Rose
Suma tragicznych wydarzeń tego tygodnia osiągnęła apogeum. Kiedy mój tata został porwany, poczułam się jakby ktoś wyrwał cząstkę mojego serca.
Myślałam,
że znajdę wsparcie w Scorpiusie, ale jak mogłam myśleć, że
nasza znajomość będzie wstanie się utrzymać? Wprawiało mnie w smutek choćby najmniejsze podejrzenie, że jednak nic
dla niego nie znaczyłam. Czemu miałabym być dla niego ważna?
Ja
i ten denerwujący kumpel mojego kuzyna? Ja i Wielka Gwiazda Pan
Scorpius Jestem Kapitanem Quiditcha i Ja Tu Rządzę?
Gdyby
ktoś bardziej rozsądny spojrzał się na nas z boku, a właściwie z każdej
możliwej strony, uznałby, że przynoszę swoją
głupotą hańbę domowi Roweny Ravenclaw.
Z
drugiej strony wciąż wydawało mi się, że to co widzą obcy jest tylko jedną stroną zwirciadła. Jakby patrzyli się w lśniąca powierzchnię oceanu, ale nie dostrzegali dna spowitego ciemnością. Może
powinnam uwierzyć przeznaczeniu, które popchnęło nas na tę samą drogę? Nie chciałam, by coś decydowało o
moim losie. Zwłaszcza, jeśli było to coś mistycznego i
nienamacalnego. Chciałam trzymać swoje życie w garści i być
wszystkiego pewna.
Brak przekonania budzi obawy. Obawy wyprowadzają z kontroli.
Taka
jest logiczna kolej rzeczy. Dobrze o tym wiedziałam i nie potrzebowałam dowodów. Wystarczyło mi tyle, ile miałam.
Jakbym
nie próbowała, nie mogłam powstrzymać serii petard, które
odpalały się w najskrytszych zakamarkach mojego
serca,
gdy patrzyłam na Inez i Scorpiusa.
Nie
straciłam jeszcze na tyle rozumu, by nie wiedzieć jak wiele kiedyś
dla niego znaczyła.
Zdawałam
sobie sprawę, że on uważa ją za część przeszłości. Może była tylko wspomnieniem, które zapala się jak iskierka w deszczowe dni spędzone w cieple nowego domu. Mimo to, pomogła mi uzmysłowić sobie to, co ważne.
Czy
mam pewność, że mnie nie skrzywdzi? Czy nie skończę, uciekając
przed przeszłością?
Wiedziałam,
że takie rozwiązania nigdy nie mają sensu, że nie czynią nikogo
silniejszym. Ludzie chwytają się ich, gdy czują, że powoli
upadają, czasem po raz kolejny; rozumieją, że nie zniosą bólu, który powoduje zderzenie z twardą powierzchnię. Nie zniosą skutków.
Nie
chciałam nie chciałam nie chciałam być jedną z takich osób. Ta myśl
nieustannie pojawiała się w mojej głowie, wywoływała dreszcze
na całym moim ciele. Ciarki znaczyły moją skórę zbyt często, bym nie przyzwyczaiła się do ich obecności.
Cały
tydzień wszyscy rozprawiali o balu; część dziewczyn chwaliła się
z kim idzie lub co założy, chłopcy opowiadali o swoich ,,grubych''
planach, a reszta była nastawiona podobnie jak ja ( czytaj: obchodziło ich to tak jak zeszloroczny śnieg). Byli tez tacy, którzy .użalali się nad sobą, szukając w sobie wad,
jakby wygląd, pożądanie i sława były priorytetami w życiu.
Chloe
starała się nie zamęczać mnie sprawami związanymi z balem, ale
kiedy przyszedł piątek,dzień uroczystości, po prostu nie
wytrzymała. Lekcje się skończyły i wszyscy, łącznie z naszą
dwójką, zmierzali do swoich dormitorium, biblioteki lub innych
miejsc
na terenie zamku.
-Wciąż
nie mam pojęcia, co założyć. Wiesz, że nie mam zbyt dobrego
gustu.
-Masz
normalny gust- westchnęłam- I to nie ma znaczenia. I tak podobasz się Albusowi.
W
tamtym momencie niczym obraz w przyśpieszeniu, za plecami mojej
przyjaciółki pojawił się Potter i zasłonił jej oczy.
-Oczywiście,
że tak. Rosie zawsze ma racje.- powiedział, zabierając dłonie i
nachylając się zwinnie, by pocałować ją lw policzek.
Zaledwie muśnięcie.
Cieszyłam
się widząc jak Chloe się rozpromienia, a mój bliski krewny
tryska energią.
Chciałabym
umieć zachowywać się tak jak oni. Ale czy rzeczywiście miałam
sobie coś do zarzucenia? Miałam się czym przejmować.
Przynajmniej nie histeryzowałam i nie płakałam po kątach,
zamiast iść na lekcje. Starałam się być silna. Wiedziałam,
że mój ojciec nie moze okazywać słabości w sytuacji w jakiej się znalazł. Gdzieś na tym pokręconym świecie walczył ze swoimi demonami o kontrolę nad emocjami. Nie wierzyłam, że mogło być inaczej. To wykraczało poza mój aktualny próg bólu.
-Umiesz to, Rosie. Nie korzystasz z tego daru, bo masz zawsze rozpuszczone włosy...
-No widzisz! Jakiż on bezużyteczny!- westchnęłam, wstając i podchodząc do swojego kufra.
Albus wcisnął się między mnie i Winters, otaczając swoimi rękami każdą z nas. Szczerzył się.
Po chwili na moją
twarz wypłynął mizerny uśmiech, nad którym nie potrafiłam
zapanować.
-Gdybyś
nie był moją rodziną, umówiłabym się z tobą. Błąd.
Oświadczyłabym się tobie i nie zwracałabym wcale uwagi na to, że
to rola mężczyzny.- wyznałam śmiertelnie poważnym tonem.
Jeśli
to w ogóle było możliwe kąciki ust Ślizgona powędrowały
jeszcze bardziej w górę.
-Schlebiasz
mi, kochana. Ale Scorpi chyba byłby ciut zazdrosny- powiedział
rozradowany, ale gdy zobaczył moją minę, przystanął.
-No
nie mów, że się wycofasz. Widzę jak na niego patrzysz.
-I
jakie ma to znaczenie?- załamałam ręce- Nie mam na to siły.
Winters zamierzała najpierw coś powiedzieć, wykonać jakiś gest,
ale nie chciała najwidoczniej pogarszać sytuacji, bo milczała i
spoglądała z nadzieją na swojego chłopaka.
-Potrzebujesz
go teraz bardziej niż wcześniej. Ja też. Nie chcę by między
naszą paczką się popsuło.
Poczułam
miłe uczucie rozchodzące się po moim ciele, gdy usłyszałam to
niewinne słowo zaczynające się literą ,,p'', ale szybko
wybudowałam mur między kolejnym zalążkiem radości a oceanem smutku.
-
Oj, daj spokój. Dam sobie radę. Czemu akurat on miałby mi
pomagać?- zaczęłam, ale przed moimi oczami pojawiła się Evie. Z jej twarzy mogłam wyczytać lekkie poirytowanie i po
chwili dostrzegłam potencjalny powód jej braku cierpliwości.
-Vee,
aleś ty niedostępna! Mi chodzi tylko o to, że...- Nathan zamilkł na nasz widok, wkładając ręce do tylnych
kieszeni- Kogo my tu mamy...Szukałem was, kochani.
Al
zmierzył go rozbawionym wzrokiem. Spojrzałam się na obu chłopców
i dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że Zabini przewyższał Ala
o pół głowy albo więcej. Był lepiej zbudowany od Pottera, co
dodatkowo zaznaczało różnice między nimi. Pomyślałam jak mój
kuzyn musiał się czuć w gronie swoich kolegów i z jakiegoś
niewytłumaczalnego powodu poczułam do niego jeszcze więcej
respektu. Podziwiałam go za to, że nie podporządkował się silniejszym od niego. Był częścią grupy
przyjaciół, a nie kimś potrzebnym do spełniania
zachcianek. Ciekawa byłam jak wiele czasu i wysiłku musiało go
kosztować zdobycie takiej reputacji.
-Chyba
nie próbujesz swoich sztuczek na biednej Evie, co?- spytał Al,
unosząc do góry brwi.
-Nie
chce mnie- powiedział z teatralnym smutkiem, próbując się na
siłę rozpłakać.
-Czy
twoje ego już ucierpiało wystarczająco mocno? Bo jak chcesz to
mogę poprawić...- powiedziała Evie, posyłając mu zwodniczy
uśmiech.
Uderzyła go książką w głowę. Po
jego głośnym okrzyku dziewczyna schowała przedmiot świadczący o
jej przewinieniu do skórzanej torby zawieszonej na chudym ramieniu.
Wszyscy
wybuchliśmy śmiechem, tylko jednemu Zabiniemu ta sytuacja niezbyt się podobała. Ku zaskoczeniu wszystkich padł na kolana i
uczepił się nóg Nott. Leżał tak przez chwilę, nie odzywając
się ani słowem. Evie posłała mu ostrzegawcze spojrzenie, a on
udawał, że jest bardzo zainteresowany jej butami.
-Eee,
mógłbyś wstać?- zapytała dziwnym tonem.
-Kobieto!
Nie, nie mogę. Póki nie przeprosisz mnie za bycie taką oschłą!
Kiedy
pojedyncza zmarszczka przecięła czoło dziewczyny, już
wiedzieliśmy, że ich konfrontacja nie skończy się tak szybko
jakby mogło się wydawać.
-Ja
mam cię przeprosić? To ty nazywasz mnie sztywniaczką...
Na
twarzy Nathana ewidentnie pojawiła się irytacja.
-Tylko
żartowałem!- powiedział z pretensją w głosie i tym razem ułożył
głowę na jej stopie, zamykając oczy.
Spojrzałam
się na Ala, który pochwycił mój wzrok i podszedł do bruneta. Pociągnął go za koszulę.
-No
dawaj, stary. Wstawaj.
Na
początku Zabini opierał się koledze, ale po chwili w jego oczach
pojawił się ten szczególny dla niego błysk i powoli zaczął
podnosić się na nogi. Położył dłonie na podłodze, ale wraz ze
zmianą wysokości uczepił się nóg Nott na wysokości kolan.
Zanim zdążyła jakkolwiek zareagować, stanął prosto, znajdując
się milimetry od jej ciała.
-Masz
takie piękne oczyska- powiedział, pogwizdując.
-O
mój Boże, jesteś nienormalny.
Ślizgon wodził wzrokiem po jej twarzy, wlosach wijących się po jej ramionach. Nie
chciałabym się znaleźć w takiej sytuacji. Jak dla mnie to
podchodziło pod nękanie. Miała go dość, a on bawił się
znakomicie,
-Mogę
tak sterczeć nad tobą cały dzień. Jeśli się poruszysz, pójdę
za tobą. Chyba, że wybierzesz się ze mną na ten pieprzony bal i
wytłumaczysz mi jakoś kwestię mojej odmienności uczuciowej...-
powiedział i już zaczął zbliżać rękę ku jej twarzy, ale głos
Pottera przeszkodził mu w tej czynności, do czegokolwiek ona
prowadziła.
-Jesteś
bi? A może lubisz przebrać się czasem za dziewczynę..- zaczął,
ale patrząc na skonfundowanego Zabiniego nie dokończył.
-O
czym ty w ogóle gadasz?- zapytał brunet zniecierpliwionym tonem- Nie chodziło mi o
to... Raczej, że...Poparz na siebie! Całe to halo
moje-serduszko-bije-dla-ciebie-nie-złam-go jest dla mnie czymś
obcym, dziwacznym., głupim. Gdzie wy macie głowy?
-To,
że nie trafiłeś na nikogo ważnego dla ciebie, nie znaczy, że
nigdy tego nie zrobisz- odezwała się Chloe.
-Nie
mówię, że nie ma dla mnie ważnych osób. Po prostu.. nie czułem
tych przysłowiowych motylków. Wiecie, zdradzę wam coś- zakpił,
a następnie dodał teatralnym szeptem, ubawiony- One nie istnieją.
-
Użalanie się nad szarością świata tak cię bawi?- spytał Al,
intensywnie myśląc nad słowami przyjaciela.
Nathan
znowu pokrótce się zaśmiał.
-Nadzwyczajnie.
A wy nawet nie jesteście jacyś chętni by mnie przekonać, że nie mam racji. Może sami w to już nie wierzycie?
-Wpływ
człowieka na drugą osobą nie jest zawsze tak wielki jakbyśmy
tego chcieli- dodał Al.
Zabini
z każdą minutą wydawał się coraz bardziej rozradowany i
cyniczny. Naprawdę przydałoby mu się jakieś ciekawe zajęcie,
pozwalające poukładać myśli kłębiące się na niebie jak
chmury przed deszczem. Tak, słowa
opisujące charakter i poczynania chłopaka nie mogły być takie
proste jak jego powierzchowny sposób myślenia.
Mimo,
że miałam z nim w tamtym czasie bliższą styczność, jego osobę
wciąż nie potrafiłam zdefiniować.
W
jakiś niesamowity sposób nie obchodziło go zupełnie nic, a wciąż
otrzymywał bardzo wiele. Nie potrafiłam wykrzyczeć mu tego
prosto w twarz. Zaczynałam zastanawiać się czy nie jest on na tyle
zepsuty, że powinnam go kojarzyć z wszystkimi ludźmi, którzy mi
kiedykolwiek dokuczyli. Czy nie zaczynałam przyjaźni z typem osoby,
którym bym gardziła, gdyby nie to, że zdawał się mnie lubić?
Wyjął
z kieszeni paczkę papierosów i wsadził jednego do ust. Zanim
zdążył wyjąć różdżkę, by go zapalić, Evie wyrwała go i
wsadziła do swoich. Przez chwilę myślałam, że dziewczyna
naprawdę zrobi to co, miał zamiar zrobić Zabini. Do tego na środku
korytarza, podczas gdy wszyscy patrzyli...
Warunkiem
chodzenia do szkoły była wolność od nałogów. Przynajmniej w
teorii.
Ku
mojemu zdziwieniu weszła na parapet, stanęła w luzackiej pozie i
oparła się o ścianę we wgłębieniu, w którym znajdowało się
duże okno.
Stała
tak, mierząc go wzrokiem. Jej parodia była idealnym odbiciem postawy Zabiniego.
-Naprawdę
was nie rozumiem. Miłość..bajki dla małych dzieci, z lekkim
upośledzeniem. Zaraz co ja to mówiłem? Aa, że jestem taki
rozchwytywany, że mogę coś o tym powiedzieć. Czemumiałbym
nie mieć racji? Zawsze ją mam.
Natychmiast
roześmialiśmy się na jej słowa, a mina Nott wciąż pozostawała
niewzruszona. .
-Hej,
niegrzeczna dziewczynko. Oddawaj to świństwo! Mamusia nie nauczyła
cię nic o mugolach i ich upodobaniu do prawdopodobieństwa
niszczenia sobie życia kawałek po kawałku?- powiedział Zabini,
doskakując do dziewczyny.
Evie
cały czas zmieniała położenie swojej ręki, przez co Nathan nie
mógł dosięgnąć swojej zguby.
W
świetle padającym przez szybę ich droczenie się
było dziełem sztuki, przypominającym o upadkach i głupotach
młodości.
Oboje
nie dawali za wygraną. Zabini w końcu objął brunetkę i
zagroził:
-Jak
będę musiał to cię przeszukam. To mój ostatni, zlituj się.
-Jak
pójdę z tobą na ten bal to się odczepisz ode mnie?
-Może-
odpowiedział po chwili zastanowienia.
Oboje
zdawali się być dobrymi aktorami, ekspresje wyrażane przez ich
twarze podobne. Zastanawiałam się czy
to prawda, że gdy spędza się z kimś wiele czasu to mimowolnie
przejmuje się od tej osoby pewne cechy- może zalety, może wady.
Kto wie czy w jakimś stopniu sama nie stawałam się jak oni?
Gdzieś
z tłumu wyłoniła się Laura Macmillan, psując tę sielską
atmosferę.
-Nott,
widzę, co masz za krawatem. Papieroski, nieładnie.- powiedziała
rozbawiona, ale jej śmiech był o wiele żywszy niż
ten, który zapamiętałam z poprzednich lat.
No
nie, nawet ją ekscytuje zbliżający się wieczór?
-I
znowu nasz prefekt. Co powinnam zrobić, hmm? Wiecie gdzie jest Malfoy?
Wtedy
zdałam sobie sprawę, że odłączył się od grupki, co właściwie
mnie tak bardzo nie przejęło. Nie miałam ochoty oglądać jego
twarzy, podczas gdy tyle sprzecznych uczuć prowadziło ze sobą
walkę w mojej chorej podświadomości.
Nawet nie chodziło o to, że coś zrobił. Chodziło o to, że
ja pozwoliłam sobie na uczucie do kogoś takiego jak Malfoy.
-Nie?
To może wy mi powiecie. Słyszeliście jakieś nowe niusy o
Śmierciożercach?
-Nie,
od czasu..- zaczęła zdziwiona Chloe, której trybiki w mózgu już
zaczynały zapewne działać na szybkich obrotach.
-I
nie wydaje wam się dziwne to, że nagle dochodzi do szkoły nowa
uczennica?- spytała, a na jej twarzy malowała się wyraźna sugestia.
Jak mogłam się spodziewać, Nathan postanowił wygłosić swoje
zdanie na ten temat. Mądrala.
-Zawsze
myślałem, że jesteś trzepnięta, ale że aż tak? Szerzenie
takich insynuacji, to było tylko możliwe przed Drugą Bitwą o
Hogwart. I tylko wtedy, gdybyś była z Ministerstwa, a ja jakimś
mugolakiem. Widzisz, że to skrajnie niemożliwe.
-Łaa,
to masz troszkę marną pamięć, bo ostatnio ci to nie
przeszkadzało- powiedziała, puszczając mu oczko.
-
Jeśli liczysz, że cię zaproszę na Halloween to się mylisz. Już
mam z kim iść.
Położył
dłoń na ramieniu Evie, co sprawiło, że Laura obdarzyła ją
rozbawionym spojrzeniem. Ślizgonce udało się je wytrzymać.
-Ach,
tak? Czuję, że to blef.
Na
te słowa Nathan niespodziewanie przekręcił podbródek Evie i pocałował ją z gwałtownością stęsknionego kochanka.
Gdy
chwila zaskoczenia minęła dziewczyna zaczęła odwzajemniać jego
gest, na co wszyscy patrzyliśmy z niedowierzaniem. Oboje robili to
pewnie, ale czy nie grali tylko przed Macmillan?
Czy Nott pozwoliłaby na coś takiego?
Jej
ręce oplotły jego szyję, a słońce tworzyło na ich skórze
okręgi światła. Po chwili brunetka otworzyła oczy i wyplątała się z ciasnych objęć chłopaka.
Laura
wybuchła głośnym śmiechem, w jej oczach skakały iskry.
-Nie
spodziewałam się, że na serio to zrobicie.- powiedziała na
odchodne.
Kręcąc głową, zniknęła nam z oczu, zatapiając
się w tłumie czarnych szat.
Spojrzałam
się na Evie. Jej twarz wyrażała zakłopotanie i dumę, której nie potrafiła schować przed światłem umierającego dnia.
-Nie
jesteś sztywniaczką!- wykrzyknął Nathan.
-
Niesamowite, nie? Sama nie mogę w to uwierzyć!- odparowała,
wycierając ostentacyjnie usta, jakby nie podobało jej się całowanie Zabiniego.
Nie
wiedziałam, czy powinnam się obawiać, ale wydawało mi się, że było
zupełnie inaczej.
Słońce
chowało się powoli za horyzontem podczas gdy przygotowywałyśmy
się wraz z Chloe i Evie do wieczornego balu. Nott przyszła do nas
z paroma sukienkami i różnego rodzaju kosmetykami schowanymi w
torbie, którą nosiła niemal codziennie. Patrzyłam jak z Winters przebierają się, wymieniają się uwagami, a
także prywatnymi rzeczami. W pewnym momencie tak się zanudziłam,
że opadłam na łóżko i zaczęłam podziwać fakturę sklepienia. Starałam się skupić na czymś co mogłoby czynić go wyjątkowym
i interesującym, by odciągnąć moje myśli od
tego, że jestem chyba jedyną osobą w zamku, która pod żadnym
względem nie chcę znaleźć się dzisiaj w Wielkiej Sali. Doszłam do wniosku, ze nie jestem pasjonatką sufitów.
Jak
mogłam balować, gdy gazety wciąż milczały i nie podawały
żadnych nowych informacji o moim ojcu? Czułam się tak jakby zniknąl spośród żywych. Miałam też inny oczywisty
powód, a był nim strach przed ponownym zbliżeniem się do
Malfoya.
No,
proszę! Nie mogłam sama chcieć sobie tego zrobić!
Kiedy
już były gotowe te żałosne stworzenia skierowały uwagę na
mnie- jeszcze bardziej żałosne stworzenie.
-Rosie,
na co czekasz?- spytała Chloe.
Wyglądała olśniewająco w
połyskującej sukience i butach na obcasie o oryginalnym
kroju- Nie ubrałaś się, a ktoś musi nam pomóc
z fryzurami.
Spojrzałam
na nią z politowaniem.
-I
co? Liczysz, że będę to ja?-Umiesz to, Rosie. Nie korzystasz z tego daru, bo masz zawsze rozpuszczone włosy...
-No widzisz! Jakiż on bezużyteczny!- westchnęłam, wstając i podchodząc do swojego kufra.
-Nie
mam czegoś takiego jak sukienka. Takie słowo nawet nie ma miejsca
w moim słowniku, co dopiero w kufrze.
Evie
się roześmiała, odstawiając lekko głowę do tyłu. Ona też już
była gotowa. Jej suknia była ciemno-zielona niczym herb
Slytherinu. Sięgała do ziemi, przeć co Evie wygladała jakby nie stąpała po ziemi.Z uszu zwisały jej srebrne
kolczyki.
-A
mówią, że jesteś jedną z najinteligentniejszych osób w
Hogwarcie- podsumowała.
-Jestem
najinteligentniejszą. Laura Macmillan to nie osoba. To jakaś
hybryda. Co ona w ogóle insynuowała, dzisiaj? Że ta niby Arnaud...
Brunetka
zdawała się mnie nie słuchać. Kiedy pochwyciła mój jej uśmiech kamuflował tajemnicę. Przyjrzała się stosowi ubrań na
podłodze i rzuciła coś w moją stronę.
-Lepiej
się w końcu przebierz i nic nie mów, bo zaczynasz zachowywać się
jak Sceptyczny Nathan. A coś czuję, że jego będę miała jeszcze
po dziurki w nosie tego wieczoru.
Stukot
obcasów o posadzkę odbijał się echem po korytarzach, tworzących
labirynty. Szumy rozmów wydawały się odległe, a równocześnie
tak bliskie, że pragnęłam przed nimi uciec. Mogłam wyczuć
tajemniczą podświadomość, siedzącą gdzieś na tronie
w mojej
głowie, miała parę ust. Jedne mówiły mi bym zaryzykowała i
zapomniała o wszystkim, co mi doskwiera, drugie wydawały odgłosy przypominające nagranie
ostrzegawczych szeptów, podkręcone do nieodpowiedniej głośności.
W końcu w każdej chwili mogłam przekroczyć ponownie wrota
Wielkiej Sali i wrócić do dormitorium.
Spojrzałam
się mimowolnie na swoją sukienkę. Miałam ochotę tnawrzeszczeć na moje kochane koleżanki, że zatrzęsłyby się
mury tego zamku. Zmusiły mnie do założenia sukienki Nott- czarnej
na jedno ramię, z odsłoniętymi plecami i wycięciem, ukazującym
nogę. Kiedy spytałam się, gdzie nosi takie sukienki
powiedziała mi, że tą kupiła dwa lata wcześniej na
rozdanie nagród Quiditcha po letnim konkursie. Jeżeli ona miała
taką figurę już wtedy, to pozazdrościć. Czułam się w tej
kreacji jakbym była w niedopasowanym kostiumie. W cudzej skórze. W pułapce, przed którą ni było ucieczki.
Tłumacz coś komuś, gdy się uprze.
Bardzo
chciałam zniszczyć sposób w jaki ludzie dostrzegali mnie przez
całe życie.
Sukienka zdawała się krzyczeć bym ją zdjęła. Jakby była tak samo uczulona na mnie jak ja na nią.
Chciałam to powiedzieć na głos jako argument, by
jednak pozwoliły mi ubrać co innego, ale stwierdziłam, że
mogłyby zacząć snuć głupawe
insynuacje.
Kiedy
doszłyśmy na miejsce, drzwi były otwarte, a w nich stała grupka młodzieży. Minęłyśmy ich i
przed naszymi oczyma ukazało się znajome pomieszczenie odmienione nie do poznania. Widok Wielkiej Sali w Halloween zawsze
wydawał się czymś mało realnym; wyrazistym, ale szybko
przepadającym w skrawkach fotografii latających w niewielkiej
przestrzeni doświadczenia uczniów.
Dwa
stoły znikły, a pozostałe zostały przesunięte pod ścianę i
ozdobione sztucznymi, ale naturalistycznymi pajęczynami. Nad głowami wirujących w tańcu par latały tacę z napojami i przekąskami. Przy stole nauczycieli
stała stara, omszała fontanna, zagłuszona przez powolną,
tajemniczą muzykę płynącą znikąd. Gwiazdy na sklepieniu dachu
lśniły nieprzyćmionym blaskiem, stając się jedynym źródłem
światła poza świeczkami przy stołach.
Moją
uwagę od razu przykuł Nathan, zabawiający tłum młodszych
dziewczyn. Kiedy nas zobaczył uniósł kieliszek do góry,
jakby sygnalizując, że zdaję sobie sprawę z naszej obecności.
Powiedział coś do swoich adoratorek z czarującym uśmiechem i tanecznym krokiem podszedł do nas,
zgarniając po drodze szkło z bezalkoholowym szampanem. Wręczył nam po kieliszku.
-Nareszcie
jesteście.
-Tak, my też się cieszymy na twój widok, Zabini- powiedziała Evie, po
czym upiła mały łyczek napoju, przyglądając mu się
z
żartobliwym błyskiem w oku.
Gratuluję
cierpliwości- pomyślałam.
-Zanim
porwę Nott w moje ramiona i pozwolę jej wreszcie zrozumieć urok urody Nathana Zabiniego, a ona mi może wytłumaczy swój skomplikowany punt
widzenia, muszę ci powiedzieć, że Scorpius cię szuka. Chyba dostał kosza w najgorszy sposób. Poprzez rozminięcie
się z twoją osobą, droga, Rose.- rzekł Nathan, otaczając
ramieniem biedną Evie, która przez jego ramię rzuciła jeszcze
jedno spojrzenie w naszą stronę.
Wtedy
właśnie rozniósł się po sali wesoły głos Mcgonagall:
-Panie
i Panowie! Tak ty też Zabini Pierwszy taniec chciałabym byśmy zatańczyli wszyscy.
Po
sali rozbrzmiał chórem dźwięk dezaprobaty.
-Każdy, kto będzie siedział przez następne dwie minuty, będzie musiał
zatańczyć ze mną lub z którymś z nauczycieli.
Ta
groźba przekonała część uczniów, chociaż do zachowania
pozorów, że szukają pary. Wiele osób nie przyszło samych, tak
jak Evie
i Chloe, które już stały na parkiecie; jasnowłosa
uśmiechnięta, a brunetka dyskututowała ze swoim
partnerem. Cóż, przynajmniej mieli o czym ze sobą rozmawiać,
nawet jeśli w wielu kwestiach się nie zgadzali.
Odwróciłam
się w stronę stołu, udając, że przyglądam się wymyślnie
przygotowanemu jedzeniu. Rok w rok to samo. Byłam zażenowana tą sytuacją. Nawet nie miał, kto mnie poprosić, bym
mu towarzyszyła przez chwilę w tańcu. Nagle poczułam jak czyjeś
duże dłonie układają się na moich odkrytych plecach,
przyprawiają mnie o ciarki. Odwróciłam głowę i prawie zderzyłam się głową ze Scorpiuse. Przesunął się w bok.
-Wiesz,
uratuję cię przed tańcem z Flitcwickiem lub Slughornem pod
warunkiem, że ty uratujesz mnie od tańca ze Sprout. - powiedział
zdawkowym tonem, bawiąc się tym ekscentrycznym obrusem- Wiesz nie mam pojęcia jakie rośliny patroszyła.
Uśmiech zakwitł na mojej twarzy wbrew woli. Właśnie o to chodziło; nie potrafiłam
zapanować nad kolejnymi krokami w jego stronę, nad następnymi upadkami.
Przypomniałam
sobie,co usłyszałam z ust Inez; zupełnie przez przypadek, jeśli
te w ogóle istnieją.
,,Zakochałam się w tobie raz. Mogłabym to zrobić jeszcze po
tysiąckroć.''
-Och,
nie przesadzaj. Czemu ten zaszczyt miałby przypaść akurat mnie?
W
świetle rzucanym przez świeczniki mogłam ujrzeć jak unosi do
góry jasną brew.
-
A czemu nie? Jesteś świetna, mówię tak jakbyś jeszcze nie
wiedziała- sięgnął po moją rękę, a muzyka zaczęła grać,
nie pozostawiając już wyboru.
Poczęłam
niechętnie powłóczyć nogami w takt. Jego ręka leżała na moim
ramieniu. Miałam ochotę ją strząsnąć, nie chcąc się w nic
pakować, a z drugiej strony pragnęłam przyciągnąć
go bliżej.
-Powiedz
coś. Rosie, dużo myślałem...
-To
przestań.
Okręcił
mnie dookoła tak, że wylądowałam tyłem do niego, a jego ramiona
oplotły moje ciało.
-Nic dla ciebie nie znaczyło to, co zaszło między nami?
Melodia plynąca z pustki nie mogła zagłuszyć jego czułych słów.
-To
nie o to chodzi.
Wyswobodziłam
się z jego objęć, by ponownie w nie wpaść.
Nie
zdawałam sobie sprawy, że moje ruchy stają się gwałtowniejsze
wraz z przekonaniami do powiedzenia prawdy.
-To
o co?
Ktoś
nadepnął mi na piętę, stanęłam jeszcze bliżej blondyna.
Zauważyłam,
że na jego twarzy pojawił się lekki zarost, nigdy wcześniej na niej nieobecny.
-Wiesz,
że Inez to przeszłość. I ona to wie.
Kolejny
obrót. Trochę czasu.
-Nie
skrzywdzę cię.
-Ach,
tak? Zupełnie jak mą? Tak nie wygląda moja
wymarzona przyszłość.
Zatrzymał
się i złapał mnie za ramiona, zmuszając do tego samego.
Oczy Malfoya przewiercały mnie na wylot, próbując znaleźć nieistniejące odpowiedzi.
Tak żyjemy, w
strachu przez cały czas, przed czymś pięknym, ale obcym. Boimy
się być szczęśliwi, świadomi, że potem możemy już tacy nie
być. Nie byłam wyjątkiem. Nie różniłam się od większości.
W
ciemności, w otaczającym mnie tłumie czułam się jak tusz na
kartce, przesądzający o długości czytanego dzieła. Chciałam zapaść w cudzej pamięci. Pragnęłam być potrzebna,kochana...Ale czułam też ograniczenia, które stawiał
mi mój własny umysł.
-Nie
widzisz tego, ale..jesteśmy do siebie podobni. Gdy jesteśmy
smutni, przestraszeni reagujemy gniewem. Pamiętam jak rzucałaś
rzeczami po całym dormitorium to mnie nie odstraszyło,
potwierdziło, że chcę cię lepiej poznać. Robimy rzeczy, których
nie powinniśmy. Pragniemy wszystkiego.I
jeśli ja skrzywdzę kiedykolwiek ciebie..Zrobię to samo sobie.
Kiedy
to mówił nasze twarz znajdowały się tak blisko jak do pocałunku.
Poczułam
jak jego usta powoli dotykają moje. Poczułam jakby wlewał do
mojej duszy silnie uzależniające lekarstwo.
Ostatkiem
siły woli, przypominając sobie, gdzie się znajduję oderwałam się
od niego i odwróciłam za siebie, spoglądając na resztę
parkietu. Ludzie tańczyli, część osób znikła, ale nikt nie
zauważył, że cokolwiek między nami zaszło. Byliśmy jakby
otuleni kołdrą mroku.
-Zobacz, nasz świat się trzęsie, a ich przeżywa własne wzloty i upadki.
Nie zwracają uwagi na nasze.
Uśmiechnęłam
się szeroko, a on wyjął z kieszeni srebrny łańcuszek. Była na
nim zawieszka w kształcie litery ,,M'' z małymi szmaragdami. Zanim
zdążyłam zaprotestować jego palce musnęły moją szyję i
zapięcie zatrzasnęło się.
-Będziesz
miała czym we mnie rzucić, gdy zrobię jakąś głupotę.
W
tamtym momencie muzyka przyśpieszyła, a dyrektorka powiedziała
coś o zmianie partnera.
Znikąd
wyrosła za Malfoyem rozpromieniona Inez i porwała go do tańca,
nie słuchając sprzeciwów.
Nawet
nie mogła być świadoma w jak bardzo nieodpowiednim momencie się
wtrąciła.
Jej
suknia była czarna, krótka z rękawkiem do przedramienia. Włosy
plątały się niczym fale, ale mnie przypominały raczej wodorosty.
Tylko te można ewentualnie zjeść albo wyrzucić, a to...
Zaczęłam
kierować się do wyjścia zmęczona obietnicami bez pokrycia.
Czy
nie może powiedzieć jej prosto w twarz, tego co powinien? A może
już to zrobił i nie zadziałało? Czy ja kiedyś też taka będę?
Nie
mogłam nic poradzić na to, że w moim oczach zbierały się łzy,
gdy wtrąciła się w scenę jak z bajki, za którą tęskniłam całą sobą. Skierowała się do wyjścia.
Zdjęłam
wysokie buty i zaczęłam iść powoli ku
wieży Ravenclawu. Z każdym krokiem muzyka cichła, nie
pozostawiając po sobie żadnej melodii w moim umyśle. Stopy niebolały ani trochę bardziej niż po dniu spędzonym na
lekcjach. Zawieszka lśniąca w blasku pochodni była ciężarem na sercu.
Poczułam jak ktoś dosłownie przygważdża mnie do
ściany. Ciepły oddech chłopaka stojącego przede mną, ocieplał
moje zmarznięte ciało.
-Gdzie
się wybierasz? Ufaj mi trochę.- powiedział z uśmiechem i przeciągnął placem po moim policzku- Nawet ja jej
teraz nie lubię.
Znajdując
się w takiej odległości, z myślami bijącymi się o
władzę nad moim ciałem, wpiłam się w jego usta, chcąc zapomnieć o
wszystkim tak jak wtedy, gdy przyszedł do mojego dormitorium.
Mama
kontaktowała się ze mną przez kominek. Wiedziałam,jaka jest
zrozpaczona. Nie chciałam być egoistką, cieszącą się, że ma
przy sobie kogoś, gdy ona była sama jak palec. Żeby jakoś to
przetrwać, musiałam czuć jego obecność...Dodawał mi siły,
której
mi brakowało. Pokazywał, że z wszystkiego da się wybrnąć.
Że jest nadzieja, a on widzi ją we mnie.
Czułam,
że dłoń blondyna dotyka mojej nagiej nogi. Nie wznosiłem protestów. Jego zarost kuł mnie w twarz do czego nie byłam przyzwyczajona, ale też nie miałam nic przeciwko temu nieszkodliwemu bólowi.
Byliśmy
blisko siebie zarówno psychicznie jak i fizycznie.
Scorpius
Malfoy.
Z
rodziny Śmierciożerców.
Arystokrata.
Kapitan.
Gracz.
Perfekcjonista.
Nie potrafię przestać go kochać, za to jaki jest- ta
myśl pojawiła się w mojej głowie niczym zwiewna mgiełka, gdy
moje serce i umysł znajdowały się w pełni słońca.
Edytowany-28.02.16