Rose
Nie
mogłam nigdzie znaleść Chloe. Było tak, jakby pochłonęła ją
jedna z Szafek Zniknięć,
które
używano podczas wojny. Postanowilam dać losowi jeszcze jedną
szansę i poszukać jej na następnej przerwie. Liczyłam, ze los
obdarzy mnie spojrzeniem pełnym buty i pobłażliwym uśmiechem.
Chciałam, by w moich rękach znalazły się inne karty, Miałam
nadzieję, że Winters usiądzie ze mną na lekcji transmutacji,
która odbywała się z Puchonami.
Klasa
była otwarta, dlatego mimo że przyszłam na zajęcia wcześniej,
weszłam do pomieszczenia
i
zajęłam wolne miejsce. Nagle drzwi otworzyły się jak za sprawą
nadnaturalnej siły.
Delikatny
podmuch wiatru, skrzypnięcie zawiasów i..
W
sali pojawiła się zdyszana Macmillan. Wnioskowałam, że przed kimś
lub czymś uciekała, bo nigdy nie widziałam jak biega.
Zaśmiałam
się pod nosem, ale nie było mi już tak wesoło, gdy usiadła obok
mnie. Wzdychneła.
-Lauro,
masz problemy ze wzrokiem? Od kiedy siadasz z kimś takim jak ja?-
spytałam,
próbując
dotrzeć do jej ,,wysokiego ilorazu inteligencji.''
Dziewczyna
wyjęła lusterko z torby oraz kosmetyczkę i zaczęła poprawiać
swój makijaż.
-Jeśli
któraś z nas powinna iść do okulisty... to ty, kochanie.- mówiąc
to, przejechała tuszem po długich rzęsach.
Zastanawiałam
się, czy były przedłużane. Skarcilam siebie samą za zwracanie
uwagi na jej urodę. To była jej magiczna sztuczka, potrafiła
wykorzystać swój urok, by oczarować chłopców, rownocześnie
sprawiając, ze dziewczyny zapominały o swojej wartości.
-Jak
można mnie pomylić z Winters?- dodała cierpiętniczym tonem, gdy
nic jej nie odpowiedziałam.
Zorientowałam
się, kogo unikała Laura, gdy do sali wszedł niepozorny chłopak, o
brązowych włosach średniej długości i oczach koloru czekolady.
Był ubrany w szatę z herbem Hufflepuffu.
-Christopher
Craven.- pomyślałam.
Paradoks
dotyczący jego nazwiska zawsze przepełniał mnie rozbawieniem
wypełnionym po brzegi goryczą. Wjego nazwisku słowo ,,raven''
bawiło się w chowanego, a sam nie należał do Krukonów. Słyszałam
plotki, że rodzina Chrisa od wieków trafiała do Ravenclawu. Tak,
jak rodzina Laury do Hufflepuffu.
Nie
potrafiłam stłumić krzywego uśmiechu, który pragnął ujrzeć
światło dzienne.
Czyżby
Laura Macmillan naprawdę skradła serce tego chłopaka?
Spojrzałam
się ukradkiem na Puchona. Był przystojny, mimo że nie mógł być
tego świadomy, Coś w sposobie, w jaki chodził i patrzył na świat
podpowiadało mi, że nie myśli o sobie wiele dobrego.
-O
nie idzie tu, nie, nie, nie...-mamrotała brunetka, próbując
schować się pod ławką.
Chłopak
podszedł do nas, zajrzał pod mebel i wyszczerzył zęby w uśmiechu,
mieszaninie nieśmiałości i chłopięcej ciekawości. Być może
brawury.
-Nigdy
nie przepadałem za grą w chowanego.- rzekł, spoglądając najpierw
na dziewczynę,a następnie na mnie.
Laura
wstała z podłogi, poprawiając pogniecioną spódniczkę. Znalazła
się twarzą w twarz z Chrisem.
Czekałam,
aż usłyszę dźwięk budzika, bo to co dane było zobaczyć moim
oczom, wydawało się zbyt piękne, by mogło okazać sie prawdziwe.
-Czemu
po prostu nie zajmiesz sobie jakiegoś miejsca, zamiast mnie szukać,
mądralo?
-
Z chęcią.- odpowiedział i objął ją jedną ręką.
Poprowadził
oniemiałą Laurę ku jednej z ławek. Mogłam, jednak wciąż
usłyszeć fragmenty ich rozmowy.
-Odczep
się ode mnie. Tak, wiem, że się z tobą umówiłam. Nie, nie masz
żadnych szans.
Moi
rodzice nigdy nie zaakceptowaliby kogoś,takiego jak ty. Nie znoszą
całego rodu Cravenów.
Spodziewałam
się ostrej reakcji ze strony Chrisa, ale ten w milczeniu wyjął ze
swojej torby książki potrzebne do przedmiotu.
W
końcu do klasy wparowała gromada uczniów, a za nimi Dyrektor
McGonagall.
Spojrzałam
się w stronę Chloe i poruszyłam ustami w niemym ,,przepraszam''.
Widziałam
jak mgła powoli osłania ostatnie wydarzenia miedzy nami.
Odetchnęłam,
gdy blondynka usiadła obok.
Musiałam
otrzymać dwa jokery w tej kolejce. Wiele popołudni spędzałam
razem z Chloe i Ślizgonami. Wprowadzali do mojego życia szczęście
i energię. Dzieląc sie śmiechem z tymi gadami, nie potrafiłam
stresować się ocenami. Mimo, że nie przejmowałam się nauką,
wszystko szło mi jak z płatka. Kiedy Laura Macmillan siedziała w
bibliotece, ja zaśmiewałam się z docinek Chloe skierowanych w
stronę Zabiniego.Nic dziwnego, że ci dwoje działali na siebie jak
pies na kota. Byli jak odbicia w krzywym zwierciadle.
Czułam
się, jakbym należała do jakiejś grupy, wreszcie pasowała do
miejsca, którego nie wytworzyłam w swoich fantazjach i
marzeniach.Mimo różnic, byłam jednym z puzzli układanki. Czułam
sie wyjątkowa, choć nie sądziłam, by nasze rutynowe spotkania
przerodziły sie w coś długoterminowego.
Przez
tę chwilę, która postanowiłam łapać, byłam znów dzieckiem
bawiący, się na podwórku z nieznajomymi, tak jakby wiedziało o
nich wszystko.
Posmak
burzliwego września zniknął i nastał piękny, spokojny
październik.
Liście
zaczęły powoli znikać z gałęzi drzew, pokrywając niegdyś bujną
trawę porastającą błonia Hogwartu. Wiedzione przez wiatr robiły
piruety w takt pokrzykiwania odlatujących ptaków.
Winters
i Al zaczęli okazywać swoje uczucia nieco odważniej.
Mimo,
że na policzkach Chloe pojawiły się ognistoczerwone wypieki, gdy
Potter mówił nam o ich uczuciu, było widać, że właśnie tego
pragnęła.
Między
mną a Scorpiusem wszystko pozostało tak jak dawniej. Prawie tak jak
dawniej.
Udawaliśmy,
że to co zdarzyło się w Pokoju Życzeń nigdy nie miało miejsca.
Tak jakbyśmy potrafili oszukać samych siebie, zakryć tę kartę
historii, której nie możemy zniszczyć.
Czasami
nasze ukradkowe spojrzenia spotykały się i instynktownie
odwracaliśmy głowy w inną stronę.
Laura
cały czas uciekała przed Christopherem.
Wciąż
bez skutku.
Lily
nadal była szczęśliwie zakochana w Panie Toby'm -Podrywaczu-
Uderzyłem-Kobietę-Tylko-Raz Puckeyu.
Normalka.
Wielkimi
krokami zbliżał się Bal Hallowenowy i większość dziewczyn
piszczała, jak ktoś tylko wspomniał na ten temat. Powoli ich
rozmowy stawały się żenujące.
Chcąc
uciec od słuchania tych pogaduszek, wyszłam w połowie kolacji z
Wielkiej Sali i zaczęłam powoli kierować się ku swojemu
dormitorium.
I
wtedy to usłyszałam. Płacz.
Skręciłam
za róg korytarza i zauważyłam Lily i Toby'ego.
Już
miałam zamiar podejść do chłopaka i najprościej w świecie dać
mu z liścia, gdy zauważyłam, że moja kuzynka wcale nie płacze.
To z oczu bruneta leciały łzy, które starał się zasłonić,
chowając głowę w dłoniach opartych o jego skrzyżowane kolana.
Gryfonka
bez słowa złapała Puckeya za nadgarstki i przyciągnęła do
siebie. Chłopak natychmiast położył swoją głowę na jej
ramieniu, z pewnością wdychając zapach włosów dziewczyny.
Po
chwili do moich uszu dobiegł schrypnięty głos bruneta.
-
Mój ojciec...On bił..bił matkę.- wyjąkał.- Kiedy nie chciałem
chodzić z Evie myślałem, że mogę zachować się jak on, skoro
tak zostałem wychowany.
Usłyszałam
za sobą kroki i po moim ciele przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Gdy
odwróciłam głowę ujrzałam Scorpiusa. Wiedziałam, że miał
zamiar coś powiedzieć, ale podniosłam palec do ust, przekazując
mu by milczał. Kiedy usłyszał dochodzące z niedaleka głosy,
wszystko zrozumiał.
Spojrzał
się na mnie z miną pytającą .. Znowu bawisz się w szpiega?''.
-
Szszsz.
Blondyn
przewrócił oczami i oparł się o ścianę obok mnie. Jego uśmiech
był przyćmiony, jakbym patrzyła na jego postać przez zapakowaną
witrynę sklepową.
-Nikt
nie chcę, żebym się z tobą spotykał, Lily. Boją się o ciebie.
Może jestem niebezpieczny...zły?-usłyszeliśmy Toby'ego.
Tym
razem do naszych uszu dobiegł cichy szloch siostry Ala.
-Nie
obchodzi mnie co inni myślą. Miałeś ciężkie dzieciństwo,
rozumiem. Ufam ci, Toby, słyszysz?
Czekałam
na odpowiedz Puckeya, ale Malfoy pociągnął mnie za rękaw w
stronę, z której przyszliśmy.
Kiedy
znaleźliśmy się daleko od zakochanej pary, Scorpius odwrócił
mnie do siebie i zaczął prawić mi wykłady. Znajdowaliśmy sie tak
blisko, że mogłabym go objąć.
-Słuchaj,
nie możesz bawić się w jakiegoś detektywa. Rozumiem, że się o
nią martwisz, ale mogłabyś zachować trochę honoru... Za kogo ty
się uważasz?
-Przestań,
nie będziesz mnie pouczać. Nie możesz chyba powiedzieć, że nie
chciałeś się tego dowiedzieć? To co wyznał jej Toby wiele
wyjaśnia....
Scorpius
puścił moje ramiona, a jedna z jego rak powędrowała do blond
loków.
-Co
nie zmienia faktu, że to nie w porządku.
Oparłam
się o parapet, spoglądając na ugwieżdżone sklepienie nieba.
-Próbujesz
mi wmówić, że wszystko, co robisz jest w porządku?
W
szybie odbijało się zbyt idealne odbicie arystokraty, jeszcze
chłopięce rysy twarzy i zdziwienie, które zdradzała jego mina.
-Co
masz na myśli?- spytał powoli, jakby bał się odpowiedzi.
Pokręciłam
głową, śmiejąc się z tego, jak mogłam upaść akurat przed jego
stopami, jak mogłam zakochać się w przyjacielu własnego kuzyna.
Kiedy
usłyszałam te urywki rozmowy Lily i Toby'ego zrozumiałam, że
Scorpiusa stał się dla mnie kimś więcej niż tylko tym.
Ona
uratowała po bójce Puckeya, ja Scorpiusa.
Obie
byłyśmy wcześniej bezkonfliktowymi dziewczynkami, a oni
buntownikami. Mimo że nie darzyli się przyjacielskim uczuciem.
Przypomniałam
sobie to, co czułam w powietrzu, gdy byliśmy sami w Pokoju Życzeń.
Po
moim ciele rozlewało się ciepło, jakby pocałunkiem mógł
podzielić sie ze mną temperatura swojego ciała.
Gdybym
komukolwiek z rodziny przyznała się, że podoba mi się Malfoy,
najprawdopodobniej by mnie wydziedziczyli.
A
co najważniejsze:jak bardzo nasza relacja różniła się od związku
Lily? Czy w ogóle istniała?
Jak
dużo ten chłopak miał wspólnego z Toby'm?
Czy
po tych wszystkich reprymendach, które dałam Lily, sama nie robiłam
tego samego?
Nie
potrafiłam spojrzeć mu w oczy. Wlepiam wzrok w ścianę ponad jego
ramieniem.
-Dobrze
wiesz, o co. Pierwszy raz jestem w stanie uwierzyć Laurze Macmillan,
Malfoy. Po co mnie pocałowałeś? Bo chyba nie z niedozgonnej
miłości do denerwującej, rudowłosej Krukonki? Kto jak kto, ale
chyba Pani Prefekt Naczelna w takich sprawach się nie myli, co?
Wyrzuciłam
te wszystkie słowa z siebie, tak jakby te zdania nie zawierały ani
kropek ani przecinków.
Już
miałam zamiar odejść, gdy blondyn złapał mnie za ramię.
-Nie
wiem czemu to zrobiłem, ale wiem, że nie po to by cię zranić.-
powiedział zbyt głośno, jakby chciał mnie za wszelką cenę
zatrzymać i chwilę ze mną porozmawiać.
Ale
czy ja pragnęłam tego samego?
To
było najważniejsze pytanie, prawda?
To,
czy ja tego wyczekiwałam tak mocno jak Malfoy?
Niestety
odpowiedz była twierdząca.
I
tak samo, jak ta Scorpiusa nie miała wytłumaczenia.
Stanęłam
w miejscu, a to dla niego wystarczyło. Zbliżył się do mnie
jednym, plynnym ruchem
i
przyciągnął do siebie. Nasze usta złączyły się w niedelikatnym
pocałunku.
Znowu
poczułam to piękne, słodko-gorzkie uczucie.
Czemu
wszystko w nim musiało być takie idealne?
Wygląd,
zapach...
Po
chwili pomyślałam, że mimo wszelkich pozorów nie jest on chodzącą
perfekcją.
Gdyby
był nie zauroczyłby się we mnie, uczennicy Ravenclawu, prymusce,
irytującej kuzynce Pottera, córce Rona Weasleya i Hermiony Granger.
Popchnął
mnie z tym specjalnym rodzajem troski. Mimo to, źle stanęłam.
Upadlabym na zimną, twardą podłogę, gdyby Scorpius nie podtrzymał
mnie milimetry od ziemi.
Zachichotałam.
Trzymając
mnie w objęciach, miał zamiar mnie pocałować, ale ja wpadłam na
ten sam pomysł.
W
rezultacie nasze głowy się zderzyły się.
Stuk.
Wtedy
oboje skonczyliśmy na podłodze w swoich ramionach. Nasz śmiech
odbijał się echem po korytarzu.
Przygładziłam
jego niesforne loki, które znajdowały się w zabawnym nieładzie.
Chciałam by ta chwila mogła być ruchomym, magicznym zdjęciem, do
którego mogłabym wracać jedynie po to, by znów zobaczyć tyle
szczęścia na jego twarzy.
-Wstawaj.
Zaraz wszyscy wyjdą z Wielkiej Sali i bedą nas tu podziwiać jak
jakieś eksponaty w zoo.