czwartek, 17 kwietnia 2014

Rozdział 20

Scorpius

Noc duchów i upiorów skończyła się, przerywając niedokończone scenariusze. Rano po zabawie czułem się uziemiony przez swoje wygodne łózko i wspomnienia, próbujące doprowadzić mnie do słodkich refleksji. Uśmiechałem się, przypominając sobie twarz Rose
 i nasze pocałunki,  ręce splecione ze sobą, ciało przylegające do ciała, jakbyśmy znajdowali się w zatłoczonym pomieszczeniu. W tamtym momencie czułem się szczęśliwy jak nigdy, znowu czułem, że ktoś może być dla mnie kołem w niebezpiecznej sytuacji. Wiedziałem, że mogę liczyć na przyjaciół, ale te relacje nie równały siębz uczuciem między mną a Rosie.
 Kiedy hałas wokół mnie rósł, a euforia powoli słabła myśli zaczęły krążyć po nieco innych orbitach. Poderwałem się na nogi
 i przeciągnąłem się. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Ustaliłem źródło niepokojących dźwięków. Nathan biegał w kółko po pokoju, krzycząc co chwilę: ,,Stary! Bale szkolne rządzą!'' czy ,, Nie uwierzysz! Nie uwierzysz!''.
Al siedział na ramię swojego łóżka i uśmiechał się, jakby tonąc we własnych myślach. Całkowicie go rozumiałem. Kto, by się przejmował tym, co ma do powiedzenia Zabini?
-Uważaj, bo  zakręci ci się w głowie.- rzuciłem, wyjmując z kufra klasyczną bluzkę z długim rękawem oraz jasne dżinsy, które za chwilę miałem zamiar założyć.
Uspokoił się. Usiadł na podłodze, oparł się o jedno z łóżek i westchnął.
-Zgadnij, komu udało się uwieść naszą Evie? Możecie mi bić brawa- powiedział, rozkładając ręce.
Czekał aż jego pauzę w mówieniu wypełni nigdy niemający nadejść aplauz.
-Biedna dziewczyna. Ale na serio wierzysz w to, że jest aż tak głupia?
-Ja nie wierzę Scorpiusie, ja wiem. Znaczy nie, że jest głupia tylko...Oh, n i e  w a ż n e.
Spojrzałem się na biernego Pottera.
Pochwyciwszy moje spojrzenie, wzruszył ramionami.
-Dziwne, że wczoraj się tak nie zachowywał.
Brunet słysząc zastanowienie przyjaciela sprostował:
-Wróciliście, jak już spałem. Byłem zmęczony.
-Ciekawe czym byłeś tak zmęczony- wyszczerzyłem się, poruszając brwiami.
Oboje z Alem wybuchliśmy śmiechem, a po chwili dołączył do nas  kuzyn.
Wstałem niechętnie i skierowałem się w stronę łazienki, zgarniając różdżkę ze swojej komody.
Po drodze potknąłem się o jakąś koszulkę, którą rozpoznałem jako własność Zabiniego. Rzuciłem ją w jego stronę i trafiłem 
w twarz. Kiedy przestałem obserwować, jak Zabini próbuje wyplątać się z materiału, zamknęłam drzwi od toalety. Spojrzałem się 
w lustro wiszące na ścianie. Miało pojedyncze pęknięcie wzdłuż. Podniosłem kącik ust. W mojej głowie odtworzyła się sytuacja 
z przeszłości, kiedy pijany Nathan poślizgnął się w łazience i zwalił je ze ściany. Nie rozbiło się na drobny mak, ale patrząc na nie  można było zauważyć uszczerbek na pięknie przedmiotu. Mogliśmy naprawić je magią, może tak należało zrobić, ale właśnie przez tę niedoskonałość przypominał nam, że to my byliśmy mieszkańcami tego dormitorium i to my wypisywaliśmy w tym miejscu naszą historię; pęknięcie czyniło lustro naszym.

Zauważyłem, że moje włosy sporo urosły od wakacji, więc bez dłuższego zastanowienia zacząłem machać różdżką, skracając kosmyki. W pewnym momencie w mojej głowie pojawiło się to, co powiedziała mi poprzedniego wieczoru Inez. Starałem się odciąć 
od naszej wspólnej przeszłości, ale nie potrafiłem. Byliśmy do siebie przywiązani. Kiedy tańczyła ze mną starała się być jak najbliżej mnie. Mówiła o tym, jak kiedyś się dogadywaliśmy. Niby bez wyrzutów, niby nie starała się wymusić u mnie poczucia winy, ale w rzeczywistości wiedziałem, że właśnie tego pragnęła. Padnięcia przed nią na kolana i powiedzenia, że wciąż jest mile widziana.
Nie rozumiała, ile czasu minęło. Żałowałem tego, co zrobiłem, tęskiniłem... A ona i tak wydawała mi się zaledwie cieniem gdzieś z tyłu umysłu. Nie potrafiłbym zmienić go na centrum mojego wszechświata- teraz, kiedy oboje się zmieniliśmy. 
Myślałem, że po tym wszystkim, co kiedyś się wydarzyło między nami suma jej złych wspomnień będzie większa niż dobrych. Myliłem się.
Kołysząc się w rytm tańca w moich ramionach pytała o Rose; słuchała, uśmiechała się, gratulowała, ale nie była szczera.
Mówiła, że wciąż chciałaby mojej przyjaźni, że wciąż wiele dla niej znaczę. Miałem wrażenie, jakby wokół nas robiło się coraz bardziej duszno, czułem jakbyśmy oboje psuli siebie nawzajem przez jedną, krótką rozmowę. Osoba, która była dla mnie skarbem, teraz szła w odstawkę dla innej...To było przerażające, ale zdążyłem przywyknąć, że życie takie już jest. Daje i zabiera.
 Szkoda, że ona nie mogła tego zrozumieć i po prostu pójść dalej.
Zanim się spostrzegłem ściąłem więcej włosów niż miałem to zrobić uprzednio. Przekląłem odruchowo pod nosem, odłożyłem różdżkę na umywalkę i przeczesałem włosy palcami. Efekt nie był taki zły jak z początku się wydawał. Spoglądając na własne odbicie, postanowiłem zostawić także zarost.
Skoro byłem innym człowiekiem, czemu miałbym wyglądać jak kiedyś?
Nie rozumiałem, że był to kolejny ślad wpływu Inez Arnaud.

Nathan

Rano obudziłem się z powolną melodią wybrzmiewającą w głowie, jakby w moich ramionach wciąż znajdowała się Evie Nott. Pamiętałem wieczór z najdrobniejszymi szczegółami, co w zasadzie nie zdarzało mi się zbyt często. Zazwyczaj imprezowałem z całych sił, a potem płaciłem za to cenę. Było coś w tym stylu życia, co nie pozwalało mi się od niego oderwać. Świadomość, że mogę robić wszystko z wszystkimi i wszędzie, dawała mi jakieś wewnętrzne odczucie wolności. Kto mógł mnie powstrzymać od tańczenia, picia, palenia i zmieniania dziewczyn wraz ze swoją garderobą? Obawiam się, że nikt. Nauczyciele nigdy mnie nie złapali, ba część mnie uwielbiała! Nie mieli prawa wiedzieć, że nawet nie interesowały mnie ich lekcje, a prace domowe robiły mi idiotki, które myślały, że w ten sposób wkupią się w moje łaski.
Marnowałem czas, za wszelką cenę starając się sprawić, by moje życie osiągnęło minimum ciekawości..
Nie umiałem wyplątać się z rutyny, stała się moim nałogiem, jedynym źródłem przelotnego szczęścia..
 Evie, dobra przyjaciółka Malfoya. Irytowało mnie to, że traktuje mnie jak brata. Zastanawiałem się, co z nią nie tak, nawet nie co ze mną było nie w porządku. Próbowałem rozgryźć jej sposób myślenia. Wiedziałem o niej niewiele.
Zdawałem sobie sprawę, że kręciła kiedyś z Puckeyem i się pożarli. Ale, Merlinie, to chyba jedyny chłopak, z którym miała styczność przez całe siedem lat nauki. Postanowiłem zrobić jej cichą przysługę i sprawić, by spędziła bal z jakimś chłopakiem. Tak, chodziło o mnie. Chciałem przekonać ją, że nie jestem taki zły jak mogłoby się wydawać. Poza tym, podobała mi się. Była chuda, ale bez przesady, miała długie czarne włosy- tak rzadkie w tej szkole. Miała własne zdanie i była inteligentna.
Kiedy w końcu udało mi się namówić ją na bal, przeszukałem kufer w celu znalezienia eleganckiego garnituru, szytego na miarę
 z drogiego materiału, którego nie nazwę z racji, że nie jestem kobietą, a już z całą pewnością nie jestem gejem. Wszedłem do Wielkiej Sali zaraz po rozpoczęciu się zabawy i czekałem na jej przybycie. Podszedłem do grupy dziewczyn i wymieniłem się z nimi paroma uwagami. Wtedy ją zobaczyłem. Stała obok Weasley. Szmaragdowa suknia jako pierwsza rzuciła mi się w oczy. Uwydatniała idealnie jej figurę, a kolor wyjątkowo mi się podobał. Przypominał mi o jej przynależności do Slytherinu, co musiało oznaczać skrywaną dumę 
i determinację. Jej włosy były lekko pofalowane i opadały na odkryte ramiona, muskały obojczyki. W delikatnym świetle pochodni nie wydawała się mniej wyraźna, dopiero zaczynała błyszczeć.
W końcu udało mi się wyciągnąć ją do tańca. Oczywiście robiła to prawie tak samo dobrze jak ja. Wiele razy bywała na bankietach po częstych wygranych w Quiditcha. Wydawało mi się, że była spięta.
-Spokojnie, nie mam zamiaru cię zjeść- powiedziałem, by dodać jej odwagi.
Objęła moją szyję trochę pewniej.
-Doprawdy? To kamień z serca. Ale wiesz, zawsze zostają inne sposoby unicestwienia mnie- przybrała krzywy uśmieszek, jakby zdjęty z mojej twarzy.- Możesz mnie wykorzystać, molestować, poćwiartować, porwać, torturować albo chociażby znęcać się nade mną psychicznie. Co do ostatniego...chyba mamy to za sobą.
Okręciłem ją wokół siebie. Wpadła z impetem w moje ramiona.
-Z chęcią zrealizowałbym, co drugi pomysł z twojej mrocznej listy, ale nie chcę żebyś cierpiała z powodu tego jak zajebiście dobrze potrafię to wszystko wykonać. - szepnąłem, niedaleko jej ucha.
- Może się czegoś napijemy?- zaproponowała, kierując się w stronę stolika.
Uciekała przede mną jak spłoszone zwierzę..
Wzięliśmy po kieliszku czegoś, co nauczyciele nazywali ,,bezalkoholowym szampanem'' i wypiliśmy do dna.
-Może wyrwiemy się stąd?- spytałem.
-Pan Nathan Zabini nie chce przebywać na imprezie? Co się dzieje, kochanie?
-To?- wskazałem na tańczących ludzi- To nazywasz imprezą? Lepsze są pogaduszki u mojej ciotki,a jest najbardziej przesądną osobą, jaką znam. Na każdym kroku widzi niebezpieczeństwo. Przestawia, co chwilę meble i czyta horoskopy parę razy na dzień. Do tego patrzy się na mnie jakby wiedziała coś mrocznego...
-Może masz rację, że psychiczna ciotka jest lepsza od sztywniaczki Evie.- zaczęła się przekomarzać.
Popchnąłem ją delikatnie ku wyjściu. Noc była ciemna, na niebie pojedyncze gwiazdy lśniły jasnym blaskiem. Nie żebym zwracał na nie jakąś specjalną uwagę.
-Może zagramy w coś?- powiedziałem, zakładając na ramiona Evie swoją marynarkę.
Otuliła się mocniej i powiedziała:
-Może będziemy mówić o sobie fakty, o których nikt nie wie i kiedy komuś z nas zabraknie pomysłów przegrywa. Robi jedną rzecz, o którą wygrany poprosi? Zgoda?
Zagwizdałem. Nie miałem pojęcia, że sama to zaproponuje. Dziwiłem się, że miała ochotę postawić się w takiej sytuacji, ale nie mogłem powiedzieć, że nie byłem za.
Usiedliśmy na kamiennej ławce parę kroków od zamku. Evie zdjęła buty i przyciągnęła nogi do siebie. Położyłem rękę na oparciu.
-Ty pierwsza, skarbie.
-Ok. Wymykam się w nocy, by polatać na miotle.
-Niegrzeczna- zacmokałem- Byłem na randce z Laurą Macmillan.
-Wiem.
-Eee, no dobra. Twoja kolej.
-Nigdy nie byłam całkowicie pijana.
-Ooo, a ja nie byłem nigdy lekko podchmielony. Przeciwieństwa się przyciągają, skarbie.
Bez zastanowienia wyciągnąłem paczkę papierosów i zapaliłem przy użyciu różdżki jednego z nich.
Gdy poczułem unoszący się wokół mnie dym, rozluźniłem się, jakby nagle moje mętne myśli uciekły razem z nim. Zatraciły
się w powietrzu i nie dało się już przypomnieć sobie o ich istnieniu. Pozostawiły w moim umyśle jedynie klarowność.
-Tak przy szkole?- spytała obojętnym tonem.
-Prawdopodobieństwo, że któryś z psorów tu wyjdzie jest tak minimalne jak to, że ja stanę się baletnicą.
-Nie przekreślaj swoich marzeń!
- Nie mam na imię Nathan- powiedziałem, wydychając dym z płuc- Tak naprawdę nazywam się Jonathan. Nie znoszę tego imienia. Jest takie.. formalne, ciążące, poważne. Poza tym moja matka zawsze jak dowie się, że zrobiłem coś złego używa go takim tonem, że nie pragnęłabyś być świadoma, że masz tak na imię. Nathan się trochę inaczej czyta, ale pisownia jest taka sama. W dokumentach wpisuję Jonathan.
-Często wpadasz przed rodzicami?
-Zdarzało się częściej, gdy byłem młodszy.
- Piszę pamiętnik. To głupie, ale pomaga wyperswadować niepotrzebne myśli z głowy. Nigdy go nie czytam.- powiedziała nieobecnym głosem, z jej tonu dało się wyczytać rodzaj smutku, którego dłużej nie potrafiła ukryć.
Chciałem rozluźnić atmosferę.
-Mam całe ręce w tatuażach od końca wakacji, do wglądu tylko pięknym wybrankom.
-Jesteś idiotą.
-Wiem.- wyszczerzyłem się, patrząc na jej wyraz twarzy, wyrażający rozbawienie wymieszane z niesmakiem.
W tamtym momencie na horyzoncie zauważyłem jakąś postać. Przez chwilę myślałem, że to nauczyciel i że jednak się myliłem, 
co do ich częstotliwości opuszczania zamku.. W miarę jak moje oczy nauczyły się zauważać szczegóły w panującej ciemności zrozumiałem, że to uczeń. Szedł w naszym kierunku.
Stanął przed nami i bez słowa począł się w nas wpatrywać.
Dmuchnąłem mu dymem w twarz.
-Czego?
- Mam dla was specjalną ofertę. W zamian za pokaźną sumkę galeonów, dam wam niesamowite uczucie spowodowane dobrym alkoholem.
-A masz go gdzie, bo chyba mam problem ze wzrokiem?- spytałem, spoglądając na ręce młodszego ode mnie ucznia, schowane w kieszeniach bluzy. Najwidoczniej nie świętował.
-Pokażę ci, gdy zapewnisz, że weźmiesz chociaż jedną butelkę.
-Czy ty właśnie stawiasz mi warunki, maluchu?
-Nathan, trochę kultury.- wtrąciła się Evie, mierząc mnie pogardliwym wzrokiem na co tylko przewróciłem oczami.
-Gadasz jak moi starzy.- powiedziałem do niej, po czym zwróciłem się do chłopaka- Biorę jedną. Jeśli okażę się, że to woda, pożałujesz.
-Okej. Okej- powiedział, podnosząc do góry ręce w geście, który miał na celu uspokoić moje podejrzenia.
Podszedł do krzaków rosnących za ławką i po chwili poszukiwań wyciągnął z nich butelkę.
Żałowałem, że przez przypadek nie odnalazłem wcześniej jego skrytki. Cóż, chyba będzie musiał zmienić miejsce swojego magazynku, bo nie należałem do uczciwych.
Dałem mu szybko pieniądze i po chwili obcy zniknął szybciej niż się pojawił.
Rzuciłem niedopałek na ziemię i podeptałem go, po czym pociągnąłem Evie za sobą. Wpośpiechu zgarnęła z ziemi swoje obcasy.
Weszliśmy znowu do zamku, w takim tempie, że nikt nie mógł rozpoznać naszych twarzy i prześlizgnęliśmy się do opustoszałych lochów. Zaprowadziłem ją do swojego pokoju i zamknąłem drzwi.
-Gdyby zobaczyli jak ja palę, miałbym kłopoty. Ale jakby zobaczyli nas oboje pijących, to urwałabyś mi łeb- odpowiedziałem, 
na spojrzenie pytające, co też wyrabiam.
-Znajduję się w pokoju sam na sam z Jonathanem Zabinim. Czuję się osaczona.-powiedziała, siadając na łóżku Malfoya.
Obejrzała pozostawiony przez niego podręcznik.
Wziąłem łyka dobrego wina i podałem butelkę Nott.
-Ooo, już próbujesz mnie otumanić. Wiedziałam, że jakikolwiek kontakt z tobą to czyste niebezpieczeństwo.- powiedziała i wzięła małego łyka.
-Jesteś taka grzeczna- podsumowałem, opadając obok niej na łóżko.
Zmierzyła mnie niepewnym wzrokiem, a ja ledwo powstrzymałem się od śmiechu. Czasami była zabawnie nieporadna i wystraszona.
-Uspokój się. Tylko siedzę i z tobą rozmawiam.
-W SYPIALNI- podkreśliła.
Wtedy już nie potrafiłem powstrzymać śmiechu.
-Masz jakieś zdrożne myśli, Vee. Tak nie wypada damie.
Milczała. Zamiast tego wzięła dłuższego łyka alkoholu i wróciła do przekartkowywania książki, leżącej na jej kolanach.
-A propos tej gry. Uwielbiam zrywać kwiaty i wkładać je do książek. Może to dziwne, ale czuję się jakbym miała przy sobie kawałek taty.
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Nie miałem pojęcia czemu mi to mówiła. W końcu przyszło mi do głowy, że tak naprawdę nie wiedziałem jak długo skrywała tą ekscentryczną, smutną myśl przed światem.
Założyła opadający na jej twarz kosmyk ciemnych włosów za ucho. Kolczyki błyszczały smętnie, a oczy wydawały się zamglone. Wtedy zdałem sobie sprawę, że przestała się uśmiechać i śmiać tak jak to robiła na początku rozmowy.
Spojrzałem się na nią, a ona nie odwróciła wzroku.
-Jestem non stop cholernie wystraszona. Boję się o rodzinę, o was, o siebie. Możliwe, że zbliża się wojna.
A ja obawiam się, że będę żyła jakbym była zamknięta w rozdziale, który już znam i wcale mi się nie podoba.
Kończę naukę i nie wiem jak poradzę sobie, gdy wszyscy rozejdziemy się w różne strony. Co jeśli znajdziemy się w niebezpieczeństwie 
i nie będziemy już w stanie sobie pomóc? Nie zdążymy..
Instynkt kazał mi się do niej przybliżyć. Oparłem ręce o jej ramiona, obserwowałem jak spuszczała ze mnie wzrok, trwając w obawie przed tym jak zareaguję.
-Czy już wygrałam tę grę? Bo wiesz wstyd przegrać z kimś takim jak ty..
-Jeśli zajdzie taka potrzeba, pomogę ci, a Scorpius zrobi to samo, nie ważne co się wydarzy w naszym życiu. Evie.. tyle lat znajomości, myślisz, że taki Malfoy już nigdy się do siebie nie odezwie? Nie pomoże ci, gdy będziesz potrzebowała ratunku? On uważa cię za siostrę.
-Chyba przeceniacie oboje swoje umiejętności. Jeśli ja będę grać w Quiditcha, a on będzie pracował w ministerstwie, pewnie razem z tobą, telepatycznie się przy mnie nie znajdzie- powiedziała, jakby irytowała ją moja uprzejmość. Może uznawała ją za zwykłą litość, której dawno miała po dziurki w nosie. Jednak wyznała mi to co wyznała, a nie zrobiła tego przecież bez celu.
-Też się obawiam czasami. Że starając się znaleźć sobie rozrywkę, wyczerpie wszystkie możliwości, obudzę się, któregoś dnia i nie zostanie mi nic- słowa wypływały jak potok z moich ust. Nie mogłem ich zatrzymać. Wcześniej nawet nie byłem świadom, 
że dopadał mnie strach przed tym, co będzie, uczucie tak ludzkie, że niektórzy myśląc o mnie od razu, by je wykreślili.
-Ty? Zawsze wydajesz się być pewny swoich racji, żyjesz każdym dniem.
-Teraz to ty przecenisz moje umiejętności. Nie zawsze tak jest, mogę udawać, mogę oszukiwać samego siebie, ale kiedy imprezy nie ma i nie ma przy mnie przyjaciół i gdy już wyczerpią mi się wszystkie pomysły na spędzanie wolnego czasu, nie mam co ze sobą zrobić. Wszystko staję się obce, jakbym widział to po raz pierwszy...bo moja codzienność nie jest normalna. To co dla innych jest rzadkością, dla mnie jest codziennością, a to co dla mnie jest rzadkością, dla nich codziennością.
Jej ręce znalazły się w równoległym położeniu do moich. W tamtym momencie chciałem przeniknąć jej myśli, wiedzieć czy powinienem się do niej zbliżyć, czy powinienem coś powiedzieć.
Za bardzo się przywiązałem, by chcieć zranić tę silną silną dziewczynę. Poza tym zawsze starałem się spotykać z osobami, które były świadome kim jestem, a i tak nie stroniły odę mnie.. Które wręcz były do złudzenia do mnie podobne. Nie wydawała mi się taka.
-Vee..- szepnąłem, widząc zagubienie w jej ciemnych tęczówkach, smutek przysłaniający świat.
-To, że oboje udajemy silniejszych niż jesteśmy nie czyni nas podobnymi. Jesteś ode mnie o wiele lepsza. I zasługujesz na prawdziwe szczęście, naprawdę. I któregoś dnia je odnajdziesz, możesz być tego pewna. Nie to co ja.
Miałem ochotę przytulić ją i poczuć łzy na swojej koszuli. Czułem się, jakbym był w obcym lesie, pełnym krwiożerczych bestii i nie znał drogi powrotnej do domu.
Nie pragnąłem potraktować jej jak każdej innej. Wiedziałem, że to, że pojawiła się na mojej drodze było kompletną pomyłką. Jakbyśmy trafili na siebie, na osoby tak różne, a zarazem tak do siebie podobne, przez głupią zachciankę losu, który pragnął byśmy zadawali sobie coraz więcej pytań. Żeby nasze sumienia i umysły znalazły się w jeszcze większym cierpieniu niż zwykle.
Czułem się, jakbym patrzył na jakieś dziwne lustro, które ukazywało wypaczony obraz mojej osoby.
- Powiedz mi. Czemu dzieje się tak, jak się dzieje? Czemu robimy to, co robimy? Większość rzeczy, które inni widzą to nawet nie my. Większość rzeczy, które robimy tak naprawdę nie sprawiają nam przyjemności. Wcale nie lubię grać w Quiditcha. Robię to, bo inaczej nie potrafię.
Była bliska płaczu. Zaczęła napierać na moje ciało, tak, że w końcu leżałem, a ona nachylała się nade mną.
-Czemu Puckey zachował się tak jak się zachował i sprawił, że w jakimś momencie nie korzystałam w pełni z życia? Czemu sprawił mi tyle cierpienia? Czemu ty, inteligentny, wrażliwy człowiek, idziesz na łatwiznę? Czemu zmieniasz co chwilę dziewczyny? Dlaczego nie możesz ocalić mnie, a może ja mogłabym ocalić ciebie?
Jej łamliwy głos kuł mnie w uszy, jakbym słuchał płaczu anioła. Czasem wizję takiej dziwnej istoty miewałem w snach, czasem rozmyślałem o nich, gdy spojrzałem się w niebo. Czy ktoś tam mnie nie obserwuje i nie zsyła deszczu wtedy, gdy roni łzy?
Gdy patrzy, w jaki sposób oddziałują na nas inni, jak my oddziałujemy na nich, jak wzajemnie się niszczymy?
Wyciągnąłem rękę ku zakręconemu kosmykowi włosów anioła. Cisza była jeszcze gorsza od słuchania pytań, na które nie potrafiłem znaleźć logicznej odpowiedzi. Pytań, które podważały moją słuszność w każdej racji, o której niegdyś byłem przekonany.
-Nie mogę tego dla ciebie zrobić. Ja..Ja bym nie potrafił, Vee.
Jej ciało nagle znalazło się bardzo blisko mnie, czułem jej przyśpieszone bicie serca nieopodal mojego..
-Vee, nie rób tego. Jestem wrakiem.- powiedziałem niemal dotykając swoimi ustami jej ust.
-Ja też.
Złączyły się powoli i delikatnie. Zatracaliśmy się w uczuciu zalewającym nasze ciała.
Czułem jej dłonie na swoim torsie, wsadziłem dłonie w jej włosy. Nagle to ona leżała na łóżku, a ja opierałem się nad nią, wpatrując się w jej ładnie zarysowaną twarz, na którą powoli powracały kolory.
Nagle roześmiała się głośnym, szalonym śmiechem i nie przestawała. Szeptała raz po raz, co ona wyprawia. Podniosła się, ocierając usta i sięgając po książkę, która leżała teraz na podłodze. Jednym machnięciem różdżki zamieniła ją w jakieś małe urządzenie, z którego po chwili zaczęła wypływać powolna, zmysłowa muzyka.
-Nie lubisz bali szkolnych, ale wisisz mi parę tańców, Zabini.
Nie ociągając się podszedłem do niej, obejmując całym sobą jej drobne ciało, pozwalając wtulić się we mnie jedynej w swoim rodzaju Evie Nott..
-Chciałem ci uświadomić, że to chyba ja wygrałem naszą małą konkurencje- wymruczałem, sięgając od tyłu po paczkę papierosów i ponownie zapalając jednego z nich.
-I co ja mam w takim razie zrobić?
-Dokonaj jednego cudu. Bądź tak pewna wszystkiego, co robisz, jak jesteś pewna tego, co robisz w tym momencie.

Wspomnienie tego wieczoru wciąż majaczyło w mojej głowie, gdy siedziałem w Wielkiej Sali  i podświadomie czekałem aż przyjdzie na śniadanie. Przy przeciwległym końcu stołu siedział Malfoy, rozmawiając z Rose.  Co chwilę próbował ją czymś dokarmiać, jakby sama nie mogła jeść. No, ale jak kto lubi.
Ala i Chloe nie zauważyłem przy naszym stole.
Po tym jak na chwilę przestałem obserwować wszystko, co mnie otaczało, Evie obeszła mnie od tyłu i usiadła z mojej lewej strony. Jak gdyby nigdy nic, bez słowa sięgnęła po stojącą na stole jajecznicę i nałożyła jej trochę na talerz.
-To jak, kochanie? Śniłaś dzisiaj o mnie?- spytałem, opierając się na ręce.
-O, żeby tylko. Tam były całe orgie...
Pokręciłem głową z rozbawieniem i przeczekawszy jej powolne spożywanie posiłku, wyciągnąłem ją na korytarz.
Gdy tylko drzwi zamknęły się, zagradzając widok wścibskim oczom, zasłaniając się jak kurtyna przed światem, pocałowałem ją 
 i mocno objąłem jej ciało.
Czułem, że oddaje pośpiesznie moją pieszczotę i odpycha się ode mnie. Wciąż w moich objęciach wskazała mi plamę na koszuli, której w rzeczywistości nie było i gdy spojrzałem się w dół w jej poszukiwaniu, pstryknęła mnie po nosie. Wyswobodziła się z moich objęć i delikatnie kołysząc biodrami zniknęła za rogiem. Nie wiele się zastanawiając zacząłem za nią podążać, nie ważne było to obce mi uczucie, że po raz pierwszy ktoś inny steruje moim życiem. To mnie nie zatrzymywało.
- A ja, Nathanie? Czy ja ci się śniłam?- zapytała, okręciwszy się do mnie przodem, ciągle pozostając w ruchu.
Przybliżałem się do niej, ale ona wciąż była przede mną.
-Tak, ale mój sen ograniczał się do obecności w nim naszej dwójki i pięknego łoża.
-Jakie delikatne fantazje- westchnęła, żartując.
Rozmawiając takim lekkim tonem, nie poruszając żadnej ważnej kwestii i nie czując swojej bliskości, wariowałem.
Dosłownie.
Miałem ochotę wpaść do pierwszej lepszej klasy i zamknąć się tam z Evie, ale wiedziałem, że to nie była pierwsza lepsza dziewczyna. 
I próbowałem to szanować. Jednak jej podpuszczanie działało na mnie jak magnez, miałem ochotę poczuć ciepło jej skóry, przyjrzeć się dokładnie jej smętnemu półuśmiechowi.
Nie wytrzymałem.
Przyciągnęłam ją ponownie do siebie, trochę natarczywie, starając się jak najszybciej poczuć to, czego pragnąłem. To, że nie stawiała żadnego oporu dawało mi znać, że też mnie pragnie. Jej dotyk był podobny do mojego, pośpieszny i tęskny. Nie mogłem uwierzyć, że poprzedniego wieczoru pierwsza wyszła z inicjatywą całowania się.
Niespodziewanie wpadliśmy do schowka, gdzie trzymane były miotły woźnego.
-No nie, chyba sobie żartujesz-podsumowała Nott, patrząc się na mnie z iskierkami w jej brązowych tęczówkach.
Ciemność wokół nas była prawie taka sama jak jej oczy.
Przyłożyłem dłoń do jej bladego policzka, przyglądając się nawet nie wiem dlaczego, po co.
Może pragnąłem się upewnić, że potrafiła wciąż być szczęśliwa. Tyle lat minęło od straty jej ojca, tyle lat od zerwania z Puckeyem. Blizny powinny dawno się zagoić. A jeśli tego nie zrobiły, czy to nie wina osób, które je zaniedbały? Nie wszystko przecież można wyleczyć samemu.
Sekunda. Sekunda po jej wypowiedzi, gdy znowu dopadliśmy do siebie. Po chwili wpółleżała na stojącym za nią stole. Przypomniałem sobie to, co pomyślałem, gdy zobaczyłem ją w Wielkiej Sali podczas Balu Haloweenowego, że to właśnie w ciemności zaczynała błyszczeć. Może taka była jej natura. Może ciągnął się za nią smutek, ale to dzięki niemu była kim była. A była piękna i wspaniała.
Oboje zachowywaliśmy się cicho, jakby jedno słowo mogło przywrócić naszą codzienną postawę. Jakby to milczenie było granicą dzielącą nas od rzeczywistości.
Jedynymi odgłosami był szmery, jakie wybrzmiewały przy każdym najmniejszym ruchu i odgłosy naszych złączonych ust. Poczułem jej rękę na karku, chłód jej uścisku był niczym oparzenie.
Szybko mijający czas nie dawał nam znać o swoim istnieniu przez tykanie zegara czy przez mijających nas uczniów, byliśmy tylko my 
i wszystko to, co działo się między nami.

Scorpius

Liście spadały powoli z drzew, pokrywając trawę niczym barwny dywan. Powietrze wciąż było ciepłe jak na listopad. Słońce wychylało się zza chmur, rzucając wyblakłe promienie na wyblakłą trawę. Szedłem powoli, starając się nie przyśpieszać, by idąca ze mną pod rękę Rose mogła nadążyć.
Jej rude włosy opadały falami na czarny płaszczyk. Oczy miała zamyślone. Pomyślałem, że znałem ją tyle lat zanim zdałem sobie sprawę jaka jest naprawdę i że jakaś cieplejsza relacja między nami jest możliwa. Kiedy patrzyłem na nią w takich naturalnych sytuacjach jak ta na spacerze, zastanawiałem się jak mogłem jej nie zauważać i przejmować się kimkolwiek innym. Chciałem zdjąć 
z niej kurtkę, spojrzeć na pierwszą literę mojego nazwiska lśniącą dumnie na wisiorku zawieszonym na jej szyi.
Chciałem poczuć, że nasz związek nie jest tylko chwilowym cudem, że mógłby trwać znacznie dłużej niż parę marnych miesięcy.
- Wbrew wszystkiemu chyba przyznasz, że wczorajszy bal nie był aż taki zły, co?- zapytałem ją, wpatrując się w szarawe niebo, próbując przywołać z powrotem do siebie piosenkę, przy której tańczyliśmy, jej usta przy moich i ten słodki strach i gniew, 
 który ją paraliżował, gdy znajdowałem się w pobliżu Inez.
-Tak, ale cały czas uważam, że zmuszanie ludzi do zakładania sukienek i wysokich obcasów jest wbrew wszystkim prawom jakie wywalczyły sobie kobiety.
Słysząc mądraliński, poirytowany ton nie mogłem się nie uśmiechać. Nawet nie wiedziała jak bardzo wyjątkowe było wszystko,
 co mówiła, wszystko co robiła. Wcale nie była taka typowa jak się jej mogło wydawać.
- Nie zrobisz tego nawet dla mnie? O, proszę.. Przechodziły mnie takie piękne wizje, gdy patrzyłem na ciebie w tamtym stroju- powiedziałem, obejmując ją i pocierając ręką po jej plecach.
Trzepnęła mnie w ramię, co było do niej tak bardzo podobne.
-Wystarczająco się już naoglądałeś.
-Uwierz, że nie. Mógłbym patrzeć się na ciebie w tamtej sukni dzień w dzień i wciąż nie móc zapamiętać każdego szczegółu.
Chwilę milczała, ale gdy znów się odezwała mówiła tym pewnym głosem, jakby to co przed chwilą narodziło się w jej głowie było  znanym faktem.
-Nie chodzi o to, by zapamiętać wszystko ze szczegółami. Pamięć nie jest idealna. Starczy pamiętać to, co się czuło w danym momencie i nie dać temu uczuciu zginąć.
Kiedy mówiła do mnie te słowa, czułem się jakby powierzała mi skrawek siebie.
Jakby ufała mi na tyle, że nie wstydziła się podzielić ze mną swoimi rozmyśleniami i przekonaniami.
To sprawiało, że czułem, że nasze uczucie jest w specjalny sposób silne.
-Powinnaś zacząć to zapisywać- roześmiałem się, a ona naburmuszyła się, ale wiedziałem, że w rzeczywistości jest tak samo zadowolona z tego przedpołudnia jak ja.
-Niespodziewanie Rosie podeszła do jednego z drzew, pod którym trawa była powierzchownie zasłana niewielką liczbą pożółkłych liści.
Wpatrywała się w nie z tęsknotą, jakby przypominały jej o czymś bardzo bliskim i znanym, ale już nie tak łatwo osiągalnym lub praktycznie nie osiągalnym obecnie.
-Kiedy byłam mała, kładłam się pośród liści, zastanawiając się jak to jest rosnąć wysoko na drzewie, być częścią czegoś wielkiego, nawet malutką, a potem spadać na ziemię, tracić kolor, na rzecz innego, smętniejszego i starzeć się na dnie. Jednak zawsze nękała mnie również przeciwna myśl, że liście spadają po to, by zakończyć jeden rozdział drzewa i rozpocząć kolejny, że symbolizują jakiegoś rodzaju przemianę i oczyszczenie. Patrząc z perspektywy, chyba za dużo czasu miałam na przemyślenia w dzieciństwie.Już wtedy rodzice musieli wiedzieć, że zostanę Krukonką.
Myślałem nad jej słowami, starając się wyobrazić sobie małą wersję Rose, rozkładającą się na chłodnej ziemi przy swoim rodzinnym domu, zastanawiającą się nad zagadnieniami ważnymi dla filozofów.
I pomyślałem, że ten sentyment musiał być spowodowany tęsknotą za ojcem, za ciepłem bijącym z rodzinnego kominka 
i bezpieczeństwem, odczuwalnym przez wszechobecność matki w domu.
Teraz była pozostawiona sama ze swoim strachem. Nie mogła porozmawiać z Hugonem, bo nigdy nie byli wyjątkowo blisko, nie mogła porozmawiać z Lily, bo ta okazała się trochę inną osobą niż wszyscy myśleli. Ale miała mnie, a ja nie zamierzałem pozwolić jej się martwić.
Objąłem ją od tyłu, chowając głowę w zagłębienie jej szyi i wdychając zapach  skóry.
Czułem jak powoli oddycha. Zamknęła oczy, jakby ciesząc się naszą bliskością.
Po chwili usłyszałem obok mojego ucha:
-Cieszę się, że cię mam.
-Ja też, Rosie, ja też.- westchnąłem, odnajdując jej rękę i ciągnąc z powrotem w stronę zamku.

Postanowiliśmy, że oboje pójdziemy do Pokoju Wspólnego Slytherinu i może tam spotkamy naszych przyjaciół.
Instynkt wcale nas nie zwiódł. W opustoszałym salonie siedzieli na kanapie Evie i Nathan. Nachyleni blisko siebie, rozmawiali przyciszonym głosem. Zastanawiałem się na ile to, co mówił rano Zabini było prawdą i na ile Evie wiedziała w co się pakuję. 
Nie powinienem się wtrącać w życie dwóch ważnych dla mnie osób, więc póki co postanowiłem milczeć na ten temat.
Pociągnąłem Weasley na kanapę tak, że wylądowała na moich kolanach. Tak bardzo cichym szeptem, że nasi towarzysze nie mogli mnie usłyszeć, powiedziałem do jej ucha, lekko dotykając ustami skóry:
-Lubię kanapy, wiesz?
Widziałem jak nieskutecznie powstrzymywała wypływający uśmiech, gdy w głowie Rose pojawiło się wspomnienie naszego pierwszego pocałunku w Pokoju Życzeń.
Zanim, którekolwiek z nas zdążyło na dobre, rozpocząć rozmowę, z kominka poczęły dobiegać głośne odgłosy. Wszyscy na raz odwróciliśmy głowę w stronę hałasu i ujrzeliśmy formującą się w ogniu twarz mężczyzny.
Poruszyłem się niespokojnie, zdając sobie sprawę, że ją rozpoznaję.
Ostre rysy, broda, dość długie włosy. Widoczne podobieństwo do mnie.
Po raz pierwszy od dwóch miesięcy ujrzałem twarz ojca i wiedziałem, że nie wróży to nic dobrego.
Gdyby nie chodziło o coś ważnego skontaktowałby się ze mną za pomocą listu.
Spojrzałem po reszcie- każde z nich miało dobre lub chociaż mgliste pojęcie z kim mają do czynienia.
-Dzień dobry, synu. Evie. Jonathan. I Rose Weasley?- spytał mężczyzna z ognia poważnym, stonowanym tonem.
Zmierzył wzrokiem Wealey, która się z nim przywitała. Nie zapytał, jednak co robiła w Pokoju Wspólnym Slytherinu, ani czemu siedziała na moich kolanach.
Wiedziałem, że to, że wtedy nie poruszył tego tematu, nie oznaczało, że nie zrobi tego w przyszłości.
-Chciałem was tylko poinformować, że jak to się ich zwykło nazywać Zbuntowani Śmierciożercy wcale nie próżnują. Chodzą plotki, że włamali się do domów niektórych byłych zwolenników Czarnego Pana. Przebijają zaklęcia ochronne i dewastują nasze własności, podczas nieobecności. Do naszego domu włamali się i zostawili na dużym stole kartkę z napisem: ,,Gdy wasze ambicje podupadają, nasze rosną''.
- Po co to robią?- spyta się zdziwiona Evie, pochylając się nad kominkiem.
-Chcą zastraszyć nas, tych którzy poddali się i według nich zniżyli do usługiwania innym, podczas gdy kiedyś pragnęliśmy władzy nad światem. Teraz chyba mają zamiar być drugą armią Czarnego Pana, ale nie mam pojęcia na jakich zasadach to działa.
- Jakim cudem udaje im się niszczyć czary ochronne?- spytałem, sprawiając, że wzrok mojego ojca powędrował z powrotem ku mnie
 i Rose.
-To nie jest problem, gdy zna się odpowiednie czary. Chodzi o to, że potrafią zachowywać się wyjątkowo cicho zanim przyjdzie co do czego. Nikt nie wie kim oni są.
Zapanowała ponura cisza, jedna z tych, które następowały jako symbol naszego strachu i kłócących się ze sobą myśli. Czułem jak moja dziewczyna zaczyna się poruszać, jakby za chwilę miała się rozsypać przez ciągłą obawę o ojca, który zaginął bez wieści.
-W takiej sytuacji ja, twoja matka, Scorpiusie, i dziadkowie na jakiś czas opuścimy okolice, by nie ryzykować. Nie chcemy,
by nas znaleźli i zmuszali do czegoś, czego nie pragniemy. Kiedyś już byłem w takiej sytuacji i nie zamierzam znaleźć się w niej po raz drugi. Twoja matka, Scorpiusie, się bardzo obawia. Także o ciebie. Ale ja mam nadzieję, że najbezpieczniej dla ciebie jest w Hogwarcie.- kontynuował Malfoy Senior, mówiąc coraz szybciej jakby zaczynało mu się śpieszyć- Muszę kończyć.
Zanim zdążyłem wykrzyczeć cokolwiek; jakieś pytanie o Śmierciożerców, o rodzinę, o mnie.. twarz Dracona Malfoya zniknęła. Tam gdzie przed chwilą w ogniu uformował się jego wizerunek, teraz można było zobaczyć jedynie płomienie nie tworzące żadnego konkretnego wzoru.
Przekląłem pod nosem, zanim zdążyłem się powstrzymać.
-Ta sytuacja zaczyna mi się coraz mniej podobać- jęknęła Evie, opierając się o oparcie szmaragdowozielonej kanapy.
-Nie tobie jednej- podsumowałem- Muszę się przejść.
Skierowałem się ku wyjściu, nie zważając na nic i nikogo, ale moi przyjaciele nie zamierzali mnie tak łatwo opuścić. Szli za mną jak cienie, a ja pragnęłam się tylko powłóczyć od znanych korytarzy Hogwartu, po te najmniej uczęszczane. Czułem jakby na karku ich kroki. W końcu dotarliśmy do jakiegoś dziwnego miejsca tak jak tego pragnąłem. Całkowicie opustoszałego. Wyjrzałem przez okno, wypatrując w chmurach jakiejś nadziei na prażące słońce. Bo właśnie takiego rodzaju światła potrzebowaliśmy w naszych życiach. Jak najmocniejszego i najjaśniejszego.
Chciałem się odezwać do moich przyjaciół, powiedzieć jakieś zdanie, nawet najbardziej żałosne, ale nie było to mi dane. Kiedy przestałem się wpatrywać w okno i zwróciłem swój wzrok w przeciwległą stronę ujrzałem przy każdym z moich przyjaciół po jednej osobie w kominiarce na twarzy. Każda z nich wbijała różdżkę w szyje moich bliskich i trzymała swoją zdobycz ciasno w brutalnych objęciach.
Przede mną znikąd pojawiła się postać, która była poszukiwana w całej magicznej społeczności, postać na której widok Rose omal nie zapiszczała. Z tak samo wyciągniętym magicznym patykiem, który sam w sobie nie był narzędziem zła, ale jego właściciel. Ron Weasley.
Cisza wydawała się przedzierać przez każdy zakamarek mojego umysłu, przez każdą dziurę w sercu i każdą szczelinę w tym starym, raz już zniszczonym zamku.
-Nawet nie próbuj żadnych sztuczek- usłyszałem znany głos, który niedługo mógł się stać tym niepożądanym do usłyszenia.