Rose
To co dotarło do mnie ze strony lekko
uchylonych drzwi, przez które sączyło się jasne światło, jakby
chciało uleczyc siniaki rozlane po naszych ciałach, sprawiło, że miałam ochotę krzyczeć. Niestety moje struny
głosowe zdawały się być pęknięte jak te, które nie służą
dłużej instrumentom muzycznym za sprawą nieumiejętnego gracza.
Miałam ochotę chodzić z kąta w kąt pochłoniętego mrokiem
pomieszczenia, miotana uczuciem przepełniającego mnie szczęścia i
przywróconej niespodziewanie wiary, ale moje obolałe kończyny
odmawiały mi posłuszeństwa. Sama nie byłam pewna czy to za sprawą
marnej kondycji fizycznej czy szoku, który w przeciwieństwie do
strachu sprawiał, że pozostawałam w bezruchu.
Oparłam się ręką o ziemię w
beznadziejnym oczekiwaniu i pozostałabym w takiej pozycji,
gdyby nie kolejne zdanie dopływające do mojej świadomości powoli
i niepowstrzymanie jak papierowy stateczek, niesiony przez rzekę.
-I co,
Weasley? Zamierzasz się tak gapić, czy może ruszysz biedną dupę i obudzisz
swoich bardzo sprytnych i podstępnych Ślizgonów i pozostałą
dwójkę, która nie używa mózgu?- mówiła teatralnym szeptem,
jakby na raz zachowując ostrożność i robiąc sobie ze mnie
żarty.
Ostatnie słowa
powiedziała głośniej, artykułując sylaby jak profesjonalny
mówca i zaznaczając gestem, jak mniemam, trafność swojej
wypowiedzi.
Poczułam, że nieświadomie zaczynam
zaciskać zęby. Ale Macmillan, to Macmillan. Zachowywała się w sposób w
jaki zwykle się zachowywała. A tym, co trzeba było zauważyć było
to, że przyszła nas ocalić, mimo że mogła uciec sama. Moja
wdzięczność mieszała się z lekką irytacją. Jednak to te dwa
uczucia pchnęły mnie do czynu.
Potrząsnęłam śpiącym Malfoyem,
wyczuwając dłonią jego silne ramiona, które nie dały rady w walce. W mojej głowie zaczynały się rodzić
wątpliwości, co do tajemniczego planu mojej znienawidzonej od
zawsze koleżanki.
Powieki chłopaka się otworzyły,
ukazując mi szarość podobną do tej, której kolor tak często
przybierało niebo nad Hogwartem. Tak bardzo chciałam wrócić do
tego, co stare.
Bo wszyscy nigdy nie byliśmy w pełni
zadowoleni z tego, co było, ale parę tych rzeczy, które mieliśmy
kochaliśmy całym sercem. I chociaż wielu z nas pewnie, by tego nie
przyznało, nie bylibyśmy w stanie kiedykolwiek zamienić ich na
tajemniczy worek, który podsuwała nam przyszłość pełna okazji .
Nawet jeśli było prawdopodobieństwo, że jego zawartość
przekracza nasze najśmielsze wyobrażenia perfekcyjnego życia.
Z jego twarzy bez problemu wyczytałam
zdumienie; dwa doły, w których jarzyły się tęczówki
zmniejszyły się, usta zacisnęły w poziomą kreskę,
prawie niewidoczną na tle bladej, posiniaczonej i poranionej buzi.
Brwi jak przystało na kogoś o jego charakterze; o dobroci przebijającej się przez warstwy wrodzonej wyniosłości i wychowania
w arystokratycznym środowisku; wzleciały w stronę jasnych włosów,
jakby chciały naśladować wszystkich tych, którzy wzbili się w
przestworza, zbliżając się do słońca. Ten gest był aż tak
naturalny, ukazywał jego ciekawość różniącą się od tej Albusa, którą podpatrywałam od
najmłodszych lat.
- Co się dzieję,Rosie?- bez
zastanowienie obrócił głowę w kierunku, powoli oślepiającej go
smugi światła i zerwał się na nogi, przypadkowo mnie potrącając.
Zaczął zmierzać powolnym krokiem w
stronę osoby, która nie musiała wegetować w tej ,,celi''- Laura
Macmillan. Wiesz co? Kiedy pomogłaś mi dostać się do wieży
Ravenclawu wydawało mi się, że mogłaś się choć trochę
zmienić. Albo, że po prostu się co do ciebie myliłem. Naiwnie
stwierdziłem, że być może pod tą twoją sztuczną manierą,
którą się przed wszystkimi obnosisz, jest trochę morali.
Niebezpiecznie brnął w jej stronę,
jakby już wiedział, że jesteśmy na przegranej pozycji i mógł
zrobić tylko dwie rzeczy, które i tak będą prowadziły do tego
samego rezultatu; zostawić sprawę w spokoju lub sobie ulżyć.
Jego głos był spokojny, chociaż kierował nim gniew.
-Scorpiusie, przestań. Nic nie
rozumiesz- próbowałam go uspokoić, ale moje słowa zdawały się
odbijać od jakiejś niewidzialnej bariery, która powstała między
nami i powracać do mnie.
-Jak mogłaś zrobić coś takiego?
Brzydzę się tobą. Jak możesz myśleć o sobie i szkodzić tak
wielu osobom? Czy ty naprawdę jesteś taka... próżna?!
Był niebezpiecznie blisko niej,
miałam złe przeczucie.
Czułam jak iskra przerażenia rośnie
w moim sercu, chcąc wybuchnąć niczym fajerwerk.
- Uspokój się, słyszysz?- weszłam
pomiędzy nich, powieki szczypały mnie od
powstrzymywania płaczu- Zostaw ją..
-Przez nią już nigdy nie będziesz
sobą. Nigdy nie zobaczę jak się złościsz.-To chyba akurat dobrze!
-Nie, bo to naturalne..i piękne.
Nie poczuję jak twoje włosy dotykają mojej twarzy, łaskoczą
mnie. Nie zobaczę znów twojego uśmiechu, a nawet jeśli to nie
będę tego pamiętał. A kiedy przestaną w kółko poddawać nas
Imperiusowi będziemy takim rodzajem ludzi, że nie będziemy
wstanie więcej na siebie spojrzeć.
-TY nie będziesz wstanie na mnie
spojrzeć. Wiesz, że ja tak łatwo nie zapominam tego, co mnie łączy
z innymi!
-A myślisz, że ja szybko zapominam? Myślisz, że jak sobie przypomnę ciebie przed tym wszystkim, a potem... po tym wszystkim, co oni nam zrobią...Wydaję ci się, że nie odczujemy różnicy?
-A myślisz, że ja szybko zapominam? Myślisz, że jak sobie przypomnę ciebie przed tym wszystkim, a potem... po tym wszystkim, co oni nam zrobią...Wydaję ci się, że nie odczujemy różnicy?
Jego głos nie był pewny i przez
chwilę przypominał mi tego chłopaka, który stracił panowanie nad
sobą w bibliotece po sprzeczce z Puckeyem. Gdy go zobaczyłam
w tamtym starym pomieszczeniu, nie przeraziłam się,
byłam do niego podobna...Powinnam bać się samej
siebie?
Ale teraz zadawałam sobie pytanie, czy
moja miłość nie okaże się tak samo destrukcyjna dla otoczenia
jak ta, którą Lily żywiła do Toby'ego.
Gdy moje serce ponownie miękło, a
moje kolana uginały się pod jego stopami, poczułam czyjś dotyk na
ramieniu, a kiedy przeniosłam wzrok w tamtą stronę ujrzałam rękę,
która dawniej musiała być wypielęgnowana, natomiast teraz długie
paznokcie były całkiem połamane i brudne. Wyglądały jak
zaniedbane schodki na klatce, ale nadal w jednej z tych luksusowych
kamienic.
Laura rozdzieliła nas tak jak ja to
wcześniej zrobiłam, kiedy Scorpius prowadził coś na kształt
monologu. Nie patrząc się choćby na chwilę w
jego stronę, skupiła swoje ciemne oczy wyłącznie na mnie. Jej
uścisk się wzmocnił, a spojrzenie zdradzało pewnego rodzaju
wstyd, że doświadczyła tej niechcianej sytuacji.
-Chyba zapomniałaś mu o czymś
wspomnieć. Pośpiesz się, gadaj. Bo w takim tempie to nie tylko wy
skończycie marnie, ale i ja. - to mówiąc obejrzała się w stronę
wyjścia z pomieszczenia, jakby rzeczywiście się spodziewała, że
kogoś w nim zobaczy- I wtedy to wy będziecie mieli nieczyste
sumienia.
Westchnęłam. Miała rację. Z każdym
kolejnym słowem traciliśmy kolejny procent szansy na ucieczkę.
-Uciekamy, Malfoy. Dlatego cię
obudziłam.
Blondyn porwał mnie w ramiona i ucałował w czubek głowy.
Kiedy wyswobodziłam się powoli z
jego objęć podkradł się w stronę przyjaciół i zaczął ich budzić. Poczułam dziwne zdziwienie, że nawet nasze
krzyki nie przerwały ich snu; tak go teraz potrzebowali.
Wyglądali mizernie. Jakby nie byli
wstanie podejść nawet do drzwi...
Czego mogliśmy dokonać?
Pamiętam naszą podróż w
stronę wyjścia jakby mgła osiadła na tym wspomnieniu,
niedokładnie przykrywając prześcieradłem punkty kulminacyjne i
konsekwencje tego zdarzenia. Wciąż moje serce bije szybciej, gdy
jakiś przedmiot, człowiek czy wirujący po niebie liść sprawi,
że mój mózg jak wagonik zmieni tor na ten niewłaściwy.
Światło, które oślepiło
nas niczym nagła nadzieja okazało się płynąć z pojedynczej
lampy jarzeniowej w korytarzu. Znajdowaliśmy się w piwnicy, jak
powiedziała nam Laura, w której dawniej przechowywano niezbędne
leki, zioła oraz zapasowe przyrządy medyczne.
-Na tym samym piętrze...
jest kostnica- rzuciła Macmillan mimochodem, lekko się prostując
i marszcząc nos- Chyba sama nie chciałam tego wiedzieć, a teraz
wam to mówię.
Przeszedł mnie dreszcz od
szyi aż po plecy.
Nagle dziewczyna zgasiła
światło, sprawiając, że prawie potknęłam się o pierwszy
stopień schodów.
-Musimy wyjść stąd
niezauważeni. A gdy otworzymy drzwi lampa rozświetli też część
korytarza- wytłumaczyła, macając ręką ścianę, na której jak
się potem przekonałam, nie znajdowało się nic o co można byłoby
się wesprzeć przy wchodzeniu po stromych stopniach.
Nie mogę sobie przypomnieć
jak udało nam się dostać do holu, w głowie widzę tylko to, co
było wtedy wszędzie; ciemność. Byliśmy tam wszyscy, już tak
blisko drzwi, co teraz wydaję mi się niewiarygodne, biorąc pod
uwagę stan ogółu. Nie wiem jak to się stało, ale uważam to za
cud.
Ale każdy cud ma swoją
mroczną stronę, która jest nieodłączna...
Nie ma wygranych bez strat.
Słyszeliśmy czyjeś
kroki, dudniące jakby ziemia pod nami nagle zaczęła się chwiać,
jakby lód kruszał pod ich dotykiem.
Gdy próbuję przywołać w
pamięci tę chwilę zamiast po kolei zapalających się lampek i
ukazującej się naszym oczom twarzy, widzę kostki domina powoli
opadające ku celowi.
Nie mogę powiedzieć,
kiedy to zrozumiałam. Że mężczyzna, który jako pierwszy do nas
dotarł jest tym byłym Śmierciożercą, od którego cygaro
odpalała Laura. O grubej, obleśnej posturze z tatuażami na rękach
i podstarzałą twarzą wykrzywioną w odpychającym uśmiechu.
Brunetka była nieugięta;
wyciągnęła z tylnej kieszeni spodni coś co wyglądało na
pomiętą ciemną koszulkę i przystawiła ją w stronę drzwi.
Wrota powoli zaczynały się otwierać jak w zwolnionym tempie, a ja
mechanicznie odskoczyłam do tyłu prawie wpadając w ramiona
Śmierciożercy. W ostatniej chwili Laura odsunęła się od wyjścia
i popchnęła mężczyznę. Złapał ją za nadgarstki, a jej twarz
od razu wykrzywił grymas. Powoli opadała na ziemię przez siłę
człowieka. Mój wzrok odciągnęło od nich parę postaci o różnych
sylwetkach powoli biegnących przez długi korytarz, którym
zostałyśmy tu przywleczone, kiedy nas porwano. Moje uszy uderzył
alarm.
Powoli w mym sercu swe
nasiona zaczynała siać panika. Ręka Macmillan była przypalana
cygarem, które ówcześnie pozwoliło jej wkupić się w te progi.
Jakby były niszczona własną, toksyczną bronią, która tak
naprawdę podobnie działała po dłuższym czasie. Po prostu
wszystko chciało się na niej zemścić o wiele wcześniej niż by
tego pragnęła...
Nagle, zupełnie
niespodziewanie, Malfoy pobiegł w stronę ściany, która teraz
oświetlona, oferowała nam pomoc znajdującej się przy niej
szpitalnej recepcji. Wskoczył za blat. Jeden z mężczyzn skupił
się na nim, reszta doskoczyła do nas. Ja byłam więziona wraz z
Chloe, Evie, Nathanowi, Alowi i Chrisowi przypadał jeden
Śmierciożerca na głowę. Z różdżką ponownie na szyi, spowitej
grubą warstwą gęsiej skórki, obserwowałam poczynania Scorpiusa.
Zanim polujący na niego
facet zdążył do niego doskoczyć, Zabini i mój kuzyn, jakby
uzgodnili to jakimś tajemniczym gestem, zamachnęli się jedną
nogą do tyłu, sprawiając niewyobrażalny ból trzymającym ich
Śmierciożercom w miejscu, w którym nie chciał by go poczuć
żaden mężczyzna.
Ich ręce opadły w
poddańczym geście, jakby sparzyli się w sytuacji, w której się
tego zupełnie nie spodziewali. Tak jakby sięgnęli po zachęcająco
wyglądającą bułeczkę, a zamiast słodyczy, poczuli jedynie
palący ból. Ich różdżki potoczyły się po ziemi, stając się
własnością chłopaków.
Nastolatkowie pobiegli w
stronę mężczyzny, który polował na Scorpiusa, po drodze
uchylając się nad wymierzonymi w nich zaklęciami, odpychając
bardzo mocnymi uderzeniami młodziaków, aspirujących na
kryminalistów., Nathan rozbroił Śmierciożercę, a Al jednym
sprawnym ruchem zamknął go w żelaznym uścisku, owijając ręce
wokół jego szyi i ramion. Mimo to mężczyzna kręcił się w taki
sposób, że ciężko by było w niego wycelować różdżką.
Zabini pomknął walczyć
zresztą.
Widziałam zaklęcia
śmigające po dużym, białym pomieszczeniu; niczym kolorowe
błyskawice, przecinały bezbarwne powietrze.
Scorpius wyskoczył zza
blatu i mocnym kopnięciem zdzielił faceta, którego pilnował Al,
sprawiając że wróg stracił przytomność. Blondyn popchnął
przyjaciela w stronę wyjścia, schylając się przed latającymi
pociskami. Wyjście zagrodzili im mężczyźni, którzy trzymali w
ramionach nas, swoją najsilniejszą broń.
Kątem oka zauważyłam, że
Albus, Nathan i Chris sprzeczają się o coś gorączkowo, a
następnie wyciągają przed siebie różdżki. Odliczają. Z
magicznych patyków poleciały smugi zaklęć prosto w naszą stronę.
Chciałam wrzasnąć, ale zanim jakikolwiek dźwięk wydobył się z
moich ust, czar, który mknął do celu, będącym mną, okazał się
być rzucony z wyjątkową precyzją; trafił w szyję mężczyzny,
który był ode mnie wyższy. Upadł z hukiem na ziemię, jak się
przekonałam, obok swoich kumpli. Poczułam się jakby macki, które
do mnie przylegały ktoś odciął i uwolnił mnie z uczucia
obrzydzenia, przerażenia i braku wolności.
Czułam jak moje serce
wybija przyśpieszoną wersję swojego tradycyjnego hymnu, jakby
chciało mi przypomnieć, że wciąż żyję. Głowa mnie bolała,
przymknęłam oczy; nie potrafiłam myśleć jasno o tym wszystkim co
mnie otaczało.
Zanim zdążyłam choćby
pomyśleć o stawieniu czoła bitwie, tak jak zapewne właśnie to
robiła reszta, poczułam jak ktoś mocno ciągnie mnie za rękaw.
Ostatnią rzeczą, którą pamiętam zanim przekroczyłam próg ku
wolności, jest widok, który nieodmiennie mrozi mi krew w żyłach.
Długowłosa dziewczyna o
ciemnych oczach, z których lały się kłócące się z jej urodą
łzy, siedziała na piętach. Próbując czytać z mowy ciała, można by wywnioskować,
że nie było w niej już nic z osoby, którą była wcześniej, Nawet wyćwiczonej gestykulacji i sposobu w jaki jej ciało wyginało
się przy każdym czynie. Jedynie cieniutka skorupka, która
wyglądała tak niewinnie, że mogłaby pęknąć pod
kolejnym dotykiem, nawet tak delikatnym jak muśnięcie piórkiem, częścią miękkiej poduszki, proszącej zmęczonego
życiem człowieka, by ułożył na niej swoją głowę i przywitał
krainę snów. By ulokował na niej choć na chwile swoją zadziwiającą
świątynie, pełną migoczących jak neony wspomnień, sfatygowaną
od daru pamięci i czucia, ograniczoną słabymi, nieodpornymi
murami.I to tajemnicze miejsce, które wszyscy kojarzą z
Morfeuszem, zdawało się być bestią, która czaiła się za nią
jak cień- była nieodłączną częścią jej samej.
Wyglądała jak część
witrażu, jak jedna, odległa, zapomniana i stracona postać, z
której smutnego oblicza jakby zalanego rzewnym deszczem, nie można
było wyczytać ni nadziei ni nawet nikłej egzystencji szczęścia,
jedynie przesłanie dla ludzi, którzy potrafią prawdziwie patrzeć
i słuchać. Nieskończone i wieczne. Na jej ramieniu widniała rana
od poparzenia, przywodząca mi na myśl poczucie winy, jakby to
uczucie naprawdę mi się należało. Cygaro na posadzce obok niej
wciąż się zażyło, nie chcąc dać spokoju umysłu, torturowanej
nim wcześniej dziewczynie.
Różdżka Śmierciożercy,
otoczonego przez paru innych dotykała jej wystających, chudych
obojczyków. Reszta przytomnych sług Toby'ego, który nawet nie
pojawił się wśród tego całego zamieszania, mknęło z prędkością
światła w naszą stronę.
Niespodziewanie drzwi
zasłoniły nam widok z nagłym, głośnym trzaskiem, któremu
zawtórował krzyk. Cholernie nie chciałam go słyszeć.
Albus
Powietrze uleciało z moich
płuc i dopiero wtedy zorientowałem się, że je wstrzymywałem.
Podbiegłem za róg, gdzie kazaliśmy z chłopakami ukryć się Evie
i Chloe. Automatycznie, jakbym nawet nie panował nad swoim ciałem
wziąłem w ramiona niziutką blondynkę, mocno opierającą się o
ścianę. Przez chwilę nie odwzajemniała mojej pieszczoty, jedynie
siedziała z rękoma opuszczonymi jak kukiełka. Po jakimś czasie,
bardzo powolnym ruchem położyła dłonie na moich plecach w
miejscach, w których wystawały łopatki. Zrobiło mi się cieplej
na duszy, a gwar bitwy prawie już nie szumiał w moich uszach.
Spojrzałem się na nią. Zawsze cichą, ale będącą prawdziwą ,
stałą podporą. Przypomniałem sobie jak płakałem, nie mogąc
powstrzymać uczucia beznadziei, które zawsze było mi obce. Aż
nagle uderzyło niespodziewanie i nie mogłem się na nie
przygotować. Na wszystko potrzebowałem czasu. Na zrozumienie o czym
Scorpius mówił na lekcjach eliksirów; chociaż wszyscy mówili o
mojej nieprzeciętnej inteligencji, ja musiałem wszystko robić krok
po kroku, w ustalonym porządku, a to sprawiało, że nie potrafiłem
wierzyć im w te słowa. To nie znaczyło, że czułem się gorszy.
Byłem wdzięczny losowi, że moje dziwaczne taktyki doprowadzały
mnie tam gdzie chciałem, byłem człowiekiem na poziomie, a moi
przyjaciele nie byli pierwszymi lepszymi nastolatkami. Ale czy
inteligencja kosztuje aż tyle wysiłku? Czy nie jest to cecha
wrodzona? Zawsze borykałem się z tymi pytaniami, a że nie mogłem
znaleźć na nie odpowiedzi tylko utwierdzałem się w fakcie, że to
słowo, jeśli w ogóle coś znaczy, to nie odnosi się do mnie.
Potrzebowałem czasu na
podjęcie decyzji, które były maskowane moimi również planowanymi
żartami. I na poczucie właśnie do niej tego nieziemskiego uczucia.
Myślę, że bym ją pocałował i całował bym ją aż straciłbym
czucie w ustach czy potrzebował powietrza, ale za nami zjawił się
Malfoy, Zabini oraz moja kuzynka, Rosie. Uśmiechnąłem się
szczerze na ich widok, chociaż mój umysł szeptał po cichu tylko
jedno nazwisko, które mogło mnie wybawić od wszystkiego co
przeżyliśmy w tych ciemnych lochach i wszystkiego co było jeszcze
przed nami, już nie więźniami, ale uciekinierami.
Nie byliśmy bezpieczni. I
wtedy zadawałem sobie pytanie; czy kiedykolwiek tacy byliśmy? Zło
czaiło się po cichu jak niewinny komar, a gdy ugryzło pozostawiało
po sobie niedający spokoju ślad. Niestety obawiałem się, że
naszych blizn nie będzie się dało tak łatwo wyleczyć.
-Wstawajcie, musimy się
wynosić zanim odkryją jak się otwiera drzwi- mruknął Scorpius
jakoś nieswojo, ale wcale mu się nie dziwiłem.
Zabini podrapał się po
głowie i podniósł drugą rękę do góry, w której trzymał
jakiś ciemny materiał:
-To chyba niemożliwe.
Ona, Laura, użyła tego. Nie wiem jak to zadziałało, ale...
Zauważyłem jak błękity
w oczach mojej dziewczyny zmieniają się szybko jak w
kalejdoskopie, gdy do jej mózgu dopłynęły słowa reaktywujące
jej iście detektywistyczny umysł. Wierzyłem w jej zdolności i
chciałem z podziwem wsłuchiwać się w to co udało jej się
połączyć w całość bez iskier przepalenia, ale nie mieliśmy
czasu na rozważania.
Toby czaił się gdzieś w
budynku, a to, że nie zareagował powinno przyprawiać nas o
większe przerażenie niż gdybyśmy rzeczywiście stawili mu czoła.
Podałem ręce siedzącym
dziewczynom, by dźwignąć je na nogi i zaczęliśmy oddalać się
od tego strasznego miejsca. Trawa pod naszymi stopami była wymarła,
zimno tworzyło obłoczki pary przy każdym naszym oddechu. Gdy
sięgnąłem po rękę Chloe, kiedy uznaliśmy, że odeszliśmy
wystarczająco daleko, by móc się aportować, była zdrętwiała z
zimna.
-Macie jakikolwiek pomysł?-
spytałem- Gdzie możemy pójść? Czego się po nas nie
spodziewają?
Zobaczyłem zamyśloną
minę Evie i wiedziałem, że w jej głowie już widniał zarys
takiego miejsca.
Bez słowa wyciągnęła
jedno ramię w stronę Nathana a drugie w stronę Scorpiusa, a oni
spletli swe ręce z innymi. Zdążyłem się rozejrzeć, poczuć jak
chłodny wiatr przewiewa moją cienką, podartą koszulę, jak unosi
jasne kosmyki włosów Chloe, zasłaniając mi widok na ponure niebo
spowite równie ponurymi granatowymi chmurami, zawieszonymi nad
naszymi głowami jakby na sznurkach. Potem wszystko się rozmazało,
poczułem mocne szarpnięcie i zawirowanie, jak gdyby obłoki
tworzące nad naszymi głowami malowniczą kopułę, zmieniły się
w ogromną trąbę powietrzną, zbierającą nas po drodze.
Po dłuższej chwili czarna
barwa zniknęła sprzed moich oczu, zmieniając się w orgię
kolorów; zieleń traw, brąz jesiennych liści, żółć padającego
blasku słońca, wielobarwność owoców i hodowlanych kwiatów.
Szliśmy alejką, po chodniku z jasnego marmuru, otoczonego z obu
stron ogromnymi, pachnącymi niebiańsko ogrodami. Łodygi drzew
wystawały przez żelazne ogrodzenia, przysłaniając żarzący się
promyczek, wystający znad chmur do złudzenia przypominających
gęstą mgłę. Szliśmy w milczeniu; do moich zmysłów dopływało
mnóstwo różnych woni, od tych naturalnych po te codzienne, jakie
lepiej znałem; ulicy, naszych ciał, gotowanych posiłków....
Ciepło rozchodziło się po mojej skórze nie tylko z powodu
wyższej temperatury.
Evie skręciła w wąską
uliczkę okrytą płaszczem cienia i nie wahając się nawet przez
chwilę weszła na jedną z bram, umieszczonych w grubym, ceglanym
murze. Kiedy jej stopy dotknęły ziemi po drugiej stronie, wszyscy
spojrzeliśmy po sobie. Usłyszałem cichy pomruk Nathana, ' To
kobieta jest szalona', i uśmiechnąłem się kącikiem ust, nie
mogąc się powstrzymać od tego głupiego uczucia radości, że
udało nam się chociaż trochę uciec od tego wszystkiego co nas
martwiło. Odczytałem z tabliczki na bramie, że to miejsce zwie
się pensjonatem 'Euforia' Jednym dużym krokiem pokonałem
dzielącą mnie od wejścia przestrzeń, chcąc jak najszybciej
zaznać pełni tego uczucia jakie miało oferować to miejsce. Kiedy
Chloe się wspięła, pomogłem jej zejść, łapiąc ją delikatnie
pod ramiona. Kiedy ją postawiłem, trochę niezdarnie na mnie
wpadła. Odpychając się ręką od mojego torsu, szepnęła
niewinnym, uprzejmym tonem:
-Miło, że mam u ciebie
takie przywileje. Prawie jakbyś się mną opiekował.
Chciałbym, żeby to
wychodziło- pomyślałem.
A ona poszła za resztą,
przekraczając łuk, jaki tworzyły drzewa nad majaczącym na
horyzoncie białym, średniej wielkości, eleganckim budynkiem.
Przy samym domu rosło
mnóstwo krzewów; starannie przystrzyżonych, zasadzonych według
czyjejś wewnętrznej wizji.
Do rzeczywistości
przywrócił mnie damski głos, ale chyba nie tylko ja odleciałem
gdzieś daleko w tym diametralnie innym otoczeniu niż to, które
towarzyszyło nam przez ostatnie dni. Myśleliśmy, że już nigdy
nie będzie nam dane cieszyć się czymś takim.
-Przyjeżdżam tu z mamą
na wakacje, od czasu do czasu. Jest tu bardzo spokojnie, wziąwszy
pod uwagę tą całą nazwę- powiedziała Nott, zaglądając przez
okno.- Właściciele, mugole, bywają tu jedynie w sezonie, ale
Alohomora powinna zadziałać. Chyba nie boją się, że w tym
rejonie ktoś ich okradnie. Nathanie, masz różdżkę, prawda?
Chłopak zaszedł ją od
tyłu, otaczając ją ciałem i podał jej przedmiot, o który
prosiła. Brunetka spiorunowała go wzrokiem i niby niedbale
odpowiedziała na jego gest:
-Nie musisz tak nade mną
stać. Umiem wykonać takie proste zaklęcie, bez niczyjej pomocy.-
i po chwili dodała z krzywym uśmieszkiem- I wiele innych mniej
przyjemnych także.
Kiedy rzuciła czar i
uchyliła przed nami drzwi do schludnego, przytulnego holu z
wieszaczkami na ubrania, jasnymi szafkami przy ścianach pokrytych
panelami, prostopadłymi do wyłożonej wykładziną podłogi,
dałbym głowę, że się sprzeczali.
-Nie musisz być taka
kąśliwa.
-Nie muszę? Przebacz,
ale dopiero co ledwo uszliśmy z życiem z tej cholernej jatki, a
tobie w głowie tylko jedno.
-Mogłabyś okazać mi
trochę wdzięczności. Uratowałem cię ty... pępku świata. I
wszystko kręci się wokół ciebie po orbicie, tu w mojej głowie.
Vee...
-Nie teraz, na razie w
mojej głowie jest za dużo rzeczy. Muszę odpocząć, ledwo
funkcjonuje. Myślisz, że możesz przymknąć na to oko, Zabini?-
powiedziała już trochę cieplej, ocierając się o niego
ramieniem, jak zauważyłem w lustrze wiszącym w malutkim prywatnym
salonie.
Zmarszczył brwi i odpowiedział:
-Nad tym już da się
pomyśleć...
Jestem pewien, że bardzo
szybko i niemal niezauważalnie przewróciła oczami.
Białe powycinane w piękne
wzory firanki unosiły się lekko przez siłę wiatru, gdy
otworzyliśmy okno w salonie. Wszyscy zdawaliśmy się mieć urazę
do całkowicie zamkniętych pomieszczeń. Siedziałem na malutkiej
kanapie, tuląc do siebie Chloe, leżącą pod kocem na moich
kolanach. W swoich rękach trzymała talerz z jesiennymi owocami, po
które sięgałem raz po raz, plamiąc sokiem już i tak brudną
koszulę. Miałem cichą nadzieję, że w tym obcym domu znajdą się
dla nas wszystkich jakieś ubrania. Evie, która zdążyła już się
najeść, ogłosiła, że idzie wziąć prysznic. Oczy Nathana, jakby
rozpaliły się nowym blaskiem, ale po chwili zgasły, gdy powolnym
krokiem wymaszerowała z pokoju. Chris siedział samotnie na pufie,
wciąż nic nie jadł, mimo naszych usilnych namów. Jedynie opierał
się o szafę z naczyniami, a jego myśli zdawały się dryfować po
zupełnie innych falach niż nasze. Zabini majstrował coś przy
starym, maleńkim radiu, które szumiało nieprzyjemnie, przy każdym
poruszeniu którąś gałką czy antenką.
Siarczyste przekleństwa
wypływały z jego ust w niewiarygodnej prędkości aż do momentu,
kiedy z radia wybrzmiały pierwsze nuty, kiedy do naszych uszu
dopłynęło powolne brzmienie gitar, jakby chciało zatopić nas
sennością. Mój przyjaciel położył się na podłodze i
uśmiechnął błogo zadowolony z siebie.
'Her
mind is Tiffany-twisted
She
got the Mercedes bends
She got a lot of pretty, pretty boys she calls friends...'
She got a lot of pretty, pretty boys she calls friends...'
Wbrew zamierzeniu wersy
utworu zdawały się przenikać nasze myśli, zmazując uśmiechy z
naszych twarzy. Przypominały nam o osobie, której nie było z nami,
a śladem po jej stracie był Craven, na którego twarz wypłynęły
natychmiast czerwone rumieńce, jak ogień podpalający jego
wspomnienia i pobudzający je do życia.
-Wyłącz
to- powiedział Chris nieprzyjemnym tonem- Słyszysz? Zabini, wyłącz
to.
Wspomniany
chłopak jako jedyny zdawał się nie rozumieć o co mu chodzi,
zdawał się nie znajdywać połączenia między sztuką a
rzeczywistością, między rozrywką a smutkiem.Zmarszczył brwi i odpowiedział:
-Nie,
dopiero co naprawiłem tego grata...Próbuję przywrócić życie
temu smutnemu towarzystwu, a ty...
Aksamitny
głos piosenkarza przeszkodził mu w mowie obronnej, podsycając
ogień powoli tlący się między ich dwójką:
''And
she said "We are all just prisoners here of our own device''
Puchon
zerwał się z miejsca, po drodze przewracając pufę i dopadł do
radia, roztrzaskując je o podłogę. Głos się załamał, muzyka
ucichła, przez chwilę było słychać cichy szum, dopóki Craven
nie nadepnął urządzenia swoją nogą. Zabini podniósł się
szybkim ruchem i złapał go za koszulkę.
-Może
byś tak ochłonął, kolego?- powiedział, patrząc mu zajadle w
oczy.
Nie
wiedziałem jakim cudem mógł nie widzieć właściwego problemu z
jakim borykał się chłopak. Chciałem jakoś zareagować, ale
Evie, która właśnie weszła do pokoju w czystych o parę
rozmiarów za dużych ubraniach i o czystych
włosach, okazała się być szybsza.
-
Ty jesteś ułomny Nathan, czy jak? Puść go- posłała
ciemnoskóremu chłopakowi przeciągłe spojrzenie, a jak to nie
zadziałało spokojnie zwróciła się do jego przeciwnika- Chodź,
Chris, porozmawiamy.
Przez
chwilę obserwowaliśmy jak niezdecydowanie miesza na twarzy
chłopaka. W końcu skinął głową, zaciskając usta i wyszedł za
Ślizgonką. Drzwi trzasnęły, a ja miałem nadzieję, że nie był
to zamierzony efekt.