Lily
Byłam pewna. Pewna tego co robię i kim jestem. Moje dłonie zaciskały się wokół ubrań kuzynki, kiedy zagłębiałam się do opuszczonego budynku, który kiedyś musiał być szkołą z internetem. Choć chłopcy stawiali na zakład psychiatryczny myślę, że tylko nie mogli mówić na serio. Przestałam czuć na swojej skórze powiew jesiennego powietrza; zastąpił go stęchły smród, którego nie mogły pokonać żadne odświeżacze powietrza czy środki czyszczące. Miałam na sobie kominiarkę, a w stroju wyglądałam jak chudy chłopak; inaczej niż zwykle. W ręku trzymałam własną różdżkę, a w jednej z kieszeni spodni czułam cudzą własność, własność Krukonki.
by pozostał winny na wieki. Jej twarz była zlękniona, ale zdeterminowana do walki.
Dobrze- pomyślałam z przekąsem
Nie potrafiłam jej współczuć. Była dodatkowym czynnikiem działającym na zniszczoną psychikę Toby'ego, który był dla mnie wyszystkim. Zwiększała jego ból, którego był zmuszony nie okazywać. Zagrażała mi. Za każdym razem, gdy studiowałam piękne rysy Puckeya w mojej głowie pojawiało się ponownie wspomnienie płaczu na korytarzu w Hogwarcie i słonego smaku łez w moich ustach, podczas naszego długiego pocałunku.
Jednym, szybkim ruchem odsłonił twarz, przybierając tę imitację uśmiechu niewyrażającą ani szczypty radości, tak jakby w ogóle nie skrywał jej w zakamarkach swojej czarnej duszy.
Dziewczyna siedząca na krześle zaczęła na niego przeklinać i miotać się, ale on bez większego wysiłku trzymał ją za ramiona tak, że nie mogła wstać. Skinął głową i wszyscy zdjęliśmy kominiarki, naraz obserwując zdziwienie obecnych. Patrzyłam na grymasy zgromadzonych, ekspresje jakie wyrażały ich ciała. Na Nathana trzymanego przez Blake'a, na Toby'ego i Nott...
Wtedy Scorpius Malfoy, genialny przyjaciel mojego genialnego brata zaczął się wyrywać z objęć obejmującego go Rona Weasleya, który trzymał różdżkę przy jego szyi. Może udałoby mu się wyswobodzić, gdyby nie końcówka patyka wbijająca mu się coraz głębiej w skórę i słowa Inez odbijające się echem po pomieszczeniu. Właśnie do niego weszła.
-Spróbuj się ruszyć, a nie zostanie po niej nawet proch. Nie jest aż tak dobrą czarownicą byśmy nie poświęcili jej dla własnych korzyści.
Głos Arnaud był opanowany, a wyraz twarzy blondyna beznadziejny. Wyglądał jakby był rozdarty pomiędzy tym co pragnie zrobić, a tym co może.
Ale tak wcale nie było. Z pewnością nic nie zrobilibyśmy Malfoyowi, bo jego rodzina kiedyś służyła najpotężniejszemu czarodziejowi władającemu czarną magią. Niewątpliwie był też utalentowany.
Nie potrafiłam jej współczuć. Była dodatkowym czynnikiem działającym na zniszczoną psychikę Toby'ego, który był dla mnie wyszystkim. Zwiększała jego ból, którego był zmuszony nie okazywać. Zagrażała mi. Za każdym razem, gdy studiowałam piękne rysy Puckeya w mojej głowie pojawiało się ponownie wspomnienie płaczu na korytarzu w Hogwarcie i słonego smaku łez w moich ustach, podczas naszego długiego pocałunku.
Jednym, szybkim ruchem odsłonił twarz, przybierając tę imitację uśmiechu niewyrażającą ani szczypty radości, tak jakby w ogóle nie skrywał jej w zakamarkach swojej czarnej duszy.
Dziewczyna siedząca na krześle zaczęła na niego przeklinać i miotać się, ale on bez większego wysiłku trzymał ją za ramiona tak, że nie mogła wstać. Skinął głową i wszyscy zdjęliśmy kominiarki, naraz obserwując zdziwienie obecnych. Patrzyłam na grymasy zgromadzonych, ekspresje jakie wyrażały ich ciała. Na Nathana trzymanego przez Blake'a, na Toby'ego i Nott...
Wtedy Scorpius Malfoy, genialny przyjaciel mojego genialnego brata zaczął się wyrywać z objęć obejmującego go Rona Weasleya, który trzymał różdżkę przy jego szyi. Może udałoby mu się wyswobodzić, gdyby nie końcówka patyka wbijająca mu się coraz głębiej w skórę i słowa Inez odbijające się echem po pomieszczeniu. Właśnie do niego weszła.
-Spróbuj się ruszyć, a nie zostanie po niej nawet proch. Nie jest aż tak dobrą czarownicą byśmy nie poświęcili jej dla własnych korzyści.
Głos Arnaud był opanowany, a wyraz twarzy blondyna beznadziejny. Wyglądał jakby był rozdarty pomiędzy tym co pragnie zrobić, a tym co może.
Ale tak wcale nie było. Z pewnością nic nie zrobilibyśmy Malfoyowi, bo jego rodzina kiedyś służyła najpotężniejszemu czarodziejowi władającemu czarną magią. Niewątpliwie był też utalentowany.
W naszych rękach mógłby stać się dopracowaną zabawką..
Problem polegał na tym, że troszczył się o Nott i nigdy nie zaryzykowałby jej życia tak pochopnie.
- Nie obawiaj się, Evie. Zamierzam posłużyć się tobą, by przejąć władzę nad wspaniale zdeprawowanym światem- powiedział Toby z ustami prawie dotykającymi jej szyi, a potem podszedł do mnie i popychając Rose w stronę Blake'a chciwie wpił się w moje wargi.
- Zrobisz to, czy będziesz chciała czy nie. To nie ma nic wspólnego ze smutną historyjką z twojego dzieciństwa. Salazarze, jakby twój ojciec był niezadowolony, gdyby zobaczył swoją jedyną córeczkę stającą się gorszą od jego przodków, robiącą brzydkie rzeczy, bez choćby mrugnięcia okiem...-
- Nie obawiaj się, Evie. Zamierzam posłużyć się tobą, by przejąć władzę nad wspaniale zdeprawowanym światem- powiedział Toby z ustami prawie dotykającymi jej szyi, a potem podszedł do mnie i popychając Rose w stronę Blake'a chciwie wpił się w moje wargi.
- Zrobisz to, czy będziesz chciała czy nie. To nie ma nic wspólnego ze smutną historyjką z twojego dzieciństwa. Salazarze, jakby twój ojciec był niezadowolony, gdyby zobaczył swoją jedyną córeczkę stającą się gorszą od jego przodków, robiącą brzydkie rzeczy, bez choćby mrugnięcia okiem...-
mówił z zimną satysfakcją, patrząc wciąż w moje oczy, a wypowiadane słowa kierując do swojej byłej dziewczyny.
-Nie wiem jak sobie wyobrażasz mnie do tego zmusić, Puckey. Możesz zrobić mi wszystko, a ja i tak się nie zgodzę. A już tym bardziej nie możesz mieć wpływu na moje sumienie. Nigdy nie przypuszczałabym, że jesteś zdolny do takich rzeczy...Takich jak to... Jak możecie? A co ze Zbuntowanymi Byłymi Śmierciożercami?- wywarczała, ale mogłam wciąż usłyszeć nutę niepewności w jej głosie.
Twoja zgoda wcale nie będzie potrzebna- brunet roześmiał się dźwięcznym śmiechem, tą melodią, która nawet po próbach wyparcia jej, nigdy nie opuszczała mojego umysłu. - Chyba nie chcesz Evie wyciągnąć od nas całego planu od razu, nieprawdaż? Gdzie tu jakakolwiek dramaturgia? Umniejszasz nam wszystkim całą zabawę.
Zacmokał i popchnął mnie za drzwi, a zanim sam opuścił pomieszczenie, powiedział bandzie,
-Nie wiem jak sobie wyobrażasz mnie do tego zmusić, Puckey. Możesz zrobić mi wszystko, a ja i tak się nie zgodzę. A już tym bardziej nie możesz mieć wpływu na moje sumienie. Nigdy nie przypuszczałabym, że jesteś zdolny do takich rzeczy...Takich jak to... Jak możecie? A co ze Zbuntowanymi Byłymi Śmierciożercami?- wywarczała, ale mogłam wciąż usłyszeć nutę niepewności w jej głosie.
Twoja zgoda wcale nie będzie potrzebna- brunet roześmiał się dźwięcznym śmiechem, tą melodią, która nawet po próbach wyparcia jej, nigdy nie opuszczała mojego umysłu. - Chyba nie chcesz Evie wyciągnąć od nas całego planu od razu, nieprawdaż? Gdzie tu jakakolwiek dramaturgia? Umniejszasz nam wszystkim całą zabawę.
Zacmokał i popchnął mnie za drzwi, a zanim sam opuścił pomieszczenie, powiedział bandzie,
by znaleźli gościom ,,ekskluzywne'' pokoje, by sprawdzić czy ktoś przełamie się i zechcę robić dobrowolnie to, czego zażądamy w zamian za pożywienie lub inne udogodnienia.
Drzwi zamknęły się z trzaskiem, wreszcie odcinając nas od zbędnych gapiów. Chciałam by przyciągnął mnie do siebie, tak jak to zrobił przed chwilą, ale on tylko szedł wpatrzony w dal, jakby analizował labirynt, który układał się w jego głowie z bardzo licznych pomysłów, planów i spostrzeżeń. Miałam nadzieję, że znajdowałam się chociaż w najdalszym zakamarku tej plątaniny, co dla mnie byłoby czymś o wiele cenniejszym od bycia centrum tego wszystkiego.
Robiło mi się tak bardzo gorąco, gdy liczyłam na to, że jestem jego słodką, najjaśniejszą tajemnicą. Iskierką rzucającą blask na ciemne wnętrze.
Nie wszedł po schodach, znajdujących się po naszej lewej stronie, tak jak podejrzewałam
Robiło mi się tak bardzo gorąco, gdy liczyłam na to, że jestem jego słodką, najjaśniejszą tajemnicą. Iskierką rzucającą blask na ciemne wnętrze.
Nie wszedł po schodach, znajdujących się po naszej lewej stronie, tak jak podejrzewałam
i oczekiwałam, ale skręcił w prawo, stając przed pokojem, w którym nigdy nie byłam. Mogłam dosłyszeć głośne śmiechy, dobiegające ze środka.
Bez słowa otworzył drzwi i wciągnął mnie za sobą do pomieszczenia. Na drewnianych krzesłach,
Bez słowa otworzył drzwi i wciągnął mnie za sobą do pomieszczenia. Na drewnianych krzesłach,
siedzieli przywiązani Winters, Macmillan, Craven i mój pożal się Merlinie brat, Albus. Ich usta były zaklejone, a oczy błagalne. Wyprostowałam się, spoglądając na Toby'ego i grupkę trochę starszych ode mnie nastolatków, siedzącą w kącie pomieszczenia.
To oni się śmieli, pomyślałam, ale gdy tylko się tu pojawiliśmy zamilkli.
-Dobra robota, chłopcy- powiedział Puckey, lekko wykrzywiając kąciki ust- To pomoże zmusić resztę do współpracy. Coś mi się wydaję, że ci idioci mają silną wolę.
Zaraz po tym jak to powiedział wszyscy ryknęli śmiechem, w końcu także on szerzej się uśmiechnął.
Podszedł do Pottera, który patrzył się na mnie wytrzeszczonymi oczami, jakby chciał mnie zganić albo zwyzywać, powiedzieć, że mnie ostrzegał i że się na mnie zawiódł. Cóż niestety nie mógł tego zrobić.
Toby wlepił w niego spojrzenie swoich groźnych oczu.
-Zdziwiony? Tak właśnie znasz swoją rodzinę. Tak właśnie cię kochają.- po czym przybliżył się do niego jeszcze bardziej i dodał na odchodne- Nawet Ronald Weasley..przeciwko swojemu kochanemu siostrzeńcowi..i własnej córce.
Wyszedł tym razem, nie dając mi żadnego znaku bym za nim poszła, ale i tak zrobiłam to bez większego zastanowienia, nawet nie spoglądając na Albusa.
-Gdzie teraz idziemy?- spytałam najbardziej uwodzicielskim tonem na jaki było mnie stać.
Westchnął, idąc w stronę schodów.
-Odetchnijmy.
Weszliśmy do jego pokoju: wąskiego o białych ścianach, z których powoli odłaziła farba, z dwoma łóżkami, które złączył ze sobą i ubraniami porozrzucanymi po podłodze. Automatycznie schyliłam się by je podnieść, ukradkiem wąchając czy został na nich jego zapach.
Po zapaleniu ledwo działającej żarówki, opadł na łóżko nawet nie zdejmując butów, krzyżując wyprostowane nogi, i zakładając ręce za głowę. Coś w jego luźnej postawie, w braku przejmowania się czymkolwiek, sprawiało, że chciałam, by to na mnie skupił swoją uwagę. I czasem się udawało.
Wystarczająco często bym stała się mu bezgranicznie oddana. Wyciągnął rękę w moją stronę, patrzyłam na nią, starając się zapamiętać ten jeden z nielicznych momentów, gdy nie stara się mnie odepchnąć lub nie czeka, aż sama zrobię krok w jego stronę.
Złapałam ją i poczułam przyjemny chłód jego skóry na mojej dłoni. Miałam dreszcze, ale usiadłam przed nim po turecku. Nasze palce wciąż były splecione, cisza wokół nas dawała tej chwili jakiś element fantastyki, jakby to wszystko nie działo się naprawdę. Czułam się jakbym śniła, a czas leciał wolniej. Jakby nie ważne było wszystko na czym mi kiedyś zależało, wszystko, co kiedykolwiek straciłam. Teraz zdawałam się mieć to, czego pragnęłam.
Oddychał głośno, kiedy oparł głowę o moje ramię.
-Jak zwykle wykonałaś plan perfekcyjnie. Wiedziałem, że dasz radę. Wierzyłem w to.- wyznał, a mnie od razu zrobiło się cieplej.
Miałam wrażenie, że się rumienie, ale on i tak zamknął oczy.
-Nie rozmawiajmy o pracy, Toby- powiedziałam powoli, wkładając rękę w jego ciemne włosy.
Podniósł głowę. Wyglądał tak niewinnie, tak złudnie. Uroda z całą pewnością była jego atutem, tym co maskowało bitwy, jakie toczył z innymi, jak również z samym sobą.
-Gdzieś słyszałem, że jeśli się lubi swoją pracę to nie traktuje się jej jak pracy. Może prawdziwy ja i to co robię, to nie są dwie różne rzeczy, tylko jedna, której nie da się rozdzielić. Ani ja ani ty nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy non stop nie pragnęli udowodnić, że jednak możemy coś osiągnąć, chociaż nikt nigdy nie pokładał w nas nadziei.
Przejechałam palcem po jego gładkim, bladym policzku. Kochałam te momenty, gdy był ze mną całkowicie szczery, mówił o tym za czym goni i czemu, a nie był ograniczony do zdobywania swoich, dla niektórych przerażających, celów.
Zanim zdążył coś dodać zaczęłam całować go, by wiedział jak wiele dla mnie znaczy, poczuł choć trochę tego co ja czułam za każdym razem, gdy go widziałam.
Moje nogi oplotły się wokół jego ciała. Nacisnął na moje ramiona, tak, że leżałam po chwili na łóżku. Zdjął gumkę z moich włosów, sprawiając, że moje rude loki rozsypały się po pościeli.
Pocałował mnie w szyję i powiedział szeptem:
- Przyjdę za sekundę.
Kiedy zniknął za drzwiami łazienki zdjęłam bluzkę, pozostając w czarnym koronkowym staniku. Ułożyłam się na pościeli i kiedy wrócił w samych spodniach, lekko zsuwających mu się z bioder, pozwoliliśmy sobie zatracić się w tym uczuciu.
Nie myślałam ani przez chwilę o tym, że byłam strasznie młoda. Za młoda byłam też na porywanie ludzi i igranie z prawem, a i tak mnie to nie powstrzymywało.
Mimo wszystko zapytałam, lekko się podnosząc, zanim to pytanie zupełnie wyleciało z mojej głowy:
-Nie przeszkadza ci, że jestem od ciebie dwa lata młodsza?
Popatrzył się na mnie z lekko rozbawioną miną, przeczesując palcami kruczoczarne włosy.
-Jestem psychopatą, kochanie. Myślisz, że przejmuję się takimi rzeczami?
Roześmiałam się perlistym śmiechem, ponownie kładąc się, tym razem czując pod sobą złączenie łóżek.
Zdziwiłam się, kiedy położył się obok mnie i zaczął rysować kółka na moim brzuchu.
-Wiesz co znaczy twoje imię, Lil? Kwiat, który jest bardzo ozdobny i różnokolorowy, z czego z pewnością zdajesz sobie sprawę- powiedział, po czym oparł się na rękach-
Ale za pewne nie wiesz, że ta roślina oznacza perfekcję i czystość. Z tym pierwszym zgadzam się niesprzecznie, ale to drugie chcesz z siebie wyperswadować. Ja jestem zły, i tak jak wiem na co cię stać, wiem, że nie powinnaś stawać się coraz bardziej podobna do mnie.
-Dlaczego właściwie to mówisz?- zapytałam, marszcząc brwi.
-Wciąż wiele o mnie nie wiesz...Jesteś jedyną osobą, którą naprawdę obchodzi całe moje życie i to czego pragnę, ale nie stawaj się mną. Wiem, że pozwalam ci na to, ale chcę dla nas jak najlepiej.
Pocałował mnie krótko w czoło i podszedł do okna, w którym brakowało klamki. Jego wzrok był skupiony na uschłej trawie, która porastała teren wokół budynku.
-Jestem jak ta ziemia. Zniszczony. Ale nie poddam się teraz, rozumiesz? Pragnąłem władzy i wciąż jej pragnę...
Usiadłam wpatrując się w jego odbicie w szybie i zastanawiając się, co ono mogło znaczyć. Chciałabym wtedy dokładnie wszystko rozumieć, ale nie było mi to dane.
-A co znaczy imię Toby?- powiedziałam, a kiedy skierował na mnie swój przenikliwy wzrok, dodałam niepewnie- Tego nie powiedziałeś.
Na jego twarzy wymalował się jakiś rodzaj zamyślenia i próbującego nad nim wygrać smutku.
-To skrót od biblijnego imienia, Tobias. ,,Jahwe jest moim bogactwem''. Trzeba przyznać, że wybór tatusia jest trochę nietrafny. Szczególnie, że był niewierzący.
Zmarszczyłam brwi.
-Powiedziałeś ,,był''.
-Doprawdy? Musiałem się pomylić.
Bez zastanowienia wstałam i podeszłam do niego od tyłu, oplatając jego szerokie ramiona rękoma.
Powiedz mi prawdę.
Myślałam, że odepchnie mnie,ale on zaczął mówić lekko schrypniętym głosem:
-Był jednym z tych, którzy napadli na dom Malfoyów. Też był kiedyś Śmierciożercą, ale nikt o tym nie wiedział. Gdy byłem mały nie rozumiałem właściwie jaki był. Potem powoli zacząłem się stawać do niego podobny. Ale jeszcze przed szkołą nigdy nie uderzyłbym kobiety. Kiedy do niej poszedłem, dwa lata po tym jak ojca aresztowali, nawet próbowałem się zaprzyjaźnić z Nott, bo czułem się winny. W efekcie chyba stałem się gorszy od niego. Przynajmniej nie jestem nieudolny jak on. Teraz pewnie siedzi w Azkabanie i nawet nie wie kim jest.
Skończył mówić i nastała dziwna pauza, która zdawała się nie mieć końca.
Zaczęłam błądzić po jego karku ustami. Po paru sekundach, dłużących się niczym godziny odwrócił się wreszcie do mnie.
Kochałam go. Jego momenty zwątpienia i jego zepsutą stronę. On rozumiał też mnie. Oboje nie mieliśmy wielkich szans, by naprawdę coś osiągnąć. Ja zawsze byłam przyćmiona całokształtem Ala- jego inteligencją, wszechstronnością, talentami, cierpliwością i uprzejmością do każdego. Ja od dziecka sprawiałam kłopoty, byłam słaba w nauce i nie potrafiłam przestać pakować się w kłopoty. James był bardziej podobny do mnie, ale on zawsze potrafił być szczęśliwy, a mi nieodmiennie brakowało uwagi rodziny, chłopców, sukcesów. Czułam, że nigdzie nie mam szans dojść.
To oni się śmieli, pomyślałam, ale gdy tylko się tu pojawiliśmy zamilkli.
-Dobra robota, chłopcy- powiedział Puckey, lekko wykrzywiając kąciki ust- To pomoże zmusić resztę do współpracy. Coś mi się wydaję, że ci idioci mają silną wolę.
Zaraz po tym jak to powiedział wszyscy ryknęli śmiechem, w końcu także on szerzej się uśmiechnął.
Podszedł do Pottera, który patrzył się na mnie wytrzeszczonymi oczami, jakby chciał mnie zganić albo zwyzywać, powiedzieć, że mnie ostrzegał i że się na mnie zawiódł. Cóż niestety nie mógł tego zrobić.
Toby wlepił w niego spojrzenie swoich groźnych oczu.
-Zdziwiony? Tak właśnie znasz swoją rodzinę. Tak właśnie cię kochają.- po czym przybliżył się do niego jeszcze bardziej i dodał na odchodne- Nawet Ronald Weasley..przeciwko swojemu kochanemu siostrzeńcowi..i własnej córce.
Wyszedł tym razem, nie dając mi żadnego znaku bym za nim poszła, ale i tak zrobiłam to bez większego zastanowienia, nawet nie spoglądając na Albusa.
-Gdzie teraz idziemy?- spytałam najbardziej uwodzicielskim tonem na jaki było mnie stać.
Westchnął, idąc w stronę schodów.
-Odetchnijmy.
Weszliśmy do jego pokoju: wąskiego o białych ścianach, z których powoli odłaziła farba, z dwoma łóżkami, które złączył ze sobą i ubraniami porozrzucanymi po podłodze. Automatycznie schyliłam się by je podnieść, ukradkiem wąchając czy został na nich jego zapach.
Po zapaleniu ledwo działającej żarówki, opadł na łóżko nawet nie zdejmując butów, krzyżując wyprostowane nogi, i zakładając ręce za głowę. Coś w jego luźnej postawie, w braku przejmowania się czymkolwiek, sprawiało, że chciałam, by to na mnie skupił swoją uwagę. I czasem się udawało.
Wystarczająco często bym stała się mu bezgranicznie oddana. Wyciągnął rękę w moją stronę, patrzyłam na nią, starając się zapamiętać ten jeden z nielicznych momentów, gdy nie stara się mnie odepchnąć lub nie czeka, aż sama zrobię krok w jego stronę.
Złapałam ją i poczułam przyjemny chłód jego skóry na mojej dłoni. Miałam dreszcze, ale usiadłam przed nim po turecku. Nasze palce wciąż były splecione, cisza wokół nas dawała tej chwili jakiś element fantastyki, jakby to wszystko nie działo się naprawdę. Czułam się jakbym śniła, a czas leciał wolniej. Jakby nie ważne było wszystko na czym mi kiedyś zależało, wszystko, co kiedykolwiek straciłam. Teraz zdawałam się mieć to, czego pragnęłam.
Oddychał głośno, kiedy oparł głowę o moje ramię.
-Jak zwykle wykonałaś plan perfekcyjnie. Wiedziałem, że dasz radę. Wierzyłem w to.- wyznał, a mnie od razu zrobiło się cieplej.
Miałam wrażenie, że się rumienie, ale on i tak zamknął oczy.
-Nie rozmawiajmy o pracy, Toby- powiedziałam powoli, wkładając rękę w jego ciemne włosy.
Podniósł głowę. Wyglądał tak niewinnie, tak złudnie. Uroda z całą pewnością była jego atutem, tym co maskowało bitwy, jakie toczył z innymi, jak również z samym sobą.
-Gdzieś słyszałem, że jeśli się lubi swoją pracę to nie traktuje się jej jak pracy. Może prawdziwy ja i to co robię, to nie są dwie różne rzeczy, tylko jedna, której nie da się rozdzielić. Ani ja ani ty nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy non stop nie pragnęli udowodnić, że jednak możemy coś osiągnąć, chociaż nikt nigdy nie pokładał w nas nadziei.
Przejechałam palcem po jego gładkim, bladym policzku. Kochałam te momenty, gdy był ze mną całkowicie szczery, mówił o tym za czym goni i czemu, a nie był ograniczony do zdobywania swoich, dla niektórych przerażających, celów.
Zanim zdążył coś dodać zaczęłam całować go, by wiedział jak wiele dla mnie znaczy, poczuł choć trochę tego co ja czułam za każdym razem, gdy go widziałam.
Moje nogi oplotły się wokół jego ciała. Nacisnął na moje ramiona, tak, że leżałam po chwili na łóżku. Zdjął gumkę z moich włosów, sprawiając, że moje rude loki rozsypały się po pościeli.
Pocałował mnie w szyję i powiedział szeptem:
- Przyjdę za sekundę.
Kiedy zniknął za drzwiami łazienki zdjęłam bluzkę, pozostając w czarnym koronkowym staniku. Ułożyłam się na pościeli i kiedy wrócił w samych spodniach, lekko zsuwających mu się z bioder, pozwoliliśmy sobie zatracić się w tym uczuciu.
Nie myślałam ani przez chwilę o tym, że byłam strasznie młoda. Za młoda byłam też na porywanie ludzi i igranie z prawem, a i tak mnie to nie powstrzymywało.
Mimo wszystko zapytałam, lekko się podnosząc, zanim to pytanie zupełnie wyleciało z mojej głowy:
-Nie przeszkadza ci, że jestem od ciebie dwa lata młodsza?
Popatrzył się na mnie z lekko rozbawioną miną, przeczesując palcami kruczoczarne włosy.
-Jestem psychopatą, kochanie. Myślisz, że przejmuję się takimi rzeczami?
Roześmiałam się perlistym śmiechem, ponownie kładąc się, tym razem czując pod sobą złączenie łóżek.
Zdziwiłam się, kiedy położył się obok mnie i zaczął rysować kółka na moim brzuchu.
-Wiesz co znaczy twoje imię, Lil? Kwiat, który jest bardzo ozdobny i różnokolorowy, z czego z pewnością zdajesz sobie sprawę- powiedział, po czym oparł się na rękach-
Ale za pewne nie wiesz, że ta roślina oznacza perfekcję i czystość. Z tym pierwszym zgadzam się niesprzecznie, ale to drugie chcesz z siebie wyperswadować. Ja jestem zły, i tak jak wiem na co cię stać, wiem, że nie powinnaś stawać się coraz bardziej podobna do mnie.
-Dlaczego właściwie to mówisz?- zapytałam, marszcząc brwi.
-Wciąż wiele o mnie nie wiesz...Jesteś jedyną osobą, którą naprawdę obchodzi całe moje życie i to czego pragnę, ale nie stawaj się mną. Wiem, że pozwalam ci na to, ale chcę dla nas jak najlepiej.
Pocałował mnie krótko w czoło i podszedł do okna, w którym brakowało klamki. Jego wzrok był skupiony na uschłej trawie, która porastała teren wokół budynku.
-Jestem jak ta ziemia. Zniszczony. Ale nie poddam się teraz, rozumiesz? Pragnąłem władzy i wciąż jej pragnę...
Usiadłam wpatrując się w jego odbicie w szybie i zastanawiając się, co ono mogło znaczyć. Chciałabym wtedy dokładnie wszystko rozumieć, ale nie było mi to dane.
-A co znaczy imię Toby?- powiedziałam, a kiedy skierował na mnie swój przenikliwy wzrok, dodałam niepewnie- Tego nie powiedziałeś.
Na jego twarzy wymalował się jakiś rodzaj zamyślenia i próbującego nad nim wygrać smutku.
-To skrót od biblijnego imienia, Tobias. ,,Jahwe jest moim bogactwem''. Trzeba przyznać, że wybór tatusia jest trochę nietrafny. Szczególnie, że był niewierzący.
Zmarszczyłam brwi.
-Powiedziałeś ,,był''.
-Doprawdy? Musiałem się pomylić.
Bez zastanowienia wstałam i podeszłam do niego od tyłu, oplatając jego szerokie ramiona rękoma.
Powiedz mi prawdę.
Myślałam, że odepchnie mnie,ale on zaczął mówić lekko schrypniętym głosem:
-Był jednym z tych, którzy napadli na dom Malfoyów. Też był kiedyś Śmierciożercą, ale nikt o tym nie wiedział. Gdy byłem mały nie rozumiałem właściwie jaki był. Potem powoli zacząłem się stawać do niego podobny. Ale jeszcze przed szkołą nigdy nie uderzyłbym kobiety. Kiedy do niej poszedłem, dwa lata po tym jak ojca aresztowali, nawet próbowałem się zaprzyjaźnić z Nott, bo czułem się winny. W efekcie chyba stałem się gorszy od niego. Przynajmniej nie jestem nieudolny jak on. Teraz pewnie siedzi w Azkabanie i nawet nie wie kim jest.
Skończył mówić i nastała dziwna pauza, która zdawała się nie mieć końca.
Zaczęłam błądzić po jego karku ustami. Po paru sekundach, dłużących się niczym godziny odwrócił się wreszcie do mnie.
Kochałam go. Jego momenty zwątpienia i jego zepsutą stronę. On rozumiał też mnie. Oboje nie mieliśmy wielkich szans, by naprawdę coś osiągnąć. Ja zawsze byłam przyćmiona całokształtem Ala- jego inteligencją, wszechstronnością, talentami, cierpliwością i uprzejmością do każdego. Ja od dziecka sprawiałam kłopoty, byłam słaba w nauce i nie potrafiłam przestać pakować się w kłopoty. James był bardziej podobny do mnie, ale on zawsze potrafił być szczęśliwy, a mi nieodmiennie brakowało uwagi rodziny, chłopców, sukcesów. Czułam, że nigdzie nie mam szans dojść.
A pragnęłam wiele.
W którymś momencie życia zapomniałam, że muszę umieć coś więcej niż tylko ładnie się ubrać czy kupić sobie kolejną nową rzecz. I może wtedy zgubiłam to, czego mi brakowało.
W którymś momencie życia zapomniałam, że muszę umieć coś więcej niż tylko ładnie się ubrać czy kupić sobie kolejną nową rzecz. I może wtedy zgubiłam to, czego mi brakowało.
Przy nim czułam, że nie jestem sama. Mogłam zrobić dla niego wszystko i nie obchodziło mnie, że to szalone. Opadliśmy ponownie na twardy materac, marząc, że kiedyś zmieni się on w luksusowy, wygodny, dopasowujący się do naszych ciał. I nie będzie on zasługą pieniędzy mojego ojca, który jest człowiekiem tak dobrym, że nigdy nie będzie mi dane wyjść z jego blasku i sprostać oczekiwaniom postawionym przez rodzinę.
W świetle jakie rzucało wyblakłe słońce wyglądał jeszcze lepiej niż zwykle.
Spędzanie z nim czasu było jak szybkie tonięcie; niebezpieczne, ale złudnie słodkie.
W mojej głowie było wiele jego obrazów, ale w tamtym momencie widziałam tylko dwa:
aktualny i taki jaki może się stać, z tym wszystkim czego pragnie.
Czułam wypełniający mnie żar, który póki byłam bardzo blisko niego, był niesamowicie żywy. Nigdy nie chciałam pozbyć się tego uczucia, nawet jeśli wiedziałam, że sama ta myśl wydaje się absurdalna
W świetle jakie rzucało wyblakłe słońce wyglądał jeszcze lepiej niż zwykle.
Spędzanie z nim czasu było jak szybkie tonięcie; niebezpieczne, ale złudnie słodkie.
W mojej głowie było wiele jego obrazów, ale w tamtym momencie widziałam tylko dwa:
aktualny i taki jaki może się stać, z tym wszystkim czego pragnie.
Czułam wypełniający mnie żar, który póki byłam bardzo blisko niego, był niesamowicie żywy. Nigdy nie chciałam pozbyć się tego uczucia, nawet jeśli wiedziałam, że sama ta myśl wydaje się absurdalna
i chora. Pakowałam się w jego sidła jak mucha w pajęczynę pająka i czułam się z tym dobrze. W bardzo dziwny i poplątany sposób bezpiecznie.
Ciemność była wszędzie. Otaczała mnie, rosła w moim sercu i umyśle, zdawała się przenikać przez każdy skrawek światła jakiemu udało się zaplątać gdzieś pośród esencji mroku. Znajdowałam się w pod ziemią w piwnicy, w pomieszczeniu pozbawionym elektryczności. Przywlekli mnie tam siłą, chociaż próbowałam się wyrywać, płakałam łzami bezradności, błagającymi o litość i wyjaśnienia. To czego byłam świadkiem, porwanie, zmroziło mi krew w żyłach. Po tym jak zginął mój ojciec nie wyobrażałam sobie większego cierpienia od tego, które dopadło mnie wtedy; tamto sprawiało, że czułam pustkę, jakby ktoś wyrwał z mojego serca cząstkę mnie i pozostawił po niej tylko nieidealną pamięć. Ale to uczucie było inne. Patrzyłam na to jak dwie bardzo ważne osoby zdradzają mnie, narażają moje życie i życie drogich mi osób dla własnych korzyści. Na swojego własnego ojca, za którym tak tęskniłam, o którego tak się obawiałam oraz kuzynkę, której dobra pragnęłam, mimo tego jak bardzo się różniłyśmy.
Którą kochałam, choć może nie potrafiłam okazać jej w odpowiedni sposób mojej miłości.
Miałam wrażenie, jakby moje serce rozdarło się na krwawiące kawałki, na dwie części- jedną przeżywającą ogromną stratę i zawód związany z tym, co zrobili członkowie mojej rodziny oraz drugą obawiającą się o dobro moich przyjaciół. Gdzieś w mojej głowie pojawiała się jeszcze myśl, że sama jestem w niebezpieczeństwie i sprawiała ona, że po moim ciele przechodziły nieznośne dreszcze, ale odsuwałam ją od siebie jak najdalej potrafiłam. W miejsce niej wlatywały jednak inne, o wiele tragiczniejsze. Kiedy chłód w pomieszczeniu spowodowany nadchodzącą zimą i marnym ogrzewaniem dobierał się do mnie w coraz szybszym tempie, zaczęłam się zastanawiać, czy nie wolałabym skonać niż musieć robić rzeczy wbrew własnej woli. Chciałam umieć być taką osobą, ale obawiałam się, że nie będę potrafiła, nawet jeśli musiałabym potem żyć z poczuciem winy i ogarniającą mnie pustką. Nie potrafiłabym ze sobą skończyć. .
Rose
Ciemność była wszędzie. Otaczała mnie, rosła w moim sercu i umyśle, zdawała się przenikać przez każdy skrawek światła jakiemu udało się zaplątać gdzieś pośród esencji mroku. Znajdowałam się w pod ziemią w piwnicy, w pomieszczeniu pozbawionym elektryczności. Przywlekli mnie tam siłą, chociaż próbowałam się wyrywać, płakałam łzami bezradności, błagającymi o litość i wyjaśnienia. To czego byłam świadkiem, porwanie, zmroziło mi krew w żyłach. Po tym jak zginął mój ojciec nie wyobrażałam sobie większego cierpienia od tego, które dopadło mnie wtedy; tamto sprawiało, że czułam pustkę, jakby ktoś wyrwał z mojego serca cząstkę mnie i pozostawił po niej tylko nieidealną pamięć. Ale to uczucie było inne. Patrzyłam na to jak dwie bardzo ważne osoby zdradzają mnie, narażają moje życie i życie drogich mi osób dla własnych korzyści. Na swojego własnego ojca, za którym tak tęskniłam, o którego tak się obawiałam oraz kuzynkę, której dobra pragnęłam, mimo tego jak bardzo się różniłyśmy.
Miałam wrażenie, jakby moje serce rozdarło się na krwawiące kawałki, na dwie części- jedną przeżywającą ogromną stratę i zawód związany z tym, co zrobili członkowie mojej rodziny oraz drugą obawiającą się o dobro moich przyjaciół. Gdzieś w mojej głowie pojawiała się jeszcze myśl, że sama jestem w niebezpieczeństwie i sprawiała ona, że po moim ciele przechodziły nieznośne dreszcze, ale odsuwałam ją od siebie jak najdalej potrafiłam. W miejsce niej wlatywały jednak inne, o wiele tragiczniejsze. Kiedy chłód w pomieszczeniu spowodowany nadchodzącą zimą i marnym ogrzewaniem dobierał się do mnie w coraz szybszym tempie, zaczęłam się zastanawiać, czy nie wolałabym skonać niż musieć robić rzeczy wbrew własnej woli. Chciałam umieć być taką osobą, ale obawiałam się, że nie będę potrafiła, nawet jeśli musiałabym potem żyć z poczuciem winy i ogarniającą mnie pustką. Nie potrafiłabym ze sobą skończyć. .
Na ile w takiej sytuacji mogłaby mi się w ogóle zdać smierć? Ani nie pomogłaby mi w uwolnieniu przyjaciół, bo nie miałam różdżki, a nasi porywacze mieli przewagę liczebną, ani nie widziałam nic w mroku. Co mogłam uczynić oprócz siedzenia i odbierania bólu, który napływał do mnie jak powódź, niszcząc na swojej drodze jedyną nadzieję?
W mojej głowie majaczyły wyraźne zarysy twarzy. Niewyrażające żadnych emocji oprócz zafascynowania Toby'm oblicze Lily, znajome rysy mojego ojca, który zanosił mnie jak byłam mała do łóżka, a gdy dorosłam zmuszał mnie do gotowania śniadań w soboty, w które był w domu i zanoszenia ich na tacy jeszcze śpiącej, zmęczonej pracą mamie. Widziałam nawet Nathana, który już nie kipiał energią jak dawniej. Twarz Evie, dziewczyny, która została porwana przez swojego byłego chłopaka, który w przeszłości już raz ją skrzywdził.
Wreszcie do mojego umysłu wkradł się Scorpius, sprawiając, że zaszlochałam cicho, choć przyszło mi to z trudem po tym jak wypłakałam ich tyle w czasie mojego przeniesienia z góry na sam dół przez własnego ojca. Ja przynajmniej nie musiałam zostać poddana Locomotor Mortis, bo tata był niewątpliwie ode mnie silniejszy. Evie, Nathan i Scorpius musieli, bo mogli sprawiać kłopoty Inez i chudemu chłopakowi o bardzo jasne karnacji i krótko ostrzyżonych włosach.
Chociaż to wszystko było raczej dodatkowym zabezpieczeniem, bo drzwi wyjściowe i tak musiały być zamknięte.
Przypomniałam sobie całe siedem lat, w których miałam styczność z Malfoyem. A każde wspomnienie było jak kawałek szkła rozdzierający skórę stopy po niegdyś beztroskiej wędrówce boso. Jak droczyliśmy się ze sobą, tocząc dla zabawy wojny, w których na przemian wygrywaliśmy.
Jak działaliśmy na siebie niczym woda i ogień. Dużo czasu zajęło nam zrozumienie, że wcale się tak nie różnimy. Widziałam dokładnie w mojej głowie wizualizację Pokoju Życzeń, opatrywania Malfoya, jego widok w samym ręczniku z mokrymi, jasnymi włosami i zawadiackim uśmiechem. Czułam jakbym znów leżała na podłodze obok kanapy, ale tym razem samotnie. Mogłam ujrzeć nas, którzy po wyjściu z Balu Hallowenowego staliśmy przy zimnym murze i całowaliśmy się, zapominając o wszystkim, co nas otaczało, o wszystkim, co mogłoby nas od tego odwieść.
Nie mogliśmy wiedzieć jak szybko ta słodka chwila stanie się czymś dziwacznie odległym i pięknym.
Chciałam poczuć jak mnie przytula, jeszcze raz poczuć jego absurdalną ochronę.
Objęłam się rękoma tak, jakbym przytrzymywała jego ręce, powstrzymując go od oddalenia się ode mnie. Ale nie czułam temperatury jego ciała, nie czułam jego obecności.
W tłumie ludzi znajdującym się w mojej głowie zawirowały dwie znane mi postacie. I o odetchnęłam.
Chloe i Albus.
Ich to wszystko ominęło. Byli bezpieczni. I mimo że byłam przekonana, że w tym momencie musieli się czuć podobnie jak ja, gdy dowiedziałam się o zniknięciu ojca, przynajmniej mogli cieszyć się chwilową niewiedzą. Byłam tak bardzo przekonana, że się nie mylę, że zapadłam w sen z wycieńczenia, nie wiedząc jak bardzo złudną nadzieją się podsycałam.
Ściany między nami były cienkie i przepuszczające każdy rumor niczym marny mur, który zbudowałem między mną, a głębokimi uczuciami. Mogłem dosłyszeć szloch Evie, tak donośnie jakby siedziała obok mnie, ale nie mogłem jej pocieszyć. Nawet jakbym krzyknął, nie dałbym rady otrzeć jej łez. Po za tym po raz pierwszy czułem, że nie mogę wydusić z siebie ani słowa. Wyrazy, które próbowały wydostać się z moich ust ginęły w otaczającej mnie przestrzeni zanim zdążyły wybrzmieć. Czułem złość, ale i bezsilność. Zacząłem walić pięścią w podłogę, tak, że zabolały mnie dłonie. To jednak nie mogło sprawić, że moje cierpienie psychicznie się umniejszy.
Spojrzałem się przez okno na powoli zachodzące słońce, obdarzające mój wzrok piękną paletą kolorów spowijających niebo. Roześmiałem się z mojej postawy. Byłem niby sceptykiem, człowiekiem, który lekceważył i obalał każdą cudzą teorię, ale nie potrafiłem uwierzyć w to, że zmagania ludzi na Ziemi są bezcelowe. Zamknąłem oczy słysząc, że w pokoju obok robi się nieco ciszej, wyobraziłem sobie jak łzy Evie wysychają na jej policzkach, nie zostawiając po sobie śladu- tak jakby nigdy się na nich nie pojawiły. Wziąłem głęboki wdech, starając się wykrzesać z siebie siłę i odwagę. Starać się uwierzyć, że dane mi będzie pozostać sobą, bo jaki bym nie był, jak wiele rzeczy bym nie robił źle, ile ludzi bym nie ranił, wiedziałem, że zawsze człowiek, którym jestem naprawdę, człowiek,który nie jest zmuszony do podejmowania niechcianych decyzji; jest lepszy niż ten manipulowany przez kogoś innego.
W mojej głowie majaczyły wyraźne zarysy twarzy. Niewyrażające żadnych emocji oprócz zafascynowania Toby'm oblicze Lily, znajome rysy mojego ojca, który zanosił mnie jak byłam mała do łóżka, a gdy dorosłam zmuszał mnie do gotowania śniadań w soboty, w które był w domu i zanoszenia ich na tacy jeszcze śpiącej, zmęczonej pracą mamie. Widziałam nawet Nathana, który już nie kipiał energią jak dawniej. Twarz Evie, dziewczyny, która została porwana przez swojego byłego chłopaka, który w przeszłości już raz ją skrzywdził.
Wreszcie do mojego umysłu wkradł się Scorpius, sprawiając, że zaszlochałam cicho, choć przyszło mi to z trudem po tym jak wypłakałam ich tyle w czasie mojego przeniesienia z góry na sam dół przez własnego ojca. Ja przynajmniej nie musiałam zostać poddana Locomotor Mortis, bo tata był niewątpliwie ode mnie silniejszy. Evie, Nathan i Scorpius musieli, bo mogli sprawiać kłopoty Inez i chudemu chłopakowi o bardzo jasne karnacji i krótko ostrzyżonych włosach.
Chociaż to wszystko było raczej dodatkowym zabezpieczeniem, bo drzwi wyjściowe i tak musiały być zamknięte.
Przypomniałam sobie całe siedem lat, w których miałam styczność z Malfoyem. A każde wspomnienie było jak kawałek szkła rozdzierający skórę stopy po niegdyś beztroskiej wędrówce boso. Jak droczyliśmy się ze sobą, tocząc dla zabawy wojny, w których na przemian wygrywaliśmy.
Jak działaliśmy na siebie niczym woda i ogień. Dużo czasu zajęło nam zrozumienie, że wcale się tak nie różnimy. Widziałam dokładnie w mojej głowie wizualizację Pokoju Życzeń, opatrywania Malfoya, jego widok w samym ręczniku z mokrymi, jasnymi włosami i zawadiackim uśmiechem. Czułam jakbym znów leżała na podłodze obok kanapy, ale tym razem samotnie. Mogłam ujrzeć nas, którzy po wyjściu z Balu Hallowenowego staliśmy przy zimnym murze i całowaliśmy się, zapominając o wszystkim, co nas otaczało, o wszystkim, co mogłoby nas od tego odwieść.
Nie mogliśmy wiedzieć jak szybko ta słodka chwila stanie się czymś dziwacznie odległym i pięknym.
Chciałam poczuć jak mnie przytula, jeszcze raz poczuć jego absurdalną ochronę.
Objęłam się rękoma tak, jakbym przytrzymywała jego ręce, powstrzymując go od oddalenia się ode mnie. Ale nie czułam temperatury jego ciała, nie czułam jego obecności.
W tłumie ludzi znajdującym się w mojej głowie zawirowały dwie znane mi postacie. I o odetchnęłam.
Chloe i Albus.
Ich to wszystko ominęło. Byli bezpieczni. I mimo że byłam przekonana, że w tym momencie musieli się czuć podobnie jak ja, gdy dowiedziałam się o zniknięciu ojca, przynajmniej mogli cieszyć się chwilową niewiedzą. Byłam tak bardzo przekonana, że się nie mylę, że zapadłam w sen z wycieńczenia, nie wiedząc jak bardzo złudną nadzieją się podsycałam.
Nathan
Ściany między nami były cienkie i przepuszczające każdy rumor niczym marny mur, który zbudowałem między mną, a głębokimi uczuciami. Mogłem dosłyszeć szloch Evie, tak donośnie jakby siedziała obok mnie, ale nie mogłem jej pocieszyć. Nawet jakbym krzyknął, nie dałbym rady otrzeć jej łez. Po za tym po raz pierwszy czułem, że nie mogę wydusić z siebie ani słowa. Wyrazy, które próbowały wydostać się z moich ust ginęły w otaczającej mnie przestrzeni zanim zdążyły wybrzmieć. Czułem złość, ale i bezsilność. Zacząłem walić pięścią w podłogę, tak, że zabolały mnie dłonie. To jednak nie mogło sprawić, że moje cierpienie psychicznie się umniejszy.
Spojrzałem się przez okno na powoli zachodzące słońce, obdarzające mój wzrok piękną paletą kolorów spowijających niebo. Roześmiałem się z mojej postawy. Byłem niby sceptykiem, człowiekiem, który lekceważył i obalał każdą cudzą teorię, ale nie potrafiłem uwierzyć w to, że zmagania ludzi na Ziemi są bezcelowe. Zamknąłem oczy słysząc, że w pokoju obok robi się nieco ciszej, wyobraziłem sobie jak łzy Evie wysychają na jej policzkach, nie zostawiając po sobie śladu- tak jakby nigdy się na nich nie pojawiły. Wziąłem głęboki wdech, starając się wykrzesać z siebie siłę i odwagę. Starać się uwierzyć, że dane mi będzie pozostać sobą, bo jaki bym nie był, jak wiele rzeczy bym nie robił źle, ile ludzi bym nie ranił, wiedziałem, że zawsze człowiek, którym jestem naprawdę, człowiek,który nie jest zmuszony do podejmowania niechcianych decyzji; jest lepszy niż ten manipulowany przez kogoś innego.
Wow !
OdpowiedzUsuńZaskoczyłaśc mnie totalnie !!
Cudowny rozdział ,ale brakowało mi Scorpiusa :(
Ale i tak genialny :-*
Cudowny Boski rozdział jak zawsze ;c
OdpowiedzUsuńMi również brakowało Scoropiusa i Rose razem ;(
Masz ogromny talent. Pisz .
Pisz nastepny rozdział. Szybko :D
Bo umrę z ciekawości ;*
Jeny, nie spodziewałam się czegoś takiego. Świetne! Głównie dlatego, że dostałam się do lekko(!!!) popapranego umysłu Lily. Uwielbiam takie parki, psychopatyczny chłopak i zakochana w nim dziewczyna. Oddałaś tak niesamowity widok, zarazem dobro i zło splątane w jedno. Mogłabyś czasem napisać coś z perspektywy Toby'ego? Proszę ( szczerzy niewinnie zęby).
OdpowiedzUsuńWspółczuję Rose, doświadczyć czegoś takiego od własnego tatusia i kuzyneczki. Oby nam się Ruda nie załamała i wzięła sprawy w swoje ręce.
Nathan <33 Kocham tego chłopaka!
Podsumowując rozdział był lepszy niż dwie paczki czekolady ( w moich ustach to jest wieeelka pochwała).
Do nexta.
xoxo
Niniel
Ps. Jej, jesteś kochana. Tak mi się ciepło zrobiło, że mnie poleciłaś. Chyba się poryczę....
Haha, ależ proszę <3. Cieszę się, że tak ci się podobało, ten twój entuzjazm sprawia, że mam motywację do dalszego pisania :)).
UsuńHah, zgadzam się co do tego, że Lily jest poprana (szczególnie biorąc pod uwagę, że ma 15 lat) xD. Co do perspektywy Toby'ego..Hmm, no nie wiem czy mogę to zrobić ;P.
Zrób to..jak ci ktoś wstawi nie ładną krytykę to ja pochwalę na pół strony! Kocham popaprańców <33 Są tacy biedni i kochani < wiem, że brzmi to dziwnie ale chyba się tego spodziewałaś czytając moje Blain i poemsy :D> Zresztą jego perspektywa rzuci trochę światła, nie wiem na co, ale to ładnie brzmi. A jak się komuś nie podoba to napisz specjalnie dla mnie i mi wklej nawet w komentarzach ( :D) bądz podam ci maila.
UsuńChcę Tobiasa! I więcej Lily. I Nathaniela też!
Proszę mi wybaczyć ten rozkazujący ton.
Niniel
Aha, zaspamuję ci tu, że na bleeding-poems pojawiła się nowa notka.
UsuńNo i zaskoczyłaś, i zaciekawiłaś :)
OdpowiedzUsuńTe trzy perspektywy po prostu bomba :) Czekam na więcej :) pozdrawiam
O matko
OdpowiedzUsuńAle zaskoczyłaś mnie tym rozdziałem
Świetny
I Rose biedna
I te perspektywy ahhh super
Czekam nn
pozdrawiam
Aqua
Bardzo fajny i oryginalny (co chyba najważniejsze) blog. Przeczytałam już kilka rozdziałów i naprawdę mi się podoba. Mam jedno pytanie: nie masz nic przeciwko, żebym wstawiła Twój link na moim blogu? Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję :)). Jasne, że nie mam nic przeciwko wstawieniu linka do mojego bloga na twój- nawet byłabym ci za to wdzięczna xD.
UsuńZnowu mam zaległości wszędzie chyba gdzie się tylko da.. w każdym razie wrócę niebawem i u Ciebie nadrobię rozdziały w tył. C:
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać, że masz dość oryginalny i ciekawy pomysł. Piszesz bardzo dobrze. Zauważyłam, że przy niektórych dialogach nie ma myślnika. Nie wiem czy to celowy zabieg czy też nie. Postaram się nadrobić rozdziały, bo zainteresowałaś mnie. Musisz dać mi jednak sporo czasu, gdyż mam ostatnio dość dużo na głowie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny (;
Bardzo się cieszę, że poświęciłaś chwilkę na ten rozdział :)).
UsuńCo do tych myślników- po prostu mi umknęły, dzięki za pomoc i pochwały.
Wow. Przez chwilę myślałam, że Lily Potter oznacza zamężną mamę Harrego... hehe. Ale widzę, że to późniejsze czasy ;)
OdpowiedzUsuńW jednej trzeciej notki zdałam sobie sprawę, że nie bardzo rozumiem co z czego więc chyba zacznę od początku ;)
Pozdr,
Bevin
PS: Też piszę fun fiction i właśnie dodałam trzeci rozdział :)
Haha, tak imię siostry Ala jest trochę mylące xD.
UsuńCieszę się, że czytasz moje fanfiction :)). Postaram się zerknąć na twoje i dać ci znać co sądzę.
to ja Maria :)
OdpowiedzUsuńchciałabym cie prosić o jedno, jeżeli lubisz Emmę Watson, to czy mogłabyś zostawić lajka? https://www.facebook.com/ewteam?ref_type=bookmark
przepraszam cię za spam, ponownie cudnie piszesz, nawet nie śmiem ci zazdrośćić xd
Nie ma sprawy i jeszcze raz baaardzo dziękuję <3
Usuń