Słowa Laury zapoczątkowały szalony bieg zdarzeń. Zupełnie, jakby były zapałką podpalającą kanister benzyny, który w wyniku
tej drobnej siły pozostawia jedynie zgliszcza. Tam gdzie wcześniej było coś solidnie
zbudowanego ludzkimi rękoma, nie było już niczego oprócz mgły wspomnienia.
Ktoś, kto spoglądał na płomienie przez inną parę lornetek czuł niesubtelną, okrutną satysfakcję. Wszystko
zdawało się migać przed mymi oczyma, miałam wrażenie, jakby jakaś
siła nie chciała bym to widziała. Pragnęła uśmierzyć mój
ból, ale nie mogła znaleść lekarstwa. Może to był Bóg,a może tylko ja; tak strasznie bałam się, że nieświadomie
zaczęłam uciekać od otaczającej mnie rzeczywistości. Myślałam, że oglądam spektakl w obcym języku- widziałam pewne
obrazy w żywszych barwach niż resztę, ale nie potrafiłam
zrozumieć ich przyczyny, nie miały dłużej dla mnie znaczenia.
Przy ścianie stał Toby- gdy lekko przechylił głowę ujrzałam
dziewczynę prawie do mnie nie podobną, jednak widocznie ze mną
spokrewnioną. Czułam, że już ich kiedyś obserwowałam, że to
jakieś cholerne deja vu, ale paraliżujący mnie szok nie pozwalał myślom dotrzeć do odpowiednich narządów i spowodować
jakiegokolwiek bodźca. Całował ją, nie w ten
delikatny sposób, już nawet nie w ten namiętny, intymny, na który
aż chciałoby się patrzeć, ale ma się przeświadczenie, że
byłoby to niewłaściwe. Nie. W jego
pośpiesznych ruchach znajdowała się nie kropla a zanieczyszczony
ocean szaleństwa, pożądania, głodu i wariackiej euforii. Jego
ręce błądziły po jej drobnym, bladym ciele, jakby to co czynił
było przyjemnością, która miała spłynąć na jego zbolałe
serce. Wkładał je pod jej bluzkę, spódnicę, ustami tworzył
niestaranne, byle jakie ścieżki na niej- jakby właśnie to było
tym, na co go stać i tym, co ona pragnie i
kocha. Lily zdawała się wpadać w jego objęcia, z coraz większą
siłą, gdy on zwiększał siłę swoich ,,pieszczot''. Wyjątkowo
okrutnie na siebie oddziaływali. Widziałam ich, ale nie wierzyłam własnym oczom.Jej
nogi owinęły się wokół niego, on dzierżył ją bezbronną w
ramionach jak nagrodę za występki. Jej śmiech, perlisty śmiech,
z drugiej strony pomieszczenia inny- wszystkie te dźwięki
świszczały mi w uszach, jak nieznośne owady, sprawiając, że
miałam ochotę sama szarpać się w swojej bezradności.
Usta Inez wykrzywione były w uśmiechu mogącym wydawać
się komuś obcemu tak idealnym, że aż sztucznym; dla mnie był jedynie paskudnym grymasem. Papieros, który ówcześnie paliła po
słowach Macmillan opadł na poobijany talerz, a ona sama wirowała w
ramionach Blake'a zmysłowo ruszając swoim ciałem. Jej włosy wiły
się falami po ramionach i plecach w sposób, którego zazdrościłaby
nie jedna dziewczyna. Spojrzenie pustych oczu skierowane na
punkt ponad moją głową, który wiedziałam, że miał na imię
Scorpius bez obracania głowy w jego stronę.
Słyszałam też wrzaski kontrastujące
z wszechobecnymi dźwiękami odczuwania radości.
Chris Craven. Jego wzburzenie było
silne jak fala podczas przypływu. Znaczenie jego słów było dla
mnie obce, ale jego mimika dawała mi dodatkowo do zrozumienia w jak
gównianym położeniu się znajdowaliśmy.
Nagle znikąd obok niego pojawiło się
paru groźnie wyglądających mężczyzn, w ciemnych ciuchach i
sygnetach ukazujących arystokratyczne pochodzenie. Doskoczyli do
niego i swoja aurą oraz siłą fizyczną przysłonili jego
manifestację, jego akt rozpaczy i buntu. Wtedy stało się coś
dziwnego. Scorpius niespodziewanie wstał i odciągnął jednego z
tych facetów będących na posyłki Puckeya, a następnie uderzył
go pięścią w twarz. Mężczyzna nie spodziewający się ataku osunął się na ziemię z czerwoną plamą na
bladej twarzy. Do Scorpiusa doskoczyło dwóch innych
facetów. Jednego z nich zdzielił kopniakiem, ale drugi pociągnął
go za włosy i rzucił przed siebie. Niefortunnie upadł prosto pod
nogami Lily. Dziewczyna obróciła się w
zwolnionym tempie, a jej usta uformowały się w wyrażające
zdziwienie ,,O''.
I właśnie wtedy moje ciało w jakiś
chory sposób się odblokowało, mój mózg przetworzył w końcu
potrzebne informacje i zerwałam się z krzesła. Chciałam podbiec
do leżącego Malfoya, ale czyjeś
ręce złapały mnie od tyłu,
powstrzymując od zrobienia kolejnych kroków. Dla mnie ten czyn
wydawał się bardziej popchnięciem w przepaść niż wycofaniem-
paradoks tej myśli rozprzestrzeniającej się po mojej głowie nie
dawał mi spokoju.
Toby podniósł wzrok znad mojej
kuzynki i wlepił swoje ciemne, bezdenne oczy w Ślizgona leżącego
pod jego stopami. Przeniósł swoje spojrzenie na mnie. Mrugnął
niezauważalnie i przycisnął butem tułów Scorpiusa.
-Zdaję się, że nasze opóźnione
dzieciaczki nie zrozumiały przekazu. Ignacio, znajdź jakiś pokój pannie Macmillan, a tymi tu się ładnie zajmiemy.
Moje oczy odnalazły zdrajczynię; była roztrzęsiona. Nawet w tamtej sytuacji
miałam wrażenie, jakby objęła mnie pogardliwym, wywyższającym
się spojrzeniem, mimo że była skupiona na tym, co powiedział
Toby.
-Myślałam, że jak stanę po
waszej stronie to nic im nie zrobisz!- krzyknęła, potrząsając
czarnymi włosami.
Jej głos był lekko schrypnięty i niepewny, ale wciąż nie pozostawiał bez
ciarek.
Z gardła ciemnowłosego chłopaka
wydobył się kpiarski śmiech.
-Jaka łatwowierna! A myślałem,
że jesteś jedną z rozsądniejszych osób z tej całej bandy.
- Ty chu..
-Czy to znaczy, że nie dołączysz
do nas dobrowolnie? Na twoim miejscu porządnie bym się zastanowił,
skarbie. Przecież chcemy tego samego; być docenieni, olśniewający
i obsypywani hołdami od tego plebsu. Halo, pytam cię! Czy coś,
cokolwiek moja droga, się zmieniło?
Pokręciła opuszczoną głową, po
chwili wyprostowała się jak idealnie założona struna i odrzekła:
-Nic, Puckey. Przecież...nie od
dzisiaj mnie znasz, co nie?- odpowiedziała i rzuciwszy spojrzeniem
wokoło podeszła do grupy Byłych Śmierciożerców i częstując
się cygarem od jednego podstarzałego, umięśnionego faceta z
bródką, wyszła z pomieszczenia za paroma z nich. Nie oglądała się za siebie, pozostawiła po sobie unoszący się dym, jakby
swoją osobą udało jej się podpalić nawet atmosferę.
Tak jak w śmierdzącej, ciemnej
piwnicy cisza zaczęła wkradać się pomiędzy moje organy,
wlatując przez uszy i sprawiając mi ból w klatce piersiowej.
Miałam wrażenie, że zaraz rozsypię się na kawałki, gdy
patrzyłam w srebrzyste oczy Scorpiusa wołające o pomoc,
której nie mogłam mu zapewnić. Wiedziałam co powinnam zrobić,
by nas ocalić, wiedziałam, że cokolwiek zrobię, w którąkolwiek
stronę pójdę on zmierzy za mną, bo miał ten swój porąbany
system wartości i honoru. Mógłby pluć na mnie jak na najgorszego
wroga przez resztę życia, ale w tym momencie by tego nie zrobił.
Nurkował zbyt szybko i głęboko, a potem by się wybić
potrzebował mocnego odbicia się od dna. Zupełnie jak ja.
Tajemnicze ręce, które mnie
przytrzymywały okazały się należeć do Inez. Złapała mnie
boleśnie za włosy i zmusiła do spojrzenia się na nią. Na jej
twarzy malowała się zastygła satysfakcja, zamieniona w
przerażająco pewny spokój. Zanim zdążyłam zareagować wolną
dłonią przeorała już wtedy wyjątkowo paskudną ranę na moim
policzku zadaną mi przez własnego ojca. Poczułam się, jakby
rozdrapując starą ranę, otwierała ponownie osiadłe w moim mózgu
wspomnienie, bardzo wolno gojącą się rysę na moim sercu. Kiedy
udało mi się przezwyciężyć łzy i delikatnie otworzyć oczy,
ujrzałam próbującego się wyrwać w moją stronę Scorpiusa,
powstrzymywanego przez Toby'ego i Blake'a mocnymi uderzeniami, od
których zaczynał tragicznie jęczeć i krztusić się. Pisnęłam
z przerażenia. Wtedy Arnaud obróciła z całej siły
moją głowę ku stołowi, który był pierwszą fazą szantażu
tamtego dnia. Pozwoliła mi ujrzeć Byłych Śmierciożerców,
każdego z nich obejmującego szyję jednej z drogich mi osób:
Albusa, Chloe, Evie, Nathana...Zdałam sobie sprawę, że nawet
Chris, którego zdołali uspokoić w podobny sposób, co Scorpiusa,
nie jest mi obojętny.
Ale jak mogłam ratować ich ze
świadomością, że w zapłatę za tą nagrodę będę musiała
poświęcić wielu innych, obcych mi ludzi, z którymi nie łączyła
mnie żadna historia, żadna więź, która byłaby jak drut
rażący prądem moje sumienie? Musieliby być gotowi na to
samo. Jakimi ludźmi byśmy się stali?
Inez popchnęła mnie na podłogę.
Upadłam podpierając się w ostatniej chwili na dłoniach. Poczułam
boleśnie startą skórę. W tej samej chwili słudzy Puckeya
wywrócili z krzeseł ,,gości'' tego obumarłego miejsca i zaczęli
ich katować w sposób jakiego nigdy nie spodziewałabym się po
czarodziejach. Kiedy myśl o ich okrucieństwie pojawiła się w mojej głowie, Toby jakby
przenikając mnie na wskroś, wyjął różdżkę z sadystycznym uśmieszkiem na twarzy i
mruknął pod nosem jedno słowo- Crucio.
Kiedy zaklęcie ugodziło w Scorpiusa
poczułam uderzenie innego w moje plecy. Zaczęłam się wić w
udręce tortury, a moje oczy raz po raz odnajdywały te Malfoya. Gdy
jego szare tęczówki błyszczały od nieprzelanych łez, ich barwa
zmieniała się na niemal błękitne jak niebo, którego tak dawno
nie widzieliśmy, jak sklepienie nad rajem, znajdującym się gdzieś
tam ponad nami. Z tej sielanki zdawałam się przenikać do piekła,
gdy moje spojrzenie padało na krew, spowijającą jęczących
przyjaciół. Evie leżała pod ciężarem jakiegoś osiłka, a z
jej twarzy lały się łzy. Powoli jak spływały po jej policzkach
barwiły się na czerwono. Kolejny cios pięści, kolejny cios
zaklęcia. I coś nie do pomyślenia. Toby zostawiający w spokoju
Malfoya, biegnący i zatrzymujący się w połowie drogi, pokazuje
gestem do swoich sług, by przestali z oczami wlepionymi w Nott.
Czarne jak otchłań tęczówki spotkały te ciepłe, czekoladowe, a
potem zerwały ze sobą połączenie poprzez wyjście Puckeya z
pomieszczenia. W ślad za nim poszła Lily, mogłam dosłyszeć jej
zraniony głos dobiegający z korytarza: ,,Widziałam jak wciąż
na nią patrzysz.''
Poczułam szpony wbijające się w
moje ramię i zostałam w końcu wyprowadzona z pokoju. Wiedziałam, że będzie mnie nawiedzał po nocach, podczas snu w
ciemnej, powoli niszczejącej piwnicy lub na zatęchłym poddaszu.
Scorpius
Leżałem, oddychając
ciężko, moje serce biło jak szalone, jakby zmieniło się w mały
dzwoneczek nękany przez wiatr. W jego okolicy, na mojej klatce
piersiowej leżała Rose, z szczelnie zamkniętymi oczami, jakby nie
mogła pozbyć się jakichś obrazów spod swoich powiek, ale bała
się też je otworzyć i spojrzeć na mnie. Cała nasza siódemka
została skatowana i wrzucona do jednego pomieszczenia. Wiedziałem, co nasi porywacze chcieli przez to osiągnąć. Liczyli, że dobre serca nie będą w stanie przemienić się w kamień, gdy przed naszymi oczyma
znajdą się poranione, kochane przez nas twarze. Że
nareszcie dotrze do nas, które wyjście jest tym jedynym z
pozytywnych zakończeń.
My jednak wciąż
zdawaliśmy się być na nie ślepi, jakby ktoś osłonił scenę
kurtyną, a nas poniewierał strach przed tym, co znajdowało za nią. To co nowe, nieznane i niepewne nie chciało się pomieścić w
naszych głowach.
Patrzyłem się w sufit,
chcąc uciec od szalejących barw życia do spokoju, ciągłości
czegoś za czym tęskniłem. Pierwszy raz w życiu poczułem, że
mógłbym żyć, nigdy nie wychylając się znad swojego fotela przy kominku, nigdy już nie pójść na imprezę i nie słyszeć o
otaczającym mnie świecie. Ta myśl wręcz wydawała mi się boską,
piękną wizją nie do spełnienia. Nawet nie poczułem, upajając
się nią, jak Rose delikatnie podniosła głowę i oparła się
dłońmi o mój tors. Jej smutne oczy niczym spokojny podmuch wiatru
spowijały mnie, nieświadomie służąc mi za przypomnienie, co bym
stracił, gdybym mógł być tchórzem-farciarzem.
Chciałem wyciągnąć dłoń
ku jej świeżej ranie, przecinającej policzek. Gdy na nią
patrzyłem wzbierał we mnie gniew, tłumiony przez narastające
uczucie troski. Kiedy rzeczywiście sięgnąłem ręką w jej stronę, złapała mnie za nadgarstek prawie tak delikatnie, że wcale
bym nie poczuł jej dotyku, gdybym miał zamknięte oczy.
-Co chcesz zrobić?-
spytała poważnym głosem, nie spuszczając ze mnie wzroku.
Potrząsnąłem głową ze
zdziwienia tym, co wyszło z jej ust i odpowiedziałem powoli:
-Nie zamierzam cię
skrzywdzić. Nie jesteś Lily, a ja nie jestem Toby'm.
- Nie to miałam na myśli.
Kiedy usłyszałem te
słowa, odetchnąłem. Bałem się, że przez to, że dorastała z Lily czuła, że i w
niej tkwi brudna cząstka, a wszyscy którzy ją otaczają są
lustrzanym odbiciem wszystkich tych, którzy otaczają Lily. Obawiałem
się, że wiedząc, że mam mnóstwo wad i popełniłem kiedyś
wiele podobnych błędów do Puckeya, przestanie mi ufać, wierząc,
że mogę stać się kimś jak on. Ale przecież
mimo wszystko była przy mnie, nie uciekała ode mnie. Może
myśleć, że to jest to co właśnie powinna zrobić, mówił
głos w mojej głowie, może wcale nie ufa ci tak jak wcześniej.
Może już nic nie wie zupełnie jak ty.
-Poddamy się? Co innego
możemy zrobić? Co ty..chcesz zrobić?- pytała półszeptem,
gubiąc się we własnych słowach, jakby wątki w jej głowie
mieszały się, łączyły i przecinały, tworząc nielogiczną
całość.
Milczałem. Nie miałem
pojęcia. Nigdy nie miałem problemów z podejmowaniem decyzji,
najwyżej okazywały się one niesłuszne. A teraz moje
zdecydowanie, zacięcie kapitana Quiditcha, przyjaciela znanego
prefekta naczelnego wyparowało jak powietrze z przekutego balona.
-Zrobię cokolwiek, co
zrobisz ty. To, co o mnie myślisz jest dla mnie najważniejsze...Nie
obchodzi mnie nic innego, Rosie.
Moje wyznanie osiągnęło
nie zamierzony przeze mnie efekt. Dziewczyna pokręciła przecząco
głową z miną beznadziei. I opadła na podłogę obok mnie.
-Nawet nie wiesz co
mówisz, Scorpiusie. Obchodzi cię Al, Nathan, Evie...nie mniej niż
ja.
-Myślisz, że uznają
nas za zdrajców pokroju Macmillan?
-Na pewno, sam byś nas
uznał. A Macmillan...co my w ogóle o niej wiemy?- pytała,
przeczesując włosy dłonią ze startą skórą.
Ten drobny gest sprawił,
że miałem ochotę się rozpłakać i po raz pierwszy zrozumiałem, co musiał czuć mój ojciec, gdy podczas szóstego roku w Hogwarcie
jego czyny miały wpływ na los jego rodzica.
Miałem ochotę płakać w sposób o jakim mi opowiadał z bólem
rozrywającym serce, ale nie potrafiłem. Moje uczucia kłębiły
się w środku mnie, nie znajdując ujścia. Były dla mnie takie
żywe, ale nie mogły się zmaterializować.
- Nie wiem, czy zdajesz
sobie sprawę...- zacząłem z potrzebą wyrażenia tego czym się
dla mnie stała jej obecność, czym stałem się dzięki niej. Nie
chciałem jej tracić. Jeśli mieliśmy w coś wejść, to wspólnie,
Nigdzie nie chciałem ruszyć się bez niej.
-Jesteś mną-
powiedziałem i od razu zacząłem mieć ochotę sam sobie strzelić
w głowę z własnej głupoty.
Ona jednak nie zdenerwowała
się, po raz kolejny dowiedziawszy się, że
jest jak ktoś tak beznadziejny i niezrównoważony.
Uśmiechnęła się kącikiem ust, a jej spojrzenie stało się
dziwnie nieobecne. Zastanawiałem się czy ucieka pamięcią do
naszego ostatniego spaceru po błoniach szkoły, kiedy cieszyliśmy
się swoją obecnością i zdawaliśmy dopełniać się, naprawiać
nasze dziury i umniejszać tęsknoty.
-Wiem o tym. I pamiętam
jak wyznałeś mi, że oboje reagujemy gniewem na pogrążający nas powoli strach... A teraz, Scorpiusie? Czy jesteś zły? Nie?
Nie boisz się, prawda?- spytała, okręcając głowę w moją
stronę, ukazując mi swoje niczemu niewinne oblicze. Przypominając
mi o dziewczynie, która nigdy nie zachowywała się jak reszta
dziewczyn; swoją ignorancją i ciętym językiem potrafiła zabrać
podłoże spod moich stóp, ale te wszystkie działania skrywały
jej delikatność i nadzieję na to, że wszystkie jej wysiłki
kiedyś się opłacą, dając jej coś o czym nawet nie potrafiłaby
zamarzyć siedząc pod kopułą gwiazd w Pokoju Wspólnym
Ravenclawu.
Westchnąłem, kładąc
rękę na jej złączonych dłoniach, tym razem nie uzyskując
sprzeciwu.
-Chciałbym móc, ale
nie. Boję się jak cholera. Ale jest rzecz, która zawsze
ciągnęła mnie do ciebie...Nasz gniew, gdy się ze sobą sumuje
tworzy coś innego...Coś co nas nie zaślepia nas bezsensownym buntem...Coś co otwiera nas na siebie. Troskę.
Przysunęła się do mnie
niespodziewanie, ale w dziwny sposób wolno, opierając ręce po obu
stronach mojego ciała. Rozejrzałem się po pokoju. Wszyscy nasi
przyjaciele spali, zmęczeni i załamani, zamknięci na resztę
świata. Na nas w których szalało tysiące uczuć, tylko dlatego,
że nie mogliśmy uciec do krainy snu.
Zaczęła mnie delikatnie
całować. Czułem, że tym gestem chcę oddać mi tą cząstkę
siebie, która i tak należy już do mnie. Jakby przez złączone
usta mogła przelać do mojego wnętrza swoją wiarę, energię,
uczucie do mnie. Zawsze wzbudzała we mnie miliony emocji, jak nikt
inny. Dlatego była dla mnie taka wyjątkowa, jakby kawałek puzzli
wypełniony tym wszystkim, co tworzy jej ja pasował do mojego. Nie ważne dla mnie były rany, które piekły przy każdym ruchu warg.
Zacząłem oddawać
pieszczotę, szukając lekkiego smaku mięty, który zawsze
towarzyszył tej czynności. Niestety nie mogłem się już go
doszukać jakby jej słodycz wyparowała wraz ze słodyczą życia.
Objąłem ją mocniej, próbując poczuć falę podniecenia, ale to
nic nie dawało. Zdawało się, jakbym spadał coraz niżej w
otchłań, w której nie znajdowało się już nic.
Po chwili poczułem coś
mokrego na twarzy i kropelkę słoności w moich ustach.
Rose robiła to na co ja
tak miałem ochotę. Płakała. Łzy lały się po jej policzkach, jakby jej oczy zamieniły się w źródło, bardziej zachowujące
się jak wulkan, który niespodziewanie wybuchł. I kiedy otworzyłem
oczy i zobaczyłem topniejącą czekoladę jej tęczówek, zdałem
sobie sprawę, że nie chcę na to patrzeć. Że osoba, która
płaczę po jakimś czasie może odczuć ulgę, ale nigdy ten kto ją
obserwuje.
Gwałtownie wstałem,
okalając ją nogami i przyciągając do siebie. Przytknąłem rękaw
dawniej białej koszuli, teraz bardziej przypominającej szarą do
jej policzków, topniejącego lodowca. Wziąłem jej twarz w dłonie.
Pod jej oczami robiły się delikatne zmarszczki od tłumionych łez,
szare otoczki od nieprzespanych nocy. Pocałowałem ją w policzek
w miejscu, gdzie jedna z łez wyschła, jakby napotkała na swojej
drodze pustynie.
Jęknęła i wtuliła się
w zagłębienie mego ramienia, cicho szlochając. Nie potrafiłem
nic zrobić, by przestała, ale nie chciałem się poddać.
-Zawsze jest pojęciem
względnym...Pamiętam jak ci to powiedziałem, kiedy zaginął twój
ojciec. Mówiłaś wtedy, że myślałaś, że będzie przy tobie
przez cały czas. Zawsze.
Ale tak naprawdę nie
wiedziałaś o czym mówisz, bo nie możesz mieć pojęcia jak długo
będziesz żyć, jak długo on będzie żył. Wszystko zależy od
twojego punktu odniesienia.
Przyjęłaś sobie, że
twoje dzieciństwo było początkiem wszystkiego, podstawą twojego
życia, a zawsze wydawało ci się być wszystkim...tym co cię jeszcze
czeka na Ziemi....To co próbuję powiedzieć to...Rose, ja nie
wierzyłem w to słowo jak w wiele innych, których
się nadużywa. Ale teraz rozumiem, że
moim punktem odniesienia jest dzień, w którym wyruszyłem
ekspresem Hogwart na swój siódmy rok nauki w szkole i ty
odmieniłaś wszystko, co było dla mnie pewne o 360 stopni. Nie
wiem, kiedy moje ,,zawsze przy tobie'' się skończy, ale będę
przy tobie właśnie taki czas.
Poczułem jak jej uścisk
się wzmacnia, a podbródek spoczywa na moim ramieniu. Potem ciepło
okoliło okolice mojego ucha, śląc mi słowa, które chciałem
zatrzymać w swoim sercu.
-Jesteś o wiele lepszy
niż ci się wydaje, Malfoy.
Rose
Jedyne co było wszechobecne
w ciemnym pomieszczeniu bez światła i mebli to
nieskończona pustka.
Jedynym zajęciem na dłuższą metę było
wpatrywanie się w otaczający nas mrok, jakbyśmy chcieli dopatrzeć
się w nim czegoś, co posłużyłoby nam jako koło ratunkowe,
płynące w stronę ocalenia, w stronę bezpiecznego lądu. Ono
jednak nie nadpływało znoszone przez przypływ zanim zdążyło do
nas dotrzeć. Od czasu do czasu ktoś się odzywał, prowadził
prywatne rozmowy ze swoim partnerem, ale nikt nie prowadził dyskusji
grupą, jakby takie działanie było zarezerwowane jedynie na te
świetliste dni. Jakby równało się z radością i korzystaniem z
życia.
Co jakiś czas kleiły mi
się powieki i zapadałam w sen, nawet nieświadoma, ile nocy miałam
za sobą. Czułam się głodna i wycieńczona. Kiedy spoglądałam na
Scorpiusa, widziałam wymalowane w jego obliczu to, co wypełniało
mnie. Wszyscy byliśmy dla siebie jak lustro. Tylko jedni z nas
znosili to lepiej, drudzy gorzej. Moje oczy przyzwyczaiły się do
ciemności, więc od czasu do czasu widziałam twarze przyjaciół,
jak przez dźwiękoszczelną szybę- jakby nigdy nie byli dalej ode
mnie niż teraz. Widziałam Chloe i Ala, którzy byli niegdyś tak
blisko mnie, zamkniętych w swoich objęciach jak w jaskini
chroniącej przed złem świata. Dochodziły mnie z ich strony
szepty, z boleścią słyszalną w głosie i mogłabym przysiąc, że
to Al był tym, który płakał głośniej. Nigdy nie spodziewałam
się, że moja droga, lojalna, nieśmiała, bystra Winters
potrafiłaby zachować spokój i być podporą zamiast jej szukać.
Ale czy nie tego zawsze pragnęła? Chciała być przy Alu,
bo jego charakter zdawał się działać na nią jak koc, dający
stabilizację i poczucie bezpieczeństwa. Jej nastoletnie marzenie
się spełniło, może nie do końca tak jak tego pragnęła. Tyle
lat czekała na niego, a ja dopiero wtedy zdałam sobie sprawę
jakiej siły woli i nadziei musiała do tego potrzebować.
W zasadzie była podobna do
mojego kuzyna, chociaż trzeba było umieć dobrze się przyglądać
ludziom, by to zauważyć.
Nathan zdawał się być
bardziej przejęty Evie niż sobą. Otaczał ją ramieniem, czułymi
słówkami, nie w ten sposób za jaki musiały go lubić dziewczyny w
szkole. Nie starając się jej zagarnąć dla siebie, wykorzystać do
podpalenia swojego wnętrza i odnalezienia jakiegoś rodzaju euforii.
Chciał by to ona miała go dla siebie, chciał być
przez nią zniewolony, chciał być tylko jej. Po raz pierwszy w
życiu do kogoś należeć. Nie potrzebowałam lupy czy mikroskopu,
by dopatrzeć się w nim tej zmiany. To było widać na pierwszy rzut
oka, jakby jej imię i nazwisko miał wypisane na czole i w
przegródkach serca jakby jego fascynacja nią i
zauroczenie promieniowało na zewnątrz w sposób w jaki słońce
rzuca blask na ludzi.
Tylko Chris odwrócony do
ściany nie wyrażał sobą żadnych pozytywnych emocji. Miałam
wrażenie jakbym patrzyła na wraka człowieka, przeżutego i
wyplutego przez życie. Chciałam do niego podejść i porozmawiać,
ale nie miałam pojęcia co mogłabym mu powiedzieć. Praktycznie go
nie znałam. Poza tym nie wiedziałam, czy okazałabym się
wystarczająco silna, by poczuć ciężar jego cierpienia na swoich
barkach.
Czułam, że wciąż
istnieje, że wciąż ktoś może mnie obserwować, że nie jestem
już tylko widzem tego wszystkiego, gdy Scorpius sięgał po moją
dłoń i trzymał ją mocno dopóki nie czuł odrętwienia.
Ten czyn, kiedy powtarzał
go raz po raz, powoli oddychając i uśmiechając się kącikiem ust
w moją stronę, dawał mi poczucie jakbyśmy przeżyli wydarzenia, jakie miały być nam dane i bez żalu dzieliliśmy się dotykiem,
swoim doświadczeniem i gotowością na koniec. Ta wizja, którą
zwałam moją historią mogła się skończyć, gdy byłam w jego
ramionach. Powoli przychodził do mnie spokój, mimo marnego
fizycznego samopoczucia. Gdy teraz się nad tym zastanawiam wydaję
mi się, że towarzyszyło mi to uczucie, tylko dlatego, że bez
niego nie dałabym rady pogodzić się z zaistniałą sytuacją. Nie
mogłam, jednak wiedzieć co było jeszcze przede mną.
Gdy cały pokój znów
pogrążył się we śnie, a ja mimo zgody z tym, że może zostanę
poddana Imperiusowi, nie mogłam
zapaść w sen ujrzałam jasne światło sączące się od strony
drzwi. Myślałam, że majaczę lub mam zwidy, ale gdy zaczęłam
mocno pocierać oczy obraz wcale nie znikał. Wtedy przyjęłam do
zrozumienia, że to, na co czekałam wreszcie nadeszło.
Coś, co wszyscy zwykliśmy
nazywać ,,nieuniknionym''.
To już dłużej nie będę
ja, pomyślałam, biorąc głęboki wdech, nie mogę się winić za
to, co może się wydarzyć. Kiedy to się wydarzy nie będę się
winić, bo to nie będę już ja.
Powtarzałam te słowa
szybko jak mantrę w przedziale czasowym tak krótkim, że zdążyłam
utworzyć sobie urojoną sytuację, zanim cokolwiek zdążyło mieć
miejsce. Z blasku wyłoniła się znajoma mi postać o długich,
kruczoczarnych włosach, ciemnych oczach, wyniosłej postawie. W
wymemłanej koszulce i podartych dżinsach.
Dam wiarę Laura Macmillan,
uśmiechnęła się do mnie, zanim z jej ust wybrzmiało streszczenie wolności, jakby odśpiewała hymn
narodowy:
-Budź wszystkich,
uciekamy z tego wariatkowa.
I
Wybuchnęła cichym, ale wyraźnym śmiechem.
Naszemu kołu udało się nas odnaleźć.
Wow!
OdpowiedzUsuńTy to masz talent do tego pisania :) ja bym nic sensownego nie wymyśliła :)
świetny :) czekam na kolejny z niecierpliwością :)
Niesamowity rozdział :) świetnie piszesz. Z niecierpliwością czekam na następny :)
OdpowiedzUsuńŚwietny! Nie umiem tego opisać. Bardzo podobają mi się twoje opisy i to, że opowiadanie nie jest jednym wielkim dialogiem,jak w niektórych opowiadaniach. Cudownie opisujesz uczucia bohaterów :). Czekam na kolejny rozdział i mam nadzieję, że już wkrótce się pojawi, teraz wakacje, więc pewnie znajdziesz czas :))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Gabi
Wiesz, najlepszy rozdział dla najwierniejszej i najlepszej czytelniczki !!! <3
OdpowiedzUsuńOczywiście żartuje, ale rozdział jak zwykle fenomenalny! <3
Bardzo podobał mi się sposób przedstawienia akcji i emocji głównych bohaterów. Nie było to banalne, ciekawe i trzymające w napięciu. Miało w sobie ogień, mimo, że sytuacje na to nie wskazywały.
Co do kontaktów między naszymi bohaterami, to jestem w pełni usatysfakcjonowana, jednak jakbyś jeszcze przedłużyłabyś ten pocałunek, nie obradziłabym się :P
A na koniec największe zaskoczenie czyli końcówka.
Nie wiem co zrobiła i dlaczego właśnie w niej pojawiła się Laura, ale mam nadzieję, że nie wpakuje ich w jeszcze większe bagno.
Chciałabym kiedyś napisać coś z Tobą, nawet miniaturkę.
Uwielbiam Cię, twój styl pisania oraz twoje pomysły!
Twoja wierna, najlepsza, najdziwniejsza, najchaotyczniejsza czytelniczka ! *-*
Layls
* Nie chcę abyś mnie zrozumiałą, przez to, że ja idiota największy zapomniałam jednej literki.
OdpowiedzUsuń-Nie było to banalne, A ciekawe i trzymające w napięciu
No i teraz jest dobrze <3
Ach, rozumiem, rozumiem. Nie przejmuj się xD. I bardzo dziękuję za ten długi, niesamowity komentarz <3. Serio. Cieszę się, że podobał ci się rozdział.
UsuńJa z Tobą chętnie też bym coś napisała- masz wiele świetnych pomysłów, które genialnie ubierasz w słowa :)).
Droga Hoppless !
UsuńMam dla Ciebie pewną propozycję dotycącą bloggera, jeżeli miałabyś ochotę dowiedzieć się nieco o tej propozycji proszę o kontakt :)
layls.samin@p.pl
Pozdrawiam i mam nadzieję, że napiszesz <3
Layls
Bardzo się cieszę!
UsuńOczywiście już napisałam maila (jakbym mogła tego nie zrobić).
Mam nadzieję, że trafi pod właściwy adres :).
Jak obiecałam, tak wróciłam :).
OdpowiedzUsuńTrochę nie rozumiem tej historii, a teraz nie mam czasu nadrobić rozdziałów... Może w wakacje mi się uda...
Rozdział naprawdę Ci się udał. Zazdroszczę Ci tych długich i pięknych opisów. Tylko czasami wydawały mi się te opisy ciężkie... W pierwszej perspektywie była Rose? Prawda? Bo wydawało mi się, jakby to była ta Laura na początku, ale potem zrozumiałam, że to jednak Rose :D.
Wydaje mi się, że Rose darzy bardzo mocnym i szczerym uczuciem Scorpiusa, zresztą on ją też chyba bardzo kocha, jak zdążyłam zauważyć.
Bardzo fajnie, że u Ciebie, tak akcja powoli się rozgrywa. Zauważyłam, że chcesz doszlifować każdy moment, zanim dojdziesz do następnego. Sama też tak próbuje teraz robić :).
Moim zdaniem wyszedł Ci bardzo długi rozdział. Czytam i czytam i końca nie widzę :D. Dla mnie za długi, ale naprawdę podziwiam, że napisałaś aż tak długi rozdział :).
W następnym komentarzu postaram się napisać więcej, ale teraz mi wybacz, ale jestem padnięta :).
Pozdrawiam!
Amy :)
Boskie ♥
OdpowiedzUsuńRozdział jak zwykle niesamowity
Czekam na next z niecierpliwością
pozdrawiam
Aqua
Ps. zapraszam na 15 http://aquasenshi.blogspot.com/2014/06/15-serce-kamie-gowa-nas-zwodzi.html
Nie umiem opisać tego co odczuwam czytając ten rozdział, ale są to pozytywne emocje c:
OdpowiedzUsuńW pewnych momentach miałam dreszcze, a nawet łzy w oczach!
Rozdział powalił mnie ma kolana. To w jaki sposób piszesz jest niezwykłe. Masz ogromny talent. Twoje opowiadanie przenosi mnie w inny świat. Piszesz w bardzo wyjątkowy i niezwykły sposób. Masz dar, talent który jest tak wyjątkowy że aż fantastyczny <3
Świetne opisanie emocji bohaterów, ich stanu emocjonalnego i tego co ich otacza. Chciałabym napisać co dokładnie odczuwam ale nie da się tego ująć w słowa, bo to co ze mną robi twoje opowiadanie to za dużo na słowa!
Kobieto, jesteś po prostu genialna, fenomenalna, porażająca w sposobie swojego pisania!
Musisz napisać książkę, musisz C:
Tak trzymaj dalej i pisz ile wlezie!
Życzę ci powodzenia, weny i pisz szybko c;
~Karolina
Boże jak mi miło, dziękuję <3
UsuńTo ty jesteś genialna za ten komentarz- zafundowałaś mi uśmiech z samego rana, mnóstwo przyjemności i motywacji.
Dziękuję jeszcze raz.
Jestem tutaj pierwszy raz, wpadłam, przeczytałam 5 zdań i naprawdę jestem pod ogroooooomnym wrażeniem. Naprawdę, powinnaś się rozwijać w tym kierunku, ślicznie piszesz, chociaż dla mnie tekst jest troszeczkę zbyt zawiły, ściśnięty i skomplikowany, ale może to dlatego, że głowa mnie boli, jestem zmęczona i pół dnia czytałam książkę ;) Czytam naprawdę cały czas i znam wiele, wiele książek sławnych, uznawanych pisarzy, którzy mają swoje wyjątkowe cechy. I właśnie w twoim opowiadaniu znalazłam wszystkie te cechy wyjątkowe dla różnych pisarzy. Twoje opowiadanie ( po tym co zdążyłam przeczytać zamin się poddałam ) jest bardzo obszerne i pełne pięknych opisów. Kształć się dalej, czytaj książki a gwarantuję ci, że kiedyś będziesz pisarką na miarę Sapkowskiego, J.K Rowling i nie wiem jeszcze jakich autorów :) Powodzenia!
OdpowiedzUsuń~fanka Maria
Dziękuję, że napisałaś komentarz, to dla mnie naprawdę wiele znaczy. Bardzo bardzo dziękuję, jesteś kochana :))
UsuńNie mogę doczekać się następnej części. Jesteś swietna. Podoba mi się, że cale opowiadanie nie jest poświęcone tyko Scorpionusowi i Rose, ale także np. Kairze i Cravenoei ;) jesteś super
OdpowiedzUsuńRozdział świetny! Mam nadzieję, że uda im się uciec :) Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału!
OdpowiedzUsuńWeny!
dramione-never-forget-you.blogspot.com
Boże, jesteś kochana <3. Jasne, że pamiętam Cię, czemu miałabym zapomnieć!
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za komentarz na blogu Dramione i cieszę się, że wróciłaś czytać.
Ja oczywiście zaraz też nadrobię u Ciebie- bo pewnie niestety mam zaległości!
Ściskam,
hopelessdream