Scorpius
Noc
duchów i upiorów skończyła się, przerywając niedokończone scenariusze. Rano po zabawie czułem się uziemiony przez swoje wygodne łózko i
wspomnienia, próbujące doprowadzić mnie do słodkich refleksji. Uśmiechałem się, przypominając sobie twarz Rose
i nasze
pocałunki, ręce splecione ze sobą, ciało przylegające do ciała, jakbyśmy znajdowali się w zatłoczonym pomieszczeniu. W tamtym momencie czułem się szczęśliwy
jak nigdy, znowu czułem, że ktoś może być dla mnie kołem w niebezpiecznej sytuacji. Wiedziałem, że mogę liczyć
na przyjaciół, ale te relacje nie równały siębz uczuciem
między mną a Rosie.
Kiedy hałas wokół mnie rósł, a euforia powoli słabła myśli zaczęły krążyć po nieco
innych orbitach. Poderwałem się na nogi
i przeciągnąłem się. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Ustaliłem
źródło niepokojących dźwięków. Nathan biegał w kółko po
pokoju, krzycząc co chwilę: ,,Stary! Bale szkolne rządzą!'' czy
,, Nie uwierzysz! Nie uwierzysz!''.
Al
siedział na ramię swojego łóżka i uśmiechał się, jakby tonąc we własnych myślach. Całkowicie go rozumiałem. Kto, by się przejmował tym, co ma do powiedzenia Zabini?
-Uważaj,
bo zakręci ci się w głowie.- rzuciłem, wyjmując z kufra
klasyczną bluzkę z długim rękawem oraz jasne dżinsy, które za
chwilę miałem zamiar założyć.
Uspokoił się. Usiadł na podłodze, oparł się o jedno z łóżek
i westchnął.
-Zgadnij, komu udało się uwieść naszą Evie? Możecie mi bić brawa-
powiedział, rozkładając ręce.
Czekał aż jego pauzę w
mówieniu wypełni nigdy niemający nadejść aplauz.
-Biedna
dziewczyna. Ale na serio wierzysz w to, że jest aż tak głupia?
-Ja
nie wierzę Scorpiusie, ja wiem. Znaczy nie, że jest głupia
tylko...Oh, n i e w a ż n e.
Spojrzałem
się na biernego Pottera.
Pochwyciwszy
moje spojrzenie, wzruszył ramionami.
-Dziwne,
że wczoraj się tak nie zachowywał.
Brunet
słysząc zastanowienie przyjaciela sprostował:
-Wróciliście,
jak już spałem. Byłem zmęczony.
-Ciekawe
czym byłeś tak zmęczony- wyszczerzyłem się, poruszając brwiami.
Oboje
z Alem wybuchliśmy śmiechem, a po chwili dołączył do nas kuzyn.
Wstałem
niechętnie i skierowałem się w stronę łazienki, zgarniając różdżkę ze swojej komody.
Po
drodze potknąłem się o jakąś koszulkę, którą rozpoznałem
jako własność Zabiniego. Rzuciłem ją w jego stronę i trafiłem
w twarz. Kiedy przestałem obserwować, jak Zabini próbuje wyplątać się z materiału, zamknęłam drzwi od toalety. Spojrzałem się
w lustro wiszące na
ścianie. Miało pojedyncze pęknięcie wzdłuż. Podniosłem kącik ust. W mojej głowie odtworzyła się
sytuacja
z przeszłości, kiedy pijany Nathan poślizgnął się
w łazience i zwalił je ze ściany. Nie rozbiło się na drobny mak, ale patrząc na nie można
było zauważyć uszczerbek na pięknie przedmiotu. Mogliśmy naprawić je
magią, może tak należało zrobić, ale właśnie przez tę
niedoskonałość przypominał nam, że to my byliśmy mieszkańcami tego dormitorium i to my wypisywaliśmy w tym
miejscu naszą historię; pęknięcie czyniło lustro naszym.
Zauważyłem,
że moje włosy sporo urosły od wakacji, więc bez dłuższego
zastanowienia zacząłem machać różdżką, skracając kosmyki. W
pewnym momencie w mojej głowie pojawiło się to, co
powiedziała mi poprzedniego wieczoru Inez. Starałem się odciąć
od naszej wspólnej przeszłości, ale nie potrafiłem. Byliśmy do siebie przywiązani. Kiedy
tańczyła ze mną starała się być jak najbliżej mnie. Mówiła o tym, jak kiedyś się dogadywaliśmy. Niby bez wyrzutów, niby nie starała się wymusić u mnie poczucia winy, ale w rzeczywistości wiedziałem, że właśnie tego
pragnęła. Padnięcia przed nią na kolana i powiedzenia, że wciąż
jest mile widziana.
Nie
rozumiała, ile czasu minęło. Żałowałem tego, co
zrobiłem, tęskiniłem... A ona i tak wydawała mi się
zaledwie cieniem gdzieś z tyłu umysłu. Nie potrafiłbym
zmienić go na centrum mojego wszechświata- teraz, kiedy oboje się zmieniliśmy.
Myślałem, że po tym wszystkim, co kiedyś się wydarzyło między nami suma jej złych wspomnień będzie większa niż dobrych. Myliłem się.
Myślałem, że po tym wszystkim, co kiedyś się wydarzyło między nami suma jej złych wspomnień będzie większa niż dobrych. Myliłem się.
Kołysząc
się w rytm tańca w moich ramionach pytała o Rose; słuchała, uśmiechała się, gratulowała, ale nie była szczera.
Mówiła, że
wciąż chciałaby mojej przyjaźni, że wciąż wiele dla niej
znaczę. Miałem wrażenie, jakby wokół nas robiło się coraz
bardziej duszno, czułem jakbyśmy oboje psuli siebie nawzajem przez
jedną, krótką rozmowę. Osoba, która była dla mnie skarbem, teraz
szła w odstawkę dla innej...To było przerażające, ale zdążyłem
przywyknąć, że życie takie już jest. Daje i zabiera.
Szkoda, że ona nie mogła tego zrozumieć i po prostu pójść dalej.
Szkoda, że ona nie mogła tego zrozumieć i po prostu pójść dalej.
Zanim
się spostrzegłem ściąłem więcej włosów niż miałem to
zrobić uprzednio. Przekląłem odruchowo pod nosem, odłożyłem
różdżkę na umywalkę i przeczesałem włosy palcami. Efekt nie
był taki zły jak z początku się wydawał. Spoglądając na
własne odbicie, postanowiłem zostawić także zarost.
Skoro
byłem innym człowiekiem, czemu miałbym wyglądać jak
kiedyś?
Nie
rozumiałem, że był to kolejny ślad wpływu Inez Arnaud.
Nathan
Rano
obudziłem się z powolną melodią wybrzmiewającą w głowie, jakby w moich ramionach wciąż znajdowała się Evie Nott.
Pamiętałem wieczór z najdrobniejszymi szczegółami, co w
zasadzie nie zdarzało mi się zbyt często. Zazwyczaj imprezowałem
z całych sił, a potem płaciłem za to cenę. Było coś w tym stylu
życia, co nie pozwalało mi się od niego oderwać. Świadomość,
że mogę robić wszystko z wszystkimi i wszędzie, dawała mi
jakieś wewnętrzne odczucie wolności. Kto mógł mnie
powstrzymać od tańczenia, picia, palenia i zmieniania dziewczyn
wraz ze swoją garderobą? Obawiam się, że nikt. Nauczyciele nigdy
mnie nie złapali, ba część mnie uwielbiała! Nie mieli prawa
wiedzieć, że nawet nie interesowały mnie ich lekcje, a prace
domowe robiły mi idiotki, które myślały, że w ten sposób
wkupią się w moje łaski.
Marnowałem
czas, za wszelką cenę starając się sprawić, by moje życie osiągnęło minimum ciekawości..
Nie umiałem wyplątać się z rutyny, stała się moim nałogiem, jedynym źródłem przelotnego szczęścia..
Evie, dobra przyjaciółka Malfoya. Irytowało mnie to, że traktuje mnie jak brata.
Zastanawiałem się, co z nią nie tak, nawet nie co ze mną było
nie w porządku. Próbowałem rozgryźć jej sposób myślenia. Wiedziałem o niej niewiele.
Zdawałem
sobie sprawę, że kręciła kiedyś z Puckeyem i się pożarli.
Ale, Merlinie, to chyba jedyny chłopak, z którym miała styczność
przez całe siedem lat nauki. Postanowiłem zrobić jej cichą
przysługę i sprawić, by spędziła bal z jakimś chłopakiem. Tak,
chodziło o mnie. Chciałem przekonać ją, że nie jestem taki zły
jak mogłoby się wydawać. Poza tym, podobała mi się.
Była chuda, ale bez przesady, miała długie czarne włosy- tak rzadkie w tej szkole. Miała własne zdanie
i była inteligentna.
Kiedy
w końcu udało mi się namówić ją na bal, przeszukałem kufer w
celu znalezienia eleganckiego garnituru, szytego na miarę
z
drogiego materiału, którego nie nazwę z racji, że nie jestem
kobietą, a już z całą pewnością nie jestem gejem. Wszedłem do
Wielkiej Sali zaraz po rozpoczęciu się zabawy i czekałem na jej przybycie. Podszedłem do grupy dziewczyn i wymieniłem się z nimi
paroma uwagami. Wtedy ją zobaczyłem. Stała obok Weasley.
Szmaragdowa suknia jako pierwsza rzuciła mi się w oczy.
Uwydatniała idealnie jej figurę, a kolor wyjątkowo mi się
podobał. Przypominał mi o jej przynależności do Slytherinu,
co musiało oznaczać skrywaną dumę
i determinację. Jej włosy
były lekko pofalowane i opadały na odkryte ramiona, muskały
obojczyki. W delikatnym świetle pochodni nie wydawała się mniej wyraźna, dopiero zaczynała błyszczeć.
W
końcu udało mi się wyciągnąć ją do tańca. Oczywiście robiła
to prawie tak samo dobrze jak ja. Wiele razy bywała na bankietach
po częstych wygranych w Quiditcha. Wydawało mi się, że była spięta.
-Spokojnie,
nie mam zamiaru cię zjeść- powiedziałem, by dodać jej odwagi.
Objęła
moją szyję trochę pewniej.
-Doprawdy?
To kamień z serca. Ale wiesz, zawsze zostają inne sposoby
unicestwienia mnie- przybrała krzywy uśmieszek, jakby
zdjęty z mojej twarzy.- Możesz mnie wykorzystać, molestować,
poćwiartować, porwać, torturować albo chociażby znęcać się
nade mną psychicznie. Co do ostatniego...chyba mamy to za sobą.
Okręciłem
ją wokół siebie. Wpadła z impetem w moje ramiona.
-Z
chęcią zrealizowałbym, co drugi pomysł z twojej mrocznej listy,
ale nie chcę żebyś cierpiała z powodu tego jak zajebiście
dobrze potrafię to wszystko wykonać. - szepnąłem, niedaleko jej
ucha.
-
Może się czegoś napijemy?- zaproponowała, kierując
się w stronę stolika.
Uciekała przede mną jak spłoszone zwierzę..
Wzięliśmy
po kieliszku czegoś, co nauczyciele nazywali ,,bezalkoholowym
szampanem'' i wypiliśmy do dna.
-Może
wyrwiemy się stąd?- spytałem.
-Pan
Nathan Zabini nie chce przebywać na imprezie? Co się dzieje,
kochanie?
-To?-
wskazałem na tańczących ludzi- To nazywasz imprezą? Lepsze są
pogaduszki u mojej ciotki,a jest najbardziej przesądną osobą, jaką znam. Na
każdym kroku widzi niebezpieczeństwo. Przestawia, co chwilę
meble i czyta horoskopy parę razy na dzień. Do tego patrzy się na
mnie jakby wiedziała coś mrocznego...
-Może
masz rację, że psychiczna ciotka jest lepsza od sztywniaczki
Evie.- zaczęła się przekomarzać.
Popchnąłem
ją delikatnie ku wyjściu. Noc była ciemna,
na niebie pojedyncze gwiazdy lśniły jasnym blaskiem. Nie żebym
zwracał na nie jakąś specjalną uwagę.
-Może
zagramy w coś?- powiedziałem, zakładając na ramiona Evie swoją
marynarkę.
Otuliła
się mocniej i powiedziała:
-Może
będziemy mówić o sobie fakty, o których nikt nie wie i kiedy
komuś z nas zabraknie pomysłów przegrywa. Robi jedną rzecz, o
którą wygrany poprosi? Zgoda?
Zagwizdałem.
Nie miałem pojęcia, że sama to zaproponuje. Dziwiłem
się, że miała ochotę postawić się w takiej sytuacji, ale nie
mogłem powiedzieć, że nie byłem za.
Usiedliśmy
na kamiennej ławce parę kroków od zamku. Evie zdjęła buty i
przyciągnęła nogi do siebie. Położyłem rękę na oparciu.
-Ty
pierwsza, skarbie.
-Ok.
Wymykam się w nocy, by polatać na miotle.
-Niegrzeczna-
zacmokałem- Byłem na randce z Laurą Macmillan.
-Wiem.
-Eee,
no dobra. Twoja kolej.
-Nigdy
nie byłam całkowicie pijana.
-Ooo,
a ja nie byłem nigdy lekko podchmielony. Przeciwieństwa się
przyciągają, skarbie.
Bez
zastanowienia wyciągnąłem paczkę papierosów i zapaliłem przy
użyciu różdżki jednego z nich.
Gdy
poczułem unoszący się wokół mnie dym, rozluźniłem się,
jakby nagle moje mętne myśli uciekły razem z nim. Zatraciły
się
w powietrzu i nie dało się już przypomnieć sobie o ich
istnieniu. Pozostawiły w moim umyśle jedynie klarowność.
-Tak
przy szkole?- spytała obojętnym tonem.
-Prawdopodobieństwo,
że któryś z psorów tu wyjdzie jest tak minimalne jak to, że ja
stanę się baletnicą.
-Nie
przekreślaj swoich marzeń!
-
Nie mam na imię Nathan- powiedziałem, wydychając dym z płuc- Tak
naprawdę nazywam się Jonathan. Nie znoszę tego imienia. Jest
takie.. formalne, ciążące, poważne. Poza tym moja matka zawsze
jak dowie się, że zrobiłem coś złego używa go takim tonem, że
nie pragnęłabyś być świadoma, że masz tak na imię. Nathan się
trochę inaczej czyta, ale pisownia jest taka sama. W dokumentach
wpisuję Jonathan.
-Często
wpadasz przed rodzicami?
-Zdarzało
się częściej, gdy byłem młodszy.
- Piszę pamiętnik. To głupie, ale pomaga wyperswadować
niepotrzebne myśli z głowy. Nigdy go nie czytam.- powiedziała
nieobecnym głosem, z jej tonu dało się wyczytać rodzaj
smutku, którego dłużej nie potrafiła ukryć.
Chciałem rozluźnić atmosferę.
-Mam
całe ręce w tatuażach od końca wakacji, do wglądu tylko pięknym
wybrankom.
-Jesteś
idiotą.
-Wiem.-
wyszczerzyłem się, patrząc na jej wyraz twarzy, wyrażający
rozbawienie wymieszane z niesmakiem.
W
tamtym momencie na horyzoncie zauważyłem jakąś postać. Przez
chwilę myślałem, że to nauczyciel i że jednak się myliłem,
co
do ich częstotliwości opuszczania zamku.. W
miarę jak moje oczy nauczyły się zauważać szczegóły w
panującej ciemności zrozumiałem, że to uczeń. Szedł w naszym kierunku.
Stanął
przed nami i bez słowa począł się w nas wpatrywać.
Dmuchnąłem
mu dymem w twarz.
-Czego?
-
Mam dla was specjalną ofertę. W zamian za pokaźną sumkę
galeonów, dam wam niesamowite uczucie spowodowane dobrym alkoholem.
-A
masz go gdzie, bo chyba mam problem ze wzrokiem?- spytałem,
spoglądając na ręce młodszego ode mnie ucznia, schowane w
kieszeniach bluzy. Najwidoczniej nie świętował.
-Pokażę
ci, gdy zapewnisz, że weźmiesz chociaż jedną butelkę.
-Czy
ty właśnie stawiasz mi warunki, maluchu?
-Nathan,
trochę kultury.- wtrąciła się Evie, mierząc mnie pogardliwym
wzrokiem na co tylko przewróciłem oczami.
-Gadasz
jak moi starzy.- powiedziałem do niej, po czym zwróciłem się do
chłopaka- Biorę jedną. Jeśli okażę się, że to woda, pożałujesz.
-Okej.
Okej- powiedział, podnosząc do góry ręce w geście, który miał
na celu uspokoić moje podejrzenia.
Podszedł
do krzaków rosnących za ławką i po chwili poszukiwań wyciągnął
z nich butelkę.
Żałowałem,
że przez przypadek nie odnalazłem wcześniej jego skrytki. Cóż,
chyba będzie musiał zmienić miejsce swojego magazynku, bo nie
należałem do uczciwych.
Dałem
mu szybko pieniądze i po chwili obcy zniknął szybciej niż
się pojawił.
Rzuciłem
niedopałek na ziemię i podeptałem go, po czym pociągnąłem Evie
za sobą. Wpośpiechu zgarnęła z ziemi swoje obcasy.
Weszliśmy
znowu do zamku, w takim tempie, że nikt nie mógł rozpoznać
naszych twarzy i prześlizgnęliśmy się do opustoszałych lochów.
Zaprowadziłem ją do swojego pokoju i zamknąłem drzwi.
-Gdyby
zobaczyli jak ja palę, miałbym kłopoty. Ale jakby zobaczyli nas
oboje pijących, to urwałabyś mi łeb- odpowiedziałem,
na spojrzenie pytające, co też wyrabiam.
-Znajduję
się w pokoju sam na sam z Jonathanem Zabinim. Czuję się osaczona.-powiedziała, siadając na łóżku Malfoya.
Obejrzała pozostawiony przez niego podręcznik.
Wziąłem
łyka dobrego wina i podałem
butelkę Nott.
-Ooo,
już próbujesz mnie otumanić. Wiedziałam, że jakikolwiek kontakt
z tobą to czyste niebezpieczeństwo.- powiedziała i wzięła małego łyka.
-Jesteś
taka grzeczna- podsumowałem, opadając obok niej na
łóżko.
Zmierzyła
mnie niepewnym wzrokiem, a ja ledwo powstrzymałem się od śmiechu.
Czasami była zabawnie nieporadna i wystraszona.
-Uspokój
się. Tylko siedzę i z tobą rozmawiam.
-W
SYPIALNI- podkreśliła.
Wtedy
już nie potrafiłem powstrzymać śmiechu.
-Masz
jakieś zdrożne myśli, Vee. Tak nie wypada damie.
Milczała.
Zamiast tego wzięła dłuższego łyka alkoholu i wróciła do
przekartkowywania książki, leżącej na jej kolanach.
-A
propos tej gry. Uwielbiam zrywać kwiaty i wkładać je do książek.
Może to dziwne, ale czuję się jakbym miała przy sobie kawałek
taty.
Nie
wiedziałem, co powiedzieć. Nie miałem pojęcia czemu mi to mówiła.
W końcu przyszło mi do głowy, że tak naprawdę nie wiedziałem
jak długo skrywała tą ekscentryczną, smutną myśl przed światem.
Założyła
opadający na jej twarz kosmyk ciemnych włosów za ucho. Kolczyki błyszczały smętnie, a oczy wydawały się zamglone. Wtedy
zdałem sobie sprawę, że przestała się uśmiechać i śmiać tak
jak to robiła na początku rozmowy.
Spojrzałem
się na nią, a ona nie odwróciła wzroku.
-Jestem
non stop cholernie wystraszona. Boję się o rodzinę, o was, o
siebie. Możliwe, że zbliża się wojna.
A
ja obawiam się, że będę żyła jakbym była zamknięta w
rozdziale, który już znam i wcale mi się nie podoba.
Kończę
naukę i nie wiem jak poradzę sobie, gdy wszyscy
rozejdziemy się w różne strony. Co jeśli znajdziemy się w
niebezpieczeństwie
i nie będziemy już w stanie sobie pomóc? Nie
zdążymy..
Instynkt
kazał mi się do niej przybliżyć. Oparłem ręce o jej ramiona,
obserwowałem jak spuszczała ze mnie wzrok, trwając w obawie przed
tym jak zareaguję.
-Czy
już wygrałam tę grę? Bo wiesz wstyd przegrać z kimś takim jak ty..
-Jeśli
zajdzie taka potrzeba, pomogę ci, a Scorpius zrobi to samo, nie
ważne co się wydarzy w naszym życiu. Evie.. tyle lat
znajomości, myślisz, że taki Malfoy już nigdy się do siebie nie
odezwie? Nie pomoże ci, gdy będziesz potrzebowała ratunku? On
uważa cię za siostrę.
-Chyba
przeceniacie oboje swoje umiejętności. Jeśli ja będę grać w
Quiditcha, a on będzie pracował w ministerstwie, pewnie razem z
tobą, telepatycznie się przy mnie nie znajdzie- powiedziała, jakby irytowała ją moja uprzejmość. Może uznawała ją
za zwykłą litość, której dawno miała po dziurki w
nosie. Jednak wyznała mi to co wyznała, a nie zrobiła tego
przecież bez celu.
-Też
się obawiam czasami. Że starając się znaleźć sobie rozrywkę,
wyczerpie wszystkie możliwości, obudzę się, któregoś dnia i
nie zostanie mi nic- słowa wypływały jak potok z moich ust. Nie
mogłem ich zatrzymać. Wcześniej nawet nie byłem świadom,
że dopadał mnie strach przed tym, co będzie, uczucie
tak ludzkie, że niektórzy myśląc o mnie od razu, by je wykreślili.
-Ty?
Zawsze wydajesz się być pewny swoich racji, żyjesz każdym dniem.
-Teraz
to ty przecenisz moje umiejętności. Nie zawsze tak jest, mogę
udawać, mogę oszukiwać samego siebie, ale kiedy imprezy nie ma i
nie ma przy mnie przyjaciół i gdy już wyczerpią mi się
wszystkie pomysły na spędzanie wolnego czasu, nie mam co ze sobą
zrobić. Wszystko staję się obce, jakbym widział to po raz
pierwszy...bo moja
codzienność nie jest normalna. To co dla innych jest rzadkością,
dla mnie jest codziennością, a to co dla mnie jest rzadkością,
dla nich codziennością.
Jej
ręce znalazły się w równoległym położeniu do moich. W tamtym
momencie chciałem przeniknąć jej myśli, wiedzieć czy powinienem
się do niej zbliżyć, czy powinienem coś powiedzieć.
Za
bardzo się przywiązałem, by chcieć zranić tę silną silną dziewczynę. Poza tym
zawsze starałem się spotykać z osobami, które były świadome
kim jestem, a i tak nie stroniły odę mnie.. Które wręcz
były do złudzenia do mnie podobne. Nie wydawała mi się taka.
-Vee..-
szepnąłem, widząc zagubienie w jej ciemnych tęczówkach, smutek
przysłaniający świat.
-To,
że oboje udajemy silniejszych niż jesteśmy nie czyni nas
podobnymi. Jesteś ode mnie o wiele lepsza. I zasługujesz na
prawdziwe szczęście, naprawdę. I któregoś dnia je odnajdziesz,
możesz być tego pewna. Nie to co ja.
Miałem
ochotę przytulić ją i poczuć łzy na swojej koszuli. Czułem się, jakbym był w obcym
lesie, pełnym krwiożerczych bestii i nie znał drogi powrotnej do
domu.
Nie
pragnąłem potraktować jej jak każdej innej. Wiedziałem, że to,
że pojawiła się na mojej drodze było kompletną pomyłką.
Jakbyśmy trafili na siebie, na osoby tak różne, a zarazem tak do
siebie podobne, przez głupią zachciankę losu, który pragnął
byśmy zadawali sobie coraz więcej pytań. Żeby nasze sumienia i
umysły znalazły się w jeszcze większym cierpieniu niż zwykle.
Czułem
się, jakbym patrzył na jakieś dziwne lustro, które ukazywało
wypaczony obraz mojej osoby.
-
Powiedz mi. Czemu dzieje się tak, jak się dzieje? Czemu robimy to, co robimy? Większość rzeczy, które inni widzą to nawet nie my.
Większość rzeczy, które robimy tak naprawdę nie sprawiają nam
przyjemności. Wcale nie lubię grać w Quiditcha. Robię to, bo
inaczej nie potrafię.
Była
bliska płaczu. Zaczęła napierać na moje ciało, tak, że w końcu
leżałem, a ona nachylała się nade mną.
-Czemu
Puckey zachował się tak jak się zachował i sprawił, że w jakimś
momencie nie korzystałam w pełni z życia? Czemu sprawił mi tyle
cierpienia? Czemu ty, inteligentny, wrażliwy człowiek, idziesz na łatwiznę? Czemu
zmieniasz co chwilę dziewczyny? Dlaczego nie możesz ocalić mnie,
a może ja mogłabym ocalić ciebie?
Jej łamliwy głos kuł mnie w uszy, jakbym słuchał płaczu anioła.
Czasem wizję takiej dziwnej istoty miewałem w snach, czasem
rozmyślałem o nich, gdy spojrzałem się w niebo. Czy ktoś tam
mnie nie obserwuje i nie zsyła deszczu wtedy, gdy roni łzy?
Gdy patrzy, w jaki sposób
oddziałują na nas inni, jak my oddziałujemy na nich, jak
wzajemnie się niszczymy?
Wyciągnąłem
rękę ku zakręconemu kosmykowi włosów anioła. Cisza była jeszcze
gorsza od słuchania pytań, na które nie potrafiłem znaleźć
logicznej odpowiedzi. Pytań, które podważały moją słuszność
w każdej racji, o której niegdyś byłem przekonany.
-Nie
mogę tego dla ciebie zrobić. Ja..Ja bym nie potrafił, Vee.
Jej
ciało nagle znalazło się bardzo blisko mnie, czułem jej
przyśpieszone bicie serca nieopodal mojego..
-Vee,
nie rób tego. Jestem wrakiem.- powiedziałem niemal dotykając
swoimi ustami jej ust.
-Ja
też.
Złączyły
się powoli i delikatnie. Zatracaliśmy się w uczuciu zalewającym
nasze ciała.
Czułem
jej dłonie na swoim torsie, wsadziłem dłonie w jej włosy. Nagle
to ona leżała na łóżku, a ja opierałem się nad nią,
wpatrując się w jej ładnie zarysowaną twarz, na którą powoli
powracały kolory.
Nagle
roześmiała się głośnym, szalonym śmiechem i nie przestawała.
Szeptała raz po raz, co ona wyprawia. Podniosła się, ocierając
usta i sięgając po książkę, która leżała teraz na podłodze.
Jednym machnięciem różdżki zamieniła ją w jakieś małe
urządzenie, z którego po chwili zaczęła wypływać powolna,
zmysłowa muzyka.
-Nie
lubisz bali szkolnych, ale wisisz mi parę tańców, Zabini.
Nie
ociągając się podszedłem do niej, obejmując całym sobą jej
drobne ciało, pozwalając wtulić się we mnie jedynej w swoim rodzaju Evie Nott..
-Chciałem
ci uświadomić, że to chyba ja wygrałem naszą małą
konkurencje- wymruczałem, sięgając od tyłu po paczkę papierosów
i ponownie zapalając jednego z nich.
-I
co ja mam w takim razie zrobić?
-Dokonaj
jednego cudu. Bądź tak pewna wszystkiego, co robisz, jak jesteś
pewna tego, co robisz w tym momencie.
Wspomnienie
tego wieczoru wciąż majaczyło w mojej głowie, gdy siedziałem w
Wielkiej Sali i podświadomie czekałem aż przyjdzie na śniadanie. Przy
przeciwległym końcu stołu siedział Malfoy, rozmawiając z Rose. Co chwilę próbował ją czymś dokarmiać,
jakby sama nie mogła jeść. No, ale jak kto lubi.
Ala
i Chloe nie zauważyłem przy naszym stole.
Po
tym jak na chwilę przestałem obserwować wszystko, co mnie otaczało,
Evie obeszła mnie od tyłu i usiadła z mojej lewej strony. Jak
gdyby nigdy nic, bez słowa sięgnęła po stojącą na stole
jajecznicę i nałożyła jej trochę na talerz.
-To
jak, kochanie? Śniłaś dzisiaj o mnie?- spytałem, opierając się
na ręce.
-O,
żeby tylko. Tam były całe orgie...
Pokręciłem
głową z rozbawieniem i przeczekawszy jej powolne spożywanie
posiłku, wyciągnąłem ją na korytarz.
Gdy
tylko drzwi zamknęły się, zagradzając widok wścibskim oczom,
zasłaniając się jak kurtyna przed światem, pocałowałem ją
i mocno objąłem jej ciało.
Czułem,
że oddaje pośpiesznie moją pieszczotę i odpycha się ode
mnie. Wciąż w moich objęciach wskazała mi plamę na koszuli,
której w rzeczywistości nie było i gdy spojrzałem się w dół w
jej poszukiwaniu, pstryknęła mnie po nosie. Wyswobodziła się z
moich objęć i delikatnie kołysząc biodrami zniknęła za rogiem.
Nie wiele się zastanawiając zacząłem za nią podążać, nie
ważne było to obce mi uczucie, że po raz pierwszy ktoś inny
steruje moim życiem. To mnie nie zatrzymywało.
-
A ja, Nathanie? Czy ja ci się śniłam?- zapytała, okręciwszy się
do mnie przodem, ciągle pozostając w ruchu.
Przybliżałem
się do niej, ale ona wciąż była przede mną.
-Tak,
ale mój sen ograniczał się do obecności w nim naszej dwójki i
pięknego łoża.
-Jakie
delikatne fantazje- westchnęła, żartując.
Rozmawiając
takim lekkim tonem, nie poruszając żadnej ważnej kwestii i nie
czując swojej bliskości, wariowałem.
Dosłownie.
Miałem
ochotę wpaść do pierwszej lepszej klasy i zamknąć się tam z
Evie, ale wiedziałem, że to nie była pierwsza lepsza dziewczyna.
I próbowałem to szanować. Jednak jej podpuszczanie działało na
mnie jak magnez, miałem ochotę poczuć ciepło jej skóry,
przyjrzeć się dokładnie jej smętnemu półuśmiechowi.
Nie
wytrzymałem.
Przyciągnęłam
ją ponownie do siebie, trochę natarczywie, starając się jak
najszybciej poczuć to, czego pragnąłem. To, że nie stawiała
żadnego oporu dawało mi znać, że też mnie pragnie. Jej dotyk
był podobny do mojego, pośpieszny i tęskny. Nie mogłem uwierzyć,
że poprzedniego wieczoru pierwsza wyszła z inicjatywą
całowania się.
Niespodziewanie
wpadliśmy do schowka, gdzie trzymane były miotły woźnego.
-No
nie, chyba sobie żartujesz-podsumowała Nott, patrząc się na mnie
z iskierkami w jej brązowych tęczówkach.
Ciemność
wokół nas była prawie taka sama jak jej oczy.
Przyłożyłem
dłoń do jej bladego policzka, przyglądając się nawet nie
wiem dlaczego, po co.
Może
pragnąłem się upewnić, że potrafiła wciąż być szczęśliwa.
Tyle lat minęło od straty jej ojca, tyle lat od zerwania z
Puckeyem. Blizny powinny dawno się zagoić. A jeśli tego nie
zrobiły, czy to nie wina osób, które je zaniedbały? Nie wszystko
przecież można wyleczyć samemu.
Sekunda.
Sekunda po jej wypowiedzi, gdy znowu dopadliśmy do siebie. Po
chwili wpółleżała na stojącym za nią stole. Przypomniałem
sobie to, co pomyślałem, gdy zobaczyłem ją w Wielkiej Sali
podczas Balu Haloweenowego, że to właśnie w ciemności zaczynała
błyszczeć. Może taka była jej natura. Może ciągnął się za
nią smutek, ale to dzięki niemu była kim była.
A była piękna i wspaniała.
Oboje
zachowywaliśmy się cicho, jakby jedno słowo mogło przywrócić
naszą codzienną postawę. Jakby to milczenie było granicą
dzielącą nas od rzeczywistości.
Jedynymi
odgłosami był szmery, jakie wybrzmiewały przy każdym najmniejszym ruchu i odgłosy naszych złączonych ust. Poczułem
jej rękę na karku, chłód jej uścisku był niczym oparzenie.
Szybko
mijający czas nie dawał nam znać o swoim istnieniu przez tykanie
zegara czy przez mijających nas uczniów, byliśmy tylko my
i wszystko to, co działo się między nami.
Scorpius
Liście
spadały powoli z drzew, pokrywając trawę niczym barwny dywan.
Powietrze wciąż było ciepłe jak na listopad. Słońce wychylało
się zza chmur, rzucając wyblakłe promienie na wyblakłą trawę.
Szedłem powoli, starając się nie przyśpieszać, by idąca ze mną
pod rękę Rose mogła nadążyć.
Jej
rude włosy opadały falami na czarny płaszczyk. Oczy miała
zamyślone. Pomyślałem, że znałem ją tyle lat zanim zdałem
sobie sprawę jaka jest naprawdę i że jakaś cieplejsza relacja
między nami jest możliwa. Kiedy patrzyłem na nią w takich
naturalnych sytuacjach jak ta na spacerze, zastanawiałem się jak
mogłem jej nie zauważać i przejmować się kimkolwiek innym.
Chciałem zdjąć
z niej kurtkę, spojrzeć na pierwszą literę
mojego nazwiska lśniącą dumnie na wisiorku zawieszonym na jej
szyi.
Chciałem
poczuć, że nasz związek nie jest tylko chwilowym cudem, że
mógłby trwać znacznie dłużej niż parę marnych miesięcy.
-
Wbrew wszystkiemu chyba przyznasz, że wczorajszy bal nie był aż
taki zły, co?- zapytałem ją, wpatrując się w szarawe niebo,
próbując przywołać z powrotem do siebie piosenkę, przy której
tańczyliśmy, jej usta przy moich i ten słodki strach i gniew,
który ją paraliżował, gdy znajdowałem się w pobliżu Inez.
-Tak,
ale cały czas uważam, że zmuszanie ludzi do zakładania sukienek
i wysokich obcasów jest wbrew wszystkim prawom jakie wywalczyły
sobie kobiety.
Słysząc mądraliński, poirytowany ton nie mogłem się nie
uśmiechać. Nawet nie wiedziała jak bardzo wyjątkowe było
wszystko,
co mówiła, wszystko co robiła. Wcale nie była taka
typowa jak się jej mogło wydawać.
-
Nie zrobisz tego nawet dla mnie? O, proszę.. Przechodziły mnie
takie piękne wizje, gdy patrzyłem na ciebie w tamtym stroju-
powiedziałem, obejmując ją i pocierając ręką po jej plecach.
Trzepnęła
mnie w ramię, co było do niej tak bardzo podobne.
-Wystarczająco się już naoglądałeś.
-Uwierz,
że nie. Mógłbym patrzeć się na ciebie w tamtej sukni dzień w
dzień i wciąż nie móc zapamiętać każdego szczegółu.
Chwilę
milczała, ale gdy znów się odezwała mówiła tym pewnym głosem,
jakby to co przed chwilą narodziło się w jej głowie było znanym faktem.
-Nie
chodzi o to, by zapamiętać wszystko ze szczegółami. Pamięć nie
jest idealna. Starczy pamiętać to, co się czuło w danym momencie
i nie dać temu uczuciu zginąć.
Kiedy
mówiła do mnie te słowa, czułem się jakby powierzała
mi skrawek siebie.
Jakby
ufała mi na tyle, że nie wstydziła się podzielić ze mną swoimi
rozmyśleniami i przekonaniami.
To
sprawiało, że czułem, że nasze uczucie jest w specjalny
sposób silne.
-Powinnaś
zacząć to zapisywać- roześmiałem się, a ona naburmuszyła się,
ale wiedziałem, że w
rzeczywistości jest tak samo zadowolona z tego przedpołudnia jak
ja.
-Niespodziewanie
Rosie podeszła do jednego z drzew, pod którym trawa była
powierzchownie zasłana niewielką liczbą pożółkłych liści.
Wpatrywała
się w nie z tęsknotą, jakby przypominały jej o czymś bardzo bliskim i znanym, ale już nie tak łatwo osiągalnym lub
praktycznie nie osiągalnym obecnie.
-Kiedy
byłam mała, kładłam się pośród liści, zastanawiając się
jak to jest rosnąć wysoko na drzewie, być częścią czegoś
wielkiego, nawet malutką, a potem spadać na ziemię, tracić
kolor, na rzecz innego, smętniejszego i starzeć się na dnie.
Jednak zawsze nękała mnie również przeciwna myśl, że liście
spadają po to, by zakończyć jeden rozdział drzewa i rozpocząć
kolejny, że symbolizują jakiegoś rodzaju przemianę i
oczyszczenie. Patrząc z perspektywy, chyba za dużo czasu miałam na przemyślenia w dzieciństwie.Już wtedy rodzice musieli
wiedzieć, że zostanę Krukonką.
Myślałem
nad jej słowami, starając się wyobrazić sobie małą wersję
Rose, rozkładającą się na chłodnej ziemi przy swoim rodzinnym
domu, zastanawiającą się nad zagadnieniami ważnymi dla
filozofów.
I
pomyślałem, że ten sentyment musiał być spowodowany tęsknotą
za ojcem, za ciepłem bijącym z rodzinnego kominka
i
bezpieczeństwem, odczuwalnym przez wszechobecność matki w domu.
Teraz
była pozostawiona sama ze swoim strachem. Nie mogła porozmawiać z
Hugonem, bo nigdy nie byli wyjątkowo blisko, nie mogła porozmawiać
z Lily, bo ta okazała się trochę inną osobą niż wszyscy
myśleli. Ale miała mnie, a ja nie zamierzałem pozwolić jej się
martwić.
Objąłem
ją od tyłu, chowając głowę w zagłębienie jej szyi i wdychając
zapach skóry.
Czułem
jak powoli oddycha. Zamknęła oczy, jakby ciesząc się naszą
bliskością.
Po
chwili usłyszałem obok mojego ucha:
-Cieszę
się, że cię mam.
-Ja
też, Rosie, ja też.- westchnąłem, odnajdując jej rękę i
ciągnąc z powrotem w stronę zamku.
Postanowiliśmy,
że oboje pójdziemy do Pokoju Wspólnego Slytherinu i może tam
spotkamy naszych przyjaciół.
Instynkt
wcale nas nie zwiódł. W opustoszałym salonie siedzieli na kanapie
Evie i Nathan. Nachyleni blisko siebie, rozmawiali
przyciszonym głosem. Zastanawiałem się na ile to, co mówił rano
Zabini było prawdą i na ile Evie wiedziała w co się pakuję.
Nie powinienem się wtrącać w życie
dwóch ważnych dla mnie osób, więc póki co postanowiłem milczeć
na ten temat.
Pociągnąłem
Weasley na kanapę tak, że wylądowała na moich kolanach. Tak
bardzo cichym szeptem, że nasi towarzysze nie mogli mnie usłyszeć, powiedziałem do jej ucha, lekko dotykając ustami skóry:
-Lubię
kanapy, wiesz?
Widziałem
jak nieskutecznie powstrzymywała wypływający uśmiech, gdy w głowie Rose pojawiło się wspomnienie naszego
pierwszego pocałunku w Pokoju Życzeń.
Zanim,
którekolwiek z nas zdążyło na dobre, rozpocząć rozmowę, z kominka poczęły dobiegać głośne odgłosy. Wszyscy
na raz odwróciliśmy głowę w stronę hałasu i ujrzeliśmy
formującą się w ogniu twarz mężczyzny.
Poruszyłem
się niespokojnie, zdając sobie sprawę, że ją rozpoznaję.
Ostre
rysy, broda, dość długie włosy. Widoczne podobieństwo do mnie.
Po
raz pierwszy od dwóch miesięcy ujrzałem twarz ojca i wiedziałem,
że nie wróży to nic dobrego.
Gdyby
nie chodziło o coś ważnego skontaktowałby się ze mną za pomocą
listu.
Spojrzałem
po reszcie- każde z nich miało dobre lub chociaż mgliste pojęcie
z kim mają do czynienia.
-Dzień
dobry, synu. Evie. Jonathan. I Rose Weasley?- spytał mężczyzna z
ognia poważnym, stonowanym tonem.
Zmierzył
wzrokiem Wealey, która się z nim przywitała. Nie zapytał, jednak
co robiła w Pokoju Wspólnym Slytherinu, ani czemu siedziała na
moich kolanach.
Wiedziałem,
że to, że wtedy nie poruszył tego tematu, nie oznaczało, że nie
zrobi tego w przyszłości.
-Chciałem
was tylko poinformować, że jak to się ich zwykło nazywać
Zbuntowani Śmierciożercy wcale nie próżnują. Chodzą plotki, że
włamali się do domów niektórych byłych zwolenników Czarnego
Pana. Przebijają zaklęcia ochronne i dewastują nasze własności,
podczas nieobecności. Do naszego domu włamali się i
zostawili na dużym stole kartkę z napisem: ,,Gdy wasze ambicje
podupadają, nasze rosną''.
-
Po co to robią?- spyta się zdziwiona Evie, pochylając się nad
kominkiem.
-Chcą
zastraszyć nas, tych którzy poddali się i według nich zniżyli do usługiwania innym, podczas gdy kiedyś pragnęliśmy władzy
nad światem. Teraz chyba mają zamiar być drugą armią Czarnego
Pana, ale nie mam pojęcia na jakich zasadach to działa.
-
Jakim cudem udaje im się niszczyć czary ochronne?- spytałem,
sprawiając, że wzrok mojego ojca powędrował z powrotem ku mnie
i
Rose.
-To
nie jest problem, gdy zna się odpowiednie czary. Chodzi o to, że
potrafią zachowywać się wyjątkowo cicho zanim przyjdzie co do
czego. Nikt nie wie kim oni są.
Zapanowała
ponura cisza, jedna z tych, które następowały jako symbol naszego
strachu i kłócących się ze sobą myśli. Czułem jak moja
dziewczyna zaczyna się poruszać, jakby za chwilę
miała się rozsypać przez ciągłą obawę o ojca, który zaginął
bez wieści.
-W
takiej sytuacji ja, twoja matka, Scorpiusie, i dziadkowie na jakiś
czas opuścimy okolice, by nie ryzykować. Nie chcemy,
by nas
znaleźli i zmuszali do czegoś, czego nie pragniemy. Kiedyś już
byłem w takiej sytuacji i nie zamierzam znaleźć się w niej po
raz drugi. Twoja matka, Scorpiusie, się bardzo obawia. Także o
ciebie. Ale ja mam nadzieję, że najbezpieczniej dla ciebie jest w
Hogwarcie.- kontynuował Malfoy Senior, mówiąc coraz szybciej
jakby zaczynało mu się śpieszyć- Muszę kończyć.
Zanim
zdążyłem wykrzyczeć cokolwiek; jakieś pytanie o Śmierciożerców,
o rodzinę, o mnie.. twarz Dracona Malfoya zniknęła. Tam gdzie
przed chwilą w ogniu uformował się jego wizerunek, teraz można
było zobaczyć jedynie płomienie nie tworzące żadnego
konkretnego wzoru.
Przekląłem
pod nosem, zanim zdążyłem się powstrzymać.
-Ta
sytuacja zaczyna mi się coraz mniej podobać- jęknęła Evie,
opierając się o oparcie szmaragdowozielonej kanapy.
-Nie
tobie jednej- podsumowałem- Muszę się przejść.
Skierowałem
się ku wyjściu, nie zważając na nic i nikogo, ale moi
przyjaciele nie zamierzali mnie tak łatwo opuścić. Szli za mną
jak cienie, a ja pragnęłam się tylko powłóczyć od znanych
korytarzy Hogwartu, po te najmniej uczęszczane. Czułem jakby na
karku ich kroki. W końcu dotarliśmy do jakiegoś dziwnego miejsca
tak jak tego pragnąłem. Całkowicie opustoszałego. Wyjrzałem
przez okno, wypatrując w chmurach jakiejś nadziei na prażące
słońce. Bo właśnie takiego rodzaju światła potrzebowaliśmy w
naszych życiach. Jak najmocniejszego i najjaśniejszego.
Chciałem
się odezwać do moich przyjaciół, powiedzieć jakieś zdanie,
nawet najbardziej żałosne, ale nie było to mi dane. Kiedy
przestałem się wpatrywać w okno i zwróciłem swój wzrok w
przeciwległą stronę ujrzałem przy każdym z moich przyjaciół
po jednej osobie w kominiarce na twarzy. Każda z nich wbijała
różdżkę w szyje moich bliskich i trzymała swoją zdobycz ciasno
w brutalnych objęciach.
Przede
mną znikąd pojawiła się postać, która była poszukiwana w
całej magicznej społeczności, postać na której widok Rose omal
nie zapiszczała. Z tak samo wyciągniętym magicznym patykiem,
który sam w sobie nie był narzędziem zła, ale jego właściciel.
Ron Weasley.
Cisza
wydawała się przedzierać przez każdy zakamarek mojego umysłu,
przez każdą dziurę w sercu i każdą szczelinę w tym starym, raz
już zniszczonym zamku.
-Nawet
nie próbuj żadnych sztuczek- usłyszałem znany głos, który niedługo mógł się stać tym niepożądanym do usłyszenia.