poniedziałek, 30 grudnia 2013

Rozdział 9


Rose

Wiedziałam, że kiedy wrócę do Hogwartu  moje spojrzenie na ten mały, zamknięty świat ulegnie zmianie w obliczu groźby straty. Byłam pewna, że będę starała się sprawić, by ten rok utkwił mi w pamięci jako jedyny w swoim rodzaju. O ironio, czego bym nie zrobiła, by oddalić się od mety.
Po raz pierwszy w swoim życiu.
Kiedy leżałam na podłodze w dormitorium Ślizgonek, a obok mnie węże pokładały się ze śmiechu,
 nie mogłam w to uwierzyć. Nie mieściło mi się w głowie, że rozmawiamy ze sobą, jak starzy dobrzy przyjaciele, bez żadnych uprzedzeń i oceniania...Gdzieś w mojej głowie przez cały czas siedziała myśl o upływającym czasie. Zdążyłam obejrzeć już parę razy każdy kąt dormitorium i nigdzie nie zauważyłam żadnego arystokratycznego, wielkiego zegara. Zadowoliłabym się też zwykłym, elektronicznym, ale na taki w Hogwarcie nie mogłam liczyć.
-Tak właściwie, to która godzina?- spytałam.
Dopiero wtedy zauważyłam, jak blisko mnie leży Scorpius. Evie cały czas kładła na jego nogach swoje, a tamten usiłował je zwalić. Próbował ją przekonać, żeby oparła je o łóżko. Przez tą szamotaninę, Malfoy nie był świadomy, że zbliżył się do mnie. Jego jasne loki prawie muskały mnie po twarzy. Skorzystałam z jego nieuwagi i przesunęłam się w stronę Chloe, Miałam nadzieję, że nie zauważy tego, że zwiększyłam między nami dystans.
 Malfoy zerknął na dużego, srebrnego rolexa  na swoim bladym nadgarstku i wykrzywił usta w dziwnym uśmieszku:
-Rose Weasley, perfekcyjna uczennica nie nosi zegarka? Powiedz mi, jak ty się orientujesz w czasie?
-Nie praw mi kazań, nie moja wina, że dom Ślizgonów jest pod ziemią i nie ma nigdzie okien.
Tym razem wtrąciła się Evie, wciąż kombinująca, jak wygodniej rozłożyć się na podłodze.
-Zegarek pokazuje dokładną godzinę. Po co patrzeć przez okna i zastanawiać się, czy zaraz zrobi się ciemno czy nie?- spytała przewracając oczami, a ja szturchnęłam ją delikatnie i skierowałam się ku wyjściu, otwierając na oścież drzwi.
-Skoro nie chcecie mi powiedzieć, to idę- zagroziłam.
Wtedy Scorpius oznajmił, że wszyscy wychodzimy, bo koniecznie musi nam coś pokazać. Nie wiedziałam, na ile mogę ufać jego pomysłom, ale do tej pory czułam się przyjemnie w jego towarzystwie. Nie wierzyłam, że tak myślałam o wspólnym popołudniu z nieznośnym arystokratą, ale nie mogłam powiedzieć, że było niemiło. Kiedy przechodziliśmy przez Pokój Wspólny parę osób rzuciło nam ukradkowe spojrzenia i zaczęło szeptać.,Nie potrafiłam zrozumieć, ani jednego słowa. Analizując zdarzenia z całego dnia, przypomniało mi się, co miało miejsce w bibliotece.
Poczułam jak dreszczyk powoli wraca do swojej starej znajomej, wędrując po moich plecach..
Nie wiedziałam, dlaczego nie spróbowałam odnaleźć Lily i przemówić jej do rozumu. Może zdawałam sobie sprawę, że nie będzie chciała słuchać, tego co miałam jej do powiedzenia? Może zrobiło mi się żal Scorpiusa, któremu Puckey bezceremonialnie wpakował się do umysłu i zaczął wyciągać z niego wspomnienia? Wiedziałam, że to robił!
 Rodzice opowiadali mi trochę o oklumencji i legilimencji.
Nie podobał mi się związek Lily. Bałam się o nią, Cały ten Puckey wydawał się strasznym typem. Musiałam przyznać, że przerażał mnie. Coś w jego wyglądzie, i zachowaniu sprawiało, że nie czułam się bezpieczna w jego towarzystwie. Nie rozumiałam, co moja kuzynka w nim widziała. Wciąż zastanawiałam się, co powiedziałby Al, gdyby doszły go słuchy o tym, kim jest partner jego siostry. Skończyłoby się gorzej niż, gdybym wkroczyła do akcji z pomocą Scorpiusa.
Al był spokojnym człowiekiem, ale po ojcu odziedziczył pragnienie sprawiedliwości, które czasami było tak mocne, że zachowywał się impulsywnie i irracjonalnie. Tysiące nieproszonych myśli i wydarzeń przepływało przez moją głowę, gdy szłyśmy za Scorpiusem ciemnymi korytarzami lochów. Evie i Chloe szły za mną, rozmawiając o jakiejś ostatniej rozgrywce drużyny, o które nie miałam prawa słyszeć.W końcu Malfoy dotarł do wielkich drzwi wychodzących na błonia i krzyknął do nas, żebyśmy się pośpieszyły. Nie miałam najmniejszej ochoty biegać, szczególnie, że  nie wiedziałam, co chce nam pokazać. Złapał mnie za rękę powyżej nadgarstka i pociągnął, zmuszając do wyrównania tempa. Nie ukrywałam swojego zdziwienia. Biegliśmy przez błonia, a on wskazał palcem niebo, skąpane w różach, błękitach, wszelkich odcieniach szarości. Uwielbiałam obserwować przyrodę; słońce wychylające do mnie promienie i gwiazdy na niebie obserwujące mnie jak noce strażniczki. Żałowałam, że nie potrafiłam zaprzyjaźnić się z iluzją zamrożonego czasu, wtedy kiedy nie trzymałam w dłoni książki. Goniłam miraże, nie odwracając się w tył, po to, by zobaczyć, co za sobą zostawiam.
Spojrzałam się za siebie, Evie biegła bardzo szybkim sprintem i śmiała się z Chloe, która usilnie próbowała ją dogonić. Scorpius zatrzymał się przej jeziorem. Oparł dłonie o kolana i wlepił wzrok w horyzont. Czerwone słońce powoli zachodziło; obejmowało ciepłem zimną taflę wody.
-Odkryłem to w piątej klasie. Często tu bywałem...- chyba chciał coś powiedzieć, ale się rozmyślił. Spojrzałam się na jego twarz skąpaną w naturalnym świetle. W jego oczach czaiła się jakaś tajemnica. To nie było to samo, co przy Puckeyu; przy Scorpiusie nie czułam się zagrożona. Wyglądał, jakby z czymś sobie nie radził, ale ukrywał to przed wszystkimi.
Dołączyły do nas Evie i Chloe i wlepiły wzrok w niebo.
-Niesamowite.- szepnęła Nott, ale nie zdążyła nic więcej powiedzieć, bo usłyszeliśmy jakieś rozmowy.
Malfoy pociągnął nas w dół i schowałyśmy się za jakimiś krzakami. Obserwowaliśmy, jak koło jeziora przechodzi Laura Macmillan...z Nathanem.
Jej śmiech można, by było usłyszeć chyba na kilometr. Słodki, melodyjny i...sztuczny. 
Usiedli na ziemi ( a właściwie tylko Zabini, bo ona wpakowała mu się na kolana).
Poczułam zapach mocnych  perfum i woń alkoholu.
- Na początku umówiłam się z tobą tylko dlatego, że przegrałam ten głupi zakład...- mówiła Macmillan, bawiąc się guzikiem koszuli ciemnoskórego chłopaka. Jej czarne włosy opadały lokami na odsłonięte ramiona, sięgały do końca kusej bluzki.
.- Ale...jesteś w porządku, zważając na to, że Ślizgoni to debile.
-Zapomniałaś o tym, jaki jestem atrakcyjny.
Po jego tonie nie miałam wątpliwości, co do tego kto spożywał trunki.
Napotkałam spojrzenie Scorpiusa. Też był zdziwiony widokiem tej dwójki razem. Wydawał się wręcz przerażony.Evie wskazała na zarośla i nie podnosząc się  z kucek, oddaliła się tak, że nikt oprócz nas jej nie widział.
 Nie wiedziałam czy uda mi się umknąć, tak jak jej się udało, ale gdy zauważyłam, że obserwowana przez nas para zaczyna się całować, nie zastanawiałam się ani chwili  dłużej. Kiedy byliśmy już w wystarczającej odległości, usłyszałam gniewny głos Scorpiusa:
-Czy on jest głupi!?- warknął, kopiąc w ziemie z frustracji . 
Evie położyła dłoń na ramieniu blondyna.
-Wiem, że Zabini to twój przyjaciel, ale chyba zdajesz sobie sprawę, że pod względem randkowania nie jest lepszy od Macmillan. Przynajmniej nie robi, tego co Puckey,.. w nikim nie wzbudza żadnych nadziei.
-Jeszcze trochę i będzie taki sam.- podsumował chłopak, pocierając dłonią czoło.
Weszliśmy do zamku i tam nasze drogi się rozeszły.                                                                               
                                                                                
  Scorpius

Objęcia Morfeusza zapomniały o moim istnieniu; sen nie przychodził. Zrezygnowany postanowiłem wyciągnąć papierosy, których zazwyczaj wystrzegałem się jak ognia. Ale co miałem zrobić, gdy już się sparzyłem?
Usiadłem w wygodnym fotelu w Pokoju Wspólnym. Zanim zdążyłem wyciągnąć różdzkę i wypowiedzieć zaklęcie, dzięki któremu powstałby płomień, usłyszałem ciche kroki bosych stóp.
Zobaczyłem wysoką dziewczynę o długich, ciemnych włosach. Zakradła się jak cień, wyrwała mi używkę i wrzuciła do kominka.
-Hej!- jęknąłem, ale ona tylko wzruszyła ramionami i usiadła na fotelu naprzeciwko.
- Powiedz mi co się dzieje.
-A coś się dzieje?- odpowiedziałem, unikając tematu.
Spojrzała się na mnie tak, jak zawsze kiedy wiedziała, że czegoś jej nie mówię.
- Dlaczego oni to robią, co? Podejmują najgorsze decyzję, jakie tylko się da, a ja patrze na ich upadki. Utrudniają sobie życie. Zabini? On zaczął się tak zachowywać rok temu.. Olewa wszystko, do nikogo nie przywiązuje większej wagi. Siostra Ala spotyka się z damskim bokserem, a ja nie wiem, czy powinienem mu o tym powiedzieć. Myślisz, że jak ja się czuję? A jak w końcu coś się stanie?
Oparłem głowę na łokciach, nie powinienem się nad tym zastanawiać, tylko działać, coś robić. Najgorsze było to, że nie wiedziałem co. Nie znosiłem bezradności. Kiedy chciałem coś zrobić, by kogoś uszczęśliwić, ocalić, ale ci ludzie tego nie pragnęli. Naprawdę taki stan rzeczy dawał im szczęście?
-Tylko nie mów mi o Toby'm. Scorpiusie, sama tolerowałam jego wybryki...Kochałam go.
Westchnąłem. Nie mogłem o nim rozmawiać z Nott, bo w ten sposób tylko sprawiałem, że była smutniejsza, A tego nie chciałem. I tak miała trudno, a wypominanie jej błędu z przeszłości nie było zadaniem przyjaciela. Spojrzałem się na nią. Dopiero, gdy jej twarz oświetliły promienie światła rzucane przez ogień palący się w kominku, zauważyłem, że jej oczy są zaszklone, a jej cera blada jak porcelana. Tuliła się rękoma, jakby było jej zimno. Miała na sobie gruby sweter, więc podejrzewałem, że to nie był prawdziwy powód.
-Evie, czy jest coś o czym mi nie mówisz?
Jej warga lekko zadrżała, po usłyszeniu mojego pytania. Odwróciła głowę w stronę ściany, unikając kontaktu wzrokowego, Złapałem ją delikatnie za brodę i zmusiłem, by na mnie spojrzała. Po chwili powiedziała ledwo dosłyszalnym szeptem. 
-Latem ktoś się włamał do mieszkania, kiedy mama na chwilę wyszła do sąsiadki. Zdewastował wszystko...
Spojrzałem na nią niedowierzającym wzrokiem.
-I mówisz mi o tym dopiero teraz?- spytałem, podnosząc głos.
Myślałem, że mi ufa, że zwierza mi się ze swoich problemów...Przecież byłem dla niej jak brat.
-Stwierdziłam, że to zwykły przypadek, że trafiło na nasz dom. Tylko, że po szkole zaczynają chodzić pogłoski, że część byłych Śmierciożerców wciąż chce obalić Ministerstwo.
Naprawdę nic nie słyszałeś?
Pokręciłem głową. Jak mogło mi to umknąć? Skąd wiedziała o tym wszystkim?
Nowe informacje zaczynały mnie powoli przerastać. 
Rodzice wiele opowiadali mi o Bitwie i o czasach, w których żyli...Wzdrygnąłem się po raz pierwszy, gdy o tym myślałem. Mały chłopiec, którym kiedyś byłem, wydawał mi się odważniejszy.Przypomniałem sobie, jak  matka czytała mi historyjki, kiedy nie mogłem zasnąć. Zawsze wtedy prosiłem, by zawołała tatę, żeby opowiedział mi o swojej młodości skrytej za gęstą mgłą tajemnicy....
Świat magii chyba nigdy nie będzie całkowicie bezpieczny.  Jest piękny, ale nic nie może być idealne. Nawet w bajkach istnieje zło, a moimi kołysankami zawsze były te prawdziwe historie.
Wiedziony potrzebą czyjejś bliskości, ukląkłem na podłodze obok fotela Evie. Przytuliłem ją, tak jakbym mógł ją ochronić przed złem tego świata.

Edytowany-11.08.2015


czwartek, 19 grudnia 2013

Rozdział 8


Rose

Po lekcjach Chloe i ja byłyśmy bardzo zmęczone. Przez wakacje odzwyczaiłyśmy się od siedzenia w miejscu  45 minut i słuchania nudnawych wykładów nauczycieli. Jako Krukonka oczywiście uwielbiałam uczyć się nowych rzeczy, udowadniać swoją inteligencje czy konkurować z innymi. Niektórzy profesorowie, jednak nawet najciekawszy temat potrafili zamienić w istną katorgę.
A szczególnie, gdy powtarzali materiał z poprzednich lat. Opowiadali dokładnie takimi samymi słowami, jak za pierwszym razem, a ja nie mogłam się powstrzymać od ciągłego zastanawiania się czy schematy lekcji znają już na pamięć.
Usiadłyśmy naprzeciwko siebie na parapecie przy jednym z ogromnych okien. Promienie jesiennego słońca, wlewające się do pomieszczenia zaczęły przyjemnie muskać naszą skórę, a ja oparłam głowę o ścianę i spróbowałam się zrelaksować. Jakoś nie miałam ochoty na konfrontacje z Laurą Macmillan, a wiedziałam, że właśnie poszła do dormitorium zaklinając, że to co przydarzyło się jej poprzedniego dnia nie ujdzie na sucho, temu kto to zrobił. I, że nic ją nie obchodzi kto to był.
I tak dostanie za swoje, nawet jeśli ma więcej przywilejów od niej.
Nagle tłum trochę się przerzedził i wyjrzałam co się dzieje. Okazało się, że Scorpius Malfoy przepycha się uparcie między młodszymi uczniami, a za nim biegnie Evie, starając się dotrzymać mu kroku. Wyglądali, jakby wiedzieli coś bardzo ważnego i musieli to natychmiast komuś przekazać.
Blondyn był już daleko od nas, ale Nott złapała go za ramie i coś do niego powiedziała.
Chłopak natychmiast obrócił się i oboje zaczęli iść w naszą stronę. Ku mojemu zdziwieniu zatrzymali się centralnie przede mną i Chloe.
Blondyn wyglądał na trochę zdenerwowanego, cały czas przygryzał dolną wargę i zastanawiał się jak ma się odezwać.
-Rose, słuchaj...- zaczął w końcu.
-Słucham cały czas- mruknęłam, wstając z parapetu i patrząc wyczekująco na Evie i Scorpiusa.
-Urocza, jak zwykle.- odpowiedział, mierząc mnie od góry do dołu wzrokiem, co niekoniecznie mi się spodobało.- Wiem trochę więcej od ciebie o Puckeyu. Pomyślałem tylko, że troszczysz się o swoją kuzynkę i nie pozwolisz temu dupkowi bawić się Lily.
Obelga, którą wypowiedział, gdy mówił o Ślizgonie, zabrzmiała w jego ustach dziesięć razy bardziej obraźliwie niż normalnie. Przełknęłam ślinę, gotowa na najbardziej niepokojące wieści.
-To znaczy?
-Nie traktuje, żadnej dziewczyny poważnie. Chcesz, żeby ona przez niego cierpiała, wypłakiwała w twoich ramionach?-przybliżył się trochę w moją stronę, a w jego oczach błysnęło coś przypominającego...troskę? Czemu miałoby go obchodzić życie prywatne mojej kuzynki?
- Otrząśnij się! To damski bokser!
Po tych słowach zalała mnie niewyobrażalna fala gniewu. Nie mogłam pozwolić, by Lily coś się stało. Znałam ją od dziecka, mimo że byłyśmy zupełnie inne, dbałam o to co się z nią dzieje.
-Gdzie ona jest?- wykrztusiłam, a w słowo zniecierpliwionemu blondynowi wpadła jego towarzyszka.
-W bibliotece. Z Puckeyem.
                                                                             Scorpius

Kiedy dotarliśmy do biblioteki, ujrzeliśmy poszukiwaną parę przy jednym ze stolików w najustronniejszym kącie sali. Cienie kładły się na ich ciałach.
Chłopak delikatnie całował rudowłosą.
Ciekawe czy jego pozorna szczerość była tym, co ciągnęło do niego Evie. 
Nie zdążyłem powstrzymać Weasley. Moja wyciągnięta ręka spotkała powietrze.
Podbiegła do nich. Oderwała ich od siebie. Zdziwiona Lily patrzyła na nią nierozumiejącym wzrokiem, ściskając przedramiona Puckeya.
-Co jest?!
-On cie wykorzystuje!- krzyknęła Rose. i po chwili zasłoniła sobie usta.
Odciągnąłem Weasley do tyłu i powiedziałem do jej kuzynki spokojnym tonem:
-Mogłabyś po prostu z nami chwilę porozmawiać?
Zawiesiła swoje gniewne spojrzenie na mnie i zdałem sobie sprawę, ile ta dziewczyna ma temperamentu. Wyglądała, jakby miała ochotę rzucić mnie na pastwę sklątki tylnowybuchowej.
Dobra, więcej niż jednej.
-Dlaczego miałabym was wysłuchać, skoro wy nawet nie potrafiliście powiedzieć ,,cześć''?
W tamtym momencie moja cierpliwość się skończyła,  pociągnęłam ja za rękę, a ona chcąc nie chcąc wstała z krzesła. Oczywiście w jej ślady poszedł Puckey, który natychmiast do mnie doskoczył, Wyrwał ją z moich ramiom i  objął jak najdroższy skarb.
Cóż, za opiekuńczy gest.
-Szukasz kłopotów, Malfoy?- powiedział, wyraźnie artykułując każdą sylabę.
-O to samo mógłbym spytać ciebie.
Brunet puścił dziewczynę i zaczął się do mnie zbliżać.
 Był trochę wyższy ode mnie.
Na jego twarzy widniał pokpiwający uśmieszek. Miałem ochotę spytać się, czy dobrze się bawi.
Położył mi dłoń na ramieniu, co przyprawiło mnie niemal o mdłości.
-Nie powiesz mi chyba, żebym od niej też trzymał się z daleka? W takim tempie to nie będę mógł się zbliżyć do żadnej dziewczyny.
-Odwal się tylko od moich znajomych- warknąłem, zwalając jego dłoń.
Chłopak zaśmiał się teatralnie, a jego głos odbił się echem po pomieszczeniu.
-Scorpius Malfoy uważa, że Lily Potter, Gryfonka, to jego przyjaciółka!- machnął rękom żebym się do niego przybliżył, ale tego nie zrobiłem.- Powiedz, co cię tak odmieniło?
Miałem dość tej pogaduszki, podniosłem pięść i skierowałem ją ku jego twarzy.W ostatniej chwili się uchylił i podstawił mi nogę. Prawie upadł bym na podłogę, ale ktoś mnie złapał. Zwróciłem głowę ku  tajemniczej osobie i ujrzałem Weasley. Pomogła mi wstać i chwilę się na siebie zapatrzyliśmy. W mojej głowie pojawiło się majaczące wspomnienie, mnie i Rose całujących się pośród tłumu uczniów. Wydawało się takie realistyczne. Nie wiedziałem,  dlaczego o tym pomyślałem. Może wydarzyło się to na imprezie i tego nie pamiętałem...Skoro tego nie pamiętałem, czemu teraz rozjaśniło mi się w głowie? Nie to było głupie i nielogiczne....
A jednak zastanawiające.
- Och, może to ona?- spytał,  wskazując Rose i wciąż się śmiejąc- Powinieneś nie być tak podatny na tę dziewczynę. I najlepiej nie opowiadać jej głupot. Każdy popełnia błędy. Nie wmówisz mi, że ty nigdy nie zrobiłeś niczego, czego żałowałeś?
Pomyślałem o każdej porażce w moim życiu.Każdym potknięciu, rysie na szkle.
Kiedy w mojej głowie przewijały się ich dziesiątki, jedno wciąż powracało. Jak bumerang odnajdywało drogę z powrotem.
Zraniłem cudze uczucia, sam wyrządzając sobie krzywdę. Moje rany wciąż się nie zabliźniły.
W 5 klasie do naszej szkoły doszła nowa uczennica, Inez Arnaud. Wysoka, zielonooka dziewczyna o długich brązowych włosach wiązanych w kucyka. Wciąż pamiętałem rysy jej twarzy- delikatne, ale przyciągające wzrok. Była córką czarodzieja z Francji i hiszpańskiej mugolki..
Trafiła do Gryffindoru.
W tamtym roku Slytherin i Gryffindor bardzo ze sobą rywalizowali. Po tym, jak Gryfoni w poprzednim roku przegrali w Quiditcha na rzecz Ślizgonów, między naszymi domami panowała napięta atmosfera. Puchar Domów trafił wtedy do Puchonów, chociaż nikt się tego nie spodziewał.
Byłem popularny w swoim domu; byłem szukającym i to głównie dzięki mnie odnieśliśmy tamte zwycięstwo. Pławiłem się sławą, bo nie potrafiłem dostrzec innych pozytywnych aspektów w swoim życiu. Potem zorientowałem się, że zawsze miałem Ala, Nathana, Evie, ale wtedy zdawałem się tego nie doceniać. I nagle pojawiła się ona. Rozmawiałem z nią wiele razy podczas korepetycji, które musiałem brać z numerologii. Świetnie się dogadywaliśmy. Postrzegałem ją jako ideał. Inteligentna, uczynna, pracowita, ale też zgrabna i ładna. Zaczęliśmy się do siebie coraz bardziej zbliżać. Czasem wpadałem na nią przez ,, przypadek'', by móc zamienić z nią parę zdań. Kiedy ja nie potrafiłem zrozumieć co inni tak we mnie uwielbiają, ona pozwoliła mi uwierzyć w siebie. Pokazała mi, że sam tworze swoją osobowość i że nie muszę się zachowywać, tak jak inni tego ode mnie oczekują, ale być sobą.
I że mam ludzi, którzy się za mną wstawią, gdy będę ich potrzebował...
Ja, jednak zawsze dążyłem do perfekcji i zapominałem o tym, co naprawdę ważne.
Spotykaliśmy się po kryjomu, wariowaliśmy na swoim punkcie.
Zawsze pomagała mi wyjść z dołków, rozjaśniała każdy pochmurny dzień.
Kiedy dostała się do drużyny Gryffindoru w Quiditcha, szlała z radości.
Została szukającą, co oznaczało, że nie mogliśmy już rozmawiać o sporcie, nie mogliśmy razem ćwiczyć...bo byliśmy przeciwnikami.
Coś zaczęło się psuć, ale nie zostawiła mnie.
Rzuciłem się w wir nauki, treningów, imprez, spotkań z przyjaciółmi i utrzymywania naszego związku w tajemnicy...Próbowałem to wszystko pogodzić i być we wszystkim idealny.
Nie dawałem rady. Byłem coraz bardziej zmęczony, nie miałem dla niej czasu, zaczęliśmy się więcej kłócić.
Nadszedł finałowy mecz Slytherin vs. Gryffindor. Byłem zdolny zrobić tyle, ile będę musiał by zdobyć swój tron.
To był mój pierwszy rok na stanowisku kapitana i nie miałem zamiaru stracić pucharu.
W gonitwie za ,,latającym złotem'' zwaliłem Inez z miotły. To był wypadek. Nigdy nie brałem pod uwagę skrzywdzenia kogokolwiek, w celu otrzymania tego czego chciałem.
N i e    j e j.
Jakiś nauczyciel natychmiast do niej podbiegł, by sprawdzić, czy wszystko dobrze.
Miała zapewnioną opiekę. Lepszą niż sam mogłem jej zagwarantować.
Złapałem znicz.
Drużyna wiwatowała. Reszta Ślizgonów zbiegła z trybun. Boisko zrobiło się ciemniejsze od szmaragdowych szat powiewających na wietrze,Nie wiem nawet, kiedy znalazłem się w Pokoju Wspólnym Slytherinu i zaczęliśmy świętować zwycięstwo.
Nie tam powinienem wtedy być. Puchar nie był tą nagrodą, o którą powinienem był walczyć.
Inez wyszła ze skrzydła szpitalnego cała i zdrowa, ale gdy mnie spotkała powiedziała, że ze mną zrywa.
Zawiodłem ją. Myślała, że celowo chciałem zrobić jej krzywdę.
Była o tym tak przekonana, że zaczynałem w to wierzyć. Przepraszałem i przepraszałem, ale ona nie chciała do mnie wrócić. Aż pewnego dnia, kiedy w końcu postanowiła mi wybaczyć zobaczyła, że całuję się z kimś innym. Rozpacz, którą czułem po jej stracie sprawiła, że szukałem pocieszenia u kogoś innego... , Okazało się, że dziewczyna, którą pocałowałem to jej przyjaciółka.
Byłem nierozumnym głupcem.. Nic nie mogło, tego zmienić.
Inez odeszła ze szkoły i nigdy już się ze mną nie skontaktowała.
Jak mogłem nazywać się lepszym od Puckeya?
Nagle zorientowałem się, że chłopak wdarł się do mojego umysłu i penetrował moje wspomnienia. Poczułem jeszcze większy ból, gdy wyrwałem się z objęć dni, które minęły. Czułem się, jakbym przestał się topić po to, by móc oddychać trującym powietrzem.
Po raz kolejny miałem ochotę rzucić w tego dupka czymś bardzo ciężkim.
Oczywiście miałem różdżkę, ale krzesło wydawało mi się lepszym wyborem. Rzuciłem się w stronę stolika, gdy poczułem, że ktoś mnie ciągnie do tyłu...
.Evie, Rose i Chloe, cały zastęp troskliwych dziewczyn, próbował mnie powstrzymać
.To było w jakiś chory sposób zabawne. Puckey podszedł do Lily i zaczął ją uspokajać. Dziewczyna była wystraszona jak postrzelone zwierzę.
Zacząłem się zastanawiać, co robiłem źle? Co ze mną było nie tak? Dla wszystkich chciałem dobrze.
Znienawidzony przeze mnie Ślizgon wyprowadził z biblioteki swoją dziewczynę, a ja osunąłem się na podłogę przy jednej ze ścian.
Czułem się parszywie; bolała mnie głowa.
-Co się tak patrzycie!?-warknąłem w stronę dziewczyn, żadna jednak się nie ruszyła.
 Chciałem zostać sam. Tak jak wtedy, gdy byłem młodszy.
Nagle uświadomiłem sobie coś ważnego. Gdzie była bibliotekarka, czemu nie zareagowała na tę kłótnię? Nieświadomy wymamrotałem to pytanie na głos.
-Puckey chyba rzucił Mufliato. Biblioteka jest duża. Nie widziała nas, nie słyszała...- odpowiedziała Rose.
Usiadła obok mnie i złapała mnie a ręce. Zdziwił mnie ten gest, ale nie puściłem jej ciepłych dłoni.
Przypomniałem sobie wspomnienie pocałunku z Weasley. I wtedy pomyślałem, że mogło być prawdziwe...że siedziało gdzieś we mnie, a on je wydobył. Ciekawe czy zrobił to, bym poczuł się jeszcze gorzej.
Czym się od niego różniłem?- krzyczało całe moje ciało.
Evie patrzyła na mnie smutnymi oczami, Chloe była zmieszana. Nott przerwała milczenie, które otaczało nas jak szczelna pułapka; zaproponowała, żebyśmy wszyscy poszli do jej dormitorium i posiedzieli tam, trochę porozmawiali. Pomogłem Weasley wstać i wszyscy skierowaliśmy się do lochów. Ku mojemu ogromnemu zadowoleniu nie spotkaliśmy Puckeya.
Siedzieliśmy we czwórkę w jednym pokoju, opowiadaliśmy różne historie, które nam się przydarzyły, żartowaliśmy, jakby nic się przed chwilą nie stało. Czułem jak napięcie uleciało ze mnie jak powietrze z przekutego balonika. Znów mogłem oddychać, nie czując bólu.
 Zauważyłem, że Evie dobrze się czuje w towarzystwie Krukonek. Świetnie się dogadywała z Rose, a z Chloe mogła podyskutować o grze w Quiditcha. Zdałem sobie sprawę, że nie widziałem nigdzie Ala, ani Nathana. Już miałem  ich szukać, ale gdy wstałem Evie pociągnęła mnie za rękę i upadłem na podłogę wprost na szachy czarodziejów. Parę figurek się połamało. Gdy próbowałem odszukać zepsute części i zestawiłem ze sobą dwie różne figurki, zaczęły się ze mnie śmiać. Widząc ich miny nie potrafiłem, nie zrobić tego samego. Po chwili wszyscy leżeliśmy obok siebie w ciszy. Nie zdawałem sobie sprawy, że przez przypadek staliśmy się przyjaciółmi. Nasza czwórka. Nie wiedziałem też, jak zmieni to moje dotychczasowe życie.

Edytowany: 10.08.2015

sobota, 14 grudnia 2013

Rozdział 7

Rose


Obudziłam się na podłodze w Pokoju Wspólnym Slytherinu. Pierwszym co poczułam, było coś twardego leżącego pod moim ciałem.
Jak ja w ogóle mogłam tu zasnąć?-myślałam.
 Podniosłam się na na łokciach, tak że mój brzuch uniósł się do góry. Natychmiast moją głowę przeszył ból. Tak, jakby to że się poruszyłam, było powodem do migreny.
 Spojrzałam pod siebie. 
But.
Trampek.
Ugh.
Śmierdzący
Zerwałam się trochę niezdarnie na równe nogi, a to co zobaczyłam wokół siebie, odebrało mi dech w piersiach.
Pomieszczenie było spustoszałe. Wszędzie walały się butelki, papierki, gdzieniegdzie nawet odłamki szkła. A wśród tego wszystkiego leżała grupa uczniów. Ogromną ulgę przyniosła mi świadomość, że znajdują się daleko od niebezpiecznych przedmiotów wokół nich.
Spojrzałam na twarz chłopaka pochrapującego najbliżej mnie.
Malfoy.
To znaczy, że on także przyczynił się do tego chaosu. Zastanawiałam się, czy upił się czy  był zmęczony.
Wiedziałam, że ja zmieniłam się na ten jeden wieczór, ale nie pamiętałam wyraźnie szczegółów. Właśnie dlatego nie lubiłam chodzić na takie zabawy. Nie miałam ochoty się śmiać, na myśl, że moje działania nie były poukładane w mojej głowie.
Chyba nie zrobiłam nic zdrożnego, skoro nie obudziłam się w łóżku obcego chłopaka
 albo w miejscu, którego nie znałam.
Chciałam się odwrócić i odejść, pójść się odświeżyć do siebie; poczuć strumień zimnej wody obmywający moje ciało.
Wtedy usłyszałam, że blondyn coś mamrocze.
-..Wło..Wo..wody.
Spojrzałam się na niego raczej mało przyjemnie, ale on tego nie zauważył.
Podeszłam do stolika przy ścianie, pomalowanej na szmaragdowo i po odnalezieniu szklanki, która sprawiała wrażenie czystej, nalałam do niej trochę wody.
Podałam ją chłopakowi, który praktycznie wyrwał mi ją z rąk.
- Która godzina?- spytał, zachrypniętym głosem.
Zdziwiłam się, że wcześniej o tym nie pomyślałam. Spojrzałam się na zegarek na moim nadgarstku.
Śniadanie zaczynało się o 7 i kończyło za piętnaście ósma.
Z przerażeniem zauważyłam, że posiłek właśnie dobiegł końca.
- Musimy coś zrobić! Obudzić ich! Został tylko kwadrans do lekcji...Na Merlina, pierwszą mam transmutację z tobą!- zaczęłam w panice, miotać się po pomieszczeniu, mimo, że czułam się, jakbym miała ze chwilę zwymiotować.
Miałam nadzieję, że podaruję sobie tej przyjemności.
Scorpius zaszedł mnie od tyłu i złapał za nadgarstki.
- Uspokój się.- mruknął mi do ucha.
Puścił mnie i skierował się do tego samego mebla, co ja wcześniej i wziął pełną butelkę wody. Odkręcił ją i delikatnie polał każdego ucznia, leżącego na podłodze.
 Podczas, gdy oni powoli się przebudzali i uświadamiali sobie, że mają niewiele czasu do lekcji, Malfoy pociągnął mnie po schodach, do jego dormitorium.
Posadził mnie na jednym z łóżek, zapewne należącym do niego.
Otworzył swój kufer i wyjął z niego dwie koszule, z których jedną rzucił w moją stronę.
- Dzięki. Będzie za duża, ale zawsze mogę ją zmniejszyć.- powiedziałam, patrząc na ubranie.
Wtedy zdałam sobie z czegoś sprawę.
- Tyle, że nie mam różdżki. No i muszę coś przetransmutować na spodnie lub spódnice.
Rzucił mi przelotne spojrzenie, gdy wiązał zielony krawat.
- I wole nie wiedzieć co mam na głowie.- dodałam.
Zgarnął plecak z podłogi i wyszedł z pokoju, a ja podążyłam za nim.
Bezceremonialnie wszedł do dormitorium dziewczyn. Przed naszymi oczami ukazała się Evie, która wiązała swoje buty na obcasie.
- Czego chcecie?
- Rose potrzebuje spódnicy
Ślizgonka westchnęła i rzuciła w moją stronę ubranie, którego prawie bym nie złapała.
- Muszę się przebrać- zmierzyłam wzrokiem Malfoya.
On na widok mojej miny tylko parsknął i razem z Nott postanowili poczekać za drzwiami.
Pośpiesznie zmieniłam ciuchy. Koszula Scorpiusa sięgała mi do połowy ud i zaczęłam zastanawiać się, czy jej też nie mogłabym pożyczyć od Evie. Kiedy zobaczyłam się w lustrze stwierdziłam, że zakrywa prawie całą spódnicę. Mcgonnagal z pewnością będzie w niebo wzięta.
Nie wiedziałam czemu, jako dyrektorka wciąż nauczała tego przedmiotu. Może to miłość do nauki? Bo nie sądzę, że do uczniów.
- Rose! Mamy niecałe 5 minut, by dostać się do klasy!- usłyszałam jęk brunetki, więc nie wiele się zastanawiając wzięłam pierwszą lepszą szczotkę leżącą na wierzchu i uczesałam się.
Następnie wyszłam i we trójkę pobiegliśmy ku sali.
Zjawiliśmy się tam tuż po przybyciu profesor.
Zmierzyła nas surowym wzrokiem, a szczególnie mnie.
- Każdy z was traci po 10 punktów za spóźnienie. -rzekła, odwracając się plecami do klasy.
Zajęłam wolne miejsce obok Chloe, która co chwile ziewała ze zmęczenia.
- I panno Weasley, minus 5 punktów za ubiór.
Przygryzłam wargę. Mogło być gorzej. To tylko 15 punktów. Slytherin stracił ich 20. Swoją drogą niewiele więcej, a to kara dla ich dwójki. Ja jedna prawie im dorównałam.
Nauczycielka zaczęła swój wykład, a ja usilnie próbowałam jej słuchać. Nawet nie miałam książek, czego ku mojej wielkiej radości nie zauważyła.
Kiedy lekcja się skończyła i wyszłyśmy z sali, zaczęłam wypytywać moją przyjaciółkę o wrażenia z poprzedniego wieczoru.
- Tańczyłam z Alem.
- Widziałam.- odpowiedziałam szczerząc się do niej.- I jak?
Blondynka schowała kosmyk włosów za ucho i lekko się zarumieniła.
- Świetnie. Potem wyszliśmy na błonia. Zaczęło padać. Goniliśmy się, a potem padliśmy na trawę. Długo rozmawialiśmy...
Stwierdziłam, że wolę jej przeżycia niż swoje, których właściwie nie pamiętałam.
Tak, trawa plus deszcz plus mój kuzyn to o wiele lepsze połączenie od zimnej podłogi, bałaganu, Malfoya i Zabiniego.
- Muszę iść na górę przebrać się, pomalować i wziąć torbę. Wiem, że nie mówisz mi tego, ale mam okropne wory pod oczami. Nigdy więcej imprez w poniedziałki.
Miałam dość tego biegania po schodach. Jedynym plusem było spalanie kalorii.
Zaraz jakich kalorii? Ja nic nie jadłam!
Od razu zaburczało mi w brzuchu. Odnalazłam batonika na dnie kufra i szybko go zjadłam.
- Jeszcze tylko parę lekcji i pójdę spać.- pomyślałam, żeby się pocieszyć, ale wcale nie zabrzmiało to tak pozytywnie, jakbym chciała.
                                                                               Scorpius

Kiedy wszystkie zajęcia się skończyły poszedłem z Evie do biblioteki. Pragnąłem się dowiedzieć,
co właściwie działo się na imprezie. Zatrzymałem się przy fakcie, że Lily Potter prowadza się z Puckeyem,
- Wiedziałaś o tym?- zapytałem przyjaciółki, a tamta pokiwała przecząco głowom.
- Dzisiaj wydają się być nierozłączni.
Widziałem, że Evie bawi się rogiem kartki zeszytu. Coś ją dręczyło. Dobrze znałem ten tik. Tak, jak ona wiedziała, że splatam przed sobą palce, gdy kłamie.
- Nie mów, że wciąż przejmujesz się tym draniem. Nie był ciebie wart, Evie.
Utkwiła gdzieś daleko za moją głową swoje smutne spojrzenie, a ja zastanawiałem się o czym myślała.
Puckey umówił się z nią na bal, który odbywał się podczas Turnieju Trójmagicznego. Niestety kompletnie o tym zapomniał i zaprosił inną, blondynkę bardziej popularną, bardziej towarzyską...
Po tym wszystkim przepraszał ją setki razy, aż w końcu mu wybaczyła. Powiedział, że lubi ją, ale nie tak jak tamtą dziewczynę i że mogą się zaprzyjaźnić.
Świetnie się dogadywali przez jakiś czas, miała w nim wsparcie i spędzała z nim mnóstwo czasu.
Dawała mu wskazówki, co do Quiditcha. Kiedy wygrał, w euforii pocałował ją.
Ten nieprzemyślany gest, sprawił, że ona poczuła do niego coś więcej.
Próbowali być razem, ale to nie wychodziło.
Byli zbyt różni. On uwielbiał być w centrum uwagi, nie lubił zobowiązań, nie przywiązywał wagi do nauki.
Ona lubiła czasem pobyć sama, potrzebowała kogoś kto się o nią zatroszczy, miała świetne oceny.
Dużo się kłócili.
Jej cierpliwość skończyła się, gdy zobaczyła, jak Puckey całuje się z tamtą dziewczyną, dla której ją wystawił.
W jego dormitorium. Siedziała na jego kolanach.
Evie wybiegła z dormitorium; oczywiście on podążył za nią. Szarpali się, a on ją uderzył.
Byłem okropnie zły, gdy to tym usłyszałem. Nie pozwoliła mi nic z tym zrobić. Tylko powiedziałem mu, że źle skończy, jeśli jeszcze raz się do niej zbliży.
Teraz najwidoczniej miał inny obiekt zainteresowań.
Lily. 
Było mi jej żal.
Wolałem nie myśleć, jak zareagowałaby Rose gdyby wiedziała więcej o tym chłopaku.
Al co nieco wiedział na ten temat. To prawda; nie tyle co ja.
Zdawał sobie sprawę, że Puckey nie traktuje dziewczyn tak jak powinien.
Czekałem tylko, aż mnie znajdzie i zacznie go przy mnie wyzywać.
Może dlatego wybrałem bibliotekę.Kurz unosił się w powietrzu jak osłona przed głośnym światem. Jedynymi słowami, które nie były szeptem były te zapisane na stronicach starych ksiąg czarodziei.
Westchnąłem i wróciłem do pracy domowej.
Przez jakiś czas żadne z nas się nie odzywało.
Nagle z zamyślenia wyrwał mnie głos Nott.
- O, nie. Patrz.- wskazała w stronę drzwi przez, które właśnie wszedł Puckey i Lily.
Usiedli przy jednym ze stolików. Chłopak pomagał jej z jakimś zadaniem. Siedział bardzo blisko niej.
Cały czas się do siebie uśmiechali.
Nie chciałem oglądać powtórki z historii Evie.
Rzygać mi się chciało na ten widok.
- Chodź stąd. Muszę koniecznie znaleźć Weasley i Ala. Nie będę się temu przyglądał.

Edytowany-10.08.2015

czwartek, 5 grudnia 2013

Rozdział 6


Rose

Godziny lekcyjne mijały w zawrotnym tempie; wksazówki zegara kręciły się jak rozpędzona karuzela. Pamiętam, jak witałam się z koleżankami z innych domów; wcześniej nie miałam okazji zamienić z nimi nawet jednego, ulotnego słowa. Profesorowie musieli sobie przypomnieć, jacy byli w naszym wieku, bo omówili tylko  roczny plan działania i swoje wymagania. Moje pióro nudziło się zamoczone w tuszu.

 Ostatnią lekcją były eliksiry ze Ślizgonami. Bałam się, że po godzinie spędzonej w tak chłodnym, ponurym miejscu, jakim były lochy mój humor odwróci się do mnie plecami i zapomni jak bardzo potrzebuję jego kojącego ciepła. Cichy głosik w mojej głowie szeptał do niego, by nie odchodził, skoro tak dobrzę się razem bawimy.

Szkoda, że nie słuchał.

Ślizgoni...- odpowiadał.

Kiedy zaczynałam o nich myśleć, przypominałam sobie o planowanej imprezie. Nigdy nie byłam typem dziewczyny, która je uwielbiała. Oczywiście lubiłam spotykać się z koleżankami, pośmiać się, trochę rozerwać...
Nie mogłam nazwać siebie samotnikiem; nie byłam jak ci, którzy tworzyli wokół siebie pustynię, odgradzające ich od ludzi tonami gorącego piasku.
Nie.
 Kochałam samotność, tak jak chłopcy swoje miłosne przygody; nie zajmowała najważniejszego miejsca w moim sercu.

Mimo to żałowałam, że nie mogłam rozporządzać własnym czasem. Słowo się rzekło.

 Czasami zarządzenie ,,tył-zwrot'' okazuje się zbyt trudne.

Na eliksirach siedziałam z Chloe z tyłu sali. Nauczycielem wykładającym ten przedmiot był wciąż profesor Slughorn, który oczywiście bardzo ciekawie opowiadał, ale miał swoich ulubieńców. Czy chciałam czy nie,chciałam, byłam jedną z ,, gwiazd'' mężczyzny i gdybym usiadła bliżej...
 nie dałby mi ani chwili spokoju. 
A przecież, jak wszyscy zajmą przednie ławki, nie wywali ich po to, by kazać mi  usiąść przy którejś z nich.
Scorpius, Al i Nathan weszli do sali, a ten pierwszy rzucił w moją stronę przelotne spojrzenie.
Jego krawat był poluzowany, a dwa pierwsze guziki były rozpięte.
Stop.
Na takie szczegóły zwracały uwagę jego puste wielbicielki, a nie ja. Nie mogłam o tym myśleć.
To był Malfoy, do cholery.
Ku mojej udręce chłopcy postanowili rozsiąść się przed nami.
Scorpius i Al  razem, a Nathan przed nimi.
- Przynajmniej nie będę musiała prowadzić żadnej miłej pogaduszki z Zabinim.- pomyślałam.
Przez większą cześć lekcji było spokojnie. Malfoy podlizywał się Slughornowi, Al czasem szepnął do nas słówko, a Nathan wydawał się być niesamowicie znudzony. Wciąż stukał palcami o biurko, co omal nie doprowadzało wszystkich komórek mojego ciała do szału stulecia. 15 minut przed tym,
jak miał zadzwonić dzwon obwieszczający koniec lekcji, dostaliśmy czas na rozmowy, bo nauczyciel powiedział już wszystko, co chciał.
- Po kolacji czekajcie na mnie, Ala i Nathana pod Wielką Salą. Musicie się wcześniej przebrać. - powiedział Scorpius, lustrując nas od góry do dołu.- Rozumiem, że macie jakieś inne ciuchy niż te mundurki...
- Na pewno nie takie, jakbyś chciał, Malfoy- odparowałam.
- A skąd ty wiesz...co ja chcę?- spytał, unosząc sugestywnie brew.
- Dobrze cię znam.
Chłopak przewrócił oczami i prychnął.
- Lepiej uważajcie na siebie. Ja jestem grzecznym chłopcem, ale niektórzy Ślizgoni są nieprzyjemni.
- Nie urodziłam się wczoraj...
- A nie będzie im przeszkadzać, że zaprosiłeś Krukonki?- spytała Chloe, monotonnym tonem.
Blondyn pochylił się nad nami opierając się o ławkę i szepnął:
- Po pierwsze, ja tam rządzę. Jestem kapitanem drużyny quiditcha, a jeśli to im nie wystarczy Potter jest Prefektem Naczelnym.- wskazał głową w stronę Ala- Po drugie, będą tam też Gryfoni,
z czego w sumie nie jestem zadowolony. Po trzecie: wiecie, że zawsze mogę służyć pomocą
w opałach. Musicie tylko ładnie poprosić.
Ostatnie dwa słowa wypowiedział bardzo wyraźnie.
Ugh.
 Przez cały czas czułam jego mocne perfumy. Nie wiedziałam skąd on je wytrzasnął, ale to mi pachniało magią. Czułam się przez chwilę zamroczona, jakbym była śpiąca. Wiedziałam,
 gdzie jestem, co się dzieje, ale wszytko dochodziło do mnie, jakby z daleka. Spojrzałam się na Chloe; ona też to czuła.

Kiedy lekcja się skończyła, szłyśmy korytarzem, by jak najszybciej dotrzeć do dormitorium i przedyskutować zaistniałą sytuację. 
Wspięłyśmy się po schodach, które musiałyśmy pokonywać każdego dnia nauki.
Nasza kondycja była na tyle dobra, że prawie w ogóle się nie zmęczyłyśmy. 
Zastukałam kołatką w drzwi chroniące Ravenclaw przed intruzami i Chloe natychmiast odpowiedziała na zagadkę. 
Szybko przepchałyśmy się przez grupkę młodszych  Krukonów i zamknęłyśmy się w swoim dormitorium.
- Skoro on psikając się tymi perfumami potrafi znużyć każdą dziewczynę...Rose, my nie powinnyśmy tam iść.
Miała rację. Myślałam dokładnie to samo, ale wiedziałam, że chłopcy i tak będą na nas czekać.
Dlaczego im tak zależało?
Nie mają lepszych zajęć niż dręczenie nas?
Ale to Al nas zaprosił....nie Malfoy, nie Zabini.
Mój kuzyn nie zrobiłby niczego, co mogłoby nam zagrozić, prawda?
Mimo wszystko odczuwałam niepokój.
 Wiedziałam, że historie, które znałam tylko z opowiadań, tym razem przeżyję naprawdę.
Miałam nadzieję, że los będzie dla nas łaskawy.
                                                                            
Scorpius

Siedziałem w Wielkiej Sali i podświadomie czekałem na pojawienie się dziewczyn.
Widziałem ich miny, kiedy zbliżyłem się do nich na lekcji. Zawsze szło mi dobrze w eliksirach. Udało mi się uwarzyć moje perfumy, gdy miałem trzynaście lat. Zrobiłem to z nudów i wciąż z nich to robię. Nigdy nie miałem złych zamiarów wobec żadnej dziewczyny. Nie okłamywałem ich. Zawsze dokładnie dawałem im do zrozumienia, ile dla mnie znaczą.
Kończyłem jeść kolację, gdy zobaczyłem rudowłosą dziewczynę, a obok niej niższą blondynkę.
Weasley miała na sobie białą bluzkę z krótkim rękawem, z dużym napisem ,, Smarty''.
Wykrzywiłem usta w uśmiechu; nie mogłem nic na to poradzić.
Do tego założyła krótkie czarne spodenki i martensy tego samego koloru. Mój wzrok zatrzymał się na jej długich, długich nogach...
Po chwili spojrzałem na Winters. 
Prawie jej nie poznałem. Jej włosy były kręcone i opadały falami na ramiona. Oczy pomalowała ciemnym tuszem, a na obu powiekach widniały grube kreski. Miała na sobie czarną, przeźroczystą koszulę zapinaną na guziki i skórzane spodnie. Na nogach... kremowe szpilki.
Wyglądała naprawdę dobrze. Czemu ona tak się wystroiła, a Rose ubrała się normalnie?
To pytanie nękało mnie przez całą kolację jak echo niewypowiedzianych słów.

Po posiłku ja, Nathan i Al spotkaliśmy się w umówionym miejscu z Winters i Weasley.
Wyglądały na poddenerwowane. Musiałem przyznać się samemu sobie, że bawiło mnie ich zachowanie.
Dlaczego Potter tak bardzo chciał zrobić ze swojej kuzynki i jej nieśmiałej przyjaciółki bardziej rozrywkowe dziewczyny?
Nie wiedziałem.
- No, proszę, proszę. Jednak wiecie co lubię- mruknąłem, nieudolnie ukrywając łobuzerski uśmieszek.
- Zamknij się, Malfoy- odpowiedziała mi ruda.
- Jesteś przeurocza.
Całą piątką skierowaliśmy się do lochów.
Pokój Wspólny został wyciszony, więc na korytarzu wiodącym do Slytherinu panowała głucha cisza.
Podałem hasło i przed naszymi oczami ukazał się tłum ludzi, a do uszu dobiegła głośna muzyka. Wszyscy tańczyli, część osób miała w ręku kubki lub szklanki. Nie było nigdzie kanap. Wszystkie zostały tymczasowo zabrane do Pokoju Życzeń. Ten kto się nie bawił, musiał siedzieć na podłodze, na której też nie było miejsca, bo ludzie stali dosłownie wszędzie.
Z tłumu wyłoniła się Evie.
Jej czarne włosy były rozpuszczone. Miała na sobie ciemną sukienkę na ramiączka. Suwak sięgał od dekoltu aż po kraniec sukienki. 
Skinęła głowom Rose i Chloe i pokazała nam, żebyśmy poszli za nią.
Zaprowadziła nas do stołu z napojami i sama wzięła kieliszek szampana.
Ja sięgnąłem po Ognistą, a w moje ślady poszli moi koledzy.
Ku mojemu zdziwieniu Weasley zrobiła to samo... i pośpiesznie opróżniła bursztynową zawartość szklanki.
Wtopiliśmy się w tłum tańczących i zaczęliśmy ich naśladować. Z początku było trochę niezręcznie, ale dołączyła do nas grupka Ślizgonów i Krukonów. Tańczyłem przy jakiejś zgrabnej blondynce, która wyglądała na rok młodszą.
Rose na początku zachowywała się normalnie; podobnie jak reszta próbowała odnaleźć się w otaczającym nas szaleństwie.
Potem jej wzrok się zamglił; szukała czegoś, czego nie mogła wyraźnie dostrzec.
Zaczęła iść ku stołowi, do którego wcześniej zaprowadziła nas Evie. 
Z ciekawości, i może jeszcze z jakiegoś innego, pokręconego powodu podążyłem jej śladem.
Byłem w szoku.
Zobaczyłem rudowłosą dziewczynę o jasnych oczach, całującą się z Puckeyem. 
Był z mojego roku i był świetnym graczem w Quiditcha, jak jego ojciec.
Z tego co pamiętałem miał sporą grupkę przyjaciół i kręciło się koło niego parę dziewczyn.
Rudą dziewczyną nie była Weasley.
Towarzyszką chłopaka... była dwa lata młodsza Lily Potter.
Widziałem ją na paru imprezach, ale tego się nie spodziewałem. 
Rose też nie.
Dobrze, że Albus tego nie zauważył- przemknęło mi przez głowę, pytając: Czujesz dreszczyk?
Weasley wzięła kieliszek ze stołu i wylała jego zwartość na głowę chłopakowi, który natychmiast odskoczył od Lily.
Spojrzenia dwóch rudowłosych dziewczyn się spotkały, a ja bałem się tego, co zacznie się dziać dalej. 
Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu ( naprawdę spodziewałem się wszystkiego: pary tłumaczącej się przed Krukonką, Lily odurzonej alkoholem, nieświadomej tego co robi) oboje rzucili się w stronę wyjścia, zanim zdążyliśmy ich złapać.
Usłyszałem, że z ust Rose wybrzmiewa seria przekleństw. Musiała być bardzo wkurzona.
- Masz zamiar ich szukać? Albo powiedzieć coś Alowi?- spytałem ciekawy.
-Nie, póki co. Robi to z własnej woli. Może się spotykają.- powiedziała, gdy się trochę uspokoiła.
Muzyka zwolniła. Nie wiele się zastanawiając wyciągnąłem przed siebie rękę i spytałem:
- Mogę prosić?
Ona nic nie mówiąc zaczęła ze mną tańczyć. Postanowiłem się do niej przybliżyć. Czułem, jak szybko oddycha.
-Nie martw się o Lily.- powiedziałem i okręciłem ją w kółko.
Wylądowała znowu w moich ramionach.
- Mało z nią rozmawiam. Kiedyś miałyśmy lepsze kontakty. Nie wiem, co u niej. Al też chyba się od niej oddalił..
Przestała mówić. Zorientowała się, że mi się zwierza, 
- Mówiłem ci, że zawsze oferuje pomoc, Weasley.
Nie odpowiedziała.
Katem oka zauważyłem, że Potter tańczy z Chloe. Rozmawiali o czymś. 
Potter traktował ją, jak kumpla. Znajdowali się od siebie w widocznej odległości.
Może nie byli świadomi, że zachowują się niezręcznie w swoim towarzystwie?
Muzyka nagle zrobiła się szybsza. 
Potter zakręcił szybko Winters, a tamta się roześmiała, Nagle znaleźli się obok nas.
- Odbijany- usłyszałem i po chwili w moich ramionach znajdowała się inna dziewczyna.

Robiło się coraz później, zaczynało się czuć klimat prawdziwej imprezy.
Nauczyciele pozwalali  na wszystko, co się wtedy działo w naszym Pokoju Wspólnym.
 W końcu nic im to nie przeszkadzało, bo nic nie słyszeli.
O połowie rzeczy, które działy się na tej imprezie nie mieli pojęcia.
Ludzie byli coraz mniej trzeźwi, wszystko zaczynało się wymykać spod kontroli.
Ktoś w kącie się całował, kilka par weszło po schodach do dormitorium, ktoś rozlał szampana na podłodze...Rozglądałem się wkoło i wkoło,
Po chwili poczułem, jak upadam prosto w kałużę. W moje ślady poszła Rose, która już trochę wstawiona zaczęła się śmiać.
Patrzyłem, jak leży i się uśmiecha.
Odgarnąłem włosy z jej twarzy.
I usłyszałem wybuch.
Nathan otwierając kolejny trunek, trafił korkiem prosto w ścianę. Uczniowie, którzy przy niej stali patrzyli się na niego wrogim wzrokiem. Chciał do nich podejść i coś powiedzieć, ale poślizgnął się na tej samej kałuży co my.Poczułem ciężar jego ciała. Próbowałem go z siebie zwalić.
-Zabini, idioto!
Zepchnąłem go z siebie. Niestety wylądował w ramionach Weasley.
- Ała.- jęknęła.
- Ciesz się tą chwilą, złotko.-powiedział.
Zacząłem się śmiać, a Rose przybrała gniewny grymas. Długo nie wytrzymała i po chwili we trójkę leżeliśmy blisko siebie na podłodze, zanosząc się śmiechem.
Chloe i Al gdzieś zniknęli, ale nie dbałem o to.
Pamiętam, że potem tańczyłem długo z Weasley, dużo wypiłem...
Byliśmy bardzo blisko siebie.
 I pocałowałem ją.
 Nie opierała się. 
Mimo, że byłem trochę zamroczony, czułem, że miała doświadczenie.
Nigdy bym się nie spodziewał, czegoś takiego po niej.
Część ludzi gdzieś zniknęła, część padła i leżała teraz na ziemi, reszta tańczyła.
Czułem, że powieki zaczynają mi ciążyć, ale nie szedłem spać.
Moja skóra płonęła, a ja nie chciałem szukać wody. 
Wszystko zaczynało się rozmazywać, jakby życie ulatywało ze mnie z każdym ruchem naszych ust.
Nie pamiętam, kiedy straciłem przytomność.

Edytowany-10.08.2015


                               

czwartek, 28 listopada 2013

Rozdział 5

                                                     
Rose
Obudziłam się wcześnie rano.
Wyciagnęłam się, próbując złapać promienie słońca fruwające po ścianach.
Ziewnęłam.
Zwlekłam się z łóżka i pośpiesznie je pościeliłam. Byłam wprawiona w tej sztuce;
nie lubiłam bałaganu, bo było go wystarczająco dużo w mojej głowie.
 Niestety nie można było powiedzieć o Chloe i reszcie moich współlokatorek, żeby były pedantkami. Zajrzałam do dużego kufra, na którym widniało moje imię, przepełnionego mnóstwem różnych ubrań; mundurków szkolnych ale też rzeczy, w których chodziłam na co dzień.
Nie przepadałam za sukienkami.
Były moją zmorą.
Ilekroć dostałam jakąś, oddawałam ją Chloe albo Lily, która uwielbiała je nosić.
W mojej garderobie?
Były może dwie.
Zaczęłam przeglądać ubrania, starając się niczego nie pognieść. Dżinsowe lub kraciaste koszule z kołnierzykiem, miękie w dotyku flanele.
 Wąskie spodnie ze srebrnymi i złotymi guzikami...
Wyjęłam jeden z zestawów pod szatę; nieskazitelnie białą koszulę i spodnie, w których czułam się o wiele bardziej komfortowo niż w spódnicy. Cieszyłam się, że dziewczyny mogły je nosić do mundurka. Za czasów mojej mamy było inaczej. Nie muszę mówić, co o tym sądzę.
Odnalazłam ciemno-niebieski krawat i jasne balerinki. Znalazłam komplet, w który planowałam przebrać się po lekcjach- luźna bluzka z długim rękawem, wygodniejsze spodnie i trampki za kostkę. Kiedy się ubierałam, przypomniały mi się wydarzenia z poprzedniego dnia, a na moją twarz wypłynął uśmiech, którego w żaden sposób nie potrafiłam ukryć. Mój wzrok powędrował ku Macmillan pogrążonej we śnie. Wyglądała tak spokojnie...
Przecież nie miała prawa wiedzieć, że część jej garderoby wisi w tym momencie w pokoju chłopców i na pewno, gdy się obudzą nie będą szczędzić sobie złośliwych komentarzy.
-Hmm, no i ciekawe, jak poradzi sobie bez wytapetowania sobie twarzy...
- ta niezbyt miła myśl, sprawiła, że byłam w jeszcze lepszym humorze.
-Muszę pamiętać, aby podziękować Chloe za pomysł dobrania się do jej kosmetyczki.
Zorientowałam się, że zostało mi jeszcze pół godziny, zanim reszta się obudzi. Reszta, a przede wszystkim zła Laura. Podeszłam do łóżka mojej jasnowłosej przyjaciółki i potrząsnęłam nią, chwytając ją za ramię. Była tak biała jak jej kokon z pościeli.
- Hej, wstawaj.- powiedziałam głośnym szeptem i po chwili dziewczyna otworzyła oczy, patrząc na mnie zaspanym wzrokiem.
-Co jest?- wymamrotała, podnosząc się do pozycji siedzącej.
Nie musiałam nic mówić, wskazałam palcem na pochrapującą brunetkę i zrozumiała.
Po 20 minutach obie byłyśmy gotowe i dla własnego bezpieczeństwa postanowiłyśmy oddalić się,
 jak najdalej od domu Krukonów. Przeszłyśmy przez Pokój Wspólny. Mimo upływu tylu lat, nie potrafiłam oderwać wzroku od upstrzonego gwiazdami kopulastego sklepienia. .
Zeszłyśmy po krętych schodach i po paru minutach dotarłyśmy do holu. Po krótkim namyśle postanowiłyśmy wyjść na błonia. Promienie porannego słońca przyjemnie ogrzewały moje ciało.
W powietrzu unosił się zapach deszczu.
Nie przejmowałam się tym, że moje buty za chwile mogą się przemoczyć lub pobrudzić. Chciałam spędzić trochę czasu na powietrzu. Poczuć trochę spokoju, zaznać chwili relaksu. Dobrze wiedziałam, że ten rok będzie ciężki. A z moimi ambicjami, nauka wydawała się nie mieć końca.
Zawsze tak było.
Chloe chyba też była pogrążona w myślach. Przemierzała błonia, co chwile patrząc na błękitne niebo.
Nagle poczułam, że ktoś zachodzi mnie od tyłu i zasłania moje oczy.Po chwili znalazłam się twarzą w twarz z moim kuzynem, który wybuchnął śmiechem, gdy zobaczył moją zdziwioną minę. Trzepnęłam go po ramieniu, co spowodowało, że był jeszcze mniej poważny.
-Co ty taki wesoły?-spytałam.
- Rosie, Rosie. Ostatni rok. Dzisiaj szykuję się impreza w naszym domu. Oczywiście serdecznie cię na nią zapraszam.- uśmiechnął się do mnie i szturchnął łokciem- Przyjdź, będzie fajnie. Poza tym po pierwszym dniu nie masz wiele do nauki.
Zmierzyłam go surowym wzrokiem, ale zanim zdążyłam mu odpowiedzieć, coś na temat mojego kujoństwa, podeszła do nas Chloe.
- Cześć, Al- powiedziała nieśmiało.
- Cześć. Przekonaj moją kuzynkę, żeby raczyła zaszczycić nas swoją obecnością na imprezie w Slytherinie. Ty też masz przyjść. Dopilnuję tego, nerdy!- powiedział na odchodne i po chwili znikł za wielkimi drzwiami prowadzącymi do zamku.
Spojrzałam się na moją przyjaciółkę. Czy to możliwe, że ona wciąż...Czy ciągle czuję coś do mojego kuzyna? W 5 klasie zdarzyło im się tańczyć ze sobą na balu podczas Turnieju Trójmagicznego. Ten jeden taniec znaczył dla niej bardzo dużo. Nawet kiedy dopiero zaczynałyśmy swoją przygodę w Hogwarcie, zdawała się uwielbiać towarzystwo Ala. I to, że uważała go za kogoś wartościowego, ważnego w jej życiu, z wiekiem zdawało się nie zmieniać.
- Zatańcz z nim. Dzisiaj.- powiedziałam patrząc na wyraz twarzy dziewczyny.
Już chciała się czymś usprawiedliwić, ale zdążyłam jej przerwać.
- Chloe. Będziesz potem żałowała swojej bezczynności. Daj mu znak.
Po tych słowach udałam się na śniadanie zostawiając blondynkę samą, by mogła przemyśleć moją niemalże siostrzaną radę.
                                                   
          Scorpius

Przemierzałem korytarze zamku razem z Nathanem. Śniadanie już dawno się zaczęło. Większość uczniów Domu Węża dawno opuściło lochy. Jak zwykle obudziliśmy się za późno-piętnaście minut, przed końcem posiłku. Szatę schowałem do plecaka, który niosłem, zawieszony na jednym ramieniu. Idąc szybkim krokiem, pośpiesznie zapinałem guziki koszuli i wiązałem szmaragdowo-srebrny krawat. Nie ukrywam, że natychmiast spotkałem się z cichymi szeptami i popiskiwaniem żeńskiej części szkoły.
Rzuciłem Nathanowi pokpiwające spojrzenie, a on tylko przewrócił oczami. Zastanawiałem się, o której wstał Al i czemu nas nie obudził. Po dłuższej chwili znaleźliśmy się przed wejściem do Wielkiej Sali. Natychmiast je otworzyłem i moim oczom ukazał się widok, którego nigdy bym się nie spodziewał. Z tłumu starannie ubranych uczniów wyróżniała się jedna osoba.
Laura Macmillan zawsze dbająca o swój wygląd, ubrana, jakby pracowała dla projektanta mody, miała na sobie neonową pomarańczową bluzkę i w żaden sposób nie pasujące do niej fioletowe spodnie czy czwarte. Na nogach miała kapcie w panterkę, a jej twarz...
TA, WŁAŚNIE TA dziewczyna nie miała na sobie ani grama makijażu, bez którego normalnie nigdzie, by się nie pokazała. Kiedy zorientowała się, że ją obserwujemy jej twarz wykrzywił potworny grymas. Poczerwieniała ze zdenerwowania, gniewu...
Nie, w tej wersji nie wyglądała już tak dobrze.
- Stary, ty widzisz to co ja? Nie wiem, może ja mam jakieś zwidy...-usłyszałem za sobą głos Nathana.
Zanim zdążyłem odpowiedzieć, podszedł do nas Al.
- Chodźcie, chyba domyślam się czyja to sprawka.
                                             
          Rose
Siedziałam z Chloe pod salą do Transmutacji. Nie potrafiłam pohamować kolejnych salw śmiechu. Kiedy jakiś czas wcześniej, Laura przechodziła korytarzem, schowałyśmy się w cieniu ogromnego posągu. Ten widok pozostał w mojej głowie przez jeszcze długi czas. Pamiętam, jak leżałam wtedy rozciągnięta na podłodze i nie marzyło mi się z niej wstawać. Jednak ta piękna chwila nie trwała długo, bo ujrzałam stojących nade mną dwóch oślizgłych węży...i jednego udomowionego.
Ala, Nathana i Scorpiusa.
- Nie za wygodnie ci, Weasley?- odezwał się blondyn, a kącik jego ust lekko się uniósł.
Potter wyciągnął rękę i pomógł mi wstać. Zrobiłam to bardzo niechętnie, ale co ja miałam do gadania...
- Rose, to ty stoisz za tą sprawką. Myślałem, kto miałby podstawy zrobić coś takiego Macmillan. Sporo naliczyłem takich ludzi...ale tylko moja kochana kuzynka ma tyle tupetu.- wyznał Albus.
Uśmiechnęłam się chytrze i odpowiedziałam:
- Może to ja, może to nie ja.
Nathan posłał mi dziwne spojrzenie, jakby próbował mnie rozgryźć.
- Nie wiedziałem, że Rose Weasley jest zdolna do takich rzeczy .
- powiedział wkładając ręce do kieszeni. Nie spuszczał ze mnie wzroku, co mnie trochę przerażało. Dobrze wiedziałam, jak szybko zmienia dziewczyny i pamiętałam o tym, że raczej nie liczy się z ich uczuciami. Postanowiłam być czujna, mimo że jakiś głosik w mojej głowie podpowiadał, że nie mam żadnych szans u tego pokręconego chłopaka.
- Przychodzicie na imprezę?- spytał ciemnoskóry Ślizgon, przewiercając nas czarnymi oczami.
Z każdą minutą byłam coraz bardziej zaniepokojona.
Nie byłam pewna, czy jako Krukonki powinnyśmy się tam pojawić.
Poza tym nie ufałam im.
Albusowi tak, ale nie Nathanowi.
 Scorpiusowi też nie mimo, że miałam z nim  sporadycznie kontakt przez sześć lat nauki.
- Przyjdziemy- odpowiedziała Chloe.
Wtedy zdałam sobie sprawę, że powinnam bardziej uważać na to, jakie rady daje. Przez moją wspaniałomyślną pomoc pierwszy dzień w szkole miała mi umilić dzika impreza w gronie przemiłych Ślizgonów, w ciemnych, chłodnych lochach...
Och, tak.
Zapowiadał się wspaniały wieczór.


Edytowany-02.08.2015

niedziela, 17 listopada 2013

Rozdział 4



Scorpius

Leżałem w łóżku i nie mogłem zasnąć.
 Natarczywe myśli nie dawały mi spokoju ani na sekundę.
Zamknąłem oczy, a w mojej głowie wydarzenia z całego dnia przemknęły jak cień przysłaniający słońce.
 Jazda samochodem z Alem i Weasley, dzielenie przedziału z Krukonkami.
 Te obrazy były mętne, jakby były tylko snem albo przeszłością, którą pamięta się ze starych zdjęć.
 Jazda bryczką i wreszcie rozmowa z dyrektorką.
Nie potrafiłem wymazać z pamięci jej smutnego spojrzenia...
Uratowałem siebie i moich znajomych przed katastrofą.
 Powinienem się cieszyć, ale nie umiałem.
Dowiedzieli się.
Zdają sobie sprawę, że widzę testrale.
 Nie chciałem pamiętać tego, co kiedyś widziałem tego, co wtedy czułem...
Panicznego strachu.
 Zdziwienia i zagubienia .
Byłem taki mały...
To nie ja, jednak przeżyłem to najbardziej.
Evie- pomyślałem.
Dreszczyk zakradł się. aż po kołnierz mojej koszuli.
Wstałem pośpiesznie z łóżka i po cichu, uważając by nikogo nie zbudzić, opuściłem dormitorium. Zszedłem po schodach do Pokoju Wspólnego i tak jak się spodziewałem, ujrzałem ciemnowłosą dziewczynę skuloną w szmaragdowym fotelu. Ogień palący się w kominku, rzucał światło na jej chudą sylwetkę. Od razu zauważyłem łzy, spływające po jej zaczerwienionych policzkach.
 I ten tusz na mokrej skórze.
Słuchała muzyki ze swojej starej mp3.
Chyba zorientowała się, że ktoś ją obserwuje, bo podniosła głowę i wlepiła we mnie wzrok.
Podszedłem do niej po cichu i kucnąłem przy fotelu, na którym siedziała.
Mimo ognia czułem chłód. Byłem boso podobnie jak ona.
Jednym machnięciem różdżki wyczarowałem ciepły koc, którym od razu nakryłem trzęsącą się dziewczynę. Usiadłem na dywanie i oparłem ramię na fotelu.
Wyjęła z uszu słuchawki i powiedziała cichym, łamiącym się głosem.
- Dzisiaj jest rocznica.
Pamiętałem.
Wspomnienia w ten dzień z jakiegoś powody były wyraźniejsze.
Mieliśmy 9 lat. Po Bitwie o Hogwart najzagorzalsi zwolennicy Voldemorta, którym udało się przetrwać wojnę, ukryli się przed Ministerstwem i poczęli planować zemstę. Spostrzegli, że jest ich za mało, by coś osiągnąć. Próbowali zwerbować także tych Śmierciożerców, którzy nie chcieli mieć już z nimi nic wspólnego.
Skierowali się do Malfoy Manor.
Tego dnia państwo Nott wraz z córką gościli tam na kolacji. Starzy znajomi Lucjusza nie otrzymali ciepłego powitania z jego strony. Kazał im się wynosić, więc jeden z nieproszonych gości wyjął różdżkę. Z jej końca wystrzeliło zielone światło, które trafiło prosto w pierś mężczyzny. Moja rodzina i nasi przyjaciele- wszyscy zbiegliśmy do holu. Widzieliśmy tę przerażającą scenę na własne oczy. Zaklęcia świstały po całym pomieszczeniu. Mój ojciec postanowił, że przeteleportujemy się w jakieś bezpieczne miejsce. Narcyza, moja babcia, nie chciała opuścić domu. Była w szoku. Jej oczy wyglądały na nieobecne. Próbowała się rzucić w stronę męża, ale jej syn ją zatrzymał. Szarpała się, krzyczała, ale nie mogła nic zrobić. Co jedynie narazić też własne życie...
Tata wziął ją, moją matkę i mnie i po chwili zniknęliśmy z miejsca zdarzenia, zostawiając Nottów. Od razu zawiadomiliśmy Ministerstwo Magii, że potrzeba im pomocy.
Resztę opowieści znam, ponieważ powtórzyli mi ją moi rodzice.
 Oni usłyszeli ją od matki Evie.
Theodore zawołał do siebie swoją rodzinę. Evie biegnąc w jego stronę, praktycznie wpadła na jednego z wrogów. Próbowała się wycofać. Mężczyzna wyjął, jednak różdżkę i użył najgorszego zaklęcia niewybaczalnego. Tego, które przeżyło tylko jedno dziecko w historii.
Zaklęcie prawie ugodziło w dziewczynkę, jednak w ostatniej chwili jej ojciec zasłonił ją własnym ciałem. Umarł za nią. Jej matka złapała ją za rękę i przerażona przeteleportowała się do świata mugoli.
Do tej pory żyła tam z córką.
Sprawcy ataku zostali złapani i zamknięci w Azkabanie.
Nie zastanawiałem się długo. Porwałem dziewczynę w ramiona i mocno przytuliłem.
Wydawała się taka drobna w moich ramionach.
Współczułem jej wychowywania się bez ojca. W świecie mugoli...
Przypomniałem sobie coś, co sprawiło, że na mojej twarzy pojawił się smutny półuśmiech.
Theodore Nott zawsze marzył o posiadaniu syna , świetnego gracza w Quiditcha. On chciał grać profesjonalnie, ale jego rodzicom nie podobał się ten pomysł.
Miał pracować na wysokim stanowisku w ministerstwie.
Theodore nie doczekał się, jednak męskiego potomka. Miał wspaniałą córkę, która po jego śmierci postanowiła spełnić jego marzenia. I musiałem przyznać, że była naprawdę świetną ścigającą. Chodziłem na każdy jej mecz.
Poczułem, że jej łzy mączą moją koszulę. Zaczęłam szeptać do ucha dziewczyny, słowa dodające otuchy.
Kochałem ją.
Bardzo.
Oczywiście, jak siostrę. Przywiązałem się do niej przez tyle lat znajomości.
Odczuwałem dumę za każdym razem, gdy odnosiła zwycięstwo.
I na boisku i w codziennym życiu.
Po chwili poczułem, że jej oddech się uspokaja.
 Stabilizuje.
Usnęła; jej oddech był lekki jak piórko.
Ucałowałem ją w czubek głowy i wyszeptałem łamiącym się głosem:
- Smacznych snów, Evie.
Odniosłem ją do dormitorium dziewcząt, ułożyłem w łóżku,  nakrywając ją kołdrą pod samą brodę i po upewnieniu się, że na pewno śpi, wróciłem do sypialni, którą dzieliłem z Nathanem, Alem i paroma innymi ślizgonami. Poczułem się bardzo senny.
Nareszcie- pomyślałem wskakując pod ciepłą pierzynę.
Parę minut rozbiło się o milczące ściany, zanim objęcia Morfeusza zacisnęły się wokół swojego starego przyjaciela.
                                                                        Rose
Zegar wybił północ.
Lampka nocna, wciąż paliła się przy moim łóżku. Obok mnie na  wykrochmalonej, białej pierzynie siedziała Chloe. Malowała paznokcie u nóg na neonowy, żółty kolor. Po jej minie było widać, jak bardzo jest na tym skupiona. Szturchnęłam ją w ramię, a lakier wyjechał poza paznokieć, brudząc jej duży palec. Na jej bladą twarz od razu wypłynął szkarłatny rumieniec.
- Jesteś beznadziejna.- wymamrotała, sięgając po opakowanie chusteczek.
- Nic ci to nie pomoże, Chloe. - powiedziałam, spoglądając na bezskuteczne próby przyjaciółki.- Jak myślisz czemu Malfoy...no wiesz... widzi je?
Chloe podniosła głowę i wlepiła we mnie podejrzliwy wzrok.
- Nie wydaję ci się, że to jego sprawa? Rose, nie mieszaj się w to, proszę..
Zamyśliłam się chwilę. Oczywiście współczułam Scorpiusowi, ale z natury byłam bardzo dociekliwa. W mojej głowie od razu pojawiły się zawiłe intrygi.
A co jeśli jego rodzina nie zmieniła się? Jeśli torturują innych?
Hola. Rosie, nie przesadzaj. Coś takiego na pewno nie miało miejsca- skarciłam sama siebie.
- Mnie bardziej zajmuję to, że Laura została prefektem naczelnym i ma teraz pełne prawo do gnębienia nas. Przypomnij mi za co ona nas tak nie lubi?
Uśmiechnęłam się na widok grymasu na twarzy blondynki. Mnie też to się nie podobało. Pierwszy raz w historii Hogwartu na prefektów Ravenclawu zostały wybrane dwie dziewczyny - ja i Laura. Oczywiście nie wchodziłyśmy sobie w drogę. Bardzo się zdenerwowałam, kiedy to ona osiągnęła to, o czym od dawna marzyłam- została prefektem naczelnym.
- Chyba cały czas nie może przeboleć, że podczas Turnieju Trójmagicznego zgarnęłaś jej tego francuza sprzed nosa. Chciała go zaprosić na bal, podobno.
- On mnie zaprosił! Dlaczego miałabym odmówić?! Ktoś wreszcie mnie docenił...
Wybuchnęłam śmiechem na wspomnienie Chloe jąkającej cichą zgodę na propozycje przystojnego chłopaka. Potem przypomniałam sobie, jak Macmillan przez cały bal rzucała w ich stronę gniewne spojrzenia. A kiedy ta zołza nie patrzyła dolałyśmy do jej drinka amortencję..Skutkiem tego było przelotne zauroczenie Laury pewnym mało atrakcyjnym, rok młodszym kujonem z naszego domu.
- Rosie, ciszej obudzić wszystkich!
Natychmiast ucichłam, ale wciąż czułam się rozbudzona.
- Mam pomysł. Skoro i tak w tym roku stracimy przez naszą kochaną panią prefekt mnóstwo punktów, może zrobimy jej małego psikusa?- zaproponowałam.
Nic nie mogło zastąpić tego błysku w jej niebieskich oczach.
 
Edytowany-02.08.2015




piątek, 8 listopada 2013

Rozdzial 3

                                                  


Scorpius

Czułem na sobie zdziwione spojrzenia.
Przylepiły się do mnie jak rzepy.
 Moje oczy napotkały ciemne tęczówki Evie, pełne zrozumienia dla tej sytuacji.
Tylko ona znała prawdę.
Nie wiedziałem co mam zrobić- w czasie tego ,,bohaterskiego wyczynu'' zgubiłem całą odwagę jaką miałem, a także ,,maskę opanowania'', z którą nigdy się nie rozstawałem.
Byłem przekonany, że na mej twarzy musiały być wyraźnie odmalowane uczucia, które powinienem był pogrzebać głęboko w swojej skorupie, chroniącej mnie przed resztą świata.

Bezsilność.
 Rezygnacja.
 Nieudolnie skrywany ból.

Robiło się ciemno. Może nie mogli dostrzec wyrazu mojej twarzy?
Evie odezwała się jako pierwsza, przerywając panującą ciszę.
- Spóźnimy się na kolacje. Chodźcie.
Kto jak kto, ale ona potrafiła przekazac wszystko co chciała w zwięzłej formie.
Właściwie to tylko przy mnie potrafiła się rozgadać. Zauważyłem, że Weasley kręci się wokół wozu.
Wyciągnęła rękę. Nie musnęła żadnego z testrali nawet opuszkami palców.
-Nie widzi ich.- pomyślałem.
Złapała mnie, na tym jak w zamyśleniu wpatruję się w jej stronę. Już miała coś powiedzieć, gdy nagle utkwiła wzrok gdzieś daleko za moją głową.
- Co jest?- spytałem wprost, starając się nie mówić ponaglającym tonem.
Chloe, która stała niedaleko rudej zmarszczyła nos, a na jej twarzy pojawił się grymas.
Zgorszenia.
- Proszę, proszę. Ktoś tu nawet na pierwszą w roku kolację nie potrafi się nie spóźnić. No i jeszcze ty Potter, p r e f e k t.- odezwała się ciemnowłosa dziewczyna o prawie czarnych oczach i nieskazitelnym makijażu. Była raczej średniego wzrostu- niższa od Weasley-, ale w odróżnieniu od Rose miała na sobie wysokie szpilki.
Na pewno nie było łatwo się w nich poruszać po podłodze, a co dopiero po nierównej ziemi.
- Testrale się spłoszyły, Macmillan. Może powiesz nam jak je ruszyć, mądralo.- wycedziła ruda, lekko czerwieniejąc na twarzy.
Macmillan... co mi to mówiło?
Wiedziałem, że jest Krukonką- uwielbianą przez nauczycieli, niekoniecznie przez uczniów.
No chyba, że ktoś leciał na jej sylwetkę.
Potrafiła uwieść, a potem rzucić.
Zazwyczaj jednak nie zajmowała się chodzeniem na randki i spotykaniem się z chłopakami, często przesiadywała godzinami w bibliotece i odrabiała lekcje lub włóczyła się ze swoją zgrają wywyższających się koleżanek.
No i z jakiejś przyczyny żywiła szczególną niechęć do Ślizgonów.
Może, dlatego że zazwyczaj konkurowaliśmy ze sobą o Puchar Domów.
Gryffindor był zagrożeniem, jeśli chodziło o Quiditcha, a na Huffelpuff trzeba było uważać, bo często potrafili nadgonić nas w obu tych dziedzinach. To Slytherin i Ravenclaw zbierali, jednak najwięcej punktów.
- Widzę- skomentowała, mierząc wzrokiem otoczenie.- Oba domy tracą 40 punktów. Przynosić taką hańbę!
Wyglądała, jakby miała na nas splunąć.
I pewnie, by tak zrobiła, gdyby nie jej nienaganne maniery.
Sprawiłoby jej to ogromną satysfakcję, byłem pewien.
-Już zostałam zmuszona odjąć punkty własnemu domowi, a to dopiero początek roku! Teraz jeszcze muszę jakoś przetransportować ten przeklęty wóz.Jesteście źródłem wszystkich  nieszczęść.
W połowie tego nużącego wykładu miałem szczerze dość jej towarzystwa. Wealey wyglądała, jakby zaraz miała zasnąć, a Winters chyba zamierzała puścić pawia na z pewnością bardzo drogie buty Macmillan. Co do Ala i Nathana- oni byli lekko rozbawieni lub zażenowani.
- Ja też jestem prefektem, pamiętaj.- powiedział Albus, uśmiechając się chytrze.- Też mam prawo dysponowania punktami...
Dziewczyna zmierzyła go zimnym wzrokiem.
- Nikt ci nie uwierzy. Jestem wzorową uczennicą.- broniła się.
Mój przyjaciel wyluzowany, stał przed nią z rękami w kieszeniach i pokpiwającym uśmieszkiem na twarzy. Pani prefekt, natomiast próbowała starannie zamaskować zdenerwowanie.
Kto inny może by tego nie zauważył. ale samemu często robiłem to samo. Niestety.
W końcu wyprostowała się jak nastrojona struna i rzekła nieprzyjemnym tonem:
- Wy i tak już macie przechlapane. Macie stawić się u Dyrektor Mcgonagall. - powiedziała i dodała, zerkając na pozłacany zegarek-Hmm.. Na kolację i tak już nie zdążycie.
Uśmiechnęła się wrednie i odeszła w stronę zamku. kołysząc biodrami.
- Co za lafirynda.- podsumował Nathan- Współczuję ci, stary. No... przynajmniej ma niezłe ciało..
- Zabini, jesteś takim idiotą- odezwała się Weasley, patrząc na niego z politowaniem.
- Sama sobie z bryczką poradzić nie może, jak mi jej szkoda... Spróbowalibyśmy czegoś, gdyby nie była taką..
- Chloe, nie kończ- przerwała jej rudowłosa, która zaczęła irytować ta cała sytuacja.
                                           
Gwiazdy lśniły na nocnym niebie, gdy szliśmy w stronę olbrzymiego, pięknego zamku, który był dla nas domem przez tyle lat. Spiczaste dachy wież wyglądały, jakby dosięgały nieba.
To naprawdę było niebo na ziemi.
Hogwart.
 To tam dostałem pierwsze oceny, zawarłem pierwsze przyjaźnie, odniosłem liczne sukcesy i porażki. Tutaj też się zakochałem...
Mimo pozorów, mi też się to kiedyś zdarzyło.
Ten zamek, przepełniony moimi wspomnieniami, tajemnicami...
Bardzo ważna część mojego życia.
Został mi rok nauki, wiedziałem, że nigdy już nie wrócę do tego miejsca. Zacznie się dorosłość, nic nie będzie takie samo. Choć nigdy nie było łatwo. Nikt nigdy nie obiecywał, że tak będzie.
Doszliśmy do drzwi wejściowych, a gdy przez nie weszliśmy ukazał się przed nami hol. W mojej głowie zamajaczyło wspomnienie dzieciństwa. To była, jednak przeszłość.
Starałem się myśleć o czymś innym, ale wciąż przypominały mi się pojedyncze sytuacje z poprzednich lat. Weszliśmy po ruchomych schodach.
W końcu dotarliśmy do wejścia do gabinety dyrektorki.
- I niby jak my tam mamy wejść? Nie znamy hasła i nawet nie mam pomysłu jakie może być.- odezwał się Zabini, osuwając się po ścianie i siadając na podłodze.
Zanim, któreś z nas zdołało coś powiedzieć, zza rogu wyłoniła się Mcgonagall, dla której czas był wyjątkowo łaskawy..
- Och, witajcie. Spodziewałam się was.- wypowiedziała hasło i chimera odsłoniła kręte schody.
Zmęczony podróżą ledwo wczołgałem się na górę. Najlepiej sobie poradziła Evie.
 Żeby kobieta była silniejsza ode mnie...
Nie do pomyślenia.
Pokój był owalny, na ścianach wisiały portrety poprzednich dyrektorów szkoły. Za biurkiem, na regale leżała stara tiara.
To ona zdecydowała o naszym losie.
Popatrzyliśmy się po sobie porozumiewawczo. Wszyscy ją rozpoznaliśmy.
Do naszych uszu doszedł opanowany głos Mcgonagall:
- Spóźniliście się na kolację. Mieliście jakiś problem z bryczką, co dokładnie się stało?
- Jednorożec. Był na naszej drodze.- odpowiedziała Weasley, lekko przymrużając oczy.
- I jak wam na Merlina udało się nie spowodować żadnej stłuczki!?
- zdziwiła się kobieta.
Spojrzenia całej piątki spoczęły na mojej osobie.
- Malfoy je zatrzymał, pani dyrektor.- odezwała się Chloe, a w jej oczach pojawił się ten błysk typowy dla Krukonów.
Miałem nadzieję, że nie będą przy mnie zagłębiać się w ten temat.
Nawet Macgonagall nie wiedziała, że widzę testrale.
Oczywiście zmieniło się to, gdy Winter wypaliła, że ja zatrzymałem powóz.
Przez chwilę unikałem wzroku pani profesor, ale gdy już dłużej nie mogłem, zauważyłem, że w jej niebieskich oczach tańczą iskierki zdumienia, współczucia i..podziwu.
- Dobrze. Możecie udać się do swoich dormitorium. Proszę się tylko nigdzie nie włóczyć. Dobrej nocy.
Począłem kierować się ku wyjściu jako ostatni. Na swoim ramieniu poczułem dłoń byłej opiekunki Gryffindoru.
- Scorpiusie, jeśli byś potrzebował czyjejś pomocy...
- Nie ma się pani czym martwić. Dobranoc.- odpowiedziałem patrząc prosto w jej  oczy. Były przepełnione troską.
Wyszedłem z pomieszczenia, czując jak zalewa mnie fala smutku i od dawna przerastających mnie wspomnień.

Edytowany- 31.07.2015

wtorek, 5 listopada 2013

Rozdział 2

Rose

- Pytanie czy wyzwanie?- spytała mnie Chloe.
- Pytanie.
-Kto według ciebie jest najprzystojniejszym chłopakiem w szkole?
Szybkie wdechy i wydechy.
Nie chciałam przyznać, tego co wszystkie dziewczyny uważały za oczywiste.
Wielu chłopców w Hogwarcie było przystojnych, ale tylko jeden miał to coś, dzięki czemu miał całe rzesze fanek.
Natychmiast zrobiło mi się gorąco.Zdjęłam z siebie koszulę, zostając w samym podkoszulku.  Wypowiedziałam te dwa słowa, prawie się nimi dławiąc.
- Scorpius Malfoy.
Ujrzałam na twarzy mojej przyjaciółki triumfujący uśmieszek. Nie zdązyła nic powiedzieć, bo drzwi przedziału otworzyła ostatnia osoba, którą chciałam wtedy zobaczyć.
- Słyszę, że o mnie rozmawiacie.- rzekł Malfoy, ukazując przy łobuzerskim uśmiechu swoje idealnie równe zęby.- Wiedziałem, że kobiety na mnie lecą, ale że wy też...No, no Weasley. Może załapiesz się na pogawędkę z idolem.
Zmierzyłam go nienawistnym wzrokiem, starając się nie okazać, że jestem zakłopotana tą sytuacją. Za blondynem stał mój kuzyn i Nathan Zabini.
O ciemnoskórym brunecie sporo się dowiedziałam przez 6 lat nauki w Hogwarcie.
Uwierzcie mi na słowo, nie dało się o nim nie słyszeć.
 Był synem Blaisa Zabiniego i Daphne Greengrass, starszej siostry matki Scorpiusa.
Grał też w drużynie Quiditcha jako ścigający. Bardziej interesował się imprezowaniem i dziewczynami niż nauką, ale był dość inteligentny, więc otrzymywał dobre oceny, bez większych starań. Poza tym zawsze potrafił zbajerować nauczycieli.
 I naiwne uczennice, które odrabiały za niego lekcje...
Na ogół wydawał się być człowiekiem bezkonfliktowym, ale dobrze zapisała mi się w pamięci jego sprzeczka z jednym Puchonem...
Scorpius rozsiadł się obok mnie, opierając nogi o szybę. Al i Nathan nie mieli wyboru i musieli usiąść obok Chloe.
- Zostałaś Prefektem Naczelnym, Rosie?- zagadnął mnie Potter, przerywając ciszę między naszą piątką.
Dopiero wtedy dotarło do mnie, że nie dostałam listu, który by mówił, że obejmę to stanowisko. Nic. Zero. Byłam pilną, karną uczennicą, a nie zostałam Prefektem Naczelnym.
- Nie- odpowiedziałam, a to słowo rozbrzmiało echem w mojej głowie.
 Czy to  pierwsza  porażka w tym roku? Wszyscy zgromadzeni wlepili we mnie zdziwiony wzrok.
- A ja tak. Liczyłem, że to ty będziesz drugim...A nie wiesz, kto nim może być?- zapytał Al, a ja zauważyłam w jego oczach błysk jego wrodzonej ciekawości.
- Proszę was, czy musicie cały czas gadać o nauce? Ja wiem, że wy dwie jesteście Krukonkami, ale błagam zmieńcie temat.- przerwał im Zabini, zabierając głos po raz pierwszy odkąd wszedł do przedziału
- To może coś zaproponujesz, skoro jesteś taki mądry.- odpowiedziała mu Chloe, z nerwów zaczynając zaplatać warkocza.
-Wy, Krukoni, nawet jak nie rozmawiacie o inteligencji, to i tak o niej mówicie.- prychnął Zabini.- Uważacie się za jakichś geniuszy. Znam paru z was.
Wyczuwałam, że moja przyjaciółka jest bliska wybuchu.
- A wy uważacie się za lepszych, bo pochodzicie z arystokratycznych  ,,czystych'' rodzin; tak jak już plotkujemy.
Na twarzy Nathana pojawił się pokpiwający uśmieszek.
- My jesteśmy lepsi.
Nuta kpiny.
I sarkazmu.
 Ledwie wyczuwalna.
Teatralnie przewrócił oczyma.
- Inni dają sobą pomiatać, wmawiać sobie, że są gorsi, a my wiemy ile jesteśmy warci. To, że wierzycie w to, że jesteśmy lepsi, a nie równi innym to chyba wasz problem- powiedział Malfoy, patrząc na nas pobłażliwym wzrokiem- No chyba, że masz na myśli wydarzenia z czasów naszych rodziców, Winters.
Na policzki Chloe wypłynął rumieniec, dobrze widoczny ze względu na jej jasną karnacje. Złapałam ją na odgarnianiu z twarzy kosmyków włosów. Często to robiła, gdy myślała...lub się denerwowała.
-Och, a ja myślałam, że to po prostu rasizm. Nie wmawiaj mi Malfoy, że wszystkich traktujesz, tak samo.- byłam ciekawa, jak zareaguje na moje pytanie.
Wydawało mi się, że jego usta drgnęły lekko, jakby w imitacji kpiarskiego uśmieszku.
- Jak już to Ślizgoni są trochę aroganccy. Arogancja, a rasizm to co innego. Od czego masz słownik Weasley?
Minęło zaledwie dwadzieścia minut drogi, a ja już miałam ich dość. No może oprócz Ala.
- Uspokójcie się- przerwał nam mój kuzyn, a po chwili drzwi przedziału się otworzyły i weszła przez nie kobieta w podeszłym wieku, tocząca wózek z przeróżnymi łakociami.
- Ja zapłacę za wszystkich- zaoferował Malfoy, wyjmując z eleganckiego portfela garstkę złotych monet.- 2 czekoladowe żaby i fasolki Botta.
Staruszka kiwnęła głową, uśmiechając się w naszą stronę.
- A co dla was, kochaneczki?- spytała.
Chłopcy zaczęli składać zamówienia.
Ja i Chloe trochę niezadowolone z tego pomysłu, przysłuchiwałyśmy się jak Ślizgoni przekrzykują się nawzajem.
- A wy? - zapytał blondyn, unosząc jedną brew.
- Wolę sama zapłacić za siebie.- odpowiedziałam, a Chloe mi zawtórowała.
- Nie ma mowy. W takim razie wybiorę za was.
- Nie, nie!- przerwała mu Chloe, uśmiechając się nieśmiało.
W takich sytuacjach uświadamiałam sobie, dlaczego dziewczyna omal nie trafiła do Hufflepuffu. Zawsze starała się być uprzejma, choć czasami kiedy chodziło o sprawiedliwość bywała kłótliwa.
W wykazywaniu się inteligencją na lekcjach przeszkadzała jej nieśmiałość.
Potrafiła, jednak o wiele szybciej ode mnie skojarzyć fakty, rozwiązać zagadkę czy wpaść na coś pomysłowego.
- Poproszę czekoladową żabę i balonówki Drooblego- odezwała się do sprzedawczyni.
Zrezygnowana poprosiłam o to samo.
Mimo wieku wszyscy wciąż uwielbialiśmy kupować słodycze w Expessie Hogwart.
To był nawyk- nie tylko mój i Chloe, ale także jak wywnioskowałam trójga Ślizgonów.
Dalsza podróż biegła spokojnie.
Czas nie przelatywał nam przez palce, każda sekunda wahała się zanim odwróciła się do nas plecami.
Chloe żuła gumę i wpatrywała się w krajobraz za oknem.
Chłopcy próbowali fasolek, a ja przyglądałam się karcie czarodziei.
Była na niej moja mama. Miałam już takich pięć, ale wciąż nie byłam do tego przyzwyczajona.
Podniosłam wzrok, zbyt wolno, by zareagować.
 Scorpius wziął do buzi fasolkę o smaku wymiocin.
 Jego twarz wykrzywiła się w niepowtarzalnym grymasie obrzydzenia.
Łzy napłynęły mu do oczu, twarz poczerwieniała..
 Zaczął kaszleć.
- Daj mi gumę!- wydukał.
I wtedy ja byłam tą, która się śmiała ostatnia.
- Przykro mi. Prezentów się nie oddaje, Malfoy.
                                                 
                                           
Pociąg z hukiem zatrzymał się na stacji w Hogsmeade i uczniowie zaczęli opuszczać przedziały.  Chłopcy pomogli nam zdjąć kufry i skierowaliśmy się ku wyjściu. Wsiedliśmy do bryczki ze Ślizgonami, bo w reszcie pozostawały pojedyncze miejsca.
Musiałabym jechać bez Chloe.
Wsiadłam jako ostatnia. Malfoy siedział obok jakiejś dziewczyny zaczytanej w opasłej księdze. Miała długie ciemno- brązowe, prawie czarne włosy i duże oczy koloru gorzkiej czekolady, widocznie podkreślone tuszem. Jej cera była bardziej blada od Chloe czy choćby od Malfoya.
- Cześć Evie- zagadnął do niej Malfoy, a ona oderwała wzrok od swojej lektury, czego nie zrobiła, gdy wsiadaliśmy do bryczki.
- Hej- cmoknęła go w policzek i znowu schowała nos za książką.
Spojrzałam się pytająco na blondyna.
- To jest Evie Nott. Evie to jest Rose Weasley.- wytłumaczył od niechcenia. Dziewczyna spojrzała się na mnie i wsadziła książkę do torby, która swoją drogą wyglądała na bardzo ciężką.
- Jesteś kuzynką Albusa. A ty grasz w drużynie Quiditcha Ravenclawu- wskazała palcem na Chloe.
- Zgadza się - przyznała blondynka.- Ty nie grasz w drużynie Slytherinu, prawda?
-Nie.  Nie bawię się w amatorszczyznę.
Kącik ust szatynki lekko się uniósł. Zauważyłam, że była ładna. Czy ją i Malfoya mogło coś łączyć?
- Nott gra w drużynie juniorów reprezentującej Anglię na arenie międzynarodowej- powiedział chłopak, starając się by każde słowo zabrzmiało wyniośle.
Byłam pełna podziwu, dziewczyna nie wyglądała na sportowca.
Była chuda, ale nie umięśniona.
Bryczka jechała w stronę Hogwartu niebo zostało zasłonięte przez kurtynę ciemnej nocy..
Mijaliśmy Zakazany Las- przeszedł mnie dreszcz, nigdy nie byłam zbytnio odważna. Miałam wrażenie, że z lasu wyskoczy zaraz jakaś bestia i pożre nas na kolacje. A pomyśleć, że jako Krukonka powinnam myśleć logicznie i wiedzieć, że żadne magiczne stworzenie nie będzie chciało opuścić swojego domu. Przecież ma wystarczająco pokarmu, prawda?
Na naszej drodze coś się pojawiło.
Zaczęłam tworzyć w głowie najstraszniejsze scenariusze, tego co się za chwile  wydarzy.
Na ścieżce, jednak nie było żadnego ,, potwora''....
 tylko jednorożec.
Panika jak marny kapitan zaczynała przejmować nade mną kontrolę.
Cząsteczka po cząsteczce.
 Zarządzała odwrót, płynąc pod prąd, walcząc z zaciętym wiatrem.
 Bałam się, że stworzenie nie usunie się z drogi.
Spojrzałam po twarzach reszty, szukając liny ratunkowej.
 Al i Chloe byli w szoku...
Tylko Nott i Malfoy wyglądali, jakby nie stracili zdolności trzeźwego myślenia.
Blondyn podniósł się z miejsca, złapał coś w powietrzu i zatrzymał bryczkę.
Moje obawy nie stanęły wraz z cichym, gardłowym dżwiękiem dochodzącym znikąd.
Malfoy dyszał, kiedy usiadł obok Evie.
Położyła dłonie na jego ramieniu, a on poruszył się niespokojnie.
Jak on to zrobił? Jak zatrzymał coś co zdawało się gnać do przodu niepowstrzymane jak fala przypływu.
 Jakiś głos w mojej głowie podpowiadał, że znam odpowiedz na to pytanie.
Scorpius widział testrale.
 Musiał być świadkiem czyjejś śmierci.

Edytowany- 31.07.2015










czwartek, 24 października 2013

Rozdział 1

                                                                               

Czytam=komentuję


Rose

Z głębokiego snu wyrwał mnie dzwoniący budzik.
Dryń.
Dryń.
Przytuliłam mocniej poduszkę, jakbym usłyszała najsłodszą kołysankę.
Po chwili. Po głębokim westchnieniu.
Po jednym obrazie, który sprawił, że moje serce zaczęło bić gwałtowniej.
Coś w mojej głowie wróciło na właściwe tory.
 Przecież to był pierwszy września!.
Dzień, w którym wracałam po raz ostatni do szkoły, do mojego prawdziwego domu..
 Do tej pory pamiętam wspomnienia, które wracały do mnie podczas przygotowywania się do wyjazdu na gwarną stację King's Cross.
Nie mogłam uwierzyć, że jedyne miejsce do którego pasowałam będę zmuszona opuścić.
Właśnie dlatego poważnie zastanawiałam się nad objęciem posady nauczyciela w Hogwarcie. Lubiłam naukę, łatwo potrafiłam wytłumaczyć trudne zagadnienia, zazwyczaj miałam dobry kontakt z dziećmi...
W tym planie była jednak zionąca luka. Na to stanowisko byłam za młoda.
Jako dziecko marzyłam o byciu pierwszą kobietą-minister. Nie miałam pojęcia o tym, że to wcale nie jest stanowisko, które obejmowali jedynie mężczyźni.
Gdy miałam dwanaście lat i dowiedziałam się o tym drobnym szczególe moje marzenia runęły jak  piramida z  kart. A kiedy zrozumiałam, że to nie zdarzało się tak często i przypomniałam sobie jakie to wymagające stanowisko...
No cóż, karty wróciły na swoje miejsce.
Chciałam być kimś zważywszy na to czyją córką byłam- Ronalda Weasleya i Hermiony Granger. Pamiętam zaskoczenie i niedowierzanie rodziny od strony ojca, gdy usłyszeli o moim przydziale do domu kruka, Ravenclawu. Większość mojej rodziny było w Gryffindorze.
Także Hugon,
James i Lily, chociaż on już skończył szkołę i zaczął pracować jako auror, dorabiając trochę w sklepie z produktami wujka Georga, również należeli do Gryfonów.
Innym wyjątkiem od reguły był Albus. Trafił do Slytherinu i szybko zaprzyjaźnił się ze Scorpiusem Malfoyem. Łatwo się domyśleć, że był to dla wszystkich ogromny szok.
 Ale nie dla mnie.
 Albus był człowiekiem ambitnym, inteligentnym, sprytnym, ale gdzieś głęboko w nim uśpiona była jego wrażliwość. Młody Malfoy był jego konkurentem- pilny uczeń ( choć niekoniecznie potulny), niewiarygodnie przystojny ( choć wtedy bym tego nie przyznała), ze względami u dziewczyn.
 Potter zdawał sobie sprawę, że dojdzie dużo dalej z arystokratycznym blondynem.
 Współpracowali ze sobą, rozmawiali, aż w końcu między nimi pojawiła się nić porozumienia, szacunku.
Zaprzyjaźnili się. Mimo, że pod wieloma względami byli do siebie podobni w moich oczach byli zupełnie różni. Pogodny, rozumiejący innych Al i arogancki, zabawowy Malfoy. Przynajmniej za takiego uważałam Scorpiusa. Zazwyczaj, gdy się widywaliśmy przekomarzaliśmy się, ale nie było między nami waśni. Zawszy był Al, który im zapobiegał.
I była też Chloe. Od pierwszego dnia w Hogwarcie byłam pewna, że się zaprzyjaźnimy. Miałam wiele koleżanek, ale to ona rozumiała mnie najlepiej. Jej pogoda ducha poprawiała mi humor. Często żartowałyśmy, odrabiałyśmy razem lekcję w wieży Krukonów.
Chloe była najbystrzejszą osobą jaką znałam, a wszyscy którzy uwielbiają żarty o blondynkach mogą szukać shcronienia przed moim gniewem.
Spojrzałam na niebieski krawat leżący na stosie starannie poskładanych ubrań w olbrzymim kufrze. Delikatnie musnęłam go dłonią, a łza zakręciła mi się w oku. To nie był czas na wzruszenie. Przede mną był mój ostatni rok i chciałam zrobić wszystko by był nadzwyczaj udany.
 Zamknęłam kufer, nie wiedząc, że niedługo wpadnę w prawdziwy huragan zdarzeń.
                                                              
Scorpius

Pamiętam, że jak co roku wstałem wcześnie rano i z trudem zwlokłem się z łóżka.
 Skrzat domowy podał mi starannie wyprasowany elegancki, czarny garnitur.
 Ubrałem go i skropliłem ciało odurzającymi perfumami, których używałem odkąd pamiętam.
Szykowałem się na mój ostatni rok. W mojej głowie miałem wyobrażenia dzikich imprez, litrów Ognistej, dziewczyn...ale też stosów papierzysk nękających mój umysł, ocen od których zależała moja po części już i tak zaplanowana i zapewniona przyszłość. Łatwo mogłem dostać jakąś fuchę w Ministerstwie dzięki wpływom ojca. Wyszedłem z mojej ekskluzywnej sypialni, zostawiając w niej zapach perfum. Zniosłem kufer po schodach, jak dzielny chłopiec, bez pomocy służby. Chwyciłem w biegu kanapkę, uważając by się nie pobrudzić. Pożegnałem rodziców i wyszedłem z dworu. Przed bramą ujrzałem auto mojego kumpla, Albusa.
Mieliśmy 17 lat i pierwszy raz sami jechaliśmy na dworzec. Samochody z pewnością były jednym z moich ulubionych mugolskich wynalazków. Tak jak jako kapitan drużyny Ślizgonów w Quiditchu uwielbiałem lot na miotle, tak jako mężczyzna uwielbiałem te szybkie maszyny.
Otworzyłem drzwi, przywitałem się z przyjacielem i zanim zdążyłem się wygodnie rozsiąść na skórzanym fotelu, zauważyłem, że nie jesteśmy sami. Z tyłu siedziała ruda dziewczyna, którą od razu rozpoznałem. To nie mogła być wesoła, wymalowana i wystrojona Lily Potter, siostra Ala.
Z tyłu siedziała Rose Weasley, jego kuzynka. Włosy miała upięte w koka, założyła czarny t-shirt i narzuciła na siebie kraciastą koszulę. Na jej butach, czarnych trampkach za kostki było pełno kolczastych jetów. Rzęsy musnęła lekko tuszem, a policzki pudrem.
Dostrzegłem, że wyładniała przez lato, ale wciąż nie była w moim typie.
-O Weasley, jedziesz z nami?- zapytałem niby od niechcenia- Nie boisz się, że cię gdzieś wywieziemy?
Zmierzyła mnie wzrokiem, jak na Weasleyówne przystało i po chwili odpowiedziała:
-Jeszcze tak złego mniemania o was nie mam. A teraz pozwolisz, że udam, że was tutaj nie ma. Zrelaksuję się przed dotarciem na King's Cross.
Mówiąc to oparła głowę o zagłówek, a nogi założyła za mój fotel.
Moja ślizgońska natura nie pozwalała jej odpuścić.
Odczekałem parę minut i włączyłem jedną z płyt leżących w schowku. Z głośników było słychać muzykę; gitary elektryczne i perkusja robiły niesamowity hałas.
Zwiększyłem głośność, wywołując oburzenie Krukonki.
I wtedy ja i Al zaczęliśmy śpiewać.
Tego było dla niej za wiele.
-Wyłącz to, debilu- wycedziła przez zęby, kipiąc ze złości.
-Ojej, czemu? Co się robiło po nocach,Weasley?
Zmierzyłem ją wzrokiem.
Wyglądała, jak mechanizm, który zbyt wcześnie został odłączony od prądu.
Funkcjonowała na reszcie baterii.
Była niewyspana.
 Pod oczami miała cienie, które starała się ukryć pod prawie niezauważalnym makijażem.
Powieki zamykały się, gasła.
Dałem jej spokój.
                                               
Al zaparkował na zatłoczonym parkingu i wyszliśmy z samochodu.
Zauważyłem, że Weasley była wysoka. Ja sam miałem ponad 185 centymetrów wzrostu, ona na pewno więcej niż 170. Była kompletnym przeciwieństwem swojej przyjaciółki, która czekała na nią na Peronie 9 i 3/4.
Zauważyłem, mojego kuzyna.
Nathan Zabini.
 Rozmawiał z grupką młodszych dziewczyn. Ciemnoskóry chłopak pochwycił nas kątem oka.
Od razu zaczął iść w naszą stronę, by się przywitać.
 Po chwili rozmowy, wymianie wrażeń z wakacji wsiedliśmy do pociągu. Z naszym fartem do pakowania się w dziwn sytuacje, wiadome było, że zostało tylko parę wolnych przedziałów.
W jednym siedziała grupka pierwszaków, w drugim jacyś kujoni...
Al wskazał nam inny przedział.
 Siedziała w nim dziewczyna o płomienno-rudych włosach.
Tamtego ranka miałem okazję  zapaść jej w pamieć .
Była razem z nią jej blondwłosa koleżanka.
-To teraz na pewno się ucieszy- pomyślałem, rozsuwając drzwi od przedziału i ukazując im szereg białych zębów.

Edytowany- 31.07.2015