CZYTASZ? SKOMENTUJ!
KAZDY ROZDZIAŁ TO
GODZINY, DNI, TYGODNIE PRACY.
JEDNO SŁOWO, A TAK
WIELE DLA MNIE ZNACZY!
NIEZBĘDNE INFO--->NA DOLE ROZDZIAŁU
Chris
Błyski zaklęć maszerowały po
ścianie jak mroczne cienie. Nie było nikogo w zasięgu
wzroku.
To znaczy.. nie było nikogo, kogo
chciałbym zobaczyć. Szukałem uśmiechu zrozumienia, iskry
współczucia, tchnienia lęku...ale wszyscy byli wyprani. Nie
widziałem tego u nikogo, kogo znałem.
Nigdy
nie zobaczyłem tego na szkolnych korytarzach; nigdy na
twarzach tych, którzy wszędzie byli wszystkim, nigdy u tych
kulących się w ciemnych kątach swoich myśli.
Nie.
Od zawsze było ,,coś''. Jakieś
uczucie. Nie musiało być
pozytywne, żeby było ludzkie.
Od radości, dumy i pełni życia do
zagubienia
załamania
zazdrości
gniewu
braku akceptacji...
Wszystko to widziałem w lustrze, gdy
patrzyłem na swoją zmęczoną twarz.
Dzień za dniem.
A oni byli wypaczeni, obcy...
Nagle te dwa słowa nabrały dla mnie
akuratnego znaczenia; już nie były tylko obrazami wylewającymi się
z ust ignorantów.
Nie byłem wspaniałym
czarodziejem. Wiedziałem, że zostałem porwany ze względu na
Laurę.
Odbijałem tylko zaklęcia, próbując
wydostać się z siatki wroga.
Chciałem pomóc innym, samemu
sobie...Żałowałem, że nie potrafiłem. Nie wiele
mogłem, nie pierwszy raz.
Byłem jednym wielkim NIE, a
świat w którym przyszło mi żyć przedstawiał się jako wariackie
n i k t n i g d y n i c.
Zobaczyłem postać o ciemnych włosach
i rzuciłem się za nią biegiem. Chciałem pochwycić swoje
marzenie. Złapałem za ramię szczupłą dziewczynę. Kiedy
odwróciła się, znaleźliśmy się twarzą w twarz; nos przy nosie,
oddech obok oddechu. Ale to nie była moja 'dziewczyna'. To była
Evie.
Oddetchnęła, spojrzawszy mi prosto w
oczy.
Wystraszyłeś mnie. - jej głos
był o ton niższy- Chodź, Chris, mamy misję.
Roześmiałem się. Mała drobna
dziewczynka w roli wojownika.
Jednakże..
nadawała się.
To był łańcuch działań.
Zaklęcie.
Cios.
WRÓĆ!
Zaklęcie.
Unik.
Cios.
Zdawała się wiedzieć, co robić i
gdzie iść.
-Evie...Skąd ty wiesz...-Toby..myślę jak Toby.
Zobaczyłem ogromne drzwi na końcu
długiego korytarza; w mojej wyobraźni Evie już sięgała do
klamki...
W rzeczywistości nie udało jej się,
tego dokonać. Ktoś złapał ją od tyłu pod ramiona, podniósł do
góry i rzucił nią o ścianę.
Nie jęknęła. Uderzyła się w głowę.
Otoczyła nas trójka osiłków,
różdżka prawie wypadła mi ze spoconych dłoni.
Byli coraz bliżej, a Evie leżała pod
ścianą...Za drzwiami działo się coś, czego nie mógłbym i nie
chciałbym sobie wyobrażać. Uciekłem spojrzeniem w górę.. jak
zwykły tchórz.
I to mnie uratowało. To uratowało
NAS.
Skupiłem całą swoją uwagę na
magicznym żyrandolu.
Nie spadł i nie przygniótł ich-ech,
przecież wiedziałem, że to się nie uda. Nigdy nic nie
wychodzi.
Ale wtedy...
Żyrandol zachwiał się, zaskrzypiał
i nagle zaczęły się z niego sypać iskry jak z żarzącej się
pochodni. Żarówki zamieniły się w świece, które buchnęły
dzikim ogniem. Zaczęły się topić i topić...
Gorący wosk zaczął KAPAĆ i KAPAĆ.
Aż wszystkie szesnaście świec SPADŁO, wzniecając pożar.
Doskoczyłem do Evie i zacząłem ją
szarpać. Nie wiedziałem, co zrobić. Języki ognia zaczęły
zacieśniać swój krąg wokół naszych ciał. To nie był jedynie
pożar, który mogła spowodować lampa; wiedziałem, że płomienie
rosną wraz z moimi emocjami. Kontrolowałem pożogę.
Wziąłem Evie w ramiona i pobiegłem
do drzwi, pozostawiając dwóch Śmierciożerców w objęciach ognia.
Zacząłem biec do gabinetu Ministra jak do bram nieba, ale droga
zdawała się nie kończyć. W końcu otworzyłem drzwi, używając
resztki sił. Zawiasy zaskrzypiały, strumień bladego światła padł
na na nasze ciała.
Cały nasz wysiłek poszedł na marne,
poszedł na marne, na marne,
marne
Ta nieuchronna myśl krążyła w mojej głowie jak orzeł polujący
na swoją ofiarę;
zdeterminowana, by zamknąć mnie w swoich szponach, zabrać w
nieznane miejsce i tam, ze mną skończyć,
Nie czekał na nas raj.
Za tymi drzwiami czekało na nas coś
zbyt ciężkiego, by to udźwignąć.
Uratowałem Evie przed polującym
żywiołem, a wniosłem prosto w paszczę lwa.
Scorpius
Ci którymi byliśmy i ci którymi
jesteśmy; przestałem być pewny, co to znaczy.
Widząc swojego przyjaciela,
jednocześnie takiego samego i tak odmienionego...
dostrzegłem w nim pewność, której
nigdy w nim nie widziałem.
Wcześniej spoglądał na mnie, jakby
szukał kogoś, kto złapie go w razie wypadku.. A ten miał nastąpić
za miliardy miliardów cichych tykań zegara.
Zawsze spoglądał wstecz, jakby chciał
zawrócić, jeśli nikt za nim nie podąży.
Teraz był w nim także gniew, który
mógłby zamienić się w wieczny krzyk;
nie wiedziałem w jakie słowa się
ułoży i jak silne będzie jego echo.
Kiedy Albus zobaczył Rose leżącą na
ziemi, rzucił się do niej, a wszystko, co potem się wydarzyło,
było jak obraz z zapomnianego snu.
Potok zaklęć rzucanych przez Ala,
powtarzanych przeze mnie szeptem jak przez papugę.
To pamiętam. To, że w szoku
zacząłem czarować, by pomóc przyjacielowi w tym,
co wspólnie zaczęliśmy.
Płatki śniegu porwane
przez wiatr wisiały za oknem jak sceniczna dekoracja.
Pokój Życzeń przepełniony
był naszymi głosami, moim i Ala. To był jeden z ostatnich dni
piątej klasy. Świętowaliśmy
nasze małe zwycięstwo, nasze wyniki z SUM, zanim pochwaliliśmy się
nimi innym.
Śpiewaliśmy piosenki z
dzieciństwa, hymn uczniowski, wymyślone na poczekaniu wierszyki,,,
Piliśmy kremowe piwo; piana
wyciekała z kufli, gdy nalewaliśmy do nich złocisty płyn.
STUK
Łyk ciepła, który
kojarzył mi się z moim drogim drugim domem, Hogwartem.
Rozpakowywaliśmy karty
czarodziejów z pudełek z czekoladowymi żabami, jedliśmy fasolki
Boota.
Machaliśmy różdżkami,
udając najlepszych czarodziei na świecie.
I w tej jednej chwili, w
wyobraźni, naprawdę nimi byliśmy.
Zacząłem wypowiadać
jakieś zaklęcia. Byłem zaskoczony tym, jak dobrze mi wychodziły,
więc nazwy stały się
coraz odważniejsze, formuły bardziej skomplikowane.
Pamiętam,że Al złapał
mnie za ramiona i mną potrząsnął.
-Stary, to było coś. Wiesz
o tym, prawda?
Uśmiechnął się z nutką
dzikości, która teraz zamieniła się w pełną czarę; ocean
szaleństwa .
>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>.
Inny wieczór. Szósta
klasa, cotygodniowe spotkanie,
Czarowaliśmy z pasją; już
nie dla laurów, nie dla ego.
Byliśmy zafascynowani siłą,
która drzemie w każdym człowieku. Tym, że każdy może stworzyć
swoim ciałem i umysłem coś pięknego.
Tchnąć życie, samemu
będąc tchnieniem życia.
Chcieliśmy tego. I tego
momentu, gdy nasz wzrok zatrzymał się w wirującym chaosie i oboje,
to jedno wiem na pewno, pomyśleliśmy:
,,Boże, to jest coś. Dzięki Ci, że istnieje''
Rose
Moje
myśli znalazły się poza granicami ciała. Czułam się zniewolona,
zmęczona, zszarpana.
Stałam
się ciałem leżącym na zimnej podłodze. Oczami wyobraźni
widziałam to,
czego
nie chciałam widzieć.
Wyobraźcie
sobie tylko wszystko to, czego się boicie i ubierzcie to we
wszystko, co kochacie. Z tymi marami walczyłam na miecze zbudowane z
kulawych argumentów.
Dawno
temu, w dzieciństwie, mój ojciec opowiadał mi pewną historyjkę
na dobranoc.
Tata
był zestresowany przed uroczystością jego życia; swoim ślubem z
mamą. Targały nim wszystkie emocje; od strachu przez zwątpienie,
aż do zrezygnowania. Wtedy Harry Potter, wieczny złoty chłopiec,
przypomniał mu to, o czym zapomniał.
Wspomniał
mu o miłości. O miłości i o tym, że skoro ją czuje, nie
potrzebuje żadnych zapewnień, że powinien wyjść za mamę; ani
niczyjego pozwolenia ani niczyjej aprobaty.
I tak
miał zamiar to zrobić i ten swój zamiar zrealizować.
Ojciec
znalazł w sobie światełko i pozwolił mu siebie rozjaśnić.
Tak i
ja, znalazłam jasność; malutką jak kryształek w moich ulubionych
kolczykach...i robiłam wszystko, by jej nie zgubić. Jakbym mogła
zamknąć ją w klatce zrobionej z własnych palców.
Zamierzałam
przeżyć.
Scorpius
Wielkie
oczy, Toby miał wielkie oczy. Jak spodki.
Pierwszy
raz zobaczyłem u niego przebłysk strachu; krótki jak migające
światełko przy robieniu zdjęć. W jednej sekundzie przed
zrobieniem fotografii, na jego twarz wróciłoby to samo zamroczone
rozbawienie.
Zaczął
budować tarczę, składającą się z czarnomagicznych zaklęć, ale
Al nie ustawał,
pragnął
konfrontacji.
-Potter,
może poczekamy na twoją siostrę? Będzie tu za chwilkę, jeśli
dotrze. A wierzę, że to zrobi...widzisz bardzo z niej utalentowana
dziewczynka.
Dałbym
głowę, że Potter się zawahał. Dałbym.
ŁUP
Inez
rzuciła zaklęcie, które prawie ugodziło w Albusa. Tak, ona zawsze
miała ochotę na zabawę.
Włączyłem
się w tę walkę, gdy drzwi otworzyły się. Spodziewałem się
Lily, ale to nie była ona.
Zobaczyłem
za to Evie; bezwładną w ramionach Chrisa. Moją kochaną Evie; tą
która wysiadywała pod kominkiem w Pokoju Wspólnym, a na święta
słała mi zawsze złośliwe wierszyki i zabawne upominki. Tą,
której zawdzięczam to jak żyje swoim życiem. To ona zawsze mnie
napędzała.
A ja
ją. Moje serce wykonało pełne salto.
To
nie może się dziać.
-Pięknie-
parsknął Puckey.- Cała rodzinka w komplecie? Jeszcze nie? Gdzież
się podziewa Zabini?
I
Laura? Wspaniała buntownicza Laura?!
Wyrzucił
ręce do góry jak kompozytor, który steruje armią instrumentów.
Wtedy
Rose podniosła się z zakurzonej podłogi; jakby w odpowiedzi na
jego słowa. Wstała. Jej nogi były jak z waty, ale wstała.
Podbiegłem
do niej, złapałem ją pod ramię; schowałem twarz w jej rude loki.
-Inez,
chyba nie słuchałaś wszystkich lekcji Scorpiusa- powiedziała
schrypniętym głosem.
Już
przygotowywałem się na atak szaleństwa; atak złości, że kolejna
próba uzyskania władzy nad jej osobą nie powiodła się. Inez nie
mogła rządzić wszystkimi. A na pewno nie Rose.
-Za
drzwiami jest ogień- wyrzucił z siebie Chris.
Twarz
Toby'ego poszarzała; rozpiął guzik swojej koszuli, potem kolejny.
Zaczął się cofać.
Wtedy
Lily pojawiła się na środku pokoju wraz z gwałtownym podmuchem
wiatru. W ręku trzymała taki sam breloczkiem jak ten należący do
Toby'ego.
Jej
wzrok opadł na Puckey'a opartego o ścianę.
Toby
osunął się po niej i schował twarz w dłonie.
-Nie,
nie ogień! Tylko nie ogień! Wszystko tylko nie ogień! Błagam!
Krzyczał
jak szaleniec; a ONA w czarnym skórzanym kostiumie, o rozwianych
lokach, robiła wszystko żeby go uspokoić, pocieszyć, wyciszyć,
jakby był małym dzieckiem.
Mój
wzrok uciekł od tej fatalnej pary i padł na bladą Evie. Poruszyła
się w ramionach Chrisa, a on zaczął do niej szeptać.
Zaczynałem
czuć zapach spalenizny, dusić się zatrutym powietrzem; wydawało
mi się, że słyszę płomienie atakujące ściany.
Chyba
zwariowałem.
-Musimy
się stąd zabierać.- powiedziałem, pocierając ramię Rose.
Zmierzyłem
wzrokiem Toby'ego. Byliśmyłem jak zwierzę w potrzasku wyrodnego
właściciela. Pana o perfidnym uśmiechu, lepkich rękach i myślach
ociekających żądzą, chciwością,chęcią zemsty... Chciałem od
niego uciec, wyzwolić nas ze smyczy..
Wzrok
Ala utknął na Lily.
Nie,
nie, nie.
Nie
możemy, tego zrobić bez niego.
Albus
próbował odciągnąć ją od Toby'ego; zapomniał o rozsądku,
zapomniał nawet o różdżce.
Wtedy
Toby wstał i zaczął iść na swoich długich nogach w stronę
Ala, który stawiał kolejne kroki w tył...
Wtedy
zauważyłem na biurku błyszczący złotem przedmiot.
Jarzący
się niebiańskim blaskiem w panującym półmroku.
Mały
breloczek Toby'ego. Breloczek Ministerstwa.
Świstoklik.
Rose
zrozumiała na co patrzę. Chwyciła cofającego się Ala, który
przygotowywał się do obrony. Chris złapał go za drugie ramię.
Sięgnąłem
po breloczek, zanim Inez, Toby i Lily zdążyli zrozumieć, co
zamierzam. Rose wyrwała mi go z ręki; wiedziałem, znała miejsce,
do którego powinniśmy się udać. Co byśmy bez niej zrobili?
Chwilę po tym jak odechnąłem z ulgą, uświadomiłem sobie, że
popełniłem błąd.
O
jednym nie pomyślałem.
Puckey i siostra Ala byli wystarczająco szybcy, by zabrać się z
nami.
Evie
Drzewa
zaszumiały szuu
szuu
szuu.
Poczułam
zimny wiatr uderzający o moje policzki; niemal widziałam oczyma
wyobraźni jak czerwienieją pod wpływem mrozu. Bezwiednie otuliłam
się ramionami.
Próbowałam
zrozumieć, gdzie jesteśmy, ale za każdym razem, gdy czułam, że
wpadam na dobry trop, gubiłam go jak tysięczną liczbę w
niekończącym się zbiorze. Ta, której szukałam, zdawała się
nie istnieć. Odwróciłam głowę, położyłam na wietrze jedno
słowo:
Nathan
Wiedziałam, że nie było go tuż za mną; nie miał mnie, kto
podtrzymać.
Nie wiem, dlaczego przypomniałam sobie, że Zabini wcale nie miał
na imię Nathan, tylko Jonathan. Ta myśl sprawiła, że moje oczy
wypełniły się łzami, które przysłoniły mi cały świat.
Jonathan (nie Nathan) zapisał się w mojej pamięci tym balem,
który przesiedzieliśmy na ławce, wieczorem spędzonym na tańcu
przy subtelnym jazzie, wieczorem, którego używaliśmy tylu
dziwnych słów... Rozmawialiśmy o wrakach i ratunku, używając
liczby mnogiej.
Tego Nathana chciałam przy sobie; jego ramion zaciśniętych wokół
mnie jak śliskie cielsko węża. Cicho i szczelnie. Nie chciałam
słyszeć jego szeptu i syku, chciałam wierzyć samej sobie; jednak
wciąż pragnęłam go z powrotem. Czy zrobiłam wszystko, co
mogłam? Wszystko, co mogłam, by wciąż tam przy mnie był?
Lily zaatakowała mnie. MNIE.
Moje skupienie prysło jak mydlana bańka, zamęt wślizgnął się
pod moją skórę jak czarnomagiczny urok. Uchyliłam się. Otarłam
pojedynczą łzę, która spłynęła po moim policzku.
Kipiała złością; wyglądała, jakby zebrała jej w sobie zbyt
dużo i nie mogła już pomieścić jej pod skórą. A ja?
Emanowałam smutkiem. Rzuciła kolejny urok.
- Spokojnie, Evie.-pospieszny głos Chrisa otulił mnie swym
ciepłem;.-Protego!
-Expeliarmus!
Niestety Lily tylko wybuchnęła śmiechem i odbiła zaklęcie.
Craven zaczął mnie bronić przed kolejnymi urokami. W tamtym
czasie był moim aniołem stróżem; zaczynałam lubić go tak, jak
nigdy nie sądziłam, że jestem w stanie polubić, kogoś kogo
znałam tak krótko. Między nami powstała więź; cienka nić,
wystarczająco mocna, by nas ze sobą złączyć, ale tak delikatna,
że mogłaby przedrzeć się w mgnieniu oka. Wystarczył jeden
szybki oddech, jedno niewłaściwe spojrzenie...
Scorpius i Al walczyli z Toby'm, który wciąż starał się
wykorzystać Rose, by zranić ich obojga. W chwili ich nieuwagi
rzucał na nią uroki, które sprawiały, że uginały się pod nią
kolana. Za każdym razem wstawała i mimo że Malfoy starał się ją
osłaniać, wychodziła Toby'emu naprzeciw.
Stawała z nim do walki. Chciałam wziąć z niej przykład.
Byłam wojowniczką; w głębi duszy od zawsze nią byłam.
-Drętwota!
Lily upadła na kamienną posadzkę; dobiegłam do niej i rzuciłam
kolejne zaklęcie.
Tak naprawdę chciałam ukarać s i e b i e za to, że
dopuściłam do tego, by ktokolwiek zakochał się w Toby'm. Za to,
że mimo wszystko ją rozumiałam. Za to, że było mi jej szkoda i
jednocześnie miałam ochotę być dla niej taką, jaką ona była
dla mnie.
Czy Toby szukał kogoś takiego jak ona, gdy pocałował tę
dziewczynę w dormitorium parę lat wstecz? Wtedy, gdy byliśmy
parą?
Trzymałam różdżkę przy jej szyi, gdy Toby zauważył, co się
dzieje. To dało Rose chwilę na to, by wycofać się w stronę
obskurnego budynku po drugiej stronie ulicy.
-Wiesz, czemu tu jesteśmy, Evie? Na was też chcieliśmy się
zemścić, ale wiecie co? Jesteście drugorzędnej wartości; my
będziemy rządzić czarodziejami, a wy będziecie musieli to
przełknąć- przygryzła wargę tak, że poleciała z niej strużka
szkarłatnej krwi- Zupełnie jak to, że Toby bez ciebie jest o
wiele silniejszy. I kocha mnie. Kocha mnie!
Toby nie poszedł w stronę swojej dziewczyny; ruszył za Weasley. W
tej chwili obskurny blok zaczął zmieniać swój wygląd; magiczny
miraż zaczął się zacierać. Pojawiło się dodatkowe wejście i
parę okien.
Ktoś otworzył drzwi i wychylił się lekko.
W tym samym momencie grupa postaci aportowała się na ulicę.
Harry Potter, Hermiona Granger, a za nimi Ginny Weasley (trochę
wychudzona i blada, ale o stanowczym spojrzeniu) i cały, prawie
legendarny Zakon Feniksa.
W drzwiach dostrzegłam chudego mężczyznę o jasnych włosach,
jakby skąpanych blaskiem. Przez chwilę myślałam, że to
Scorpius. Wiedziałam, ze to nie mogła być prawda; poświęcił
się walce z Toby'm jak inni. W drzwiach budynku Ministerstwa stał
Draco Malfoy. W cieniu rzucanym przez uliczną latarnię, wyglądał
jak przyczajony smok.
Zza niego wyłoniła się Astoria Greengrass; tak samo piękna,
krucha i delikatna jak w moim wspomnieniach. Za nią stała jeszcze
jedna osoba.
M o
j a m a m a.
Kobieta w ciemnym stroju o oczach koloru fal rozbijających się się
o klif, na którym stoi Pensjonat Euforia. Jak woda przypominająca
mi wszystkich, których ostatnio zabrała. Nie mogłam pozwolić jej
odpłynąć wraz z nimi.
Toby nigdy nie wyglądał na tak szczęśliwego jak na widok
,,brygady ratunkowej''. Od razu rzucił się w stronę Pottera; Al
stanął po stronie ojca; jak równy z równym. Za Toby'm zaczęły
się pojawiać jego imperiusowe zastępy. Scorpius i Rose odpierali
ich ataki, tańcząc z szałem wojny.
Lily wykorzystała chwilę mojej nieuwagi i szybkim ruchem
przygniotła mnie do ziemi.
-Jak tam na dole, Nott?
Zakon Feniksa ruszył w stronę nowozebranych.
Przełknęłam ślinę.
Bądź
dzielna.
Wtedy zauważyłam Toby;ego, który odparł atak wyczerpanej Rose.
-Imperio!- syknął, Weasley wzdrygnęła się, jakby została oblana
wodą.
O nie, pomyślałam, to nie może się dziać. Nie może dołączyć
do swojej przyjaciółki. Boże, Al!
Hermiona, która walczyła właśnie z jakimś Śmierciożercą,
potknęła się i upadła na ziemię spostrzegłszy, co się stało.
Nad nią pochylał się Blake.
Dla Harry'ego to było zbyt wiele; natarł na niego jak cały zastęp
wojowników.
-O tak! Nie wystarczy mi Ministerstwo! Harry Poter, złoty chłopiec
pod moją władzą!
Czyż to nie wspaniałe? I jego jedyna córka po mojej prawicy..Nie powinien był tego mówić. Harry Potter miał tyle siły, która płynęła z serca...I wiedział jak się nią posłużyć.
Nagle Lily upadła z głuchym jękiem na brudną jezdnię. Przestałam czuć jej ciężar na swoim ciele; moje mięśnie rozluźniły się..tylko nieznacznie. Podniosłam drżący wzrok, ukryłam drżące ręce przed samą sobą.
Nie ujrzałam nad sobą wroga.
Nade mną stał Nathan.
Cholerny Jonathan Zabini!
Osoba, którą pokochałam żyła i stała przede mną z krzywym uśmieszkiem i oczami utkwionymi w mojej zakłopotanej twarzy. Wiedziałam, że powstrzymuje się przed wybuchem śmiechu. Był tylko kolejnym wyklętym wariatem jak my wszyscy.
Milcząc
jedynie,
podał
mi rękę i pomógł mi wstać.
Albus
Widziałem swoje odbicie w okularach mojego ojca. Było jak cień
rzucany przez moją duszę. Zaczęliśmy odbijać zaklęcia Puckeya;
wspólnie zwalczaliśmy grożące nam niebezpieczeństwo. Chciałem
krzyczeć, póki moje płuca nie pękną, płakać póki zabraknie mi
łez, tłumaczyć, co zrobił Puckey, aż zabraknie słów w moim
słowniku. Nie mogłem tego zrobić. Mój głos pochłonąłby zamęt
bitwy, od którego nie mogłem uciec. Musiałem podjąć decyzję, co
jest moim celem. Czy tak naprawdę zamierzam walczyć, o to co mi
drogie czy wylewać na Toby'ego swą nienawiść za zrujnowanie Lily?
Stąpałem po cienkiej linie jak cyrkowy aprobata; wiedziałem, że
mogę zaraz z niej spaść, a każda decyzja może stać się moją
ostateczną. Żaden nastolatek nie powinien być postawiony w takiej
sytuacji, ale czy samo życie nie jest podobnym ryzykiem?
Przychodzimy na świat bez doświadczenia, po to by dopisać kawałek
podarowanej nam historii. Podejmujemy decyzję; prawo czy w lewo, w
górę czy w dół, dzisiaj czy jutro...
W każdym momencie nasze działania mogą zaprowadził nas w ślepą
ulicę, z której już nie ma drogi powrotnej i nie ma się za kim
obejrzeć; zostaje tylko to, co masz przed sobą. To ty decydujesz,
czy będzie to światło czy ciemność bez dna.
Ale czasem tak t r u d n o jest podjąć kolejną decyzję i
nieważne, ile wcześniej się ich podjęło.
Przez ściany, które wybudował mój umysł docierały do mnie
pojedyncze krzyki, które zakorzeniały się w moim wnętrzu i
ściągały mnie do dołu jak kotwice.
Wspomnienia i marzenia działały jak prąd, który pchał mnie do
przodu.
W oczach Toby'ego było odbicie szaleństwa; gdy mój wzrok spotkał
się z jego poczułem jak samym spojrzeniem przewierca moje myśli na
wylot.
Myśl
za myślą
Zawsze ta sama sztuczka. Uczucia..
(są najpotężniejszą bronią, jaką otrzymał człowiek.)
Wspomnienia jak mgła otuliły mój zmęczony umysł.
Szkolne
korytarze pełne uczniów w różnokolorowych krawatach. Czarowanie
z Malfoyem, gdy śnieg za oknem wirował, jakby jego płatki porwał
mały huragan. Każdy ciepły uścisk z zawsze zapracowaną Rose.
Nathan i Evie prowadzący ze sobą swoją własną małą bitwę; ich
potyczki słowne, jego żarliwe namowy. Scenka z papierosem w blasku
popołudniowego słońca.
Wszystkie
kłótnie, które wbiliśmy w nasze szkolne lata jak szpilki w
niedopasowany strój. Popchnięcie Malfoya na ścianę za zatajenie
związku Lily. Scorpius i Puckey w walce na pięści.
Pośród
tego wszystkiego, Chloe która odnalazła mnie i poszła ze mną na
boisko Quiditcha. Zabrała mnie w miejsce, które było częścią
mojego życia; pokazała mi drogę powrotna do domu. Chloe ze swoimi
jasnymi, błyszczącymi włosami. Chloe, która zawsze stąpała moim
cieniem. Cieniem, który ją pochłonął. Pochłonął jej
ukrywający się uśmiech i nerwowe przeczesywanie włosów.
Pamiętałem
każdy moment i to, jacy w nim byliśmy.
Chloe
i mnie złączonych pocałunkiem w jednej z sypialni pensjonatu
Euforia.
Błysk
w jej oczach i jego brak.
Chloe
uśmiechniętą pośród jesiennych liści, ostatecznie leżącą w
zatrutej wodzie.
Chloe
powoli
pochłanianą przez jej zimne odmęty.
Moje kolana ugięły się jak jej; oparłem się dłonią o ziemię,
ciężko dysząc. Małe kamyczki wbijały mi się w ręce. Usłyszałem
zduszony krzyk ojca; tego, który nigdy niczego się nie bał.
Strach nawiedzał go, tylko gdy chodziło o bezpieczeństwo jego
rodziny...Wtedy to zrozumiałem.
Zanim odwrócił się ode mnie, by rzucić zaklęcie w stronę
Toby'ego, tamten krzyknął:
-Sectusempra!
Oczy mojego ojca prawie wyszły z orbit; wyglądał jakby zobaczył
ducha, o którego istnieniu zapomniał. Za nim pojawiła się moja
matka. Z trudem odbiła zaklęcie i Toby ruszył ku niej. Zaczęli
miotać w siebie urokami.
-Drętowota!- krzyknął i nie chybił.
Ginny Weasley uderzyła głową o krawężnik.
Zebrałem wszystkie swoje siły; połączyłem odległe lampki w
mojej głowie pojedynczym sznurkiem: miłością do wszystkiego, co
robię, Jakby moje siły, były kolorowymi światełkami zapalanymi
w Święta; miłość pozwalała im się złączyć, a wszyscy,
którzy mnie kochali i wszyscy ci, którzy byli kochani przeze mnie,
byli dla mnie prądem.
Rude liście podrywały się z jezdni; jeden za drugim. Tworzyły
cyklon wokół mnie; przylatywały z każdej strony świata,
podnosiły się z chodników, trawników, dachów niskich domów.
Podmuch skierował je w stronę Puckeya jak armię marionetek. Wiatr
sprawił,
że Toby runął na ziemię. Przylgnął do jezdni jak podczas
trzęsienia ziemi; widziałem jak z bólu zaciska zęby. Paru
czarodziei walczących za nim również nie mogło utrzymać pozycji
stojącej. Wtedy poczułem jak moje powieki zamykają się, świat
staje się czarny, jasne kropki przeszywają obraz jak plamy ognia.
Wszystkie liście zaczęły opadać na Puckey'a;
ja sam upadałem....
...ale podtrzymał mnie Scorpius. Rose złapała mnie z drugiej
strony.- nie była już pod wpływem Imperiusa, nie wiedziałem jak
to było możliwe. Czy zaklęcie mogło nie być dla niej
wystarczająco silne? Szepnęła coś do Malfoya i poczułem jak mój
przyjaciel rozluźnia uścisk.
Straciłem przytomność. Kiedy ocknąłem się Toby stał na
własnych nogach, ale liście zamieniły się w liany, które powoli
zaczęły oplatać jego nogi. Puckey na początku tego nie zauważył,
tata natarł na niego całą swoją siłą. Scorpius i Rose go
kryli.
Złapali się za ręce, więzy stały się ciaśniejsze i zaczęły
piąć się jeszcze wyżej; teraz już ich różdżki wykonywały
pełne obroty, usta Malfoya wypowiadały zaklęcia, a Rose
powtarzały ich ruch. To wystarczyło, by powalić Puckeya.
Widziałem jak na siebie patrzą, Scorpius i Rose, w tej jednej
chwili nie było nikogo poza nimi. Widzieli tylko siebie na cichej
rozległej pustyni, a żaden czarny charakter nie mógł zakłócić
wszechobecnego spokoju. Czekał ich happy end, ich twarze zdawały
się krzyczeć; TO właśnie jest nam przeznaczone.
Chciałem być tak pewny jak oni.
Wtedy jakaś myśl zaświtała w mojej głowie najciemniejszym
światłem, jakie kiedykolwiek poznałem. Zbliżyłem się do nich,
zataczając się ze zmęczenia, braku snu i ze strachu. Musiałem
wyglądać jak zwykły pijak. Objąłem ich od tyłu; Rose zaplątała
się w swoich rudych włosach, gdy odwróciła głowę w moją
stronę, Scorpius odetchnął ciężko. Stuknąłem różdżkę Rose
tak, że wypadła z jej dłoni. Scorpius był w zbyt wielkim szoku;
nie musiałem robić nic więcej. Uniosłem własną różdżkę i
jednym, pewnym ruchem...
Liany zrobiły się czarne jak atrament, czarne jak peleryny
Śmierciożerców, czarne jak niebo nad Zakazanym Lasem. Wiedziałem,
że były zatrute tak jak może być zatruty eliksir, tak jak Puckey
potrafił zatruć tę rzekę, która zabrała Chloe.
Twarz Toby'ego poszarzała; chciał krzyczeć, ale z jego ust
wydobył się tylko szept..
Nagle Rose odciągnęła mnie i z całej siły popchnęła; wciąż
próbowałem wyrwać się do przodu. Scorpius, dużo wyższy ode
mnie, zaczął iść w moją stronę z groźną miną. Zacisnął
dłoń na moim ramieniu, a ja się złamałem. Oparłem głowę o
jego koszulę i rozpłakałem się jak dziecko. Scorpiusa nie
obchodziło jak bardzo ta sytuacja była idiotyczna; objął mnie
ramieniem. Rose zaszła mnie od tyłu i pocałowała w policzek,
cicho szlochając.
-Al, prawie zrobiłeś coś tak strasznego...
Toby leżał z poszarzałą twarzą; oplatały go liny i wyglądał
na chorego, ale oddychał płytko.
Rose przygarnęła nas do siebie, zamknęła w szczelnym uścisku.
Bez zastanowienia
podniosłem
głowę.
Puckey
czołgał
się w naszą stronę
(Zielony
płomień mknie ku nam z prędkością światła; Rosie odwraca się
po to, by zobaczyć, że zaraz ugodzi w nią zielony płomień. W
jednej sekundzie i ja i Malfoy rzucamy się, by ją zasłonić.
Upadam całym swoim ciężarem na szorstki asfalt. Wyciągam różdżkę
i macham nią najmniej stanowczo w całym swoim życiu.
Tyle
wystarczy. Wystarczy, że to robię,
Odbijam
zaklęcie.
Avada
Kedavra.)
Wzdrygnąłem się, jakbym wyszedł jakiegoś mroźnego poranka z
ciepłego pomieszczenia
Puckey, wciąż był przede mną; leżał splątany w pnącza parę
metrów od nas. Zastygł w bezruchu. Wtedy zrozumiałem. Tym razem to
j a wszedłem do jego umysłu. A co najważniejsze, zmieniłem jego
wersję przyszłych wydarzeń.
Wykorzystałem jego chwilę zwątpienia. Wykonałem lekki ruch
różdżką i liny ponownie poczerniały, Puckey zaczął się
szarpać, krzyczeć, warczeć i rzucać wyzwiskami. Jego twarz
ściągnęła się z bólu.
Przekręcił się na plecy, ciężko dysząc.
Usłyszałem to, co prawie niesłyszalne; jęk towarzyszący każdemu
potknięciu, każdemu z upadków.I jeszcze cichszy pisk Rose, chowającej twarz w mojej koszuli.
Jej ciepłe łzy znalazły się na moim ubraniu. Scorpius dotknął jej twarzy policzkiem i objął jej rozedrgane ciało.
- Rose- szepnął Scorpius- Skarbie, proszę powiedz, że jeżeli
podniesiesz wzrok i zobaczysz kolejną złą rzecz, nie rozsypiesz
się w moich ramionach.
-W takim razie, oby była ciekawa.
-O czym ty mówisz?- spytała, potrząsając głową.
Hermiona walczyła z Ronem Weasleyem, a jej pomocnikiem był...Draco
Malfoy.
Kiedy Rose podniosła głowę, natychmiast wyrwała się w ich
stronę...
W tej samej chwili do Puckeya pobiegła Evie. Wyminęły się w tak
bliskiej odległości, że mogłyby przybić sobie piątki,
Jakkolwiek groteskowo to brzmi.
Lily próbowała rzucić się za Evie, ale była trzymana przez
członka Zakonu...
Spojrzałem się na Scorpiusa i mimo wszystkiego co
czułem...wszystkiego, co oboje czuliśmy, pobiegliśmy za Rose.
Zawsze byśmy to zrobili. Wiedzieliśmy, jak bardzo nas wtedy
potrzebowała.
Zaklęcia latały w powietrzu, jakby były lotką odbijaną przez
zawodników. Nie potrafiłem zorientować się, kto rzuca, które
zaklęcie i jaki będzie kolejny ruch mojego wuja.
Krzyczeliśmy do Rose, by nie zbliżała się, ale ona nawoływała
do swojego ojca, próbowała odświeżyć jego pamięć...
(jedno pytanie świszczało w mojej głowie jak porywisty wiatr:
czemu
pamięć Chloe nie mogła zostać tak po prostu 'odświeżona' ?
Czemu nic nie było takie proste?)
Ron spojrzał się na nią tępym wzrokiem.
(Czy Rose była chodzącym wyjątkiem?)
Wzrok Dracona Malfoya padł na jego syna, a następnie na Rose;
jedno krótkie spojrzenie wystarczyło mu, by zrozumieć, co musi
zrobić.
Jego zaklęcia stały się coraz bardziej natarczywe; po chwili
zastanowienia dołączyłem do niego, ignorując gulę narastającą
w moim gardle. Walczyłem przeciwko własnemu wujowi, przeciwko ojcu
Rose. Taki był zamiar Toby'ego...Podzielić nas, wyrysować
nieprzekraczalne, niezmazywalne linię między nami...
Jego imię z trudem przechodziło mi przez gardło; cały czas
miałem przed oczami ból wymalowany na jego twarzy, którego
sprawcą byłem ja.
Wuj Ron...Musieliśmy go jakoś tymczasowo zająć,
unieszkodliwić...Nie pozwolić na to, by stało się coś złego.
Nie mogliśmy dać się zabić.
Tyle rzeczy działo się w jednym czasie, w jednym miejscu.
Scorpius ścisnął mocno rękę Rose, mówiąc coś przepraszającym
głosem, już miał stanąć do walki obok nas...Widziałem mojego
ojca pojedynkującego się parę kroków dalej ze swoim byłym
kolegą z pracy. Widziałem moją matkę. Bolało mnie to, że każde
kolejne zaklęcie, które kierowałem w stronę wuja była
groźniejsze; tego nie dało się uniknąć.
Walczył zawzięcie.
I w tym jednym momencie, gdy myślałem, że osiągnęliśmy dno
(każdy jeden ze wszystkich, nie ważne czy nazywaliśmy się
Potter, Malfoy czy Weasley.
Płynęliśmy tym samym statkiem ku niechybnej katastrofie i
zalewały nas fale i porywał nas prąd morski i wiał wściekły
wiatr)
wuj zamrugał.
-Hej, a co ja właściwie tu robię?- spytał z głupawą miną-
Czemu wymierzacie we mnie te różdżki...
Zmierzył nas wzrokiem, po to by w końcu skupić się na Draconie
Malfoyu i swojej żonie.
-I co ty robisz z nim?- spytał Hermiony.
Rozejrzałem się do koła, wciąż pozostając w niewyobrażalnym
szoku. Imperiusowe zastępy Toby'ego obudziły się ze swojego snu.
Niektórzy oberwali nieszkodliwymi zaklęciami, ale większość
rozmawiało z członkami Zakonu lub rozmawiało z innymi.
Spojrzeliśmy po sobie. Wiedzieliśmy, co to oznaczało. Moc
Toby'ego nie wpływała już na nikogo.
Chłopak, który odcisnął swoje piętno na tak wielu, odszedł.
Już z nikim nie będzie walczył, już nigdy nie pocałuje Lily,
nie zabawi się z nami w swoje gierki.
To był ostatni raz.
Koniec.
Pochwyciłem wzrok mojego ojca, który próbował rozmawiać z Lily,
która przestała już walczyć z pilnującym ją mężczyzną. Tata
mrugnął do mnie porozumiewawczo, ale jego uśmiech był smutny.
Zobaczyłem Nathana i Evie. Rozmawiali z jakąś parą...chłopakiem
o brązowych włosach i z dziewczyną o kruczoczarnych włosach.
Musiałem przetrzeć oczy...czy to była Laura i Chris? Poczułem
jak uczucie ulgi bierze mnie w ciepłe objęcia.
Ciocia Hermiona wybuchła perlistym śmiechem i natychmiast
zasłoniła usta ręką.
Jej oczy śmiały się po raz pierwszy od tak dawna.
Draco Malfoy przybrał krzywy uśmieszek.
-Granger, tylko nie mów nic mojej żonie o naszym małym
randez-vous.
Ciocia była tak szczęśliwa, że zignorowała jego zaczepkę i
wpadła w ramiona nie wiele rozumiejącego Rona.
Scorpius przytulił do siebie Rose. Szczelnie zamknął ją swoich
objęciach. Kiedy ją puścił podeszła chwiejnie w stronę swojego
ojca i objęła go z początku niepewnie, potem zawiesiła mu się na
szyi, cicho, bardzo cicho szlochając. Poznałem, że płacze po
sposobie w jaki układały się jej ramiona..
Wiedziałem, że były bardzo szczęśliwa.
Spojrzałem się na stojących obok mnie Malfoyów; dołączyła do
nich Astoria, która od razu ucałowała syna. Trochę się skrzywił,
ale byłem pewny, że tylko się z nią droczył.
-Jak się tu w ogóle znaleźliście?- spytał głosem pełnym
niedowierzania.
Draco Malfoy spojrzał się w powoli rozjaśniające się niebo,
roześmiał się i poklepał syna po plecach.
-To długa historia.-W takim razie, oby była ciekawa.
Wiedziałem, że są rzeczy, których nie mogę odwlekać w
nieskończoność. Nie mogłem dłużej być obserwatorem cudzego
życia. Musiałem dołączył do ojca, matki, Lily.
Zrobiłem krok. Wiedziałem, że po pierwszym kroku będę musiał
zrobić drugi, po drugim trzeci, a po trzecim następny...Ale równie
dobrze mogłem zacząć już wtedy. Bo zdawałem sobie sprawę, że
będę musiał zrobić ich cholernie dużo, by wejść na właściwe
tory. Ale wiesz co?
Może tym razem
to będzie moja droga?
Evie
Toby. Ten chłopak zawsze przypominał mi kruka. Czasami, gdy
rozpościerał skrzydła wznosił się tak wysoko, że mógłby
dotknąć chmur, częściej ginął jednak pod swymi ciemnymi
piórami. Pogładziłam go po policzku; spojrzałam na Lily, która
była prowadzona tyłem do siedziby Zakonu Feniksa.
W czarnych jak onyks oczach Toby'ego znajdowała się rozpacz; nie
widziałam w nich pustki. Widziałam w nich zbyt wiele, by móc to
kiedykolwiek opisać. Próbował ukryć swój łamiący się uśmiech.
-Zapunktowałaś,
Nott- zażartował jak dawniej, gdy udawało mi się wygrać z nim w
potyczce słownej lub powiedzieć coś, czego sam nie
wiedział.- To ostatni raz. Mam rację, prawda? Tym razem to ja nie
chybię?
Potrząsnęłam
głową, zasłoniłam usta. Wydarł się z nich najgłębszy szloch.
Ścisnęłam jego rękę.
-To
była długa droga- powiedział, a jego powieki zaczęły opadać.
Zamknęłam
je szybkim ruchem.
Z
trudem wyplotłam swoje dłonie z uścisku jego palców. Wpadłam w
ramiona Nathana.
Zobaczyłam
jego oczy. Były równie ciemne.
W
odróżnieniu oo tych Toby'ego widziałam w nich światło, które
rozbłysło tysiącem słońc, gdy dotknęłam nosem jego ust.
Osunęłam się w łagodne odmęty snu, jakby Nathan był samym
Morfeuszem.
Witam Was! Sama jestem
w szoku, że wreszcie udało mi się to skończyć ;).
Rozdział ma ponad 11
stron, więc mam nadzieję, że chociaż to Wam wynagrodzi w jakiejś
części czas czekania.
Z ważnych informacji:
Myślę, że maksymalna liczbą rozdziałów, które się ukażą to
4 lub 5.
Ale mam pewien pomysł.
Mielibyście może
ochotę czytać serię opowiadań, która powstałaby do fanfiku?
Nie byłyby już one
związane bezpośrednio z fabułą ficka, ale byłyby bardziej
miłosne bądź humorystyczne ;). Mogłabym pisać je z waszymi
ulubionymi postaciami/pairringami itd.
Jestem ciekawa, co o
tym sądzicie. Cały czas zapraszam do głosowania w ankiecie i do
zapoznania się z listą piosenkę, które kojarzą mi się z tym
opowiadaniem.