzieć jak wiele rzeczy podąża w złym kierunku podczas, gdy możesz jedynie patrzeć jak oddalają sie od wytyczonego kursu. Robić to samo, co każdego dnia.
W pewnym momencie zaczyna ci się wydawać, że to nie ma sensu. A skoro powtarzasz te czynności codziennie...co z twoim życiem?

To błędne koło zaczynało mnie przerażać. Nigdy, ale to nigdy w ten sposób nie myślałam.
Miałam wszystko starannie zaplanowane, nic nie wymykało mi się spod kontroli!
Żyłam w kłamstwie, myśląc, że tak będzie cały czas.
Kiedy wiązałam krawat, ręce mi się trzęsły; miałam ochotę zwinąć się w kłębek i wypłakać rzeki.
Ale nie mogłam- powtarzałam te słowa jak mantrę.
Kiedy byłam gotowa do wyjścia usiadłam na łóżku, czekając aż Chloe, która się przed chwilą obudziła ubierze się i spakuje książki.
Nie byłam pewna czy byłam zadowolona z tego, że nie odezwała się do mnie ani słowem, 
pomijając krótkie przywitanie.
Wciąż zastanawiałam się jak będzie wyglądał ten dzień, ten rok.
Moje myśli wygrzebały z głębi umysłu słowa chłopaka, który na jeden wieczór uspokoił moje demony. Teraz wszystkie zdania wypowiedziane przez blondyna obracały się przeciwko mnie.

Zawsze jest pojęciem względnym. Zmienia się z czasem.

Myślałam, że tata każdego dnia będzie w stanie zrobić mamie kawę.
Zawsze.
Słowa nietrwałe jak liść zabrany przez wiatr.

Szłam z moją najlepszą przyjaciółką po długich schodach na śniadanie do Wielkiej Sali; wczorajsze widmo okryło nas płachtą milczenia.
Kiedy byłyśmy już na jednym z pięter zza rogu wyszli czterej Ślizgoni na czele ze Scorpiusem. Przełknęłam głośno ślinę. Nie chciałam z ich strony żadnych pytań albo pustych słów.
Zanim zdążyłyśmy dojść do ich czwórki, Nott zaczęła biec w naszą stronę tak delikatnie, 
że jej kroki były prawie niesłyszalne.
Wzięła mnie w objęcia, przytulając bardzo mocno.
Zdziwił mnie ten gest. Znałyśmy się od kilku tygodni. Dziewczyna musiała wiele rozumieć.
Miałam nadzieję tylko, że nie myślała, że jestem w skrajnie beznadziejnej sytuacji i stąd ta litość.
Dziewczyna była chuda, mimo to ciepło rozlało się po całym moim ciele jak po gorącym napoju.
Kiedy się ode mnie odsunęła spojrzała się na mnie ciemnymi oczami.
-Chciałybyście może zjeść dziś przy naszym stoliku?- spytała, a Chloe nie odpowiedziała, czekając jak ja zareaguję na tę propozycję.
Kiwnęłam głową na znak, że się zgadzam i weszłyśmy do sali, w której poprzedniego dnia było pełno uczniów czytających artykuł o moim ojcu.
Kiedy usiadłam obok Evie i Scorpiusa poczułam chęć ucieczki.
Blondyn sięgnął po talerz z kanapkami i wsadził jedną na mój talerz.
Zmierzyłam go lekko wrogim wzrokiem, jakbym chciała bezgłośnie zakomunikować, że ma natychmiast zabrać jedzenie sprzede mnie, ale on tylko zaoferował mi krzywy uśmiech.
-Mam cię nakarmić, kochanie? Musisz coś zjeść.-przekomarzał się, a ja wciąż protestowałam nie wyobrażając sobie, że potrafię coś przełknąć.
-Sama tego chciałaś- stwierdził, podnosząc kanapkę i skierował ją w stronę moich ust- Powiedz AAA!
- Scorpiusie, jesteś trooszkę upierdliwy- przeszkodziła mu Evie- Rosie, zjedz to, zyskasz spokój.
Westchnęłam i wzięłam gryza. Nie czułam smaku. Wciąż wydawało mi się, że w moje gardło wypełnia ocen o wysokiej zawartości soli.
Udało mi się przerzuć kromkę ni to chleba ni to bułki i stwierdziłam, że jest mi jeszcze gorzej.
-Może stąd pójdziemy już, hmm?- zaproponowałam cicho.
Ku mojej uldze wszyscy się zgodzili. Malfoy położył dłoń na moim ramieniu. Nie potrafiłam przejmować się, w jaki sposób mogą patrzeć na tą dziwną scenę ludzie wokół nas. Potrzebowałam obecności kogoś, kto zdawał się obchodzić moim losem.
Kiedy znaleźliśmy się na korytarzu, usadził mnie na jednych schodach. Czułam się, jakby znał moje myśli na wylot.
Zajął miejsce obok i ku mojemu zdziwieniu położył moją głowę na swoich kolanach.
-Co ty robisz?- wymamrotałam.
-Miałem pomóc ci to przetrwać. Nie czujesz się lepiej?- poczułam jego ciepły oddech przy uchu.
Pozostała trójka Ślizgonów i Chloe klapnęli na schodkach niżej.
Nie miałam pojęcia jak bardzo byli zaskoczeni tym, że Scorpiusowi na mnie zależy; przymknęłam oczy, starając się zrelaksować.
- Musimy chyba zdecydować co robimy, nie? Nie możemy przecież być bezczynni.-po raz pierwszy zabrał głos Zabini.
-To co proponujesz?- wtrącił się Al, bardzo napiętym głosem- Możliwe, że wiedzą o naszym węszeniu. Mój wujek został porwany. Twoja rodzina, rodzice Malfoya i Nott mogą być zagrożeni.
Kiedy słuchałam ich dyskusji zdawałam sobie sprawę jak daleko od bezpieczeństwa znajdowała sie nasza sytuacja.
-Plus wszystko co się dowiemy musimy powiedzieć Macmillan.- podsumował Scorpius, co sprawiło, że podniosłam się do pozycji siedzącej i otworzyłam powieki.
-Nigdy nie rób więcej interesów z Laurą, ok?- powiedziałam, mierząc go wzrokiem.
-Nie miałem wyboru.
Poczułam, że się lekko rumienie, co nie uszło uwadze Nathana, który puścił do mnie oczko.
Bosko.
- Hogwart chyba jest najbezpieczniejszym miejsce w jakim moglibyśmy być, tak?- odezwała się Evie, poprawiając opadające jej na twarz ciemne włosy.
-To samo myśleli podczas Drugiej Bitwy o Hogwart- wymsknęło się Chloe.
Niestety nikt nie mógł temu zaprzeczyć. Miała rację.
-Myślisz, że niby co zrobią? Jak uważasz, że dostaną się do zamku i zwerbują nas? Już bardziej prawdopodobne jest, że zrobią atak na Ministerstwo.- zastanawiał się Malfoy.
Chloe zasmucona udzieliła mu logicznej odpowiedzi:
-Najpierw mogą obalić Ministerstwo, a potem zwerbować nas. Ale czy mają wystarczająco ludzi by stawić czoło aurorom?
-Część z nich poszukuję mojego ojca, prawda? A urzędnicy nie walczą najlepiej. Istnieje ochrona, 
ale niewielka po tym jak nastały bezpieczne czasy.- dokończyłam ich dyskusję.
Scorpius schował twarz w dłonie.
Nathan utkwił wzrok w posadzce.
Chloe zamilkła.
Ja pozostałam przerażona.
Tylko duży dzwon bił głośno, nakazując nam powrócić do szkolnej rzeczywistości, a tłum uczniów robił harmider zagłuszający nasze czarne myśli.

Evie 

Wiadomość o zniknięciu ojca Rose była dla mnie sygnałem do przebudzenia, znakiem, że rzeczywiście zaczyna się dziać coś złego. Moje obawy zaczęły się pojawiać, gdy ktoś latem włamał się do mojego mieszkania.
Jeśli byli to Zbuntowani Byli Śmierciożercy, co pragnęli osiągnąć przez takie działanie?
Moja mama zgłosiła to zdarzenie i do mugolskiej policji i do Ministerstwa. Gdyby zdecydowali się zrobić coś takiego drugi raz, bardzo możliwe, że zostaliby złapani.
Oprócz przeświadczenia, że światu magii grozi niebezpieczeństwo w mojej głowie zapaliła się lampka, mówiąca mi jak przez zniknięcie Ronalda Weasleya musi czuć się jego córka.
Ku swojemu niezadowoleniu w mojej głowie pojawiła się dokładna wizja wszystkiego,co wydarzyło się tak wiele lat temu, kiedy straciłam ojca. Po raz kolejny przypomniałam sobie ból, który był moim wiernym towarzyszem. W ciemności moich myśli płonął ogień, który przecinał mrok jak światło świecy; Scorpius.
 To, że miałam go przy sobie, kiedy potrzebowałam otuchy było jak gałąź, której złapałam się w obawie przez utonięciem w zimnej toni cierpienia. Jemu też nie było łatwo, a jednak troszczył się o mnie jak o własną siostrę.
Nie byłam pewna czy Chloe mogła powiedzieć Weasley coś pomocnego, jakkolwiek blondynka byłaby inteligentna czy wrażliwa.
Nie mogła tego rozumieć. W tym przypadku nie istniały poboczne perspektywy- wiedziałam o tym aż za dobrze.
Zrobiło mi się żal Rosie. Nie potrafiłam zrozumieć czemu na tym świecie dzieję się tak wiele zła.
Czemu wszystko, co się robi pozostawia po sobie konsekwencje; czasami tak straszne i raniące, że ciężko sobie z nimi poradzić? To przez nie miliony osób jest zanurzonych w bólu aż po czubek głowy.
Ludzi takich jak ja. Takich jak rodzina Weasley. Wiedziałam o tym, że żyli w biedzie przez lata, aż w końcu Ron zdobył majątek i został szanowanym aurorem. Ale co po tym, gdy niesamowicie się narażał i wszystko co robił miało oddziaływanie zarówno na niego, jego rodzinę jak i na społeczność czarodziei?
Kiedy zobaczyłam rudowłosą na korytarzu podbiegłam do niej i przytuliłam. Liczyłam, że moje sumienie trochę się uspokoi. Nawet jeśli źle odebrała mój gest, przynajmniej wiem, że próbowałam coś zrobić.

Na wielu lekcjach siedziałam ze Scorpiusem lub Nathanem. Nie miałam koleżanek. Zawsze powtarzałam sobie, że z wyboru. Z dziewczynami z mojego domu nie potrafiłam znaleźć wspólnych tematów. Nie znosiłam ich gadania o bzdurach i narzekania na wszystko, co nieistotne.
Codziennie zdawałam się wypełniać test wyboru, w którym brakowało jednej odpowiedzi.
Sprowadzał sie do dwóch propozycji: śmiać się z ich problemów lub śmiać z naiwności i próżności.
Nie znosiły Quiditcha, dlatego w naszej drużynie byli sami chłopcy. Myślę, że nawet jeśli któraś z nich uważałaby inaczej nigdy by się nie przyznała, by przypadkiem nie naruszyć swojej ,,idealnej'' reputacji,

Z Zabinim natomiast zdarzało mi się dogadywać znacznie rzadziej niż spierać.
Otwarcie wyrażałam się na temat jego postępowania względem kobiet. Nie liczył się z tym, że mógł je zranić. Doznałam podobnych ran przez Toby'ego; nie życzyłam tego nikomu. 

Nie chciałam mieć żadnych bliskich kontaktów z kimś jego pokroju.
Jednak nie potrafiłam się na niego złościć na dłuższą metę, bo zbyt często rozładowywał emocje, które  przygniatały nas swoim ciężarem.
Moją największą wadą była nadmierna pobłażliwość i musiałam nastawić się, że ciągle będę płacić za nią cenę. 
Nadeszła ostatnia lekcja- OPCM z Puchonami.
Mimo że zajęcia były ciekawe, nie przepadałam za przebywaniem na nich.
Uczniowie Domu Węża często wykorzystywali sytuację do pojedynkowania się z przesadnie miłymi członkami Hufflpuffu. Patrząc na ich zachowanie i pośmiewiska, przestawałam mieć wiarę w społeczeństwo i głoszoną przez dom naszych przeciwników ,,sprawiedliwość''.
Jesteś niemiły? Wspaniałe, nikt nie będzie cię lubił! 
(oprocz innych twego pokroju)
Jesteś miły? Możesz spróbować hibernacji w nadziei, że obudzisz się w odmienionej rzeczywistości.

Usiadłam przy jednej z ławek i powoli rozpakowałam książkę, różdżkę i pióro z kałamarzem.
Kątem oka zauważyłam, że Zabini bez słowa opada na miejsce obok mnie.
Wydawało się, że jego pozytywny humor skutecznie ulotnił się po naszej porannej rozmowie z Scorpiusem, Rose, Alem i Chloe.
Był wyjątkowo przybity! Ale w końcu nie bez powodu..
Z zamyślenia wyrwało mnie błahe pytanie bruneta:
-Wiedziałaś, że między Malfoyem a Weasley...-poruszył sugestywnie brwiami.
Uśmiechnęłam się delikatnie, bo moje myśli zmieniły kierunek, jakby natrafiły na ślepą uliczkę. Czasem, był jak znak pokazujący ci, że warto na chwilę zboczyć ze ścieżki rozsądku. 
To w jego obecności śniłam najwiecej teorii.
-Wiesz, że dobrze go znam. Dziwnie się ostatnio zachowywał. W sumie nie spodziewałam się, że ona o tym wie, ale...
-Powiedz mi, czemu ja nie widzę takich rzeczy?
Wzruszyłam ramionami, zanim zdążyłam się zastanowić.
-Ucz się od najlepszych, Zabini.
Naszą rozmowę przerwał dźwięk różdżki uderzającej o stół. Skierowałam wzrok ku naszemu nauczycielowi, który obalił klątwę ciążąca na tym stanowisku.

Pan Miller był mężczyzną w średnim wieku z powoli łysiejących ciemnymi włosami, ale z bujną brodą. Kiedyś musiał być przystojny.
-Proszę o uwagę! Zrobimy sobie dzisiaj mały konkurs dla odmiany! Każdy dostanie odpowiednią ocenę do swoich umiejętności, a ci co wygrają dostaną ich aż dwie- za styl i za zwycięstwo. Zaczynamy!
Westchnęłam. Nie mogłam przegrać z Zabinim, bo moja duma zostałaby zmiażdżona. Przykładałam  większą wagę do nauki niż on. Poza tym wiedziałam, że będzie mi to wypominał do końca życia, bo właśnie taki był Nathan.
Zwlekłam się z krzesła i stanęłam w gotowości do pojedynku. Przez twarz mojego przeciwnika przebiegł łobuzerski uśmieszek. Zważywszy na to, że najlepszy kontakt miałam z Malfoyem i często spędzałam czas z jego kolegami, zazwyczaj nie wróżyło to niczego dobrego.
Zanim zdążył cokolwiek zrobić, krzyknęłam:
-Drętwota!
W ostatniej chwili uskoczył przez zaklęciem lecącym w jego stronę i odpowiedział na mój atak, zaczynając czuć gniew:
-Rictusempra!
-Expelliarmus!- odparowałam.
Walka trwała jeszcze długo. Uskakiwaliśmy, rzucaliśmy wszelkie czary obronne i atakujące, a wokół nas inni uczniowie robili to samo z mniejszym lub większym zacięciem. Mogłam zauważyć, że profesor kręci się po sali i zapisuje coś w swoim dzienniku. Część pojedynków została rozegrana zanim naprawdę się zaczeła. Przyniosły fatalne skutki jakby były prezentami, o które warto sie bić.
 Niektórzy ludzie poświęciliby wszystko dla własnych powódek, takich jak sukces.
Kiedy już brakowało mi sił do dalszych starań, a w głowie jakiś głosik zaczynał mi szeptać, bym się poddała, wpadłam na pewien pomysł.
-Immobilus!- wymierzyłam różdżkę w postać bruneta, spowalniając zaklęciem jego ruchy.
Krzyknął, a na mojej twarzy pojawił się mały uśmieszek satysfakcji.
Hej, prawie pokonałam Nathana Zabiniego!
Skończyłam pojedynek identycznym zaklęciem, jakim zaczęłam i chłopak poleciał w tył omal nie stykając się ze ścianą.
Patrzył na mnie z dziwnym wyrazem, wymalowanym na twarzy, jakby wszystko sprawiało mu jakąś nieopisaną przyjemność.
Masochista-pomyślałam.
- Bardzo dobrze, panno Nott.- usłyszałam głos profesora- Powyżej Oczekiwań i Wybitny. A pan, Panie Zabini...no zadowalający.
Teraz wzrok Ślizgona się zmienił- ciskał pioruny.
-Nie znoszę cię- podsumował.
-Po prostu nie możesz się pogodzić z tym, że przegrałeś z dziewczyną.
Powoli podniósł się na nogi i skierował w moją stronę.
-Ok, przyznaję się. Dziewczyna ze mną wygrała. Ale przynajmniej nie jestem jak nasz drogi Scorpius Malfoy, podatny na zauroczenia jakiejś Krukonki. Pod tym względem, wszystkie wy dziwne stworzenia zwane kobietami, nie macie u mnie szans.
-No, oczywiście. Któż by raczył złamać serce panu Zabiniemu. Ale powiedz co ty się tak czepiasz swojego kuzyna, co? Czegoś mu zazdrościsz?- spytałam na poły znudzona na poły rozbawiona jego wywodami.
Prychnął, a potem rzucił bez przekonania:
-Laski, która nie będzie chciała się od niego odczepić, serio?
-Przestań, on jej potrzebuje podobnie jak ona. Nie masz w ogóle uczuć?
-Nie wiem. Umów się ze mną. Może mnie przekonasz do zmiany postępowania. W końcu cały czas biadolisz o tym jak to, źle robię często randkując. Kiedy ty spotkałaś się z kimś płci przeciwnej, pomijając przyjacielskie wypady ze mną, Potterem i Malfoyem?
Udałam, że się zastanawiam, ale znałam prawdę. Moje serce zostało tak doszczętnie złamane przez Toby'ego, że nawet nie myślałam, by zaczynać nowy związek czy w ogóle strać się zawrzeć jakieś znajomości.
- To, że ja się z nikim nie spotykam, nie znaczy, że muszę ci coś udowadniać i zgadzać się na twoje propozycje jak połowa szkoły.
Miałam zamiar zakończyć z nim tą głupią rozmowę, bo wiedziałam, że za chwilę wybije dzwon kończący lekcje i będę mogła odetchnąć od całego zamieszania, które mnie otaczało.
-No dawaj! Nie bądź sztywniaczką!- krzyknął za mną, a parę głów jak na zawołanie odwróciło się w naszą stronę. Poczułam, że lekko się czerwienie, ale nie zamierzałam odejść bez powiedzenia ani jednego słowa. Szybko do niego doszłam i jak najspokojniej powiedziałam:
-Nie mam zamiaru być jak te laski, które tolerują twoje tanie gadki. Nie jestem sztywniaczką tylko dlatego, że ty tak uważasz. I jak na przyjaciela- tu zagestykulowałam cudzysłów- jesteś troszkę dwulicowy.
Zdziwiona swoim własnym zachowaniem wzięłam głęboki wdech.
Czy to możliwe, że wywołanie przez niego sprawy Puckeya, wyprowadziło mnie z równowagi?
Czy rzeczywiście bałam się kolejnego zranienia?
Zaraz! Co mnie to w ogóle obchodziło. Było o wiele ważniejszych spraw niż chłopcy. Ojciec Weasley zniknął, a Zabini najwidoczniej i tak potrafi sobie znaleźć powód do rechotania.
-Będę próbował, Nott!- wołał wciąż rozbawiony- Nie zostaniesz siostrą zakonną! Wujek Zabini się 
o ciebie troszczy.
Usłyszałam falę chichotów. Szkoda, że mnie to nie bawiło.
Podeszłam do Ala i Scorpiusa, na których twarzy malowała się dziwna mieszanka uczuć.
-Czego chciał, Evie?- spytał mnie Malfoy, przypatrując się Nathanowi, którego humor zmienił się prawie tak szybko i diametralnie jak kobiety podczas miesiączki.
-Chyba wyczerpała mu się lista kandydatek do romansowania. Znalazłby sobie pożyteczniejsze hobby.- podsumowałam, pakując rzeczy do torby.
Gdy wypowiedziałam to zdanie, lekcja dobiegła końca co było dla mnie więcej niż bardzo pozytywną informacją.
Z ust blondyna wypłynął dźwięczny śmiech. Położył dłoń na moich plecach, pokazując Potterowi, by poszedł za nami.
-Wspieraj go. To zainteresowanie przetrwało najdłużej ze wszystkich przelotnych pasji Nathana.


Po dniu, pełnym sprzecznych emocji; światła i ciemności próbujących znaleźć siłę przebicia,
 nie spodziewałam się, że wydarzy się jeszcze coś, co mnie zdziwi. I szczerze na to nie liczyłam.
Kiedy weszłam na kolację do Wielkiej Sali chłopcy już siedzieli przy stole Slytherinu, a obok nich Rose 
i Chloe. Uśmiechnęłam się na ich widok i mrugnęłam w ich stronę. Cieszyłam się, że spędzaliśmy ze sobą więcej czasu, bo zdążyłam je polubić. Zupełnie różniły się od dziewczyn, od których roiło się w Domu Węża.
Usiadłem obok blond Krukonki i nałożyłam sobie na talerz jeden z ciepłych posiłków. Spojrzałam się kontrolnie na talerz Weasley i zauważyłam, że zdążyła już zjeść. Złapałam wzrok Scorpiusa, który chyba zrozumiał na co patrzę i uśmiechnął się bez cienia radości.
Nie dane mi było jednak spróbować zapiekanki z warzyw i sera, bo rozległ się doniosły, dźwięczny głos Mcgonagall.
W sali jak na zawołanie ucichło i większość twarzy skierowało się w stronę Stołu Nauczycielskiego.
Ostatnie osoby, które jeszcze szeptały do siebie zamilkły skrępowane, gdy dyrektorka zaczęła mówić:
-Mam ogromny zaszczyt was poinformować, że do naszej szkoły wróciła stara uczennica, która była Gryfonką i do Gryffindoru też będzie należeć w tym roku- dziwny uśmiech zabłąkał się na ustach kobiety.
Jej słowa zagłuszył gwar ciekawskich uczniów, którzy wymieniali się swoimi przypuszczeniami dotyczącymi powracającej do Hogwartu uczennicy.
Zastanawiałam się jak wiele osób w ostatnich latach opuściło to miejsce przed zakończeniem nauki...
-Powitajcie z powrotem- rzekła, robiąc pełną napięcia pauzę- Inez Arnaud.
Mój wzrok nieświadomie powędrował najpierw ku Scorpiusowi, na którego twarzy wyraźnie malowało się zdumienie, a potem w stronę ogromnych wrót. Wchodziła przez nie znajoma dziewczyna.
 Te same ciemne włosy i śródziemnomorska karnacja.
Coś jednak nie pozwalało mi utożsamić jej z osobą, którą zapamiętałam.
Przeniosłam wzrok na jej drogie, eleganckie ubrania, starannie zrobiony makijaż...
Kim była ta dziewczyna? Nie potrafiłam przywołać jej z odłamów pamięci.

Edytowany-08.02.16