piątek, 14 listopada 2014

Rozdział 25


Zostawię wam linki do piosenek, które trochę pomogły mi w pisaniu tego rozdziału. Pierwsza według mnie bardzo pasuje do jego klimatu, a druga po części może się kojarzyć z bohaterami :p.
https://www.youtube.com/watch?v=WZzcY7ASQno

Chris 

Stała plecami do mnie, a jej ciemne włosy powiewały na wietrze. Wpatrywała się w szare niebo upstrzone deszczowymi chmurami. Kursujące ptaki tworzyły na nim ciemne plamy.
Evie...
Swoim całokształtem przypominała mi osobę, której nie chciałem pamiętać. Osobę, która zasługiwała na to, by jaśnieć w naszych sercach...
Myślę, że dla nikogo nie jest tajemnicą to, że ludzie lubią wybierać najprostsze rozwiązania. A dla mnie najwygodniej byłoby zapomnieć o Laurze Macmillan i o wszystkim co jej dotyczyło.
Jednak po znajomości z kruczowłosą uczennicą Ravenclawu pozostały mi paraliżujący ból, suchość w gardle i problemy ze spokojnymi wdechami i wydechami. Czułem się, jakbym w przeszłości wsiadł na karuzelę, która z każdą sekundą obracała się coraz szybciej, a następnie wypadł z niej, ujrzawszy jedynie zapłakaną, zmęczoną istotkę, zmuszoną do jej obracania.
Ślizgonka, w którą bezwiednie wlepiałem wzrok, zwróciła głowę do boku, obejmując się rękoma.
-Pewnie zastanawiasz się co ja takiego właściwie mogłabym ci powiedzieć. Ale wiem jak to jest...za kimś tak tęsknić- jej głos lekko się załamał, przełknęła ślinę i kontynuowała- I nie tylko ja. Reszta też cię rozumie, no oczywiście oprócz Nathana, on jest inny i chyba zawsze będzie. Może to lepiej dla niego; łatwiej jest iść przez życie ignorując i topiąc smutek jakby w ogóle nie istniał...
Jej uwaga nie wyrwała mnie z własnego toku myślenia, jedynie sprawiła, że cudem udało mi się przesunąć go na dalszy plan, zastępując jego miejsce kolejnym.
-Rozumienie nie zawsze wystarcza- niemal szepnąłem, nie potrafiąc wydobyć z siebie żadnego głośniejszego dźwięku- I litość. One nie równają się współczuciu.
Pokiwała głową.
-Chris, wszystko będzie dobrze...Ona do nas wróci. Użyją jej przeciwko nam, ale nic jej nie grozi, wiesz? Musisz to wiedzieć, musisz w to wierzyć. Inaczej się nie da. To bezsensowne i bolesne, gdy sytuacja może okazać się... promienna. Boże, nie wierzę, że użyłam tego słowa- zaśmiała się ochryple.
Podszedłem w jej stronę. Nasze ramiona niemal się stykały, cień naszych ciał kładł się na jesiennej trawie.
-To wszystko jest popieprzone, nie uważasz? Kto by pomyślał, że komuś może zależeć na porwaniu faceta z biednej rodziny, pełnego wad i kompleksów. Wiem, że porwali mnie. tylko dlatego że uważali, że znaczę wiele dla Laury, która jest naprawdę dobrą czarownicą. To, że miałem z nią styczność jest jeszcze bardziej nie do pomyślenia. I to, ze inni ludzie mogli sądzić, że jej na mnie zależy.
-Masz kompleksy?- zmierzyła mnie wzrokiem- Jesteś fajnym facetem. Normalnym, w porównaniu ze wszystkimi, których znam. Laurze się podobasz..
Zacięła się na tych słowach i zaczęła kopać tenisówką grunt pod stopami.
-Społeczeństwo ma ograniczone pole tolerancji na odmienność. Zachowują się jakby wzięli niewidzialny cyrkiel i podzielili ludzi na tych, którzy mieszczą się w schematy i na tych, którzy nie zasługują, by doświadczyć takiej przynależności.
-Ja też nie mieszczę się w te schematy, Chris. Są durnowate.
-Ktoś przynajmniej się zgadza ze mną, w tej całej samotności i rozpaczy- uśmiechnąłem się krzywo, trącając ją ramieniem.
Gest ten, mimo że chciałem by wyglądał szczerze, był mocno wymuszony.
- Wszystko co doświadczyliśmy wydaje się takie małe, co?
Spojrzała mi w oczy, przenikliwie i powoli, podczas gdy samotność usilnie próbowała zgasić ostatni promyk w moim sercu. Tak bardzo chciałem mieć przy sobie kogoś...Czuć kogoś bliskość, czuć, że mam przy sobie człowieka, tak jak moi towarzysze mieli przy sobie chociaż jedną miłość z ich codziennego świata. Tak jakby ktokolwiek mógł zastąpić Laurę, która mogłaby przejść między płomieniami, a nawet wtedy na jej ładnej twarzy nie pojawiłaby się ani jedna zmarszczka.
Para wydobyła się z perłowych ust Evie, po chwili moje westchnienie wywołało ten sam efekt. Obłoczki połączyły się w jeden większy, a ten po chwili rozpłynął się przed naszymi oczami, zupełnie jakby nasze oddechy nie miały żadnego znaczenia.
Dotknąłem jej bladej twarzy, a moje usta lekko musnęły jej. Przez chwilę ciepło rozlewało się po moich wnętrznościach, w buzi czułem delikatny smak mięty.
I żadne uczucie we mnie nie ożyło.
-Chciałabym ci w ten sposób pomóc, ale to nie jest rozwiązanie- powiedziała, nie odsuwając się ode mnie- Nie poczujesz ze mną tego co czułeś z Laurą. To tak nie działa, nawet jeśli może w czymś ci ją przypominam.
-Ale sprawi, że poczuje się mniej samotny, tak jakby nic się nie zmieniło...Jakby było po prostu w porządku..
Zbliżyła twarz do mojej, ciężko oddychając.
-Ja i Nathan, ty i Laura...Dziwne z nas pary co? Nie pasujemy do siebie. Oni są piękni i odważni- mówiła z goryczą, a ciepło jej oddechu muskało moją skórę- My stłamszeni uczuciami do nich. Oni nas lubią, ale ile to może potrwać? A my tęsknimy za nimi jak szaleni...Chcemy ich naprawić. A gdy są przy nas nie wiemy jak zachowywać się, by nie zrobić im dodatkowej krzywdy. Bo w rzeczywistości stąpają po lodzie tak samo kruchym jak my. Tylko nasze drogi się różnią, gdzie indziej znajdują się pułapki.
-I łączymy drogi, pogłębiając dziury, w które możemy wpaść. Do tego zmierzasz?
-Beznadziejna mieszanka.
-Stanowczo.
Pocałowała mnie ponownie; długo i powoli. Gdy ten stan zatracenia trwał, było tak jakbyśmy rzeczywiście mogli być z kimś innymi niż oni. Ale to była tylko bardzo nietrwała iluzja, która mogłaby istnieć za każdym razem dopóki oni nie pojawiliby się na horyzoncie. Zamknąłem oczy i poczułem jak jej usta odłączają się od moich.
Po chwili zobaczyłem, że Evie przeczesuje palcami włosy, potem oddala się wolno w głąb ogrodu. Na chwilę odwróciła się. Popatrzyła się na mnie spod długich rzęs.
-Przepraszam, Chris, ale ja tak nie potrafię. Mieszanka beznadziejna, ale jednak mieszanka. A poza tym...warto.
Wzruszyła ramionami.
-Ale pamiętaj, że możesz na mnie liczyć. Nie ważne jak trudna byłaby nasza rozmowa...Jestem tu.
Pojedyncza łza spłynęła po moim policzku, gdy ona stała się jedynie figurką na tle szarego nieba, zmierzającą w tylko sobie znanym kierunku.

Albus

-Drzwi do mojego serca są otwarte, a ty stoisz w progu, bojąc się wykonać kolejny krok-powiedziałem, mierząc wzrokiem drobną blondynkę.
Chloe siedziała pod jednym z drzew, kuląc się pod za dużą dżinsową kurtką Znaleźliśmy ją w jednym z pokoi używanych przez właścicieli Pogoda nie była bardzo mroźna, mimo że musiał to być listopad. Przyglądając się słońcu, byłem zmuszony lekko mrużyć oczy, ale czułem chłodny wiatr smagający moją skórę. Wolałem jednak czuć zimno spowodowane naturą, która otaczała mnie jak płaty kwiatu niż goryczą, budującą twarde ściany między mną a resztą świata. Zamknąłem na chwilę oczy. Gdy je otworzyłem, słońce w centrum obłoków było dla mnie jedynie odbiciem na wodzie, którą niegdyś pokrywał lód; teraz skruszony jak grunt pod naszymi stopami.
Dziewczyna lekko się poruszyła, układając głowę o delikatnych blond włosach na chropowatym pniu dziwacznego drzewa, którego już bezlistne gałęzie wyginały się pod różnymi kątami. Zupełnie jak macki próbujące czegoś dosięgnąć.. W ogrodzie było jeszcze kilka takich samych, ale tylko w tym miejscu, w którym siedzieliśmy. Zastanawiałem się czy coś tak pięknego i mrocznego mogło istnieć bez ludzkiej ingerencji. Z konarami wyglądającymi jakby ktoś stworzył je paroma pociągnięciami pędzla po płótnie, ołówka po papierze.
Wtedy przyszła mi do głowy myśl, że my także jesteśmy wykorzystywani przez innych, że możemy żyć w symbiozie bądź być pasożytami. Przyprawiło mnie to o ciarki na całym ciele, wywołało gule w gardle.
Spojrzałem się na Chloe, na jej jasne oczy zaszklone, jakby ktoś zaledwie pstryknięciem palcami pokrył je połyskliwą fakturą.
-Moje drzwi były otwarte dla ciebie od zawsze, jak do domu. Ale ty je omijałeś, Al- powiedziała wyjątkowo pewnie, pomimo spojrzenia utkwionego w swoich butach- Nie mam ci tego za złe. Ja to.. rozumiem. Ale nie dziw się, jeśli czasami bywam zamknięta czy nie potrafię okazać ci miłości. Nie mam w tym doświadczenia. Byłam uczuciowo związana z tobą, jakbym zostawiła u ciebie coś ważnego...więc tkwiłam myślami w tym jednym punkcie.
Uśmiechnąłem się krzywo, bez krzty kpiny, jedynie z wielką sympatią.
-Czyli teraz, gdy nadeszło to na co tyle czekałaś, boisz się.
-Boję się, że cię stracę- wyparowała, przerywając mi- Znasz naszą sytuację. Staram się postępować pewnie, bo tak nakazuje mi logika i odpowiedzialność, ale jeśli chodzi o słabość do ciebie, nie potrafię jej tak po prostu...zmazać.
Przysunąłem się do niej, opierając ręce z dwóch stron jej ciała. Zacząłem szeptać patrząc centralnie na nią. Czułem, że powstrzymuje przyśpieszony oddech, nieśmiało kierując swój wzrok ku moim ustom.
-Nie możesz uciekać przed tym co będzie. To co ma się wydarzyć i tak się pewnie wydarzy. Myślę, że nasze życia napisane są według jakiegoś planu. Kto się w nim pojawia, co ci się przytrafia... To co można nazwać zbiegiem okoliczności, wcale nim nie jest; to wszystko pewnie gdzieś jest spisane. Ale pozostaje wybór, co z tym zrobisz.
Nie wiedziałem w jaki sposób z moich ust wypłynęły te słowa. Dawniej nawet nie pomyślałabym, że jestem zdolny do tego rodzaju przemyśleń. Biegałbym po krętych korytarzach jakiegoś absurdalnego labiryntu, po omacku szukając kolejnych drzwi, które może udałoby mi się otworzyć, które dałoby się choćby uchylić czy zajrzeć przez szparę między nimi a starą podłogą. Teraz wszystkie szlaki zdawały się przede mną przecierać, jakbym nagle ujrzał światło w tunelu.
Chloe objęła moją głowę niemal niezauważalnym ruchem i pocałowała niespodziewanie i żarliwie jak na boisku Quiditcha.
Mimowolnie zmrużyłem oczy i splotłem swoje chłodne dłonie z jej. Położyłem jej ręce na moich ramionach, a ona przysunęła się bliżej. Gdy przestawała mnie całować, a mój wewnętrzny głos błagał o więcej, widziałem jak refleksy słońca odbijają się od jej włosów, sprawiają, że mruży oczy i marszczy nos. Wydawała mi się niesamowicie naturalna, tak inna pośród wszystkich dziewczyn, które na siłę eksponowały swoje piękno. Ona zdawała się nie być świadoma swojej kobiecości, inteligencji, wszystkiego co zdolna była zrobić. I może w tym byliśmy podobni, mimo że obracaliśmy się w innych kręgach towarzyskich, a ja byłem bardziej otwarty na ludzi. Nie potrafiliśmy dostrzec jak jasny jest blask, który od nas bije i jak wielu osobom i miejscom nie dane było go jeszcze ujrzeć.
Doskoczyłem do niej w akcie milczącej desperacji. Zdawałem sobie sprawę, że to ja tak naprawdę potrzebowałem jej pomocy, ale ona zawsze marzyła tylko o tym, by móc mi nią służyć. Nie rozumiałem czemu nasze losy tak długo nie mogły się spleść na tyle mocno, by doszło między nami do czegoś więcej niż posłanie przyjacielskiego uśmiechu.
Nie wiedziałem tego wtedy, ale myślę, że pewne rzeczy musiały się wydarzyć byśmy zwrócili swoje głowy w odpowiednim kierunku...
A ona była przede mną i tak niewiele nam było trzeba.
Trochę spokoju, miejsca i swojej bliskości.
A reszta świata odpływała z naszych myśli po wodach niezmąconych falami.
Położyłem się na zimnej ziemi usłanej złocistymi, suchymi liśćmi. Pociągnęłam ją za sobą. Zachichotała, bo nasze nosy stykały się czubkami. Wpiła się w moje usta. Jedną ręką ścisnęła moją koszulę wystającą spod starego płaszcza.
Dotknąłem jej szyi opuszkami palców. Drgnęła, gdy kurtka przestała chronić ją przed zimnem. To samo stało się z moją.
Z pytającym wzrokiem zaczęła rozpinać małe guziki za dużego na mnie elementu cudzej garderoby. Jej blada skóra dotknęła mojej nieco ciemniejszej. Przetoczyliśmy się po trawie, tak, że to ja opierałem się nad jej ciałem. Bardzo szybko się podniosłem i podałem jej rękę.
-Chodź ze mną, Chloe- powiedziałem proszącym tonem, z niemal słyszalną nadzieją w głosie.
Po chwili dodałem z rozbawieniem:
- Nie możemy przecież tu zostać.
Po paru niemiłosiernie dłużących się sekundach podała mi drobną dłoń i dała się pociągnąć w stronę tylnych drzwi pensjonatu.
Popędziliśmy szybko do willi. Wypełniał nas od środka niestworzony, a równocześnie niesamowicie ludzki żar. Weszliśmy do ciemnego korytarzyka bez okien, obłożonego boazerią z jasnego drewna. Zaprowadziłem Chloe do pustego holu. Z salonu było słychać szmer niemrawych rozmów, a my wbiegliśmy na górę, śmiejąc się i stukając butami podczas wchodzenia po schodkach, jak dzieci, które skończyły jedną zabawę i teraz żwawo biegną ku drugiej.
Popchnąłem drzwi swojej tymczasowej sypialni. Gdy zamknęły się z cichym trzaskiem, stanąłem na stopę Chloe, tak że musiała się cofnąć. Uderzyła głową o ścianę i na chwilę przymknęła oczy.
-Czyli wnioskuję, że ty również nie wiesz co właściwie robisz- podsumowała, pocierając bolące miejsce.
-Chyba jestem przekonany co do tego co teraz robię bardziej niż do wszystkiego co robiłem wcześniej- odpowiedziałem, mrużąc oczy.
-Zawsze byłam przekonana, że to ty jesteś tym właściwym.
-Czemu akurat ja?- spytałem, a w swoim głosie usłyszałem kruchą nutę niedowierzania i braku zrozumienia. Podeszła do mnie, stanęła na placach, a gdy ja schyliłem się minimalnie, bo wcale nie należałem do wysokich, zaczęła całować mnie delikatnie, rozpoczynając od szyi, przechodząc w stronę policzków, w końcu spoglądając na mnie. Jej oczy poszybowały w górę, jak to miały w zwyczaju, wlepione prosto w moją twarz.
-To może być nasza ostatnia szansa, Al. Chcę tego. Chciałam być z tobą latami... Nie chcę teraz się z niczego wycofywać.
W odpowiedzi wypowiedziałem te słowa, trzymając ręce w miejscu gdzie kończył się jej chudy brzuch, a zaczynały się pełne biodra:
-Nigdy już nie będziesz musiała.
Jej noga powoli oplotła się wokół mojego ciała, ręce wokół szyi, moje dłonie spoczęły na jej plecach. Nasze usta złączyły się po raz kolejny, a ja czułem się tak jakby stało się to dopiero po raz pierwszy. Nigdy nie nudził mi się ten kontakt z jej ciałem.
Zrobiłem parę bezsilnych kroków w tył z blondynką w ramionach, a po chwili opadłem na materac pod jej ciężarem.
Znów się zaśmiała.
-O mój Boże, Chloe, zejdź ze mnie, ty bestio!- zażartowałem, kładąc ją obok mnie na beżowej narzucie.
Gdy ponownie się nachyliłem, by ją pocałować ona odepchnęła mnie dziecinnym gestem.
-Wstawaj- zarządziła.
Wzdychając, spełniłem jej prośbę, a ona zaczęła ściągać ciężką kapę z dużego drewnianego łoża.Niezgrabnie zebrała ją w dłoniach, a ja zasłoniłem ciemne firany, tak aby pojedyncza smuga słońca pokryła pokój złotem.
Weszliśmy na materac z dwóch różnych stron. Podeszła do mnie, spoglądając mi w oczy z delikatnym uśmieszkiem na twarzy. Dostrzegałem w jej tęczówkach błysk, którego nie widzieli inni. Tak jakby był on tylko urojeniem, a to łamało moje serce.
Na moich ramionach spoczęły jej drobne ręce.
-Jestem tutaj. Powinnam zaśpiewać? Czy raczej zacząć się rozbierać, by cię uwieść?- uniosła lekko brwi. - Okej. Może to nie będzie potrzebne.
Mój śmiech stłumił nasz pocałunek. Upadliśmy w swoich objęciach na kolana. Nie zdawało się to być słabością. Było tak jakbyśmy zniżali się do modlitwy.
Zdjęła ze mnie koszulę. Pewnie zeszła by ze mnie sama, kiedy jeszcze byliśmy na dworze...gdyby tylko mogła. Powoli zdjąłem z niej czarny sweterek z dekoltem w serek. Przez chwilę patrzyliśmy się na siebie, jakbyśmy byli iluminacją, która nie działa tak jak należy. Pamiętam ją, nieidealną, pozornie przeciętną i ,,normalną'', a niesamowitą. Przez te lata, które obserwowałem ludzi nauczyłem się, że każdy jest wyjątkowy, a wokół nas znajdują się tacy, którzy mimo że na takich nie wyglądają i większość ich za takich nie uważa, są wielcy całym swoim bytem, przepełnieni wartościami.
Ściągaliśmy z siebie nawzajem ubrania, aż w końcu znaleźliśmy się pod grubą pierzyną.
W świetle jej skóra była mniej blada, dodawało jej jeszcze więcej naturalnego uroku. Jej ręce wodziły po moim ciele, nasze ciała były jak jedno. Jakbyśmy nigdy już nie mieli się rozstać.
Parę chwil z nią, jej oddech przy moim uchu i ciche szepty....
Nasze ręce splecione ze sobą, gdy ona zasypiała w moich ramionach,a jedynym co przerywało cisze był głośny bełkot tego, co zwiemy zegarem.
Tyle mi wystarczało.

Rose 

Siedzieliśmy przy drewnianym stole przed malutką budką z różnorodnymi łakociami. Jedliśmy dobrze wypieczone gofry ze śmietaną i kolorową polewą. Scorpius co chwilę wybuchał śmiechem i wycierał serwetką moją umorusaną twarz. Ostatnie złote liście spadały z drzew, wirując wokół nas jak baletnice. Obserwowałam ludzi spacerujących z aparatami fotograficznymi w dłoniach. Było tak jakby czas się zatrzymał.
- Musimy chyba wracać. Myślisz, że to wszystko jest bezpieczne?- spytałam, rozgrzewając przy tym chłodne dłonie.
Wywrócił oczami. Dosyć ostentacyjnie.
-Myślisz, że jak zamkniemy się w mugolskiej rezydencji, będzie trudniej nas wytropić? Chyba zacznę podziwiać twój entuzjazm, Rose.
-Mądrala się znalazł- mruknęłam, ale nieświadomie uśmiechnęłam się- I tak już zjedliśmy.
Podniosłam się z miejsca i zaczęłam iść przed siebie, spoglądając na ciemniejszą linię morza na tle grafitowego nieba.
-Czemu ci się tak śpieszy? To, że jesteśmy w takiej, a nie innej sytuacji nie oznacza, że nie możesz pozwolić sobie na poczucie ani grama szczęścia. Bo to przed nim teraz uciekasz, prawda?- usłyszałam za sobą lekko wzburzony głos Scorpiusa.
Objął mnie od tyłu, chowając głowę w zagłębieniu mojego ramienia. Pierwsze kropelki deszczu zaczęły spadać z nieba. Krajobraz przerywały łzy chmur, jakbyśmy spoglądali na słabo odbierający telewizor.
-Powoli. Nie chcę być jak kolejne skreślenie w twoim kalendarzyku.
Jego słowa sprawiły, że poczułam nieprzyjemne mrowienie na całym ciele, jakby ktoś kłuł mnie igłą.
Próbowałam to ukryć, zadając nonszalanckie pytanie:
-A skąd ty niby wiesz, że go mam?
-Zauważam więcej rzeczy niż może ci się wydawać.
Złapał mnie za rękę; tak mocno, że w innej sytuacji natychmiast bym ją wyrwała.
Mijaliśmy domy mieszkańców miasteczka chowające się za przednimi ogrodami oraz opustoszałe pensjonaty. Restauracje, które jeszcze nie uprzątnęły stolików stojących na zewnątrz. Ich kraciaste obrusy powiewały na rozkaz wiatru.
Zawiesiłam wzrok na jednym z szyldów, przez co wpadłam na Scorpiusa, który nagle się zatrzymał. Jego silne ramiona uchroniły mnie przed upadkiem.
Spoglądał na ogromną karuzelę, która jarzyła się złocistymi neonami.
Siwe konie na metalowych drągach odbijały jaskrawe światło. Całość była otoczona białym płotkiem, który kojarzył mi się z domkiem dla lalek, którym bawiłam się w dzieciństwie. Malfoy zwinnym ruchem przeskoczył przez skromną furtkę i popędził w stronę karuzeli. Doszłam do niego otwierając małe drzwiczki, pod palcami czułam zimno zasuwki. Oparłam się jedną ręką przy małej dziurce na pieniądze i pogrzebałam w kieszeni kurtki.
-Ja mam drobne- powiedziałam, spoglądając na monety- Myślisz, że to kradzież? Może właściciel już nigdy nie sięgnie po ten łach...
-Nadzieja matką głupich- wyszczerzył się Scorpius, uruchamiając karuzelę. Zdawało mi się, że wesoła muzyka dobiega znikąd.
Zajęłam miejsce, blondyn wybrał kucyka przede mną. Kiedy świat zaczął się kręcić wlepiłam wzrok w wystające kości na jego szyi. Wydawało mi się, że nigdy nie widziałam niczego piękniejszego. I może rzeczywiście tak było. Położyłam się na plastikowym zwierzaku, zamykając oczy. Wyobraziłam sobie, że jest noc, nie środek dnia, a gwiazdy na sklepieniu obracają się razem z nami.
Kiedy otworzyłam do połowy powieki, nuty zanikły w przestrzeni między światami, a Scorpius pochylał się nade mną, dotykając ustami mojego policzka.
Słone łzy zaczęły lecieć z moich oczu, a usta ułożyły się w szeroki uśmiech.
-Boże, kocham cię, Malfoy.

Evie

Szłam przed siebie, aż dotarłam do bramy wejściowej. Oparłam głowę o gruby mur. Nie mogłam uspokoić ani oddechu ani serca, które biło o moją klatkę piersiową tak uparcie, jakby chciało się z niej wyrwać. Odfrunąć jak ptak, niezdolny do śpiewu, daleko od tego miejsca. W mojej głowie szumiało jedno słowo. Euforia. Kiedy przyjeżdżałam do tej małej mieściny nad morzem byłam jeszcze dzieckiem. Wtedy naprawdę odczuwałam niewyobrażalną radość. To był raj na ziemi, ucieczka przed szarą rzeczywistością. W mojej pamięci zapisały się dni spędzone na włóczeniu się po ogrodzie, bawieniu się w ratowanie świata. I brzdęk naczyń podczas śniadania.
Teraz ciszę przerywał tylko szmer gałęzi. I dziwny szept wyróżniający się z kłębowiska myśli w mojej głowie: ,,Już nic nie będzie tak jak dawniej''.
Machnęłam parę razy różdżką, wzmacniając czary ochronne wokół naszej kryjówki. Wcześniej zajął się tym Malfoy. Zapomniałam mu za to podziękować. Sama bym o tym zapomniała.
Usłyszałam warkot silnika samochodowego, dochodzący z drogi. Wyrwał mnie z odrętwienia. Gdy auto przejechało, przestałam kryć się za murem i ruszyłam do domu, podczas gdy pierwsze kropelki deszczu muskały moje włosy.
W holu zdjęłam kurtkę i buty. Postanowiłam wziąć jeszcze jeden głęboki wdech, zanim wejdę do salonu i znów zacznę udawać, że wszystko jest w porządku.
Wtedy usłyszałam Nathana:
-Po tym całym siedzeniu na tyłku w jakiejś zatęchłej celi, znajdujemy się w jakiejś zasranej willi. I tak nas znajdą!- mówił do Cravena, rozparty na kanapie.
W ręku trzymał jakiś bimber. Gapił się w jaskrawy ekran telewizora.
-A ona pewnie oczekuję, że stanę na głowie, żeby ją uratować. Jakbym był księciem na białym rumaku.
Zaśmiał się gorzkim śmiechem, rozlewając na siebie część alkoholu.
-Nie jestem cholernym bohaterem. Nie jestem.
Wyciągnął rękę z szklanym flakonem w stronę Chrisa. Wparowałam do pomieszczenia. Potknęłam się o dywan, upadłam na ziemię u stóp Zabiniego. Poczułam jak złość rozlewa się po całym moim ciele.
-Nie! Nie jesteś! Jak możesz się w ten sposób zachowywać w tej sytuacji? Jesteśmy w tym wszystkim razem czy nie? Chcesz topić w tym płynie smutki, proszę rób to. Ale nie oferuj tego Chrisowi, gdy wiesz, że nie odmówi!
Twarz bruneta wykrzywiła paskudny grymas.
-Pewnie. Bardziej cie obchodzi on niż ja.
Resztką sił, podniosłam się z podłogi.
- A ty? Pomyślałeś o mnie? Jesteś i zawsze byłeś tylko ty. Dbasz o kogoś innego? Zapomnij o problemach! Odpuść sobie, bo to potrafisz. Ja też się źle czuję, ja też się boję. Nie chcesz sprawić, bym była szczęśliwa, widzisz tylko swoje potrzeby, prawda? Mam dość myślenia co zrobić, byś dawał sobie radę!
Gwałtownie wstał, dłonie miał zaciśnięte w pięści.
Spojrzałam się w jego oczy i przypomniałam sobie jak tańczyliśmy w dormitorium w Hogwarcie. Między zębami trzymał papierosa. Brązowa toń jego tęczówek kojarzyła mi się wtedy z czekoladą. Nagle zaczęło mi się wydawać, że widzę w nich ruchome piaski.
- Kocham cię.- powiedział chrapliwym głosem.
-Przepraszam, Nathan. Ale ta relacja nie powinna tak wyglądać.
Zerknęłam na używkę w dłoniach Chrisa. Półświadomie wyrwałam mu ją, jakby kierowała mną jakaś wyższa siła. Zamachnęłam się mocno. Rzuciłam flakonikiem w kredens stojący po mojej lewej stronie. Nathan zrobił krok do tyłu, potknął się o własne nogi i opadł na kanapę. Chris patrzył na mnie wielkimi oczami.
Po mojej dłoni płynął strumyk szkarłatnej krwi. Przytknęłam dłoń do ust, przerażona swoim niekontrolowanym zachowaniem.
Nie byłam taka silna jak myślałam.