niedziela, 19 czerwca 2016

Rozdział 29


Część druga
Czas: teraźniejszość 

Chris

Stoję na jej klatce, a moje ciało drży. W kieszeni mam pierścionek, którego nie będzie chciała założyć. Drobiazg, którego nie doceni. Miły gest od cichego chłopaka. Kogoś tak beznadziejnie zakochanego jak ona.
Teraz jest on zainteresowany tylko tym, by móc schować się w jej objęciach. Zaznać bezpieczeństwa i zrozumienia. Uciec od chłodu, który wypełnia zimowe dni.
Kiedy o tym myślę, przypominam sobie obłoczki naszych oddechów łączące się w perfekcyjną całość. Jesień, zapach liści i smak goryczy. 
Pensjonat Euforia.

Zanim zdążę zadzwonić do jej mieszkania, drzwi staromodnej windy otwierają się, 
a ona stoi przede mną w ciemnym płaszczu, który sięga stóp.
W rękach ściska pęk kluczy.
-Czyli spotkanie znowu padło na moje mieszkanie?- spogląda z nutką rozbawienia, wpuszczając mnie do środka- Witaj w moich skromnych progach, królewiczu.
Wskazuje mi gestem, żebym się rozgościł. Kusząca propozycja, cudowna obietnica.
Biorę wdech nowego życia....
Czuję przyjemną wolność i błogość, ale wypełnia mnie pustka. Wiem, że czegoś mi brakuje.
Może to być  o n a. 
Opiera się o blat, czyta mnie swoimi czekoladowymi oczami. Widzę w nich niewypowiedziane słowa, mimo iż panuje półmrok. Nie zapaliła światła.
Podchodzi do mnie, cicho, na palcach. Jestem oszołomiony, ziemia kręci się wokół mnie, gdy się całujemy. Upadamy na kanapę. Jej ręce torują sobie drogę wzdłuż moich pleców, przejeżdżają slalomem wokół guzików, rozpinając je.
Jej palce są długie, podobnie jak paznokcie. Czuje jak wbijają się w moją skórę.
Moje ręce lądują pod jej czerwonym sweterkiem, bo zamierzam go zdjąć.
Gdy sobie przypominam.
-Evie. Evie, chciałbym najpierw, dowiedzieć się czegoś bardzo ważnego. Naprawdę...wiele, wiele to dla mnie znaczy.-próbuję złapać oddech.
Widzę wyraz konsternacji na jej twarzy.
Niezadowolenie.
Potrafię zauważyć to po raz pierwszy.
Przygryza usta, jej policzki są zaróżowione, ucieka wzrokiem.
Chcę bym zamilkł. Nic nie mówił.
Nie pragnie mnie. Chce tylko zapomnieć Nathana.
A ja? Patrzę na nią i widzę Laurę. Macmillan, która dawała miłość, której nie czuła.
 W zamian dostawała tę samą iluzję. Jak narkotyk, kilka sekund bliskości zamraczało zmysły, a nawet rozum. Można było zapomnieć, że czegoś brakuje.
Nie pamiętało się nikogo sprzed obecnego momentu. Świat na chwilę rozkwitał na nowo, a zapach lata unoszący się w powietrzu był trucizną idealną.

Muszę  to zrobić. By odzyskać zgubiony los na loterii. By podpisać bezbłędny sprawdzian, na którym brakuje mojego nazwiska. By zetrzeć nasz grzech jak łzy z policzków. By przetrzeć oczy, jakbym wyszedł ze snu o alternatywnej rzeczywistości.
Zanim uklęknę wyjmuje malutkie pudełeczko, które sam zrobiłem z drewna. Polakierowałem je, obwiązałem dodatkową wstążeczką. Teraz, gdy na to patrzę, muszę powstrzymywać się od śmiechu.

Otwieram  przed nią skorupę swojego serca. W środku jest drobny pierścionek ze srebra z malutkim zielonym oczkiem. Zdaje się mrugać do mnie jak do starego przyjaciela.
Patrzę na jej rozpalone policzki i rozczochrane włosy. Spoczywa na mnie spojrzenie zranionego zwierzęcia.
-Evie Nott, dziewczyno z oczami, w których płonie ogień, czy wyjdziesz za mnie?
Nastaje cisza. Jedna z tych teatralnych, które następują przed wielkimi wydarzeniami.
To ten czas.
Wstaję i chowam pudełeczko z marzeniem, które uschło. Gdy odchodzę,
na moich ustach błąka się uśmiech.
Jeszcze raz odwracam  się, by pochwycić w pamięci parę oczu, w które nie będę się więcej wpatrywał. Nie będę.
-Powodzenia.

Rose

Na zewnątrz pada śnieg, ale my właśnie weszliśmy do pomieszczenia. Malfoy strzepuje biały puch ze swoich jasnych włosów. Jego śmiech jest pełen życia, jakby wypił płynne szczęście. Jest poddenerwowany. Potwierdza to lekkim popchnięciem mnie w stronę salonu. Przysięgłabym, że jego ręce drżą.

W drzwiach stoi kobieta o nieobecnym uśmiechu; wie, że może  zdobyć nim każdego. Jej mąż patrzy na nią jak na skarb, którego nigdy nie będzie posiadał. Mimo to, ciemnowłosa piękność nigdy się od niego nie odwróci.
Podchodzi do mnie i tuli jak córkę; jej uścisk jest ciepły, podobnie jak zadbane dłonie ozdobione srebrnymi pierścieniami.
Mężczyzna o włosach jak śnieg za oknami, spogląda na nas  rozbawionym wzrokiem. Probuje to zatuszować, gdy podchodzi, by uścisnąć mi dłoń. Sięga po cygaro i proponuje nam to samo..
Patrzę na Scorpiusa, a on na mnie. Głucha willa rozbrzmiewa czystym rozbawieniem.. Chłopak łapię mnie za rękę i siadamy przy stole.

Wszystko na co patrzę, jest drogie, sterylne i zimne. Ale w oczach ludzi, którzy przede mną siedzą nie widzę chłodu. 

Dystans.
Dzieli nas mur zbudowany z dawnych uprzedzeń, nigdy niezagajonych ran. Pomieszczenie przesiąka zapach niepewności, tego co możemy odkryć, zrywając zakurzona zasłonę szarości. Ukrywa to, jacy jesteśmy na prawdę. Ale jak długo potrafimy udawać? Wstrzymujemy oddechy. Wycieramy spocone dłonie  o przyciasne ubrania, jakbyśmy czekali na wynik sztuczki iluzjonisty. Jakby magia nie istniała, jakby cuda się nie zdarzały. 
Próbujemy  złapać za ogon rozwiazanie tajemnicy, nie wiedząc, że odpowiedzi siedzą w nas samych.  Uśpione czekają na przebudzenie. To my tworzymy najpiękniejsza magię; płynie w naszych żyłach. Potrafimy się nią podzielić z innymi, choć często o tym zapominamy.

Patrzę na sztućce, gdy Astoria Malfoy przynosi wykwintne danie. Śmieję się pod nosem. Wymyślne wzory na sztućcach, a na każdym z nich odmienne.
A każdy widelec, każda łyżeczka? Wszystko do czego innego..
Czuję ciepły oddech na moim uchu:
-Nie martw się, Rosie. Nigdy nie zapamiętałem, które służą do jakiego dania..
Ledwo oddycham, ale śmieje się. Dźwięk, który wydobywa się z mojego gardła jest czysty. Wymyślny  arystokrata zaprosił mnie w swoje wyrafinowane progi. 
-A wiec ojcze..-odzywa się Scorpius- opowiesz nam jak to się stało, ze znaleźliście się
 w odpowiednim miejscu i czasie, by pomoc nam ujść z życiem?
W jego głosie miesza się ciekawość z delikatną nieśmiałością. Wiem, że jest bardzo zżyty 
z ojcem, który w dzieciństwie opowiadał mu historie ze swojej przeszłości.  
Patrzy na niego w sposób, w jaki mały chłopiec spogląda na swojego bohatera. Nigdy nie potrafiłam się nadziwić, że te gorzkie historie, upiorne przestrogi kołysały go do snu. Zastanawiam się, czy jak każdy chłopiec szukał ukrytego skarbu i co czuł, gdy okazał się zatruty. Ile kosztowała go ta wiedza?
 Prędzej czy pózniej poznałby prawdę. Ludzkie spojrzenia nigdy nie kłamią, ostre języki lubią być strzępione. Myślę o tym, o czym dowiedziałam się od własnej mamy już jako starsza dziewczynka. Patrzę na stół przy którym siedzę. 
 Wyobrażam sobie  czerwoną krew malującą mozaikę przy stole, ogromnego węża Voldemorta i cichy oddech Śmierciożerców. Ten dom jest  pełen duchów. Czuję ucisk
 w żołądku na myśl o cierpieniu, które skrywały, skrywają i już na zawsze bedą skrywać te ściany .Draco Malfoy po wszystkich przeżyciach, których doświadczył gdy był nastolatkiem, zrehabilitował się dużo skuteczniej niż inni. Udało mu się przywrócić swojej osobie dobre imię. Nie do końca jestem w stanie zrozumieć, jak tego dokonał. Mimo ze jest szychą
 w Ministerstwie, zawsze widziałam w nim wrażliwość, którą musiał odziedziczyć po nim jego syn.Mimo ze noże, którymi życie w nich rzuca tną ostro, a rany wciąż  dają o sobie znać.
Może nie różnią się ode mnie.

Jego ojciec spuszcza wzrok, przeciera oczy i zaczyna cichym, niepewnym głosem niepodobnym do polityka.
-Chcieli nas zwerbować. Przyszli tutaj. Zjawili się w takich samych czarnych chmurach jak dawniej. Byli tez inni. Młodzi. Nie wiem co we mnie wstąpiło...
Widzę nutę zaniepokojenia w oczach Scorpiusa. Zalażek strachu.
Łapię go za rękę, jest mokra. Dopiero wtedy zdaje sobie sprawę, ze kipi gniewem. Widział to już na ekranie telewizora, teraz musi przeżywać wszystko od nowa. 
Mimo to, zauważam w nim determinacje, by poznać prawdę.
-Nie wiedziałem, ze potrafię. Nie zdawałem sobie sprawy, ze mogę wyczarować tak silne pole ochronne. Synu, kiedy dowiedziałem się o twoim zaginieciu, nie mogłem spać, jeść...Astoria wciąż wysiadywały w twoim pokoju, a ja próbowałem robić wszystko, by ja chronić. Jednocześnie chciałem cię odnaleźć...Ściągnąłem Pottera z misji. Wszyscy inni mieli skrupuły.

Przełykam ślinę, słysząc te słowa. Jestem pewna, że moja mama próbowała szukać mnie na własne rękę, ale wiem, że nigdy nie poprosiłaby o pomoc. Z wiekiem staje  się coraz bardziej honorowa. Czuję gorzki smak zawodu w swoich ustach. Zamykam oczy, czując jak zbiera się w nich ocean łez. Przypominam sobie jednak jak walczyła z własnym mężem, bym była bezpieczna. Jak bała się o mnie, gdy Al kierował trującymi pnączami. Jej włosy rozwiane na wietrze, wypieki i stary obraz mamy odprowadzającej mnie na pociąg do Hogwartu. Łzy w jej oczach.
Robiła co mogła, co uznawała za słuszne;. dzięki niej wciąż tu siedzę.
-Jak dołączyliście do zakonu?-pytam, zanim się orientuję..
-Szukali was od dłuższego czasu. Używali zaklęcia namierzania, co nie było łatwe, gdy otoczyliście się wszystkimi możliwymi zaklęciami ochronnymi. Nie zrozumcie mnie złe, dobrze zrobiliście.
Uśmiechnęłam się onieśmielona intensywnością spojrzenia byłego Ślizgona.
-Jestem pracownikiem Ministerstwa, nie było mnie tam w tym czasie. Ci, którzy zorientowali się co się dzieje i poinformowali Zakon,  wysłali mi przyspieszona magiczna wiadomość, bardzo krótką informację o tym, co się  stało, pierwszym miejscem o którym pomyślałem,
była siedziba Feniksa. To dziwne, ale miałem przeczucie, że bitwa przeniesie się z tak zamkniętej przestrzeni jak Ministerstwo..Poza tym... Rose, nie pomyślałaś o tym miejscu bez powodu.
Patrzę się na mężczyznę, który jest większą tajemnica niż Toby Puckey. Jego zagadki chciałabym rozwiązać, a chłopak mojej siostry mroził krew w moich żyłach. .
 O czym mówi? Co ma na myśli?
-Nie pamiętasz tego, ale byłaś tam jako dziecko. Myśleliśmy, że może nastąpić moment, kiedy historia zatoczy koło. Byłaś w siedzibie Zakonu jedynie dlatego, że twoi rodzice nie chcieli zostawić cię samej w domu. Po naradzie wpadliśmy na pewien pomysł. Postanowiliśmy wczepić do twojego umysłu to miejsce; było zbyt tajne byś mogła gościć 
w nim dość często by je zapamietać. W tym mogła pomoc nam tylko magia.
-Czy wy.. wyostrzyliście to wspomnienie?-spytałam, niewiele rozumiejąc.
-Jesteś bystra. Ale to nie było takie proste. Użyliśmy zaklęcia. Starego zaklęcia.
Nie czarnej magii, ale bardzo, bardzo archaicznego czaru.
Robię wielkie oczy. Zostałam poddana eksperymentowi, nosiłam go w sobie przez całe dzieciństwo.
Patrzę się na Scorpiusa. Jego usta układają się w jakieś słowo, a jego ojciec kiwa głową
 z uznaniem.
Wzrok Astorii spoczywa na mojej rozpalonej twarzy.
-Pozwolisz na górę, Rose? Z przyjemnością pokażę ci dom.

Idę za elegancka kobietą po schodach ze starego drewna. Skrzypią groźby w moja stronę. 
Z każdej strony patrzą na mnie postacie z ruchomych obrazów, pochrząkując, krztusząc się
 i mrucząc z zainteresowaniem.
Astoria otwiera drzwi do jakiegoś pokoju i widzę drzewo genealogiczne Malfoyów.
Słyszę szept.
-Twój wuj, albo może i ojciec, opowiadali ci pewnie coś o tym, że podobizny niektórych członków rodziny zostały wypalone. Naprawiliśmy ten błąd. Widzisz tutaj?
Jestem przekonana, że łobuzerski uśmiech mężczyzny spoglądającego na mnie z muru nie jest mi obcy.
-To Syriusz Black, który uciekł do dziadka Albusa. A tu- wskazuje  jakąś kobietę o dobrotliwym uśmiechu- to Andromeda Tonks.
-Ted jest jej wnuczkiem?- pytam, a ona kiwa głową z zachwytem, że udało jej się mnie zaciekawić.
Czuję jak zbiera mi się łezka w kąciku oka, gdy patrzę na kolejny artefakt tego domu uśpionych wspomnień.

Pani Malfoy popycha mnie w stronę kolejnego pokoju.
To sypialnia. Ściany mają kolor przytłumionego granatu, podłoga jest z ciemnego drewna. Łóżko zostało idealnie posłane i wydaje się nieziemsko wygodne. 
Najbardziej jednak przykuwają wzrok regały pełne książek w skórzanej oprawie, kociołki
 i probówki rożnej wielkości, a także liczne fotografie poprzylepiane do ściany. 
Podchodzę bliżej i siadam  na pościeli. Miałam racje, łóżko jest cudowne.
Na większości zdjeć widziałam Scora i Ala, Evie, a nawet rozbawionego Nathana.
Uśmiecham się smutno, gdy widzę zdjęcie mojego kuzyna i Malfoya, którzy wygłupiają się. Mogą być na swoim piątym roku w Hogwarcie. Chowam się w tle,spoglądając na nich z pobłażaniem.Nie pamiętam, kiedy je zrobili.
W spojrzeniu młodej Rose miesza się kpina i jakieś niezbadane uczucie.
Jak wiele się zmieniło..
-Musze poprosić Scopiusa by przylepił tu kilka twoich fotografii..Wiesz, on bardzo lubi je robić.
Uśmiecham się. Wizja Malfoya z aparatem była tak rozkoszna, że nie mogłam się powstrzymać. Czemu nigdy mi o tym nie powiedział? Cóż,nie mieliśmy zbyt wiele czasu na pogaduszki o naszych zainteresowaniach. Ratowanie świata i te sprawy.
Astoria bierze z półkiinstrument, którego wcześniej nie zauważyłam i siada z nim na wiklinowym fotelu. Zaczyna grać melodię wypełnioną po brzegi smutkiem i radością.
Ukulele.

Przełykam ślinę jakbym mogła połknąć swoje zdenerwowanie.
- Scorpius mówił mi o tym, ze nauczyła go pani grać...Nie słyszałam, co prawda jak to robi, 
ale jeżeli tak jak na gitarze...
Cofam się pamięcią do pełnego goryczy i miłości wieczoru spędzonego w mieście na klifach. Jedliśmy gofry, jeździliśmy na karuzeli, a Malfoy grał mi miłosne serenady.
Chichoczę.
Byliśmy takimi dziećmi!
Astroria kładzie dłoń na mojej i jej ciepło znów ogrzewa sopelki lodu.
Patrzy na mnie jak na córkę.
-Mów mi Astorio...chyba, że wolisz mamo. Wiem, ze to nie pierwsze lepsze zauroczenie..on tak się nie zakochuje. Podejrzewam, że ty tez nie.
 Kryję swój strach pod pozorem radości,jak zmęczenie pod makijażom.
Nie chcę zawieść tej kobiety, ale nie mam pojęcia jak Malfoy miałby współgrać z Weasley przez resztę życia.
-Rose, gdybyś kiedykolwiek zadawała sobie pytanie, co ty tu właściwie robisz...nie mam tu na myśli tyko naszego domu, ale twojego życia i podejmowanych przez ciebie decyzji...pamiętaj, ze możesz wygrać dla siebie dowolne zakończenie. Musisz tylko pociągnąć za właściwe struny.
Musnęłam jedną ze strun instrumentu,, krążąc myślami wokół własnych pragnień.
-Każdy ma własne ukulele.
Moje serce zrywa się do lotu. Uskrzydlają je słowa, które udało mi się ocalić ze skrawków pokruszonych wspomnień:
Scorpius powiedział mi kiedyś, że ,,jego matka lubi to, co wszyscy odtrącają” 
Cokolwiek miał na myśli; czy na prawdę były to ukulele, miłość do byłego Śmierciożercy Dracona Malfoya,a nawet mój związek z jej synem...
Czuję to, co wypowiadają jej usta, gdy powoli wracam z głębin własnych myśli do prostego piękna rzeczywistości.
-Pasujesz tutaj, Rose. I widziałam jak patrzysz się na ten stół. Spokojnie, to jeden z mebli, które wymieniliśmy.

Laura

Demi Lovato-Stone cold

Brudne okna zaparowały od zimna. Moje palce wędrują ku nim, malując mapę myśli, które nawiedzają sny i zamieniają je w koszmary. Jeśli miałabym z nią gdzieś trafić, byłoby to jedynie to miejsce.
Cztery gole ściany, łóżko i niedojedzony posiłek na szafce nocnej.
Powiedzieli mi, że jestem całkowicie normalna. Jasne.
Wiem, że szpital Munga byłby lepszym miejscem dla kogoś takiego jak ja, ale czary nie mogą naprawić wszystkich problemów; nie istnieje tak uniwersalne antidotum.
A jedyny kłopot, z którym być może mogę coś zrobić, siedzi w mojej głowie.
Godzinami wpatruje się w żarówkę, która dawno przestała świecić. Chyba powinnam o tym komuś powiedzieć, ale podoba mi się to, że nie działa. Przypomina mi cele, w której siedzieliśmy w pułapce Puckeya.
Teraz go nie ma, najzwyczajniej go nie ma.
W jakim pokręconym świecie ja żyje?
To była sekunda; krócej niż zajmowało mi mrugnięcie, doktóregoś z chłopców w szkole. Czy to wszystko jest naprawdę takie kruche?
Wstaje, by spojrzeć w lustro i spotykam echo dziewczyny, którą znałam.
Pamięcią wciąż wracam do klifu, do miejsca w którym zmieniło się moje życie.
W którym moje życie rozpoczęło się na nowo.
Zaciskam palce na umywalce. Nie potrafię wymazać głosu czarownicy zapewniającej, że wszystko jeszcze raz odmieni się, gdy odnajdę miłość. Czy nie sugerowała mi, że ją stracę
 i skończę jak ona?

Dziecko rozciąga się na dywanie z sierści zwierzaka i uśmiecha się, niewinne i szczęśliwe.

Swoje dni w szkole spędzałam samotnie, mimo że otrzymałam dużo więcej czasu
w świetle niż większość uczniów. Kiedyś cień, jednak mnie dopadał. Mimo że tajemnicza kobieta zamieniła mnie w idealną machinę, która potrafiła każdego omamić, nie zmieniła jednego. Tego, że sama pragnęłam zostać omamiona, oszukana i rozkochana.

Zdałam sobie sprawę, że byłam w błędzie. To ona oczarowała mnie życiem, które niegdyś nie było mi pisane, sprzedała mi prezent owinięty złotą kokardą, skrywający jedynie ból i spaczenie. Próbowałam zawalać testy umyślnie, gdy zdenerwowałam się na nauczycielkę i miałam dość, postrzegania mnie tak samo jak reszty kujonek. Nie dało się. Kiedy nie przygotowałam się do egzaminu, zerknęłam na siedzącą obok mnie dziewczynę, nie znałam żadnej odpowiedzi z jej testu. Wtedy nauczycielka powiedziała,  że zabrakło papieru. Podyktowała mi inne przykłady.
Zaznaczyłam na chybił trafił.
Otrzymałam wynik.
Był bezbłędny. Tak absurdalne było moje życie.

Innym razem nie potrafiłam zrobić eliksiru i spodziewałam się najgorszej oceny. Pani profesor pomyliła próbki i dostałam cudzą ocenę. Najdziwniejsze było to, że nie znalazł się nikt, kto przyznałby się, że zaszła pomyłka. Poprosiłam ją by nie mówiła, kto jest powiązany z tym problemem, by nikt się nie zniechęcił, nie przestraszył, że zniszczę mu życie, gdy powie, 
że zaszła pomyłka
Nic.
Fiolka pojawiła się znikąd zostawiona przez niewidzialne place przeznaczenia. Tylko ja widziałam ślady jego stóp i ciężki oddech na mojej szyi.

Było tysiące innych sytuacji.
W snach widziałam siebie zamazującą odpowiedzi w nieskończoność, bo za każdym razem pojawiały się znowu.
Tarcie o papier gumką od ołówka.
Budziłam się z niemym krzykiem i widziałam swoje współlokatorki pogrążone we śnie.
Wybranie mnie na prefekta; nawet tego drobnego sukcesu nie mogłam przypisać sobie. Czułam to w kościach.
Zdałam sobie sprawę, że mam do czynienia z magią ciemną jak dno oceanu, w którym tonęły klify niedaleko mojego domu. Jak dno pustki, którą czułam w swoim sercu, patrząc na odbity blask gwiazd z okna dormitorium.

Myślałam o chłopcach, którzy ulegli mojemu urokowi. Byli moi, gdy tylko się nimi zainteresowałam. Jedyny klucz. Pozostawali bezpieczni, póki moje oczy na nich nie spoczęły. Niebo czarne jak atrament każdej nocy przykrywało rozpacz małego, stalowego serca, które skrywałam przed światem.
Plan czarownicy posiadał luki. Można było mnie upokorzyć, podeptać, zaatakować...ale wszystko w czym próbowałam swoich sił, wychodziło mi.
W mojej głowie szumi  rozmowa z Chrisem, ostatnia przed tym jak się pożegnaliśmy.

-A wiec wszystko, czego dotkniesz zamienia się w złoto?
-Jak pierdolony Król Midas, Chris. Może w moim przypadku jest tak też z miłością. Kochasz mnie, bo ja tego pragnę i to wszystko zmienia. Zaczynam rozumieć jak głęboko zapadłam się we własne kłamstwo. Kłamstwo, którym jest moje życie! Chris, ja to ciągnę
 od dzieciństwa!
Smutek malował na jego twarzy jakaś dziwną emocje. Po chwili zrozumiałam,
o czym myślał. O tym, że jest moim przeciwieństwem; nic mu nie wychodziło.
-Skarbie, jak możesz tak sądzić? Uwierz mi, nie chciałbyś wygrywać jak ja.
-Och, tak myślisz? Wiesz, jedynym co mi wyszło było zwalenie cholernego żyrandola,
 a to chyba akt wandalizmu, nie? Przy okazji spaliłem Ministerstwo i powiedzmy, ze dali mi dość wyraźnie do zrozumienia, że wszystko to moja wina.
Ukrył twarz w dłoniach, a ja sięgnęłam ku nim. Chciałam odnaleźć wzrokiem jego spojrzenie, ale kryło się w nim coś obcego.
-Lauro, jestem zmęczony trochę tym, ze nie widzisz wszystkiego, co masz. Myślisz, że mogę dać ci szczęście, gdy wciąż jesteś smutna, będąc ze mną? Coś cię gryzie.
- Ty mi powiedz, co się dzieje, Chris. Ty tez czymś się martwisz i wiem, że masz coś na sumieniu.
-Lauro, czy ty mnie w ogóle potrzebujesz? Sprawiam tylko, ze idziesz w dół. Znasz przepowiednie czarownicy. Nie mogę ci tego robić. A co gorsza, wiem że tego nie chcesz.
-Chyba przywykłam do swojego życia i nie jestem gotowa na zmianę. Nawet jeżeli jest ono okropnym bałaganem.
Wzruszyłam ramionami, jakby to co mówiłam nie miało dla mnie żadnego znaczenia.
-Chyba? Kiedy do ciebie przychodzę i całuje cię, jesteś nieobecna. Prze chwile uśmiech gości na twojej twarzy, ale od razu znika. Może nie wiem... Wcale nie wystarczę. Myślałem, że da się ciebie naprawić. Nie wiem za kogo ja się uważałem. Za jakiegoś Odkupiciela?

Widziałam łzę w jego oku, było w niej odbicie kogoś innego. Dziewczyny, którą skrywał przede mną w gęstym mroku. Dziewczyny, którą postanowił z niego wyciągnąć.
Zawsze miał zbyt miękkie serce.
- Kto to, Chris? Spójrz na mnie..
Jego głos drżał, gdy wypowiedział do mnie ostatnie słowa. Patrzył się w szybę, skulony pod szalikiem, który wybrałam dla niego w mugolskim centrum handlowym.
-Nie muszę i dobrze o tym wiesz. Wiem, że tobie też było trudno;; kłamanie i oszukiwanie podczas wojny, tak jak przez całe swoje życie. Nie potrafię się przebić przez twoją barierę. Może wcale do siebie nie pasujemy? Cała ta gadka z przyciąganiem się przeciwieństw, została wymyślona by wmówić ludziom, że zasługują na więcej...Proszę, to łamie moje serce. Czy mogę cię prosić,żebyś wyszła z restauracji?
Poczułam jak smutek przeszywa mnie jak strzała. Wbijałam paznokcie w dłonie,
 aż zaczęła z nich lecieć krew.
A wiec tak wygląda moja pierwsza porażka.
Może myśli, że wyświadcza mi przysługę, ale myli się.
Gdy jego nie ma, nie ma wygranej, nie ma nagrody.
To nasze rozstanie ściągnie mnie w dół.

Wstałam. Słyszałam szelest mojej luźnej czarnej sukienki, cała skóra zaczynała mnie 
swędzieć, a czerwone plamy zdenerwowania malowały ją jak obraz.
Stukot moich butów na posadzce.
Jego spojrzenie utkwione w płatkach śniegu, które zaczynały spadać z najbardziej   
szarego nieba, jakie kiedykolwiek widziałam.
W powietrzu unosił się zapach mielonej kawy, cynamonu, świątecznych pierników...
a ja nie mogłam oddychać.

Jestem zepsutą maszyną. Jestem ruiną.
Cicho sza.

-Ty tez masz swoje bariery, co nie Craven?
Całym ciężarem ciała przygniotłam drzwi, a te otworzyły się pod naciskiem. Dzwoneczek u drzwi dzwonił markotnie, by przypomnieć mi o samotnej drodze,
która czekała mnie za tymi drzwiami.


Jednego Chris się nie dowiedział. Tego, że ja tez mam swój sekret. Sekret, który jest gwoździem do trumny.
Sprzed moich oczu nie znika twarz byłego Śmieciożercy, o zaroście i ogromnej posturze harleyowca.
Widzę wciąż cygaro, które odpalam od niego, przechodząc na ciemną stronę. Tysiące razy oglądam  to samo, klatka po klatce, w różnym tempie, odcieniach i wersjach.
Czuję w powietrzu ciężki zapach dymu.
Wciągam go.
Widzę moje posiniaczone, prawie nagie ciało na podłodze, wściekle czerwoną krew na białych płytkach. Twarz olbrzymiego potwora nade mną. Zamykane drzwi przez tego samego wielkiego faceta o obleśnym uśmiechu w tej samej podartej kurtce motocyklisty.
Drzwi otworzone ponownie po wielu godzinach. Inna postać. Smukła i wysoka. Pomocna ręka Toby'ego, który zanosi mnie na górę i przywraca do porządku. Chłopaka, który zmusza mnie do kąpieli, przemywa moje rany, smaruje siniaki, kładzie do snu na miękkiej pościeli pod starymi kocami.
W jego bezdennych oczach tkwi współczucie.
Słyszę jego podniesiony głos na dole.
I wtedy dopiero.. naprawdę zaczynam płakać.

Tak samo jak wtedy, z moich płuc wydostaje się krzyk, który płoszy wszystkie ptaki.

Nathan

Ed Sheeran- One

Moje wypastowane buty wybijają jednostajny rytm, gdy ścierają się z płytką chodnikową. Latarnie lśnią przyćmionym blaskiem. Daleko na niebie jaśnieje samotna, blada gwiazda. Błyszczy nad jej domem, oświetla okno mieszkania Vee. Nie chodziłem po ulicy jak włóczęga przez cały dzień. Jeszcze pół godziny temu, byłem w swojej posiadłości, której ktoś ukradł duszę. Nie jestem pewien, czy ktokolwiek tchnął kawałek siebie w to miejsce. Są to korytarze wybudowane z twardych cegieł, ale o kruchej konstrukcji. Zawsze, gdy myślę o domu przypomina mi się jak mój ojciec nie mógł rzucić palenia i za każdym razem jego walka kończyła się sięgnięciem po papierosa. Pamiętam ogień, który płonął czerwienią i to jak pragnąłem sprawdzić, czy da się wyczuć od niego ciepło. Gdy zbliżałem się, tata odkręcał się plecami i szedł na balkon wpatrywać się w nicość na horyzoncie.
Mój dom przypominał mi zapałkę, którą można było złamać i wyrzucić, a jej słaby, ciepły ogień wygnać jednym oddechem.

Hogwart był moim domem. Evie nim była. Ciepło w jej oczach nie stawało się chłodem, nawet gdy była zła. Królowa mrozu miała oczy jak letni poranek. Roześmiałem się i oparłem
 o ścianę bloku. Mugole mijali mnie, nawet nie obdarzając zagubionego chłopaka swoim spojrzeniem. Kim ja właściwie byłem, by oczekiwać czyjejś uwagi? Zawsze jej szukałem. Może w niewłaściwych miejscach. Może to ktoś powinien walczyć o mnie?
Coś głęboko w mojej duszy jak kamień przymocowany do wagi sprawiało, ze całe życie byłem niestabilny. Nie potrafiłem utrzymać równowagi. Pragnąłem za bardzo ii zbyt wiele na raz, 
a spoczynek był moim największym koszmarem. Gdy się zatrzymujesz, prawda spogląda
 w twoje oczy. A ty? Nie zapominasz tego uczucia. Sięga ręką do twojej piersi i obok serca wkłada ciężarek, który nie pozwala ci wzlecieć. Skąd to znasz, przyjacielu?

Bałem się zaangażować, bo nie sadziłem, ze uda mi się podołać. A życie, w którym jedynym zajęciem była walka o to, by nie upaść, nie wydawało się zabawą. Kiedy wciąż jestem tu, chcę tańczyć. Nawet jeśli życie nie jest imprezą, na jaką się pisałem. Tylko...Gdybym wiedział, 
że opuszczając miecz, sam stwarzam swój powolny upadek...
Moje życie wyglądałoby inaczej. Byłoby jak rozkoszny poemat, a nie bełkot zachlanego głupca.

Kryję twarz w dłoniach. Do moich powiek przylepia się obraz imprezy, która miała być iskierką w ciemności pod moim dachem. Cóż, w tym wieku powinienem zacząć odróżniać fajerwerki od ognia, przy którym można się ogrzać. Podobnie, zimne ognie są efektowne, ale gdy się wypalą potrzeba dużo więcej, by zatrzymać przelotny uśmiech, uleczyć drganie serc, połączyć dwie cudne osoby pocałunkiem słodyczy. Elektroniczna muzyka, tupot stóp, spocone ciała, wszystko to, co zobaczyłem na kolejnym przyjęciu, mieszało się w mojej głowie z jej zmysłowymi ruchami, jej ciałem nakrytym zieloną sukienką, z subtelnym jazzem wydobywanym przez stary adapter z zakurzonej, nylonowej płyty. Przypomniałem sobie jak mnie błagała i to jak dzwoniłem do niej z imprezy pełnej pseudo arystokratów, punków, zepsutych dziewczyn o poprawionych twarzach i chłopaków maskujących swoje nieczyste intencje słodkimi, krzywymi uśmieszkami.
Sygnał telefonu wybrzmiewa w moich uszach jak kościelne dzwony.
Cholera.
To nie przestaje hałasować.
Moja ręka sięga po jakiś skręt leżący na sterylnej umywalce. Ironio.
To w ogóle twoja ręka, Zabini?
Alkohol.
Moje własne ciało na satynowych nakryciach. Pot na twarzy.
Zapach perfum dziewczyny, której nie znam.
,, czy mogę ci w czymś pomoc, skarbie?"

Nie wiem, skarbie, a potrafisz? Czy potrafisz?


Laura

Marina and The Diamonds- I'm a Ruin

Gorące strumienie łez znaczą moje policzki, mimo iż myślałam, że moje oczy wyschły
 i nigdy znów nie zapłaczą. Moje serce było w szoku, bodźce zewnętrzne przestały mieć znaczenie dla mojego ciała.
Znów płonę, a w mojej krwi znajduje się adrenalina. W powietrzu czuję swój własny gniew, słyszę kroki. Nie moje. Przecież ja siedzę na niepościelonym łóżku. Słyszę głosy w swojej głowie, a ich echo odbija się od ścian.
Muszę stąd uciec.
Moje własne nogi zaprowadziły mnie do drzwi tego więzienia, mogę równie dobrze sama je opuścić.
Jeśli nie...przyjdą po mnie. Lekarze, wspomnienia opuszczonego szpitala  Puckeya, który wyglądał niemalże tak samo. Merlinie, czasem wydaję mi się, że on pojawi się 
w drzwiach. Wiem, że to niemożliwe. Dziwne jak bardzo chciałabym z nim porozmawiać. Był wariatem, ale kiedyś musiał być dobry. Czy mógł kiedykolwiek przeżywać coś takiego jak ja przeżywam?
Wyglądam przez okno. Wiatr zagarnia śnieg ze sklepienia nieba. Bicie mojego serca wyprowadza mnie z równowagi. Wyobrażam sobie werble przed wyjściem na scenę zaraz potem zdaję mi się, że zacznie grać muzyka, a napięcie będzie rosnąć.
Ale w moich uszach brzęczy cisza. Ktoś stoi za jednym z drzew w parku. Ciemna plama na tle bieli. Ta postać bez tożsamości w moich oczach, budzi moje zainteresowanie.
Chwieję się. Wrzucam wszystko, co mam do torby; nie trudzę się, by coś złożyć. Ubrania, kosmetyki...nic dla mnie nie znaczą. Schodzę po schodach, ale moja niecierpliwość narasta. Chcę odetchnąć świeżym powietrzem. Nikt nie może mi powiedzieć jak długo powinnam to robić.
Śnieg oblepia moje buty. Jest coraz wyżej. Jestem zainteresowana, kto mnie obserwował. Wyłania się zza drzewa, płynnym, nieskrępowanym ruchem.
Pociera kark.
-Witaj, Lauro- mówi Nathan.
Jego ciemne oczy mimo że wpatrują się we mnie, są odbiciem jakiegoś innego miejsca.
Oddycham głęboko.
-Co cię tu sprowadza?
-Wiesz, powinienem spytać o to samo ciebie.
-Co za różnica- biorę do rąk śnieg i formuję kulkę.
 Jest sypki, nie lepi się w moich dłoniach.
.- Skąd wiedziałeś, że tu jestem? Myślałam, że nikt nie...
Nikt nie wiedział. Dopóki nie zacząłem cię szukać.
Poczuwam jak zalewa mnie fala wstydu. Zaczynam czuć papierowe ściany,
 które zamykają mnie w środku pudełka. Zero drogi ucieczki, a tyle w nim miejsca.
-Ty, mnie szukałeś?
Otacza mnie ramieniem i kładzie na mojej twarzy smutny wzrok. Pewnie wyglądam tak samo.
-Organizowałem imprezę i nie potrafiłem się z tobą skontaktować. Ale to nie dlatego postawiłem  wszystko na głowie, by znaleźć cię w tym miejscu...Powiedzmy, że nasza paczka trochę się podzieliła...na pary. A ja chciałem porozmawiać z kimś, kto może podziela moje wątpliwości.
Czuję, że mróz osiada na moich policzkach.
-Pary? Co się stało z twoim...nie wiem jak to nazwać, związkiem z Evie Nott? 
Śmieje się, ale wyczuwam jego gorycz.
-Liczyłem, że mi z tym pomożesz. 
Uderza mnie delikatnie ramieniem, a ja mu oddaje.. Jestem niepewna.
-Ty na pewno w ogóle tu jesteś?
Znów się śmieje. Smutny dźwięk.
-Obawiam się, że tak. Mogę?- pyta pokazując mi swoje ramię.
Biorę go pod rękę.. Idziemy przez ośnieżony park, bez śladów przetartych szlaków.
Chris. 
Chris siedzi na ławce, noga na nogę, wzrok utopił w poszarzałym niebie.
Jest w nim coś innego, ale niepewny uśmiech, którym mnie obdarza, gdy nasze spojrzenia się spotykają mówi mi wszystko.
To wciąż ten sam chłopak.
To musi być sen..
Pocieram oczy, kręcę się dookoła, szczypie się.
Nathan zatrzymuje mnie i uśmiecha się z odrobiną rozczulenia.
-Twój książę na białym rumaku przyjechał. Zdaję się, że byłem tylko dobrą wróżką.
Mierzę go wzrokiem.
-Wiesz, że zapamiętam to sobie, Zabini.
-Dobrze, pamiętaj tylko, że świadczę najlepsze usługi w mieście. Złotą rybką mnie nie zastąpisz.
Robię drobny krok, a potem kolejny. Skradam się jak do zwierzęcia, które mogę spłoszyć lub sprowokować.
Chris zgarnia śnieg dłońmi w grubych, jednopalczastych rękawiczkach i klepie miejsce obok siebie.
Kręcę głową. W jego oczach nadzieja gaśnie. Nie mogę na to patrzeć. Siadam.
Pocieram rękoma o uda, nie wiem co robić.
Sięga po moją rękę; odsuwam się od niego.
Chris uśmiecha się smutno.
-Tęskniłem za tobą. Chyba nie będę pytał, co sprawiło, że tu trafiłaś. Wolę raczej dowiedzieć się, czy pozwolisz mi się stąd zabrać?
Zamykam oczy i chowam twarz w dłoniach. Kładę się na swoich kolanach,a on pozostawia swoją rękę na moim ramieniu.
-Nie chce powiedzieć do widzenia. - mamroczę w tej samej pozycji, mimo że moje serce krzyczy, co innego.
Wrzeszczy, że zrobiłam rzeczy, których nie powinnam. I nie potrafię ich zapomnieć.
Tańczyłam do muzyki jak zaczarowana przez zaklinacza. 
Mówi, że chcę być wolna: od przeszłości, wspomnień, bólu. Nie wiem, czy Craven mi go nie zada. Był  jedynym, któremu zaufałam, a porzucił mnie w restauracji. Nasze pożegnanie przypieczętował dźwięk dzwoneczka u drzwi, gdy przez nie wychodziłam.
Chcę powiedzieć, że dobrze zrobił; zrujnuję go jak samą siebie, jeśli pozwoli mi zostać.
-Co ty tam mamroczesz?- mówi rozbawionym głosem, jakby wszystko było po staremu.
Podnoszę się z ławki i ciągnę go do góry. Po mojej skórze przechodzą dreszcze i wiem, że  droga, którą będziemy musieli przejść  będzie dłuższa niż kiedykolwiek. Mimo to, próbuję.
-Co ty na to, by ta wędrówka była pierwszą, którą pokonamy razem?
Jego oczy mówią za niego.
Bierzemy się za ręce i idziemy, nie wiedząc, gdzie zmierzamy.
Nie oglądam się za siebie, ale wiem, że Nathan uśmiecha się tak jak tylko on potrafi.