wtorek, 19 sierpnia 2014

Rozdział 24


Rose

To co dotarło do mnie ze strony lekko uchylonych drzwi, przez które sączyło się jasne światło, jakby chciało uleczyc siniaki rozlane po naszych ciałach, sprawiło, że miałam ochotę krzyczeć. Niestety moje struny głosowe zdawały się być pęknięte jak te, które nie służą dłużej instrumentom muzycznym za sprawą nieumiejętnego gracza. Miałam ochotę chodzić z kąta w kąt pochłoniętego mrokiem pomieszczenia, miotana uczuciem przepełniającego mnie szczęścia i przywróconej niespodziewanie wiary, ale moje obolałe kończyny odmawiały mi posłuszeństwa. Sama nie byłam pewna czy to za sprawą marnej kondycji fizycznej czy szoku, który w przeciwieństwie do strachu sprawiał, że pozostawałam w bezruchu.
Oparłam się ręką o ziemię w beznadziejnym oczekiwaniu i pozostałabym w takiej pozycji, gdyby nie kolejne zdanie dopływające do mojej świadomości powoli i niepowstrzymanie jak papierowy stateczek, niesiony przez rzekę.
-I co, Weasley? Zamierzasz się tak gapić, czy może ruszysz biedną dupę i obudzisz swoich bardzo sprytnych i podstępnych Ślizgonów i pozostałą dwójkę, która nie używa mózgu?- mówiła teatralnym szeptem, jakby na raz zachowując ostrożność i robiąc sobie ze mnie żarty.
Ostatnie słowa powiedziała głośniej, artykułując sylaby jak profesjonalny mówca i zaznaczając gestem, jak mniemam, trafność swojej wypowiedzi.
Poczułam, że nieświadomie zaczynam zaciskać zęby. Ale Macmillan, to Macmillan. Zachowywała się w sposób w jaki zwykle się zachowywała. A tym, co trzeba było zauważyć było to, że przyszła nas ocalić, mimo że mogła uciec sama. Moja wdzięczność mieszała się z lekką irytacją. Jednak to te dwa uczucia pchnęły mnie do czynu.
Potrząsnęłam śpiącym Malfoyem, wyczuwając dłonią jego silne ramiona, które nie dały rady w walce. W mojej głowie zaczynały się rodzić wątpliwości, co do tajemniczego planu mojej znienawidzonej od zawsze koleżanki.
Powieki chłopaka się otworzyły, ukazując mi szarość podobną do tej, której kolor tak często przybierało niebo nad Hogwartem. Tak bardzo chciałam wrócić do tego, co stare.
Bo wszyscy nigdy nie byliśmy w pełni zadowoleni z tego, co było, ale parę tych rzeczy, które mieliśmy kochaliśmy całym sercem. I chociaż wielu z nas pewnie, by tego nie przyznało, nie bylibyśmy w stanie kiedykolwiek zamienić ich na tajemniczy worek, który podsuwała nam przyszłość pełna okazji . Nawet jeśli było prawdopodobieństwo, że jego zawartość przekracza nasze najśmielsze wyobrażenia perfekcyjnego życia.

Z jego twarzy bez problemu wyczytałam zdumienie; dwa doły, w których jarzyły się tęczówki zmniejszyły się, usta zacisnęły w poziomą kreskę, prawie niewidoczną na tle bladej, posiniaczonej i poranionej buzi. Brwi jak przystało na kogoś o jego charakterze; o dobroci przebijającej się przez warstwy wrodzonej wyniosłości i wychowania w arystokratycznym środowisku; wzleciały w stronę jasnych włosów, jakby chciały naśladować wszystkich tych, którzy wzbili się w przestworza, zbliżając się do słońca. Ten gest był aż tak naturalny, ukazywał jego ciekawość różniącą się od tej Albusa, którą podpatrywałam od najmłodszych lat.
- Co się dzieję,Rosie?- bez zastanowienie obrócił głowę w kierunku, powoli oślepiającej go smugi światła i zerwał się na nogi, przypadkowo mnie potrącając.
Zaczął zmierzać powolnym krokiem w stronę osoby, która nie musiała wegetować w tej ,,celi''- Laura Macmillan. Wiesz co? Kiedy pomogłaś mi dostać się do wieży Ravenclawu wydawało mi się, że mogłaś się choć trochę zmienić. Albo, że po prostu się co do ciebie myliłem. Naiwnie stwierdziłem, że być może pod tą twoją sztuczną manierą, którą się przed wszystkimi obnosisz, jest trochę morali.
Niebezpiecznie brnął w jej stronę, jakby już wiedział, że jesteśmy na przegranej pozycji i mógł zrobić tylko dwie rzeczy, które i tak będą prowadziły do tego samego rezultatu; zostawić sprawę w spokoju lub sobie ulżyć. Jego głos był spokojny, chociaż kierował nim gniew.
-Scorpiusie, przestań. Nic nie rozumiesz- próbowałam go uspokoić, ale moje słowa zdawały się odbijać od jakiejś niewidzialnej bariery, która powstała między nami i powracać do mnie.
-Jak mogłaś zrobić coś takiego? Brzydzę się tobą. Jak możesz myśleć o sobie i szkodzić tak wielu osobom? Czy ty naprawdę jesteś taka... próżna?!
Był niebezpiecznie blisko niej, miałam złe przeczucie.
Czułam jak iskra przerażenia rośnie w moim sercu, chcąc wybuchnąć niczym fajerwerk.
- Uspokój się, słyszysz?- weszłam pomiędzy nich, powieki szczypały mnie od powstrzymywania płaczu- Zostaw ją..
-Przez nią już nigdy nie będziesz sobą. Nigdy nie zobaczę jak się złościsz.
-To chyba akurat dobrze!
-Nie, bo to naturalne..i piękne. Nie poczuję jak twoje włosy dotykają mojej twarzy, łaskoczą mnie. Nie zobaczę znów twojego uśmiechu, a nawet jeśli to nie będę tego pamiętał. A kiedy przestaną w kółko poddawać nas Imperiusowi będziemy takim rodzajem ludzi, że nie będziemy wstanie więcej na siebie spojrzeć.
-TY nie będziesz wstanie na mnie spojrzeć. Wiesz, że ja tak łatwo nie zapominam tego, co mnie łączy z innymi!
-A myślisz, że ja szybko zapominam? Myślisz, że jak sobie przypomnę ciebie przed tym wszystkim, a potem... po tym wszystkim, co oni nam zrobią...Wydaję ci się, że nie odczujemy różnicy?
Jego głos nie był pewny i przez chwilę przypominał mi tego chłopaka, który stracił panowanie nad sobą w bibliotece po sprzeczce z Puckeyem. Gdy go zobaczyłam w tamtym starym pomieszczeniu, nie przeraziłam się, byłam do niego podobna...Powinnam bać się samej siebie?
Ale teraz zadawałam sobie pytanie, czy moja miłość nie okaże się tak samo destrukcyjna dla otoczenia jak ta, którą Lily żywiła do Toby'ego.

Gdy moje serce ponownie miękło, a moje kolana uginały się pod jego stopami, poczułam czyjś dotyk na ramieniu, a kiedy przeniosłam wzrok w tamtą stronę ujrzałam rękę, która dawniej musiała być wypielęgnowana, natomiast teraz długie paznokcie były całkiem połamane i brudne. Wyglądały jak zaniedbane schodki na klatce, ale nadal w jednej z tych luksusowych kamienic.
Laura rozdzieliła nas tak jak ja to wcześniej zrobiłam, kiedy Scorpius prowadził coś na kształt monologu. Nie patrząc się choćby na chwilę w jego stronę, skupiła swoje ciemne oczy wyłącznie na mnie. Jej uścisk się wzmocnił, a spojrzenie zdradzało pewnego rodzaju wstyd, że doświadczyła tej niechcianej sytuacji.
-Chyba zapomniałaś mu o czymś wspomnieć. Pośpiesz się, gadaj. Bo w takim tempie to nie tylko wy skończycie marnie, ale i ja. - to mówiąc obejrzała się w stronę wyjścia z pomieszczenia, jakby rzeczywiście się spodziewała, że kogoś w nim zobaczy- I wtedy to wy będziecie mieli nieczyste sumienia.
Westchnęłam. Miała rację. Z każdym kolejnym słowem  traciliśmy kolejny procent szansy na ucieczkę.
-Uciekamy, Malfoy. Dlatego cię obudziłam.
Blondyn porwał mnie w ramiona i ucałował w czubek głowy.
Kiedy wyswobodziłam się powoli z jego objęć podkradł się w stronę przyjaciół i zaczął ich budzić. Poczułam dziwne zdziwienie, że nawet nasze krzyki nie przerwały ich snu; tak go teraz potrzebowali.
Wyglądali mizernie. Jakby nie byli wstanie podejść nawet do drzwi...
Czego mogliśmy dokonać?

Pamiętam naszą podróż w stronę wyjścia jakby mgła osiadła na tym wspomnieniu, niedokładnie przykrywając prześcieradłem punkty kulminacyjne i konsekwencje tego zdarzenia. Wciąż moje serce bije szybciej, gdy jakiś przedmiot, człowiek czy wirujący po niebie liść sprawi, że mój mózg jak wagonik zmieni tor na ten niewłaściwy.
Światło, które oślepiło nas niczym nagła nadzieja okazało się płynąć z pojedynczej lampy jarzeniowej w korytarzu. Znajdowaliśmy się w piwnicy, jak powiedziała nam Laura, w której dawniej przechowywano niezbędne leki, zioła oraz zapasowe przyrządy medyczne.
-Na tym samym piętrze... jest kostnica- rzuciła Macmillan mimochodem, lekko się prostując i marszcząc nos- Chyba sama nie chciałam tego wiedzieć, a teraz wam to mówię.
Przeszedł mnie dreszcz od szyi aż po plecy.
Nagle dziewczyna zgasiła światło, sprawiając, że prawie potknęłam się o pierwszy stopień schodów.
-Musimy wyjść stąd niezauważeni. A gdy otworzymy drzwi lampa rozświetli też część korytarza- wytłumaczyła, macając ręką ścianę, na której jak się potem przekonałam, nie znajdowało się nic o co można byłoby się wesprzeć przy wchodzeniu po stromych stopniach.
Nie mogę sobie przypomnieć jak udało nam się dostać do holu, w głowie widzę tylko to, co było wtedy wszędzie; ciemność. Byliśmy tam wszyscy, już tak blisko drzwi, co teraz wydaję mi się niewiarygodne, biorąc pod uwagę stan ogółu. Nie wiem jak to się stało, ale uważam to za cud.
Ale każdy cud ma swoją mroczną stronę, która jest nieodłączna...
Nie ma wygranych bez strat.
Słyszeliśmy czyjeś kroki, dudniące jakby ziemia pod nami nagle zaczęła się chwiać, jakby lód kruszał pod ich dotykiem.
Gdy próbuję przywołać w pamięci tę chwilę zamiast po kolei zapalających się lampek i ukazującej się naszym oczom twarzy, widzę kostki domina powoli opadające ku celowi.
Nie mogę powiedzieć, kiedy to zrozumiałam. Że mężczyzna, który jako pierwszy do nas dotarł jest tym byłym Śmierciożercą, od którego cygaro odpalała Laura. O grubej, obleśnej posturze z tatuażami na rękach i podstarzałą twarzą wykrzywioną w odpychającym uśmiechu.
Brunetka była nieugięta; wyciągnęła z tylnej kieszeni spodni coś co wyglądało na pomiętą ciemną koszulkę i przystawiła ją w stronę drzwi. Wrota powoli zaczynały się otwierać jak w zwolnionym tempie, a ja mechanicznie odskoczyłam do tyłu prawie wpadając w ramiona Śmierciożercy. W ostatniej chwili Laura odsunęła się od wyjścia i popchnęła mężczyznę. Złapał ją za nadgarstki, a jej twarz od razu wykrzywił grymas. Powoli opadała na ziemię przez siłę człowieka. Mój wzrok odciągnęło od nich parę postaci o różnych sylwetkach powoli biegnących przez długi korytarz, którym zostałyśmy tu przywleczone, kiedy nas porwano. Moje uszy uderzył alarm.
Powoli w mym sercu swe nasiona zaczynała siać panika. Ręka Macmillan była przypalana cygarem, które ówcześnie pozwoliło jej wkupić się w te progi. Jakby były niszczona własną, toksyczną bronią, która tak naprawdę podobnie działała po dłuższym czasie. Po prostu wszystko chciało się na niej zemścić o wiele wcześniej niż by tego pragnęła...
Nagle, zupełnie niespodziewanie, Malfoy pobiegł w stronę ściany, która teraz oświetlona, oferowała nam pomoc znajdującej się przy niej szpitalnej recepcji. Wskoczył za blat. Jeden z mężczyzn skupił się na nim, reszta doskoczyła do nas. Ja byłam więziona wraz z Chloe, Evie, Nathanowi, Alowi i Chrisowi przypadał jeden Śmierciożerca na głowę. Z różdżką ponownie na szyi, spowitej grubą warstwą gęsiej skórki, obserwowałam poczynania Scorpiusa.
Zanim polujący na niego facet zdążył do niego doskoczyć, Zabini i mój kuzyn, jakby uzgodnili to jakimś tajemniczym gestem, zamachnęli się jedną nogą do tyłu, sprawiając niewyobrażalny ból trzymającym ich Śmierciożercom w miejscu, w którym nie chciał by go poczuć żaden mężczyzna.
Ich ręce opadły w poddańczym geście, jakby sparzyli się w sytuacji, w której się tego zupełnie nie spodziewali. Tak jakby sięgnęli po zachęcająco wyglądającą bułeczkę, a zamiast słodyczy, poczuli jedynie palący ból. Ich różdżki potoczyły się po ziemi, stając się własnością chłopaków.
Nastolatkowie pobiegli w stronę mężczyzny, który polował na Scorpiusa, po drodze uchylając się nad wymierzonymi w nich zaklęciami, odpychając bardzo mocnymi uderzeniami młodziaków, aspirujących na kryminalistów., Nathan rozbroił Śmierciożercę, a Al jednym sprawnym ruchem zamknął go w żelaznym uścisku, owijając ręce wokół jego szyi i ramion. Mimo to mężczyzna kręcił się w taki sposób, że ciężko by było w niego wycelować różdżką.
Zabini pomknął walczyć zresztą.
Widziałam zaklęcia śmigające po dużym, białym pomieszczeniu; niczym kolorowe błyskawice, przecinały bezbarwne powietrze.
Scorpius wyskoczył zza blatu i mocnym kopnięciem zdzielił faceta, którego pilnował Al, sprawiając że wróg stracił przytomność. Blondyn popchnął przyjaciela w stronę wyjścia, schylając się przed latającymi pociskami. Wyjście zagrodzili im mężczyźni, którzy trzymali w ramionach nas, swoją najsilniejszą broń.
Kątem oka zauważyłam, że Albus, Nathan i Chris sprzeczają się o coś gorączkowo, a następnie wyciągają przed siebie różdżki. Odliczają. Z magicznych patyków poleciały smugi zaklęć prosto w naszą stronę. Chciałam wrzasnąć, ale zanim jakikolwiek dźwięk wydobył się z moich ust, czar, który mknął do celu, będącym mną, okazał się być rzucony z wyjątkową precyzją; trafił w szyję mężczyzny, który był ode mnie wyższy. Upadł z hukiem na ziemię, jak się przekonałam, obok swoich kumpli. Poczułam się jakby macki, które do mnie przylegały ktoś odciął i uwolnił mnie z uczucia obrzydzenia, przerażenia i braku wolności.
Czułam jak moje serce wybija przyśpieszoną wersję swojego tradycyjnego hymnu, jakby chciało mi przypomnieć, że wciąż żyję. Głowa mnie bolała, przymknęłam oczy; nie potrafiłam myśleć jasno o tym wszystkim co mnie otaczało.
Zanim zdążyłam choćby pomyśleć o stawieniu czoła bitwie, tak jak zapewne właśnie to robiła reszta, poczułam jak ktoś mocno ciągnie mnie za rękaw. Ostatnią rzeczą, którą pamiętam zanim przekroczyłam próg ku wolności, jest widok, który nieodmiennie mrozi mi krew w żyłach.
Długowłosa dziewczyna o ciemnych oczach, z których lały się kłócące się z jej urodą łzy, siedziała na piętach. Próbując czytać z mowy ciała, można by wywnioskować, że nie było w niej już nic z osoby, którą była wcześniej, Nawet wyćwiczonej gestykulacji i sposobu w jaki jej ciało wyginało się przy każdym czynie. Jedynie cieniutka skorupka, która wyglądała tak niewinnie, że mogłaby pęknąć pod kolejnym dotykiem, nawet tak delikatnym jak muśnięcie piórkiem, częścią miękkiej poduszki, proszącej zmęczonego życiem człowieka, by ułożył na niej swoją głowę i przywitał krainę snów. By ulokował na niej choć na chwile swoją zadziwiającą świątynie, pełną migoczących jak neony wspomnień, sfatygowaną od daru pamięci i czucia, ograniczoną słabymi, nieodpornymi murami.I to tajemnicze miejsce, które wszyscy kojarzą z Morfeuszem, zdawało się być bestią, która czaiła się za nią jak cień- była nieodłączną częścią jej samej.
Wyglądała jak część witrażu, jak jedna, odległa, zapomniana i stracona postać, z której smutnego oblicza jakby zalanego rzewnym deszczem, nie można było wyczytać ni nadziei ni nawet nikłej egzystencji szczęścia, jedynie przesłanie dla ludzi, którzy potrafią prawdziwie patrzeć i słuchać. Nieskończone i wieczne. Na jej ramieniu widniała rana od poparzenia, przywodząca mi na myśl poczucie winy, jakby to uczucie naprawdę mi się należało. Cygaro na posadzce obok niej wciąż się zażyło, nie chcąc dać spokoju umysłu, torturowanej nim wcześniej dziewczynie.
Różdżka Śmierciożercy, otoczonego przez paru innych dotykała jej wystających, chudych obojczyków. Reszta przytomnych sług Toby'ego, który nawet nie pojawił się wśród tego całego zamieszania, mknęło z prędkością światła w naszą stronę.
Niespodziewanie drzwi zasłoniły nam widok z nagłym, głośnym trzaskiem, któremu zawtórował krzyk. Cholernie nie chciałam go słyszeć.
Albus

Powietrze uleciało z moich płuc i dopiero wtedy zorientowałem się, że je wstrzymywałem. Podbiegłem za róg, gdzie kazaliśmy z chłopakami ukryć się Evie i Chloe. Automatycznie, jakbym nawet nie panował nad swoim ciałem wziąłem w ramiona niziutką blondynkę, mocno opierającą się o ścianę. Przez chwilę nie odwzajemniała mojej pieszczoty, jedynie siedziała z rękoma opuszczonymi jak kukiełka. Po jakimś czasie, bardzo powolnym ruchem położyła dłonie na moich plecach w miejscach, w których wystawały łopatki. Zrobiło mi się cieplej na duszy, a gwar bitwy prawie już nie szumiał w moich uszach. Spojrzałem się na nią. Zawsze cichą, ale będącą prawdziwą , stałą podporą. Przypomniałem sobie jak płakałem, nie mogąc powstrzymać uczucia beznadziei, które zawsze było mi obce. Aż nagle uderzyło niespodziewanie i nie mogłem się na nie przygotować. Na wszystko potrzebowałem czasu. Na zrozumienie o czym Scorpius mówił na lekcjach eliksirów; chociaż wszyscy mówili o mojej nieprzeciętnej inteligencji, ja musiałem wszystko robić krok po kroku, w ustalonym porządku, a to sprawiało, że nie potrafiłem wierzyć im w te słowa. To nie znaczyło, że czułem się gorszy. Byłem wdzięczny losowi, że moje dziwaczne taktyki doprowadzały mnie tam gdzie chciałem, byłem człowiekiem na poziomie, a moi przyjaciele nie byli pierwszymi lepszymi nastolatkami. Ale czy inteligencja kosztuje aż tyle wysiłku? Czy nie jest to cecha wrodzona? Zawsze borykałem się z tymi pytaniami, a że nie mogłem znaleźć na nie odpowiedzi tylko utwierdzałem się w fakcie, że to słowo, jeśli w ogóle coś znaczy, to nie odnosi się do mnie.
Potrzebowałem czasu na podjęcie decyzji, które były maskowane moimi również planowanymi żartami. I na poczucie właśnie do niej tego nieziemskiego uczucia. Myślę, że bym ją pocałował i całował bym ją aż straciłbym czucie w ustach czy potrzebował powietrza, ale za nami zjawił się Malfoy, Zabini oraz moja kuzynka, Rosie. Uśmiechnąłem się szczerze na ich widok, chociaż mój umysł szeptał po cichu tylko jedno nazwisko, które mogło mnie wybawić od wszystkiego co przeżyliśmy w tych ciemnych lochach i wszystkiego co było jeszcze przed nami, już nie więźniami, ale uciekinierami.
Nie byliśmy bezpieczni. I wtedy zadawałem sobie pytanie; czy kiedykolwiek tacy byliśmy? Zło czaiło się po cichu jak niewinny komar, a gdy ugryzło pozostawiało po sobie niedający spokoju ślad. Niestety obawiałem się, że naszych blizn nie będzie się dało tak łatwo wyleczyć.
-Wstawajcie, musimy się wynosić zanim odkryją jak się otwiera drzwi- mruknął Scorpius jakoś nieswojo, ale wcale mu się nie dziwiłem.
Zabini podrapał się po głowie i podniósł drugą rękę do góry, w której trzymał jakiś ciemny materiał:
-To chyba niemożliwe. Ona, Laura, użyła tego. Nie wiem jak to zadziałało, ale...
Zauważyłem jak błękity w oczach mojej dziewczyny zmieniają się szybko jak w kalejdoskopie, gdy do jej mózgu dopłynęły słowa reaktywujące jej iście detektywistyczny umysł. Wierzyłem w jej zdolności i chciałem z podziwem wsłuchiwać się w to co udało jej się połączyć w całość bez iskier przepalenia, ale nie mieliśmy czasu na rozważania.
Toby czaił się gdzieś w budynku, a to, że nie zareagował powinno przyprawiać nas o większe przerażenie niż gdybyśmy rzeczywiście stawili mu czoła.
Podałem ręce siedzącym dziewczynom, by dźwignąć je na nogi i zaczęliśmy oddalać się od tego strasznego miejsca. Trawa pod naszymi stopami była wymarła, zimno tworzyło obłoczki pary przy każdym naszym oddechu. Gdy sięgnąłem po rękę Chloe, kiedy uznaliśmy, że odeszliśmy wystarczająco daleko, by móc się aportować, była zdrętwiała z zimna.
-Macie jakikolwiek pomysł?- spytałem- Gdzie możemy pójść? Czego się po nas nie spodziewają?
Zobaczyłem zamyśloną minę Evie i wiedziałem, że w jej głowie już widniał zarys takiego miejsca.
Bez słowa wyciągnęła jedno ramię w stronę Nathana a drugie w stronę Scorpiusa, a oni spletli swe ręce z innymi. Zdążyłem się rozejrzeć, poczuć jak chłodny wiatr przewiewa moją cienką, podartą koszulę, jak unosi jasne kosmyki włosów Chloe, zasłaniając mi widok na ponure niebo spowite równie ponurymi granatowymi chmurami, zawieszonymi nad naszymi głowami jakby na sznurkach. Potem wszystko się rozmazało, poczułem mocne szarpnięcie i zawirowanie, jak gdyby obłoki tworzące nad naszymi głowami malowniczą kopułę, zmieniły się w ogromną trąbę powietrzną, zbierającą nas po drodze.
Po dłuższej chwili czarna barwa zniknęła sprzed moich oczu, zmieniając się w orgię kolorów; zieleń traw, brąz jesiennych liści, żółć padającego blasku słońca, wielobarwność owoców i hodowlanych kwiatów. Szliśmy alejką, po chodniku z jasnego marmuru, otoczonego z obu stron ogromnymi, pachnącymi niebiańsko ogrodami. Łodygi drzew wystawały przez żelazne ogrodzenia, przysłaniając żarzący się promyczek, wystający znad chmur do złudzenia przypominających gęstą mgłę. Szliśmy w milczeniu; do moich zmysłów dopływało mnóstwo różnych woni, od tych naturalnych po te codzienne, jakie lepiej znałem; ulicy, naszych ciał, gotowanych posiłków.... Ciepło rozchodziło się po mojej skórze nie tylko z powodu wyższej temperatury.
Evie skręciła w wąską uliczkę okrytą płaszczem cienia i nie wahając się nawet przez chwilę weszła na jedną z bram, umieszczonych w grubym, ceglanym murze. Kiedy jej stopy dotknęły ziemi po drugiej stronie, wszyscy spojrzeliśmy po sobie. Usłyszałem cichy pomruk Nathana, ' To kobieta jest szalona', i uśmiechnąłem się kącikiem ust, nie mogąc się powstrzymać od tego głupiego uczucia radości, że udało nam się chociaż trochę uciec od tego wszystkiego co nas martwiło. Odczytałem z tabliczki na bramie, że to miejsce zwie się pensjonatem 'Euforia' Jednym dużym krokiem pokonałem dzielącą mnie od wejścia przestrzeń, chcąc jak najszybciej zaznać pełni tego uczucia jakie miało oferować to miejsce. Kiedy Chloe się wspięła, pomogłem jej zejść, łapiąc ją delikatnie pod ramiona. Kiedy ją postawiłem, trochę niezdarnie na mnie wpadła. Odpychając się ręką od mojego torsu, szepnęła niewinnym, uprzejmym tonem:
-Miło, że mam u ciebie takie przywileje. Prawie jakbyś się mną opiekował.
Chciałbym, żeby to wychodziło- pomyślałem.
A ona poszła za resztą, przekraczając łuk, jaki tworzyły drzewa nad majaczącym na horyzoncie białym, średniej wielkości, eleganckim budynkiem.
Przy samym domu rosło mnóstwo krzewów; starannie przystrzyżonych, zasadzonych według czyjejś wewnętrznej wizji.
Do rzeczywistości przywrócił mnie damski głos, ale chyba nie tylko ja odleciałem gdzieś daleko w tym diametralnie innym otoczeniu niż to, które towarzyszyło nam przez ostatnie dni. Myśleliśmy, że już nigdy nie będzie nam dane cieszyć się czymś takim.
-Przyjeżdżam tu z mamą na wakacje, od czasu do czasu. Jest tu bardzo spokojnie, wziąwszy pod uwagę tą całą nazwę- powiedziała Nott, zaglądając przez okno.- Właściciele, mugole, bywają tu jedynie w sezonie, ale Alohomora powinna zadziałać. Chyba nie boją się, że w tym rejonie ktoś ich okradnie. Nathanie, masz różdżkę, prawda?
Chłopak zaszedł ją od tyłu, otaczając ją ciałem i podał jej przedmiot, o który prosiła. Brunetka spiorunowała go wzrokiem i niby niedbale odpowiedziała na jego gest:
-Nie musisz tak nade mną stać. Umiem wykonać takie proste zaklęcie, bez niczyjej pomocy.- i po chwili dodała z krzywym uśmieszkiem- I wiele innych mniej przyjemnych także.
Kiedy rzuciła czar i uchyliła przed nami drzwi do schludnego, przytulnego holu z wieszaczkami na ubrania, jasnymi szafkami przy ścianach pokrytych panelami, prostopadłymi do wyłożonej wykładziną podłogi, dałbym głowę, że się sprzeczali.
-Nie musisz być taka kąśliwa.
-Nie muszę? Przebacz, ale dopiero co ledwo uszliśmy z życiem z tej cholernej jatki, a tobie w głowie tylko jedno.
-Mogłabyś okazać mi trochę wdzięczności. Uratowałem cię ty... pępku świata. I wszystko kręci się wokół ciebie po orbicie, tu w mojej głowie. Vee...
-Nie teraz, na razie w mojej głowie jest za dużo rzeczy. Muszę odpocząć, ledwo funkcjonuje. Myślisz, że możesz przymknąć na to oko, Zabini?- powiedziała już trochę cieplej, ocierając się o niego ramieniem, jak zauważyłem w lustrze wiszącym w malutkim prywatnym salonie.
-Nad tym już da się pomyśleć...
Jestem pewien, że bardzo szybko i niemal niezauważalnie przewróciła oczami.

Białe powycinane w piękne wzory firanki unosiły się lekko przez siłę wiatru, gdy otworzyliśmy okno w salonie. Wszyscy zdawaliśmy się mieć urazę do całkowicie zamkniętych pomieszczeń. Siedziałem na malutkiej kanapie, tuląc do siebie Chloe, leżącą pod kocem na moich kolanach. W swoich rękach trzymała talerz z jesiennymi owocami, po które sięgałem raz po raz, plamiąc sokiem już i tak brudną koszulę. Miałem cichą nadzieję, że w tym obcym domu znajdą się dla nas wszystkich jakieś ubrania. Evie, która zdążyła już się najeść, ogłosiła, że idzie wziąć prysznic. Oczy Nathana, jakby rozpaliły się nowym blaskiem, ale po chwili zgasły, gdy powolnym krokiem wymaszerowała z pokoju. Chris siedział samotnie na pufie, wciąż nic nie jadł, mimo naszych usilnych namów. Jedynie opierał się o szafę z naczyniami, a jego myśli zdawały się dryfować po zupełnie innych falach niż nasze. Zabini majstrował coś przy starym, maleńkim radiu, które szumiało nieprzyjemnie, przy każdym poruszeniu którąś gałką czy antenką.
Siarczyste przekleństwa wypływały z jego ust w niewiarygodnej prędkości aż do momentu, kiedy z radia wybrzmiały pierwsze nuty, kiedy do naszych uszu dopłynęło powolne brzmienie gitar, jakby chciało zatopić nas sennością. Mój przyjaciel położył się na podłodze i uśmiechnął błogo zadowolony z siebie.

'Her mind is Tiffany-twisted
She got the Mercedes bends
She got a lot of pretty, pretty boys she calls friends...'

Wbrew zamierzeniu wersy utworu zdawały się przenikać nasze myśli, zmazując uśmiechy z naszych twarzy. Przypominały nam o osobie, której nie było z nami, a śladem po jej stracie był Craven, na którego twarz wypłynęły natychmiast czerwone rumieńce, jak ogień podpalający jego wspomnienia i pobudzający je do życia.
-Wyłącz to- powiedział Chris nieprzyjemnym tonem- Słyszysz? Zabini, wyłącz to.
Wspomniany chłopak jako jedyny zdawał się nie rozumieć o co mu chodzi, zdawał się nie znajdywać połączenia między sztuką a rzeczywistością, między rozrywką a smutkiem.
Zmarszczył brwi i odpowiedział:
-Nie, dopiero co naprawiłem tego grata...Próbuję przywrócić życie temu smutnemu towarzystwu, a ty...
Aksamitny głos piosenkarza przeszkodził mu w mowie obronnej, podsycając ogień powoli tlący się między ich dwójką:

''And she said "We are all just prisoners here of our own device''

Puchon zerwał się z miejsca, po drodze przewracając pufę i dopadł do radia, roztrzaskując je o podłogę. Głos się załamał, muzyka ucichła, przez chwilę było słychać cichy szum, dopóki Craven nie nadepnął urządzenia swoją nogą. Zabini podniósł się szybkim ruchem i złapał go za koszulkę.


-Może byś tak ochłonął, kolego?- powiedział, patrząc mu zajadle w oczy.
Nie wiedziałem jakim cudem mógł nie widzieć właściwego problemu z jakim borykał się chłopak. Chciałem jakoś zareagować, ale Evie, która właśnie weszła do pokoju w czystych o parę rozmiarów za dużych ubraniach i o czystych włosach, okazała się być szybsza.
- Ty jesteś ułomny Nathan, czy jak? Puść go- posłała ciemnoskóremu chłopakowi przeciągłe spojrzenie, a jak to nie zadziałało spokojnie zwróciła się do jego przeciwnika- Chodź, Chris, porozmawiamy.
Przez chwilę obserwowaliśmy jak niezdecydowanie miesza na twarzy chłopaka. W końcu skinął głową, zaciskając usta i wyszedł za Ślizgonką. Drzwi trzasnęły, a ja miałem nadzieję, że nie był to zamierzony efekt.